Kiedyś musiało się to skończyć, ale Adams nie chciał jej wypuścić z ramion. „Podobało ci się?”, spytała Renata. Nie musiał odpowiadać. „Przecież Córki Ziemi musiały czymś zachwycić ludzi, żeby je brali dla siebie”, powiedziała. „Nie przeżyłem jeszcze czegoś takiego”. „To dlatego, że Córki Ziemi robią to zwykle raz w życiu. Musisz to więc mocno przeżyć”. „Chcę jeszcze”. „Dosyć”, delikatnie, ale stanowczo Renata odsunęła go od siebie. Lekko pchnięty jej ramieniem, uniósł się w powietrze i pofrunął, miękko lądując na swoim posłaniu.
Świat nagle zaczął kiwać się rytmicznie.
– Hemfriu! Obudź się wreszcie! Nie ma czasu!
Przed oczyma miał zatroskane oblicze Złotej. Całe pomieszczenie wypełniał duszny aromat kadzidła. Tłumiąc resztki snu, uniósł się na łokciu.
– Musimy natychmiast uciekać – powiedziała Złota. – Hjalmir został uwięziony.
– Ależ tu nadymione. – Adams próbował się niezdarnie pozbierać z barłogu. – Jakaś krew na prześcieradle…
– Znowu spałeś nago. Może rozdrapałeś jakieś otarcie. Nie wiem, czy zdążyłam cię zabezpieczyć przed złymi. Załóż wreszcie skorupę.
Nie pamiętał, żeby ściągał przepaskę do snu, ale milczał. Wstał z posłania i się odział. Wszystkie talizmany od Renaty zostały zniszczone. Pokazał jej to.
– Nie wiem, co robiłeś tej nocy, może jednak kadzidło jakoś zabezpieczyło cię przed złem osobowym.
– Skąd wiesz, że Hjalmira uwięzili?
– Powiedziałam ci, że czasem widzę dusze. Siwa kobieta miała brzydką duszę. Oszukała ciebie. Cztery porcje kadzidła kosztują pół sycela. Chciałam zobaczyć, czy ci coś grozi, i zobaczyłam, że Hjalmir siedzi w lochu.
Natychmiast domyślił się, dlaczego uwięziono chirurga. Szybko spakował swoje rzeczy, włożył zbroję i przytroczył pałasz; petrynał wsunął do olstra. Białą tunikę Złotej przykrył szkarłatny płaszcz legionowy. Sztyletu jednak odmówiła. Gdy zwrócił jej uwagę, że nie jest silniejsza od zwykłej kobiety, powiedziała, że potrafi zatrzymać swoje serce i gwałciciel posiądzie co najwyżej trupa. Założyła kopytka jak buty. Adams poślinił dwa palce i ścisnął w nich knot aganka. Zapadła ciemność. Ledwie szarzało, do blasku dnia było jeszcze daleko. Starali się schodzić cicho, chociaż na kamiennych płytach kopytka lekko stukały.
Most zwodzony podnoszono na noc, jednak zostawiano kiwającą się w powietrzu na linach kładkę szeroką na jednego człowieka. Podeszli do wartowni.
– A wy dokąd? – rzucił zaspany żołnierz.
– Na Linię.
– A kto?
– Spalony Krawiec, katrup legionowy.
Wartownik drapał się po głowie, przeglądał dokumenty.
– Nie mam dzisiaj zgody na żadne nocne wyjście.
– A co wy mi tu chrzanicie, korpuśny? ! – wydarł mu się w twarz Adams. – Piętnaście minut do brzasku, a w Wentzlu na Mrocznej Przełęczy nie ma ani jednego chirurga! Przyszło mi sapać po nocy przez cztery godziny na górę, a wy mi tu jakieś kity sadzicie! Jak mi który Szczur w międzyczasie wyzionie ducha, to przypilnuję, żeby właśnie wami, korpuśny, uzupełnili tego Szczura! – Adams celował w niego paluchem zakończonym tępym szponem, zadbawszy, by szata się odsunęła i pokazały się czarne kudły na przegubie. Przez ramię wartownika zobaczył w jakimś spisie imię Hjalmira, imienia Adamsa nie było. Nie oznaczało to jednak, że jego samego aresztowanie nie obejmuje.
