– Barchem mówił, że Czarne koło Krum są bardzo słabe. Ponoć macajbaby łapali je bez większego trudu. Może to nie jest miejsce Czarnych?
– Wiem… – mruknął Reutel. – Czytałem twoją relację z Górnego Miasta. Uważasz, że Krum i wybrzeże oceanu jest wyjątkowym miejscem. Takim jak punkty, po których stąpałeś w Ogrodzie.
– O podobnym charakterze, lecz dokładnie przeciwnej przynależności.
– Tak, wiem. Sam widzisz, każdym słowem udowadniasz mi, jak cennym byłbyś doradcą. Co zrobisz jako wolny?
– Odejdę po zakończeniu służby. Reutel zamrugał białymi rzęsami.
– Mówisz nawet to – powiedział. – Cóż, lepiej tak, niż miałbyś tu planować ucieczkę… pod moim nosem… – zamilkł, coś ważył w milczeniu. – Póki co, pozostajesz wolnym legionistą.
– Tak jest.
Zaraz schodzę wraz z całą pretorią do Krum. W tym czasie, Spalony, obejmiecie dowództwo w Wentzlu. Na Nocnej Grani stacjonuje decyma Chettiego i wy mu podlegacie do mojego powrotu. Natomiast w Wentylu podlega wam Hugge ze swoją decymą oraz wszyscy inni, którzy się na tym terenie znajdą, w tym rachubiec Urbanyj. Hjalmir też, jeśli wróci przed moim powrotem.
– Tak… jest… – Twarz Adamsa wyrażała bezbrzeżne zdumienie. – Ale…
– Awansuję was do rangi decymusa.
– Ale, dowódco…
– Wykonać!
– Tak jest.
– Faktycznie już dotąd mieliście posłuch jak oficer. Ponieważ jesteście, Adams, katrupem, ta ranga nie będzie oznaczać, że od razu dostaniecie do dowodzenia decymę. - Reutel uśmiechnął się nieco ironicznie. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Adams nie miał doświadczenia w rutynowych akcjach polowych. – To godność. Po moim powrocie zostaniecie przeniesieni do pretorii. Zaraz moje rozkazy zostaną powtórzone w obecności oficerów. Powiedziałem wam to najpierw na osobności, żebyście się z czym nie wyrwali przy nich. Takie uwagi są przez niektórych źle widziane.
Sotnik wezwał innych oficerów i ogłosił nominację Adamsa. Wręczył mu też brązową blachę dowódcy do przymocowania w widocznym miejscu zbroi, obowiązujący Adamsa regulamin służby oraz zalakowane rozkazy na czas swojej nieobecności.
Jako dowódcy przysługiwało mu teraz wywieszenie swojego znaku obok godła legionu. Adams wybrał wizerunek złocistej szarfy. Akurat taka znalazła się w magazynie fortowym.
Wkrótce z blanku obserwował, jak cała etatowa decyma pretorii, w pełnej gali, w kirysach, szkarłatnych płaszczach, czubatych hełmach, przy kuszach i obrzynach, schodzi do Krum. Żołnierze szli rozradowani, pełni energii, jednak wrzaskliwy hejnał legionu odegrali tylko raz, przy forcie. W Mehz Khinnom ma nie brzmieć muzyka.
„Z czego się tu cieszyć?”, pomyślał Adams. Oddziałowi towarzyszył Hejlabbaal. „W dół nie będzie za nimi zostawał”, ocenił.
Trzeba było zapoznać się z mapami i przygotować rozkazy na rano. Do zmroku pozostało mało czasu.
Usiadł za biurkiem Reutela, położył na blacie swój hełm i w świetle kaganka wziął się do czytania regulaminu służby.
Funkcja dowódcy warowni wymagała wypełniania tak wielu zadań i była obwarowana tyloma nakazami i sankcjami, za których złamanie groziła kara śmierci, że pomyślał nawet, iż za ten niechciany zaszczyt zapłaci głową. Tym bardziej że obecnie fort pozostawał mocno osłabiony, a jedyną bronią palną był tutaj jego własny petrynał, zaopatrzony w dwa naboje. Całą resztę broni palnej i amunicji wzięła ze sobą pretoria.
