Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wiem wszystko – oznajmiła. – Widziałam, jak to było, bo akurat siedziałam na tej wielkiej brzozie, która tam rośnie. Jeden samochód się zepsuł, stał z boku i ludzie wyjmowali z niego różne rzeczy. Kilka było takich ślicznych, świecących i miałam na nie wielką ochotę. Myślałam, że może je zostawią i uda mi się… No, wiecie…

– Ukraść – podpowiedziała kuna.

– Powiedzmy, zabrać sobie do gniazda – poprawiła sroka. – Ale cały czas się tam kręcili. No i przyjechał drugi samochód i też się zatrzymał. W tym drugim samochodzie też byli ludzie i to dziecko. Wszyscy wyszli. Ludzkie dziecko najpierw siedziało w środku, widziałam, że spało, a potem się obudziło i weszło do lasu. Ludzie robili coś przy tym zepsutym samochodzie, a dziecko zbierało w lesie poziomki i odchodziło coraz dalej. Znikło mi z oczu. Nie zajmowałam się nim, bo te rzeczy tak świeciły… tak świeciły… No mówię wam, świeciły po prostu przecudownie i nie mogłam od nich oczu oderwać.

– Wariatka – powiedziała kuna. Sroka się obraziła.

– Każdy ma swoje upodobania – rzekła sucho. – Czy ja ci wymawiam te wszystkie jajka, które kradniesz z naszych gniazd? Albo myszy? Do ust bym nie wzięła myszy!

– Nie kłóćcie się, błagam was – powiedziała nerwowo Klementyna. – Powiedz do końca, co było dalej?

Sroka skrzeknęła gniewnie. Kuna też była ciekawa, jak to wszystko potoczyło się dalej, zdecydowała się więc srokę ułagodzić. Przeprosiła ją i przyznała, że każdy ma prawo do własnego gustu. Jeśli ktoś lubi świecące przedmioty, proszę bardzo, niech je sobie gromadzi. Sroka skrzeknęła z urazą jeszcze kilkakrotnie i wreszcie uspokoiła się.

– Ci ludzie wcale nie wiedzieli, że ich dziecko weszło do lasu – zaczęła opowiadać dalej. – Ciągle grzebali się przy tych samochodach i trwało to bardzo długo. Przypuszczam, że zrobili, co chcieli, bo w końcu zaczęli chować te swoje rzeczy, pochowali wszystko i dopiero wtedy zajrzeli do tego drugiego samochodu. I zobaczyli, że nie ma ich dziecka. Zaczęli latać dookoła i wrzeszczeć, weszli do lasu i szukali jak szaleńcy. Sama byłam ciekawa, gdzie się to ich dziecko podziało, bo nigdzie nie było go widać. Pchali się coraz dalej i dalej, ale na szczęście przyplątały się wilki. Te młode wilczęta, nie najmniejsze, tylko te średnie, bawiły się i chyba trochę zlekceważyły sprawę, bo pokazały się ludziom. Może sobie zrobiły taki żart. Ludzie dostali istnego szału, uciekli z powrotem na szosę, ale nie odjechali. Jeszcze tam są i wyraźnie widać, że nie wiedzą, co zrobić, a do lasu już teraz boją się wejść. Gdyby ich jeszcze Pafnucy przestraszył…

– Nie chcę – powiedział Pafnucy stanowczo i zdecydowanie.

– Nie to nie – zgodziła się sroka. – Bez ciebie też nie wejdą. Świecącego już nie było, więc poleciałam zobaczyć, dokąd to dziecko poszło.

Na sąsiednim drzewie coś zaszeleściło, spadła szyszka i na gałęzi pokazała się wiewiórka.

– Ją przestraszyły dziki – powiedziała. – To dziewczynka, prawda? Mam na myśli ludzkie dziecko.

– Dziewczynka – potwierdziła coraz bardziej zmartwiona Klementyna. – O dzikach nikt nic nie mówił. Jak ją przestraszyły?

– Och, zajęte były jedzeniem i na nic nie zwracały uwagi – wyjaśniła wiewiórka. – Akurat byłam przy tym. Ta dziewczynka szła i nagle coś zawołała. Wtedy ją zobaczyły. Spłoszyły się oczywiście i dosyć gwałtownie popędziły w las, wiecie, jak to jest z dzikami, bezmyślnie narobiły okropnego łomotu i przeraziły ją do nieprzytomności. Zaczęła uciekać w drugą stronę, nawet nie spojrzała, że dzików już dawno nie ma. W końcu trafiła tutaj. Co z nią zrobimy?

– Najlepiej byłoby oddać ją ludziom – poradziła kuna.

– Ja też uważam, że powinno się ją oddać ludziom – poparła kunę Klementyna. – Nie wiem tylko, jak to zrobić.

