– Ee… gdzie tam. Ciaken tam stoi, bo jednocześnie prowadzi inną sprawę. Stamtąd ma wgląd do śledzonego mieszkania.
– Podziwu godna wydajność.
– Sam tak wybrał. Dwa kroki dalej ma pizzerię. Może zjeść drugie śniadanie.
– Kosztowna kuchnia.
– Ma służbowy karnet. Na kupon porcja makaronu lub kluski bezmięsne. Do tego herbata. Resztę może dokupić.
– Ciężki kawałek chleba.
– Taa. Chodź, rozerwiemy się. – Popchnął lekko Adamsa. – Na zawody sportowe.
Po półgodzinie szybkiego marszu znaleźli się przed okazałą halą sportową w kształcie owalnej rotundy, ozdobioną kolumnami i stojącymi między nimi nadnaturalnej wielkości posągami betonowych kulturystów i kulturystek.
Korytarzem przeszli obok kas. Nikt nie wymagał od nadkomendanta biletu. Bez wątpienia przecież bawił tu w sprawie służbowej. Zawody trwały już od rana i stadion był pełny. Od słońca osłonięto go szczelnym dachem z szarego płótna żaglowego, natomiast nad pokrytą gliną kolistą areną, wzniesioną ponad półtora metra nad podłogę, zawieszono w powietrzu płócienny parasol w kształcie dachu budynku. Z jego krawędzi zwisały barwne frędzle.
Nadobywatel poprowadził Adamsa do jednego z pierwszych rzędów, a końcowy odcinek ich wędrówki śledziły reflektory. Rozległy się oklaski zgromadzonej widowni. Popularny urzędnik ukłonił się na wszystkie strony, dał znak dłonią, że dziękuje, i że wystarczy, i usiadł. Adams obok niego.
– Nigdy nie siadam w pierwszym rzędzie, bo można oberwać – Uombocco konfidencjonalnie szepnął do Adamsa. – Teraz zaczynają się najlepsze walki.
Adams dostrzegł siedzące z przodu za przeciwnymi narożnikami ringu dwie olbrzymie, otyłe kobiety, opalone w solarium i odziane w szlafroki. Obie miały włosy zlepione brylantyną i zaplecione w jednakowe dziwaczne koki. Kobietom towarzyszyło kilka równo rozsadzonych znacznie drobniejszych niewiast, mających na sobie kolorowe, wzorzyste – jednak identyczne w formie – długie do kostek stroje przypominające kimona. Granicę ringu stanowiła usztywniona gliną barierka z plecionki, wysoka na piędź.
Obie czekające kobiety podniosły się z miejsc, zdjęły szlafroki i spokojnie, po schodkach wyciętych w glinie, wyszły na ring. Były odziane jedynie w wielekroć zawinięte pasy, formujące skromny substytut majtek. Jedna miała pas żółty, druga bordowy. Z boku zwieszały się im ozdoby wykonane z kilkunastu frędzli w odpowiednich kolorach. Pasy ginęły między olbrzymimi pośladkami. Kobiety były do siebie tak podobne, że Adams odróżniał je tylko dzięki kolorom pasów.
– To jest sumo kobiet? – spytał.
– Zawodowe sumo było sportem wyłącznie męskim, ale to niedopuszczalne. Kobiety tak długo domagały się równouprawnienia, że Nero zezwolił na ich zawody, a także wskutek długotrwałych nalegań zgodził się na stroje identyczne z męskimi. Kobiety muszą mieć przecież równe prawa. Obecnie ta dyscyplina stała się tak popularna, że mężczyźni w ogóle przestali ją uprawiać, a kultywują ją wyłącznie kobiety. Tak naprawdę jest to obrzęd ku czci bogini Maanat. Od jej imienia zawody nazywają się też maanat.
– Przecież żadna Maanat nie istnieje.
– Co to ma za znaczenie, skoro one w to wierzą?
Obie zawodniczki stanęły obok siebie, patrząc w tym samym kierunku, nieco w górę. Każda uniosła prawe ramię i lewą nogę, a następnie uderzyła w matę, aż rozległ się głuchy odgłos. Potem to samo lewym ramieniem i prawą nogą. Następnie powtórzyły ruchy, unosząc jednocześnie prawe ramię i nogę, a wreszcie lewe ramię i nogę. Ich taniec wywołał aplauz publiczności.