Wiele z rozkazów wymuszonych było rutynową działalnością warowni, jednak przygotowanie odprawy i zadań na jutro wymagało solidnego przestudiowania mapy. Złota przycupnęła przed drzwiami i cicho czekała na polecenia. Nie śmiała mu przeszkadzać w pracy.
Mapa wykreślona tuszem na delikatnie wyprawionej skórze wyróżniała się jakością. Nie była prymitywnym schematem, jej autor próbował faktycznie oddać topografię terenu. Z pewnością mapę oparto na wykonanych przez kogoś pomiarach. Adams wziął się do studiowania.
Dysponując w forcie jedynie kilkoma ludźmi, nie był w stanie utrzymać tak długiej linii frontu. Trzeba się było ograniczyć do obrony fortu. Zwiadów nie mógł zaniechać. Na bieżąco informowały o sytuacji po Stronie Trupa. Mógłby poprosić o posiłki Chettiego, ale już jeden posłaniec znacząco osłabiłby załogę, a przecież stan kadrowy obozu na Nocnej Grani był równie zły. Tym bardziej że ścieżka na Nocną Grań ciągnęła terenem łatwym do zrobienia zasadzki, a bardzo niewygodnym do obrony. Na dodatek wszystko wskazywało, że właśnie w tamtym rejonie grani Czarne przeszły do Krum. Musiało wśród nich pozostać jeszcze wiele osobników znających tę drogę.
„Znowu dzisiaj nie dotarli nosiwodzi”, przerwał rozmyślania nad mapą. „Trzeba rozwiesić koce”. Wody wprawdzie jeszcze nie brakowało, ale w zbiorniku w forcie pozostało jej niewiele. Z korytarza dochodziło cichutkie pochrapywanie Złotej Gabery.
W dolinach już ciemniało. Dzień miał się ku końcowi. Pora wydać rozkazy. Hugge był starszym, bardzo doświadczonym żołnierzem. Rozkazywanie mu wymagało wiele taktu. Wezwany, przyszedł z trzema swymi korpuśnymi. Adams zaplanował na jutro płytki zwiad w sile jednego korpusu (dowodzi Hugge, wzmocniony o jednego simpla z korpusu Palli) w rejonie Mrocznej Przełęczy. Zwykłe rozpoznanie terenu, liczenie przechodzących grup, bez łapania brańców. Unikać starcia. Korpus Palli, ale z Urbanyjem w miejsce jednego z żołnierzy, penetruje grań na wschód od Mrocznej Przełęczy. Rachubiec ma skartować wszystkie przejścia przez grań, których jeszcze nie zaznaczono. Uważać na Czarne, Linii nie przekraczać. Spenetrować mniejszy teren, ale dokładniej. Reszta decymy, korpus Oalbertusa, pozostaje w Wentzlu, a tej nocy wystawia wartę. Za dnia Oalbertus z jednym simplem trzymają posterunek nad Mehz Khinnom.
Hugge wysłuchał rozkazów, pokiwał głową, nie skomentował. Adams odebrał to jako dobry znak. Nie było już czasu na przegląd medyczny. Zresztą nie wolno mu było w czasie dowodzenia zarabiać w taki sposób.
Adams zaniósł na rękach śpiącą Pięknooką Złotą do swojej kwatery. Potem zrobił jej posłanie przy wyjściu. Transportowana i układana do snu nie przebudziła się nawet. On sam nie mógł usnąć do późna. Dziesiątki myśli zaprzątały uwagę. Rozwiązywał problemy, przygotowywał wypowiedzi. Kilka razy chciał zrywać się, by sprawdzić, czy wartownik nie przyspał. Śmiały wypad Czarnych obecnie mógł mieć katastrofalne skutki. Bez solidnej fortyfikacji utrzymanie tej pozycji siłami paru żołnierzy było praktycznie niemożliwe. Trudno było nie docenić geniuszu strategicznego Drubbaala.
Futra, którymi przykrył się Adams, grzały zbyt mocno, skóra go swędziała, nie mógł znaleźć wygodnej pozycji do snu.