– A ta gabera w płaszczu legionowym?
– Złotej nie widzieliście, korpuśny? To moja własność, Pięknooka. Nie wiecie, że w Krum nie wolno takich trzymać?
– Simbolon tej gabery.
Adams podał mu kawałek ceramiki. Wartownik przeczytał i oddał mu dokument.
– Możecie przechodzić – powiedział. – A drzeć się nie musieliście.
Odblokował drewniane drzwi z bali. Jednak kiedy przechodzili chybotliwą kładką, złośliwie opuścił nieco liny, by most pod nimi się zakolebał. Zapadka przesunęła się ledwie o jeden ząb, a oboje niemal wpadli do fosy. Adams zaklął pod nosem.
– Podobała ci się jego dusza…?
– Czegoś tak paskudnego dawno nie widziałam, ale nie było jak cię ostrzec.
Szybkim marszem pokonywali puste i mroczne ulice Krum. Złota kopytkami wystukiwała rytm. Na posterunku dwaj wartownicy grzali się przy ognisku.
– Co to, Czarne służą na Linii…? – zagadnął żołnierz.
– Tak wyszło. Wam się stąd nie śpieszy, to trzeba Czarnymi uzupełniać stan.
– Mnie się też nie śpieszy, ale jak trzeba, to pójdę. A Złota ładnie wygląda w legionowym płaszczu. Szerokiej drogi. – Obaj wartownicy wyprężyli się w pozdrowieniu.
Adams im odsalutował.
W lesie było jeszcze całkiem ciemno, jednak dobrze znał drogę. Oczy przyzwyczaiły się do rzednącego mroku. Nikogo na ścieżce do Mehz Khinnom nie spotkali. Taniec płomieni nad szczeliną przyciągał wzrok jak magnes opiłki. Przerażona Złota schowała się za Adamsem.
– Przecież to Płomienie zza Wrót. Skąd się tu wzięły?
– Wiem. Nie widziałaś ich jeszcze?
– Schodziłam przez las do tego drugiego fortu, podłużnego.
– Tibium. Pewnie szłaś od Mrocznej Grani.
W szczelinie ożywiło się jeszcze bardziej. Płomieniste postaci z rozdziawionymi ustami próbowały jak najwięcej objąć ognistymi ramionami. Ogień sięgał na płaśń.
– Tańczące Płomienie chcą mnie porwać. Poznały mnie.
– Obejdziemy je skrajem doliny.
Musieli sporo drogi nadłożyć. Wreszcie cały obszar płomienisk znalazł się u ich stóp. Mozolne podejście przez piarg wyniosło ich w końcu nad opar mgły Mehz Khinnom.
– Jak piękny jest wasz ocean – powiedziała. – Chciałabym całe życie mieszkać nad jego brzegiem.
– Z grani widać jeszcze lepiej. – Adams lekko ją popędził. Sam jakoś nie potrafił dostrzec uroków tego morza. Woda zbyt często śmierdziała, fale były leniwe jak żółta zupa.
Wreszcie po dwóch godzinach od płaśni Mehz Khinnom osiągnęli posterunek.
– Katrup z Linii, Spalony Krawiec – odkrzyknął Adams na wezwanie niewidocznego żołnierza.
– Poznaję twoje czarne kudły. A ten biały w służbowym płaszczu?
– Pięknooka, gabera na służbie legionowej – krzyknęła Złota, zanim ją przedstawił.
Adams spojrzał na nią z uśmiechem.
– Podoba mi się tu. Ja chcę być jedną z was – powiedziała z naciskiem.
– Cie… Tego jeszcze nie było! – dobiegło od strony want.
– Ale się zgadza. Moja własność. Kupiłem ją w Krum.
Zza kamieni wyłonili się strażnicy. Cały korpus podszedł ją obejrzeć.
– To jest prawdziwa Złota Gabera? – zapytał Bertucci, rozdziawiając gębę w zachwycie.
Adams pokiwał głową.
