Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– W ziemiance śniłem, że jesteśmy na plaży.

– To mógł być znak. Warto tam iść.

– To weź mnie na zakupy…

Pretekst nietrudno było wymyślić, gdyż gospodarzom nakazano dwa razy w tygodniu dostarczać wózek ze źródlaną wodą dla warowni. Adams podejrzewał, że nie zabezpieczono należycie studni w Krum i woda uległa skażeniu. Akurat dzisiaj wypadało zawieźć trybut dla warowni: trzy duże dzbany i dwa bukłaki z wodą. Oczywiście Hrabban dostarczał tę z domowej łaźni, a nie źródlaną. Adams załadował wózek.

Krum wyglądało brudno i ponuro. Trupia głowa posępnie szczerzyła się do nadjeżdżających. Do czaszki twierdzę upodabniał nie przypadkowy układ murów, lecz zamysł architekta połączony z trudem rzeźbiarzy i sztukatorów. Wokoło twierdzy piętrzyły się pryzmy martwiny. Mury pokrywały żółte liszaje. Niewolnicy wozili taczkami serowatą masę. Inni zmywali ściany.

Wracając, zjechali nad brzeg morza. Poziom wody opadał. Odsłaniały się kolejne metry czarnego, drobnego piasku, pokrytego czapami morskiej piany, zostawianej przez drobne fale uderzające o brzeg. Wzdłuż brzegu wiał mocny, chłodny wiatr. Wywiewał odór, dlatego chodzenie po plaży było przyjemnością. Piana nie opadała, woda zawierała zbyt wiele lepkiej treści organicznej. Kleiste bańki piany nie miały ochoty zsunąć się do wody, nie pękały, lecz pędzone wiatrem, sunęły wzdłuż brzegu, zostawiając za sobą śliskie ślady, jak idące ślimaki.

– Duchy poległych legionistów wracają do Krum. Na czas wizyty opuściły warownię, żeby swoją obecnością nie gniewać Pana Czuwającego.

Kolejna półksiężycowata niby-wydma jak żywe zwierzątko biegła po wilgotnym piasku.

– To naturalne zjawisko. Popatrz.

Osłonił nogą kłębek piany od wiatru. Ten zaczął dziwacznie podrygiwać w miejscu, niezdarnie szarpać się na boki, miotany chaotycznymi podmuchami.

– Pozwól mu iść – powiedziała. – On chce tam wrócić. Wybrał inny. Spróbował staranniej go osłonić od powiewu. Udało się: czapka piany znieruchomiała.

– To naturalne zjawisko – powtórzył.

– Ten był zbyt słaby, żeby się zbuntować. Albo zauważył, że szybko się zniechęcasz, i zaczekał, aż się znudzisz…

64.

Gorzelnia, zamiast przerobić całą martwinę na kompost i wysypać na pola, skupiła ją, proponując dobrą cenę.

Z pola starannie zebrano opadłą warstwę, opróżniono dół na kompost. Udało się nawet sprzedać zawartość gnojownika za ćwierć ceny. Martwinę wozili kurs za kursem do warowni, gdzie mieściła się miejska gorzelnia. Z trupa też można pędzić spirytus. Tę wódkę mieszkańcy Dolnego Miasta będą pić przez najbliższe miesiące.

Nad twierdzą unosiła się chmura czarnego dymu z pieca gorzelnianego, dymił blaszany komin urządzenia destylacyjnego, sterczący ponad czerepem. Kiedy źle ustawiono temperaturę procesu, w twierdzy bardziej cuchnęło alkoholem niż trupem.

Adams wielokrotnie przekroczył wrota rozdziawionych ust. Przywiezione porcje ważono razem z wózkiem, następnie Adams zrzucał ładunek do przykrytego rzadką kratą otworu, a pusty wózek ponownie wtaczał na wagę. Rachubiec wyliczał należność i zapisywał w zeszycie oraz na kopii, którą trzymała Adala. Jaszczurka stale siedziała przy rachubcu, podobnie jak wiele wolnych dziewcząt, wyznaczonych przez swoich rodziców. Pod wieczór zajrzy Hrabban i zainkasuje należność. Dziewcząt było wiele, więc rachubiec nie oszukiwał. Każda próba zaniżenia należności wywoływała zgodny krzyk wydobywający się z kilkudziesięciu młodych gardeł.