– Są tak tęgie, a piersi mają nieproporcjonalnie małe – Adams podzielił się spostrzeżeniem.
– Nie piersi, a splendory, nie pośladki, a zasiady - poprawił go władca. – Nie używają silikonu ze względów bezpieczeństwa; a piersi nie powiększają się tak bardzo, jeśli kobieta tyje. Zresztą następne będą wyglądać lepiej.
Teraz zawodniczki ujęły swoje piersi w dłonie i obracając się po kolei w cztery strony świata, machały nimi rytmicznie.
– To ceremonia ważenia splendorów. Symbolizuje Maanat, która swym mlekiem ożywia wszystkie strony świata. W czasie walki zwycięska zawodniczka staje się Maanat – wyjaśnił władca.
– Która?
– Tego w tym momencie jeszcze nie wiadomo.
– Ta ceremonia wygląda dziwacznie i upokarzająco. Ty ją wymyśliłeś?
– Tak.
Obie nisko przykucnęły naprzeciw siebie, w oznaczonych miejscach, mierząc się wzrokiem. Pomiędzy nimi, nieco z boku, stała maleńka sędzina, odziana w długi do kostek szlafrok i czapkę przypominającą perukę z loków. Trzymała przed sobą pokrytą płaskorzeźbami tabliczkę kultową na długiej rączce. Sędzina coś powiedziała i dała znak tabliczką.
Zapaśniczki mierzyły się jeszcze chwilę wzrokiem; nagle najpierw żółta, potem bordowa dotknęła oboma kułakami ringu. Jednocześnie ruszyły do przodu, odbijając się dłońmi od gliny, i zderzyły barkami. Przypominało to zderzenie dwóch parowozów. Żółta ujęła przeciwniczkę obiema rękami za pas i krótkimi szarpnięciami wyrywała ją z pozycji, za każdym razem przesuwając nieco poza krąg. Bordowa spóźniła chwyt, a teraz szamotała się, by zepchnąć dłonie żółtej. Żółta stała tyłem do Adamsa, starając się poprawić chwyt, a drganie tłuszczu falami przebiegało przez jej boki, biodra i pośladki. Jeszcze parę pchnięć i przeciwniczka była poza kręgiem ringu. Walka nie trwała dłużej niż trzydzieści sekund. Zwyciężczyni ukłoniła się pokonanej, następnie przykucnęła i wykonała ramionami dziękczynny gest w kierunku daszku. W nagrodę za zwycięstwo sędzina włożyła jej naszyjnik oraz wpięła błyszczące złociście klipsy.
Nowa para szykowała się do walki. Spiker ogłaszał imiona zawodniczek. Ta z lewej miała obrzmiałe, jakby opuchnięte podudzia i chorobliwie sinoróżową skórę, jak przy rozwijającej się niedomodze krążenia. Mimo potężnych zasiadów i szerokich bioder była zbudowana bardziej proporcjonalnie. Stawiła jej czoła mocno opalona kobieta w białym pasie. Ze śniadej plamy opalonego ciała światła wydobywały jaśniejsze kształty okazałych splendorów. Obie od razu stanęły na pozycjach.
– Nie powtarzają ceremonii? – spytał Adams.
– Widać obie są pewne swej odwagi.
Jeszcze chwila i zwarły się w starciu. Opalona podstawiła nogę, hacząc od zewnątrz, i jednocześnie pchnęła białawą; błyskawicznie powtórzyła haczenie i mocnym pchnięciem między splendory powaliła przeciwniczkę na plecy. Blada, zbierając się, wystawiła w stronę widowni umazane gliną zasiady. Starcie trwało ledwie pięć sekund. Sala huczała od braw.
– Za uderzenie albo celowe dotknięcie w splendory jest dyskwalifikacja – wyjaśnił Behetomotoh. – Nie mogą się pokaleczyć. I tak zbyt często kończą karierę z powodu kontuzji.
– Ładna walka.
– Zawsze mi staje, jak walczy Złota Lilia. Adams spojrzał z niesmakiem na towarzysza.
– No co? – obruszył się Behetomotoh. – Ja po to tylko tu przychodzę.