– Kobiet na Linię sprowadzać nie wolno – powiedział korpuśny Palla.
– Zgadza się. Dlatego kupiłem Złotą Gaberę. Za dwanaście syceli.
– Spalony, będziesz ją kroił na kamieniu? Dam ci za nią żywą szesnaście syceli. To wszystko, co oszczędziłem przez całą służbę – Bertucci dalej gadał nieprzytomnie.
– Złotą Gaberę będzie kroił, głupku?! – warknął Palla. – Przechodźcie. Na górze zameldujcie się u decymusa - rzucił do Adamsa.
– Rozkaz.
– Wczoraj umarł Quirinu.
Ostatnia wiadomość trafiła stalowym ostrzem w serce.
– Jak umarł?
– Nie obudził się rano.
Poszli przed siebie. Adams ze zwieszoną głową. Złota nie dopytywała się. Drugi posterunek też nie robił trudności.
Wentzel był opustoszały. Obie decymy na zwiadach. Adams zakwaterował Złotą w swoim pomieszczeniu i poszedł zameldować się dowódcy. Croyn wskazał mu drogę.
Reutel coś czytał, zgarbiony nad służbową ławą – za dnia pomagał sobie kagankiem.
– Niosę złe wieści – zaczął Adams. Dowódca pokiwał głową.
– Domyślam się, że wykonujesz rozkaz.
– Tak. Hjalmir został uwięziony. Ja przypadkiem uniknąłem aresztowania.
Reutel nie odpowiedział.
– Czy to oznacza walkę? – spytał Adams.
– Myślę, że uda się uniknąć strzelaniny.
– Izabbaal posunął się do jawnego zatargu.
– I tak, i nie. Mógł aresztować Hjalmira, bo nastąpiło pogorszenie jego stanu albo stracił nogę pod nożem chirurga.
– Widziałem tę nogę. Hjalmir musiał ją odciąć. Wywiązała się już gangrena.
– Właśnie. A wedle twoich nauk, wizyta naszego Pana to wielkie zagrożenie dla otwartych ran.
– Zakażenie rany martwiną to pewna śmierć.
– Zatem obejmę bezpośrednie dowództwo nad garnizonem.
– A jeśli on zabił Hjalmira?
– Odpowie za to. Ale jako sotnik przede wszystkim muszę uniknąć bratobójczych walk.
– A jeśli Drubbaal wróci? – Adams ujawnił najskrytsze obawy.
– Nie wróci, bo nie odszedł – powiedział Croyn. – Zaraz po waszym odejściu znaleźliśmy jego zwłoki na Mogile Drubbaala. Jest po naszej stronie płaśni.
– Miał wrócić. Behmetim się nie mylą.
– Nie mylili się i tym razem – Croyn się uśmiechnął. – Drubbaal leżał po Stronie Trupa, ale przy samej Linii. Tak blisko, że zebranie się do drogi zajęło mu całe tygodnie. Ledwie zdążył wykopać się spod kamieni i usiąść.
– Nie zdążył się podnieść?
– Nogi mu mocno nadgniły. Pewnie dlatego tak się niemrawo zbierał w drogę…
– Leżał dokładnie na Linii.
– Na to wychodzi.
– Dobiliście go?
– Nawet nie. Przenieśliśmy całkiem na naszą stronę. Marnie się bronił, słabeńki. Wygnite mięśnie, trupi odór… Teraz nie broni się nawet przed poczciwymi robakami. Sprawdzamy codziennie.
– Właśnie dlatego obejmę Krum bez obaw – podsumował Reutel. – Wizyta Pana z Morza niczym nie grozi.
– Widziałem w Krum sporo więzionych Czarnych. Może być tak, że macajbaby nabrali hardości, bo udało się im tyle tego połapać. Widać im dalej od Linii, tym Czarne słabsze.
– Przeszły tak daleko…?
– Niedawno podchodziły pod Wentzel. Wtedy niektóre z nich mogły zejść na dół nawet ścieżką do Mehz Khinnom. Mogła tamtędy też zejść pogoń za mną i za Sykenu. Podobno one przestały już przechodzić, więc to może się zgadzać.