Poziom morza wrócił do normy. Woda przestała cuchnąć, straciła żółtą barwę. Jedynie na plaży zostało nieco zaschniętych strzępów piany. Mocno przyklejone, nie były już w stanie wędrować. Duchy spóźnialców nie wrócą do twierdzy.

Wieczorem Hrabban podsumował zarobione pieniądze. Wprawdzie sporo z nich się rozejdzie, bo sprzedawcy ryb i oleju zawczasu podnieśli ceny, jednak nie psuło to dobrego humoru gospodarza. Sam wypił sporo i pozwolił napić się innym. Wszyscy zgromadzili się w dużej izbie na parterze domostwa. Kobiety raczyły się winem, mężczyźni destylatem. Nawet pogardzany Kuczer przycupnął pod ścianą gościnnej izby.

Adams miał świeżo w pamięci zamkową gorzelnię, ale uniknąć picia nie mógł – niewolnik nie odmawia.

Hrabban dzierżył najwartościowszy w domostwie kubek z matowego, błękitnego szkła. Inni pili z glinianych. Drugi od pary szklany kubek pozostał w komodzie.

– Kiedy znowu uda się tak szybko zarobić? Gdyby można przewidzieć wizyty Pana z Morza – powiedziała Raachill.

– Terofim zawsze powie prawdę – podsunął Adams.

– W tym domu nie ma terofim - powiedziała z naciskiem Raachill. Rzuciła mu jedynie surowe spojrzenie szarych oczu, choć mogła kazać mu wyjść albo jednym słowem rozkazać, by go oćwiczono. Symmachs czekał na takie polecenie.

Zapadło niezręczne milczenie. Adala nalała ojcu z dzbanka. Obeszła wszystkich, uzupełniając mężczyznom wódkę w kubkach. Rozmowa zeszła na inny temat.

– Nigdy nie próbuj pytać terofim - szepnęła Renata. – To jest złe – siedziała obok niego, ale dotąd milczała.

– Dlaczego nie pochwalasz terofim? Widziałem, jak terofim przepowiada przyszłość.

– Jasne, że przepowiada. W terofim jest człowiek. Dlatego przepowiada.

– Był człowiek. To spreparowana główka niemowlęcia.

– Zarówno w terofim, jak i w manu siedzi kobuk, dusza uwięziona. Dusza właśnie tego dziecka, którego to była głowa albo ręka. Nie wiesz tego?

– Nie.

– Siedzi i cierpi. Cierpi, kiedy manu się zgina, bo kobuk musi się zgiąć z nią. Kiedy usta terofim się otwierają, kobuk musi w sobie zrobić otwór. Kobuk męczy się, gdyż zmuszony jest ujawniać przyszłość, a tego mu nie wolno.

– Nie dość, że zamordowany przez ojca, to jeszcze uwięziony w przedmiocie. Podły los syna pierworodnego.

– Kobuk marzy, żeby pójść Drogą Trupa.

– Marne marzenia.

– Byle uciec, byle przestać tkwić w przedmiocie.

– Trzeba to rozłamać, żeby go wypuścić? Potrzaskać na kawałki?

– Ach nie, wtedy rozerwiesz, potrzaskasz na kawałki jego duszę. To ból stokroć większy, niż gdyby ciało szarpano na strzępy.

– To jak mu pomóc? Zostawić?

– Obracając się w pył, też będzie cierpiał. Cząstki jego duszy zaczną się odrywać, unoszone wiatrem.

– Nie ma dla niego pomocy?

– Spalić. Ogień oczyszcza, uwalnia. Będzie cierpiał, płonąc, ale to krótka męka, nie wieki ani lata, ani nawet miesiące.

– A truchoł, a byngoro, a myłoro?

Symmachs z Lotta wymienili spojrzenia.

– To nic przy terofim - Renata machnęła ręką. – Jaką duszę może mieć kura czy ryba?

– A włosy?

– Co włosy? Jak się strzygę, to duszy mi nie ubywa – nadąsała się. Pomyślała, że z niej żartuje.