Zawodniczki występowały para za parą. Na ogół były to ogromnie przekarmione, rozrośnięte brzydule. Rzadko trafiała się taka, która mimo nadwagi wyglądała nieźle. Większość walk rozstrzygana była przez frontalne wypchnięcie z ringu. Krąg posypano solą, co sprawiało, że łatwiej było się poślizgnąć na glinie. Miał średnicę czterech kroków niskiej niewiasty, dla zmagających się olbrzymek były to ledwie trzy kroki. Jeden błąd oznaczał przegraną.
– Widzę, że cię nie ruszają te zawody.
– Wręcz przeciwnie. Są świetne – odpowiedział Adams. – Walki przypominają pojedynki rewolwerowców: jedno starcie i po wszystkim.
Akurat odziana w czarny pas zawodniczka rozstrzygnęła walkę, coraz szybciej pchając przeciwniczkę, aż obie spadły z ringu na widownię. Sędzina zabrała z areny zgubione szmaragdowe, ozdobne frędzle pokonanej.
Behetomotoh, czemuś niezadowolony, gestem ręki wezwał jednego z lewtanim i coś powiedział do niego szeptem. Funkcjonariusz zasalutował i oddalił się wykonać rozkaz.
– Dzisiaj są różne walki. Dla nas zmienią program. Mistrzostwo wszechwag będzie wieczorem. Wcześniej wystąpią zawodniczki podzielone na klasy.
– Nie ma wag w sumo.
– W maanat też nie. Podzielone są według wzrostu, żeby wyrównać parametry kośćca.
Spiker ogłosił zmianę w dzisiejszym programie, co wywołało eksplozję entuzjazmu.
– Skąd ta radość?
– Wystąpią klejnociki, czyli zawodniczki poniżej metr sześćdziesiąt. Zwykle walczą na końcu. Wielu widzów musi zwykle wcześniej wyjść z uwagi na obowiązki służbowe, a dzisiaj nie stracą najładniejszego, więc wpadli w zachwyt. Zdziwisz się, jak kształty zawodniczek zależą od wzrostu.
Wokół ringu siedziały już zupełnie inne zawodniczki. Były znacznie niższe, a niektóre tak tęgie, że przypominały sylwetką kule. Większość z nich miała bardzo okazałe splendory, u niektórych wiszące niemal do pasa.
– Kiedyś w męskim sumo zawodnicy nie dożywali pięćdziesiątki. My wykorzystaliśmy naturalne tendencje niewiast do tycia i wiele naszych czynnych zawodniczek dożywa tego wieku. Walka krótka, sercu nie zagraża; o zwycięstwie decyduje technika. Wiek jest tu często atutem. Zakaz atakowaniasplendorów zupełnie zmienił charakter tej walki.
Pomocnicy zmniejszali rozmiar ringu, aby odpowiadał mniejszej długości kroku u niższych zawodniczek.
Teraz wejście każdej pary witały wybuchy entuzjazmu. Męskiej części widowni wystarczało falowanie ciężkich splendorów u wkraczających na ring wojowniczek. Niewątpliwie taki typ budowy kobiety ożywiał pradawne wspomnienia.
Zmniejszenie rozmiarów ringu miało wykluczyć szamotaninę podczas walki; wymusiło wzmożoną uwagę zawodniczek, pojedynki toczyły się w podobnym tempie, jak wśród walczących o mistrzostwo wszechwag. Niektóre walki trwały niewiele ponad sekundę, inne przeciągały się prawie do minuty.
Adams zauważył jednak różnice w technice. Szczególnie ważne w walkach tej kategorii było unikanie imponujących splendorów. Ręce same składały się do braw, gdy śniadoskóra Kwiat spod Skały zręcznym unikiem z obejściem i natychmiastowym powaleniem za kark od tyłu – przesuwając dłoń od karku do szyi, by przypadkiem nie chwycić włosów, za co byłaby dyskwalifikacja – w pięć sekund uporała się ze znacznie cięższą przeciwniczką. Albo kiedy Perlisty Potok, wyróżniająca się jasną karnacją, serią uderzeń otwartą dłonią w szyję i twarz odepchnęła rywalkę pod linię, a następnie błyskawicznie schwyciła jej głowę w obie dłonie i przyciągnęła ją do ringu. Niektóre popisywały się siłą fizyczną, a jednocześnie niezwykłą precyzją uderzenia, skutecznie trafiając otwartymi dłońmi w gardło i w szyję, aż atakowana traciła równowagę i nieopatrznie wystawiała stopę poza krąg. Drobne zadrapania na twarzy zdarzały się bardzo rzadko.