Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Uwierzyłeś w słowa Ibn Khaldouniego? – spytał, znowu wygodnie wyciągnięty we fotelu.

Adams nie odpowiedział.

– Milczysz, hę…? – Pociągnął łyk brandy. – I masz rację. – Pokiwał głową. – Jemu warto wierzyć, chociaż współpracował z nami; mnie nie warto. Bo ja jestem stworem bez uczuć, tyranem i kłamcą, tak…?

Adams uznał, że lepiej nie przerywać nadkomendantowi.

– A może ja słucham twoich słów? – rzucił innym tonem, jednocześnie rozglądając się w popłochu.

„Czego się boi? Grubemu nie chciało się przyjść”, pomyślał Adams.

– Ibn Khaldouni mówił prawdę. Znam historie herezjarchów. Tu jest zbyt wiele punktów wspólnych.

– Może jego słowa to tylko część prawdy?

– A ty mi powiesz całą prawdę?

Człekoust rzucił mu krzywe spojrzenie.

– Na pewno więcej, bo jestem… bo chcę być szczery. Adams nie potrafił powstrzymać kwaśnego uśmiechu.

– Dobrze, przekonaj się. – Człekoust sięgnął do jednej z szuflad biurka. Chwilę grzebał w pliku dokumentów. – Cholerny bałagan – burknął.

„Czym mnie teraz zaskoczysz, żeby zwieść moją czujność?” Człekoust wreszcie znalazł właściwą teczkę.

– Obejrzyj, na przykład, protokół Mówiącej. – Człekoust pchnął przez biurko plik zszytych kartek. – To była oficer prowadząca Natalię. Wiele jej zawdzięczamy.

Adams aż się wzdrygnął.

– Nigdy nie poznałem tej kobiety – powiedział. – Tylko w rozmowach z Natalią ciągle wracało jej nazwisko. Była kimś ważnym dla niej, mentorką, powierniczką.

– Taak… Nie mówię, że nie wykonała zadania. Sporo z jej wysiłku poszło jednak na marne.

– Gdzie jest teraz Natalia?

– Narysowałeś kiedyś odpowiedni diagram, no nie? Diagramy mówią prawdę, więc wiesz, dokąd trafiła.

Adams w milczeniu przeglądał strony raportu.

– Aby ją spotkać, musiałbyś wrócić do Krum.

Adams nie odzywał się nadal. Nie chciał spotykać Natalii, tamto już się skończyło.

– Mnie nigdy nie udało się zrobić poprawnego diagramu. Ot, taka specyfika… – powiedział kwaśno Człekoust.

Adams przerzucał kartki, nie czytając ich. Wydawało mu się, że akurat wtedy, gdy kreślił diagram, nie był podglądany.

„Właściwie nie miało to przecież większego znaczenia”, pomyślał. Już spokojniejszy, wziął się do studiowania raportu Mówiącej. Kilkanaście stron mało czytelnego rękopisu nie zawierało wiele więcej ponad ciągle powtarzane stwierdzenia, że Adams wywiera zgubny wpływ na Natalię, niewoląc ją swym wdziękiem oraz tłumiąc jej rozwój. Brakowało wymaganej przez monit nadkomendanta analizy, w jakim kierunku powinien postępować rozwój twórczy Natalii, brakowało obowiązkowego zestawienia jej cech charakteru. Wyglądało to na niezdarne próby uniknięcia odpowiedzialności. U dołu widniała adnotacja uczyniona czytelnym pismem Człekousta: „Wassilisa Mówiąca usiłuje swymi wywodami wybielić się, opisać motywy swoich działań, a najczęściej - niestety - swoich zaniechań, nie próbuje wyjaśnić czegokolwiek; w istocie, jej raport nie jest analizą prowadzonej, lecz tylko rozbudowanym odwołaniem nieudolnej funkcjonariuszki od spodziewanej przez nią surowej kary służbowej”.

Uombocco, zerkając na Adamsa, uśmiechał się nieznacznie. Podszedł do szafki narzędziowej, wydobył butelkę brandy i drugą szklaneczkę.

– To rozproszy chmurne myśli – zauważył. – Najlepszy gatunek, jaki można tu załatwić. Nie gorszy niż u was, w Haddammie.