Dziś nawet Kuczerowi pozwolono się napić. Ponuro spojrzał na gliniany kubek, z którym przyszło mu się uporać, a następnie wychylił go jednym haustem. Wydał przy tym wstrętny dźwięk, coś pośredniego między skrzekiem i sykiem. Wytarł usta rękawem i popił samogon wodą. Powiódł wokół mętnym wzrokiem. Jeden kubek wystarczył, by go upić.

– Chcesz drugi? – Żartowniś Marcupij szybko dolał mu repetę.

Dostrzegła to Renata. Jak furia zerwała się z miejsca i jednym ruchem wytrąciła mu kubek z ręki. Hara chlusnęła po ścianie. Skorupa łupnęła o deski podłogi.

– Dosyć! Jeden kubek wystarczy! Kuczer! Do stajni! Spać! – Jej oczy miotały błyskawice.

„Cóż ją ugryzło…?”, pomyślał Adams.

65.

Eluwa chorował od paru dni. Zranił rękę w Mehz Khinnom, a potem pomagał przerzucać martwinę. Przyplątało się zakażenie. Dzieciak miał gorączkę, bredził w malignie. Rokka chłodziła jego rozpalone czoło zimnymi kompresami. Adams przekonywał gospodarzy, że należy sprowadzić do niego lekarza.

– Wodogłów, przestań się wreszcie mądrzyć! – warknął Symmachs i wymierzył Adamsowi cios na odlew. Ten już umiał tak się uchylać, aby zminimalizować ból. Oczywiście, teatralnie jęknął. Nie do pomyślenia było, aby niewolnik oddał panu. Nawet panu niższej kategorii, jakim był ten syn właściciela.

– Chrzanisz bez sensu od paru dni – Symmachs nie ustawał. – Eluwa czymś się struł. To samo przechodzi. Jaki pożytek z tego pomiotu, skoro się wyleguje w łóżku!? Ty też weź się do roboty, w głowie ci tylko włóczenie się z Renatą.

„Więc o to chodzi. Ciężkie czasy już blisko…”, pomyślał Adams. „Pewnie podsłuchał rozmowę z Hrabbanem. Dość mu jednego Gorgonija. Przynajmniej nie uderzył kolejny raz”.

Symmachs wiedział, że Adams naprawdę ani nie oberwał, ani się go nie bał.

– Byłem z nią w Ciemnej Dolinie, by zawieźć Grację. I parę razy z zakupami… – Adams udał głupiego przed Symmachsem. Nie miało to sensu, ten umiał grać znacznie lepiej.

– Skończy ci się to łażenie. – Pokryta bliznami gęba wykrzywiła się w złośliwym uśmiechu. Bez wątpienia znał sto sposobów na obrzydzenie Adamsowi życia. Jednak teraz odszedł, zawieszając groźbę w powietrzu.

Renata obserwowała scenę, depcząc pedał kołowrotka. Na koniec posłała Adamsowi szelmowskie spojrzenie. Zaraz jednak spochmurniała, kiedy Raachill zaczęła ganić jakość jej roboty.

– Symmachs zazdrości cudzego – powiedziała później, kiedy przypadkiem minęli się wieczorem w korytarzu. Niosła dzbanek z piwem dla Hrabbana, który wcześniej niż zwykle pożegnał kolegów. – Nigdy nie będę należeć do tej małpy.

– A do Drubbaala? – wyrwało się Adamsowi.

– Ph…! – parsknęła gniewnie jak kot i zniknęła w drzwiach.

Następnego dnia opatrunek Eluwy cuchnął jak dar Pana z Morza. Całe przedramię miało szary kolor, rana nabrzmiała, sączyła się z niej ciecz.

– Wodogłów chyba ma rację – tylko Lotta mogła to powiedzieć bez urażania Symmachsa. – Dużo wody we łbie i dlatego tyle rozumu. – Roześmiała się.

Symmachs spojrzał niechętnie.

– A ty masz tam wino. Od wina się we łbie mąci, pomysły nie przychodzą.

– Wolę wino niż wodę. Niech kombinuje Wodogłów, ja nie muszę. Ale jak się pomyli, to go rąbnę siekierą przez gębę, żeby przestał bredzić.

44
{"b":"89139","o":1}