Przed świtem był już na nogach. Odprawił korpusy wychodzące na zwiad. Przejrzał ekwipunek. Rzucił okiem na opatrunki, nie badając gojących się ran. Spodziewał się życzliwości odprawianych, a wyczuł ich niepokój. Sprawa się wyjaśniła, gdy na dziedzińcu pojawiła się spóźniona Pięknooka. Dopiero gdy skronie każdego z legionistów obdarzyła dotknięciem złocistych dłoni, Adams dostrzegł ulgę u żołnierzy. „Sprawni propagandziści chwytają się też dziwacznych sposobów”, pomyślał, odsalutowując wymaszerowującym.
Na blankach chrapał Oalbertus po skończonej warcie; jego simpel, zakutany w futro, lustrował otoczenie fortu.
„Dobry dowódca”, pomyślał Adams o korpuśnym. „Sobie wziął parszywą wachtę”.
Mrok rzedł. Zbliżał się przedświt. Mgła opadła już do doliny. Trzej niewolnicy fortowi ostrożnie zdejmowali rozwieszone na noc koce. Następnie wycisną je starannie do dzbana, gdzie woda się odstoi. Potem zostanie ostrożnie zlana znad zanieczyszczeń, chociaż nie straci wstrętnego smaku.
Adams tkwił na blanku, wpatrując się w mroczną grań. Oczyma duszy widział oba patrole wspinające się ścieżką. Jeszcze idą razem, dopiero na Mrocznej Przełęczy się rozdzielą: Palla pójdzie dalej granią, a Hugge poprowadzi swoich na płaskowyż. Żeby tylko nie wplątali się w jakąś potyczkę. Strata każdego żołnierza byłaby w obecnej sytuacji nie do powetowania. Bliskość ciepła Złotej nie uspokajała. Nie zauważył nawet, że przykryła go swoim płaszczem. Trzeba wziąć się za jakąś robotę. Oka zmrużyć się nie uda.
Kaganek w pretorium dawał niewiele światła. Adams rozłożył mapę i wziął się do studiowania Strony Trupa. Zaznaczono siedem Latarń Umarłych idących łańcuszkiem na wschód. Ku zachodowi mapa nie sięgała miejsca, gdzie wznosi się Skała, o której wspominała Złota. Trudno się zresztą dziwić, że nie potrafiła wskazać, jak to miejsce jest ulokowane względem obszaru ujętego na mapie. Natomiast dalej ku północy, z Mrocznej Przełęczy zaznaczono ścieżkę schodzącą w dół z płaskowyżu. W otchłań, która kończyła jego krawędź. „Nawet tam prowadzili zwiady”, pomyślał. Znacznie niżej wiódł równoległy do górnego szlak wyznakowany Latarniami Umarłych. „Tędy przeganiają piękniejsze dusze”, pomyślał. „Wiele dróg wiedzie pod Płomieniste Wrota, a tylko jedna z nich przebiega przy grani i tylko w tę mamy stały wgląd. Co więc mierzą nasze statystyki transportów Golców?”
Nagle podniósł głowę znad ławy. Słoje jej deski zostawiły ślady na policzku. Kości go bolały. Ruszał się z nieoczekiwanym trudem, coś krępowało ruchy. Jego spojrzenie spotkało się z ciepłym spojrzeniem Złotej, która jak wierny adiutant oczekiwała w pobliżu. Teraz właśnie wyplątywała go z futra, którym go wcześniej przyrzuciła.
– Spałeś całe trzy godziny. Nie budziłam cię, chciałam, żebyś odpoczął. W Wentzlu nic się nie działo – powiedziała.
Było już zupełnie jasno. Adams usiadł na ławie.
– Dlaczego tak łatwo się z tobą porozumieć? – spytał nieoczekiwanie. – Gdzie nauczyłaś się tak dobrze mówić w naszym języku?
– Nie musiałam się uczyć. Mówimy wszyscy językiem sprzed poplątania.
– Wydaje mi się, że to włoski dialekt.
– Tak ty go nazywasz. Pora, żeby dowódca coś zjadł – zauważyła. – Więcej pożytku z silnego decymusa - powiedziała, przynosząc przełamany chleb, kawałek sera i dzbanuszek wina.