Adams nie mógł oderwać się od wywodów Mówiącej, notowanych nierównym, brzydkim pismem. Przed oczyma stawały minione wydarzenia: rozpacz, utracona miłość, niezasłużone potępienie, zajadłe ataki anonimowej milicjantki. Sięgnął po alkohol i wypił, nie zwracając uwagi na klasę trunku.

Człekoust uzupełnił zawartość jego szklaneczki.

– Właściwie powinieneś mi podziękować za Renatę, Adams – powiedział. – Gdyby Natalia zdecydowała inaczej, pewnie dotąd mieszkalibyście w moim mieście, a ty nigdy nie znalazłbyś Drugiej Ewy w Krum.

– Gdyby Natalia zdecydowała inaczej?

– Przecież na początku nie wiedzieliśmy, co ona postanowi. Trzeba było jakoś na nią wpłynąć. Choćby dowody osobiste… Ty wiesz, jak trudno było zmieniać datę ślubu w waszych dokumentach? Tego nie da się robić bez śladów. Papier powoli, choć nieodwołalnie się ścierał.

– Nie zauważyłem żadnych śladów. Przez pewien czas nie wierzyłem, potem znowu myślałem, że śnię albo że zwariowałem.

– Rutynowa robota z dokumentami. – Behetomotoh powąchał koniak.

– A telefony od Liliane to był wymysł Natalii…?

– Oczywiście, że nie. To też jest w raporcie, tylko na następnych stronicach. Dzwoniła do niej Wassilisa Mówiąca i zmienionym głosem podawała się za Liliane. Oryginału nawet my nie moglibyśmy ściągnąć z obłoków.

– Nie dałeś Natalii żadnych szans. Żadnych. Narkotyki całkiem ją zniewoliły. Oszustwo z dowodami osobistymi i telefony fałszywej Liliane zburzyły zaufanie do mnie.

– A kto powiedział, że miała dostać jakieś szanse?! Ona przecież wiedziała dość. Na ten przykład, wiedziała, kim ja jestem.

– Tak potraktować idealną istotę…

– Skoro ja się jej bardziej spodobałem niż ty… – Na twarz Behetomotoha wypełzł wyraz fałszywego współczucia.

– Co teraz dzieje się z Natalią?

– Jest u Leviahatannaha i u niego pozostanie. Sama wybrała. Pan z Morza potrafi być przystojniejszy nawet ode mnie.

Władca umilkł i wpatrywał się w Adamsa natarczywie.

– Tak, dobrze. Powiedziałeś mi więcej… – wykrztusił Adams.

– Właśnie. Nawet dla ciebie zdekonspirowałem jedną z moich pracownic. Wassilisa Mówiąca musi zostać odsunięta od działań operacyjnych na dłuższy czas. Będzie to dla niej uciążliwe. Skończą się wzbogacone kalorycznie racje na stołówce, fundusz operacyjny, z którego rozliczała się ryczałtem, częsty przydział kuponów na odzież, skierowania na pobyty regeneracyjne w ośrodkach podmiejskich… Przywykła do tego, a teraz będzie musiała zmienić przyzwyczajenia. Oficer-rezydent nie musi tak często przebierać się, bo dekonspiracja grozi mu znacznie mniej; nie ma też sensu przesadne dbanie o jego sprawność fizyczną czy świeżość intelektualną. Zresztą nawet długie pobyty regeneracyjne nie zwiększały skromnej błyskotliwości pedagog Mówiącej…

Adams złapał porozumiewawcze spojrzenie Uombocco. Skoro nadobywatel komendant chce być dobry, warto upomnieć się o inne rzeczy.

– Jeszcze dwie sprawy – powiedział szybko.

– Taak…?

– Czy uwolnisz Renatę?

– Ta sprawa jest w ciągłym załatwianiu. Wiem, jak bardzo ci na niej zależy. Przyznam, że udało się osiągnąć znaczne postępy. Wprawdzie Pan z Morza nie pojawił się na dzisiejszym przesłuchaniu, ale bądź dobrej myśli. A druga sprawa…?

– Czy istniał Alonzo Zumarraga?

– Ach, tak… Owszem, istniał. Nie jest prawdą, jak pisze Battaglia, że zniknął w Rzymie. Zumarraga był świadkiem ukamienowania Raymundo, a zaraz potem został rozpoznany przez tłum. Przeżył mistrza o czterdzieści pięć minut. Nie pozostawił ani jednego traktatu. Przez całe życie był w cieniu Lulliusa.

– A te notatki, szkice, które próbowałem rozwikłać…?

– Zostały sfabrykowane na użytek waszego śledztwa. Rysował je Bieleń, niektóre Mówiąca… W obawie, że braknie im fantazji, przerysowywali dokumenty z naszego archiwum.

Adams ciężko westchnął.

– Skąd więc przesłanki o jego dziele?

– Zbyt często wspominał o swoich pomysłach, żeby nie zostało to zauważone. Gdyby nie pojechał wtedy do Bugii, prawdopodobnie nadal rozwijałby sztukę Lulliusa.

– A czy zostały jakieś prawdziwe notatki Zumarragi?

– Owszem, zostały. – Nadkomendant podszedł do szafy narzędziowej i wyjął z szuflady tekturową teczkę. – Trochę niewyraźnych szkiców i niezrozumiałych bazgrołów… Jeśli chcecie, to przejrzyjcie je w wolnej chwili.

Adams przerzucił zawartość teczki i parsknął śmiechem.

– Przynajmniej trzy z tych szkiców zostały przerysowane stąd przez śledczych. Już je poznałem.

– Banda nieudaczników – burknął Człekoust. – Kręcą, kłamią i migają się od roboty. I jak to wszystko ma działać.

– Nieco zmienili i uprościli te szkice.

– Teraz to bez znaczenia. – Człekoust machnął ręką. Adams wracał do celi, ściskając pod pachą skarb.

198.

Analiza notatek Zumarragi przyniosła rozczarowanie: po siedmiuset latach jego odkrycia okazały się niczym nowym. Zumarraga był zapoznanym geniuszem, którego nie wysłuchano w porę, po części zresztą jak jego mistrza. Kiedyś odkryty przez Zumarragę sposób zapisywania myśli i przekazu informacji byłby rzeczą rewelacyjną, ale ponownie odkryty przez innych, zdążył już stać się rutynową metodą przedstawiania danych, uruchamianą naciśnięciem klawisza w programie kalkulacyjnym przez sprawną sekretarkę przygotowującą szefowi zestawienie bieżących wyników firmy.

Adams nerwowo przeglądał kartkę za kartką: pożółkłe stronice nie potrafiły – a może nie chciały – ujawnić niczego więcej. Pomysł Goodmana, by zająć się uczniem Lulliusa, był w istocie naukowym grobem. Adams właśnie miał w dłoni dowód trafności swoich przeczuć.

Godzinami przeglądał wykresy, na których ściśle powiązano pole powierzchni z natężeniem obrazowanej cechy; czasami z precyzją, która budziła uznanie dla samotnego umysłu sprzed wieków, czasem pobieżnie – z przybliżeniem marnego szkicu. Akurat ta dziedzina nauki rozwinęła się intensywnie. Zumarraga zbyt długo milczał, aby to, co miał do przekazania, zachowało wartość. „Czy tak będzie i z moimi odkryciami?”

Wreszcie przerwał analizowanie zetlałych stronic. Pamiętał niemal wszystkie wykresy. Treść notatek Zumarragi na ogół zgadzała się z dołączonym tłumaczeniem, wystukanym na mechanicznej maszynie do pisania. Drobne rozbieżności występowały zaledwie w kilkunastu punktach. Dość. Nic więcej tu nie było.

Poczuł się okradziony z marzeń. W rzeczywistości notatki Zumarragi pozbawiły go tylko złudzenia, jednak Adams nie potrafił jeszcze tego tak potraktować. Ostatecznie będzie z tego niezła praca monograficzna… Niestety daleko jej będzie do wymarzonego tonu, opisującego odkrytego geniusza wielkości Raymundo Lulliusa. Jeszcze jedna mrzonka, która wciągnęła go w podziemia. Podobnie czuł się, gdy wyjaśniono mu tajniki powstania mechanitonów z korytarzy. Starannie uformował stosik kartek na wolnej pryczy. Można to zwrócić strażnikowi przy okazji najbliższego posiłku.

142
{"b":"89139","o":1}