Przytulona do pieńka dziewczynka ciągle płakała głośno i coś wołała. Za krzakami mignęła nagle ruda smuga i obok Pafnucego pojawił się lis Remigiusz.

– Co ma być? – spytał niechętnie. – Ptaki oderwały mnie od takiej znakomitej, tłustej kaczki. Co się tu dzieje? Skąd to dziecko?

– O, jak dobrze, że już jesteś! – zawołał z ulgą Pafnucy. – To jest ludzka dziewczynka.

– Tyle to ja sam widzę – skrzywił się Remigiusz. – I co?

– I ona coś mówi – powiedział Pafnucy. – To znaczy, nam się wydaje, że ona coś mówi, i może ty zrozumiesz co. Bo w ogóle nie wiemy, co zrobić.

Remigiusz wzruszył ramionami i słuchał przez chwilę.

– Woła swoją matkę – oznajmił. – Mówi „mamusiu, mamusiu”.

– Och…! – wyrwało się Klementynie z największym współczuciem.

Remigiusz rozejrzał się dookoła.

– Gdzie ta jej mamusia? – spytał gniewnie. – Ptaki coś gadały, ale pędziłem tu jak szalony i nic nie zrozumiałem. Ta mała jest tu sama? Ludzie ją tak puścili do lasu? Co to ma znaczyć?

Klementyna, kuna, sroka i wiewiórka zaczęły mu na wyścigi wyjaśniać całą sprawę. Remigiusz na szczęście był lisem bardzo inteligentnym i doświadczonym, zdołał więc to poczwórne opowiadanie jakoś zrozumieć. Dziewczynka cały czas płakała.

Mała sarenka Perełka w żadnych wyjaśnieniach nie brała udziału. Z wielkim przejęciem i zaciekawieniem, wpatrzona w to ludzkie dziecko, kroczek po kroczku wysuwała się z krzaków. Nawet nie zauważyła, kiedy wysunęła się całkowicie. Dziewczynka uniosła głowę, zobaczyła ją i nagle zamilkła.

Odgłos rzewnego płaczu ucichł w jednej chwili. Wszyscy spojrzeli na polankę. Perełka stała nieruchomo, a dziewczynka patrzyła na nią bez najmniejszego drgnięcia.

– Bambi! – zawołała ze zdumieniem i niedowierzaniem. Nie poruszyła się, ciągle uczepiona pieńka, więc Perełka również stała, nie uciekając. Zdenerwowana Klementyna czujnie przyglądała się im obu.

– Bambi? – powtórzyła niepewnie dziewczynka. – Bambi, to ty?

– Co ona mówi? – spytał Pafnucy Remigiusza.

– Nie mam pojęcia – odparł Remigiusz, zakłopotany. – o ile znam ludzi… Zdaje się, że próbuje rozmawiać z Perełką i nadała jej nowe imię. Bambi. Nie wiem, dlaczego. Nie wymagajcie ode mnie zbyt wiele.

Perełka nie bała się dziewczynki, ale również nie wiedziała, co zrobić. Poruszyła głową i obejrzała się na Klementynę. Klementyna wyraźnie czuła, że żadnego niebezpieczeństwa nie ma, więc nie wzywała córki do siebie, tylko postanowiła też pokazać się na polance. Powoli wysunęła się z krzaków i stanęła obok Perełki.

Dziewczynka puściła pieniek i przykucnęła obok.

– Bambi, to twoja mamusia? – spytała z wielkim zaciekawieniem i zachwytem.

– Jakiś galimatias tu się robi – oznajmił Remigiusz. – Mówi do Perełki „Bambi” i pyta, czy Klementyna jest jej matką.

– Co to jest Bambi? – zainteresowała się kuna.

– A skąd ja mam to wiedzieć? – odparł Remigiusz. – W każdym razie przypuszczenie, że Klementyna jest matką Perełki, ma swój sens. Niegłupie dziecko.

Perełka i Klementyna stały nieruchomo, a dziewczynka wpatrywała się w nie z coraz większym zachwytem. Wiewiórka chciała się temu przyjrzeć lepiej. Na górze zasłaniały jej widok gałęzie, zbiegła zatem niżej po pniu sosny i upuściła wielką szyszkę, z której przedtem wyjadała ziarenka. Szyszka z szelestem i hałasem uderzyła w ziemię. Dziewczynka odwróciła się gwałtownie i zerwała spod pieńka.

– Och, wiewiórka! – krzyknęła.

Przestraszona jej ruchem Perełka w mgnieniu oka skoczyła w las, a za nią skoczyła Klementyna. Dziewczynka odwróciła się ku nim.

– Bambi! – zawołała rozpaczliwie. – Nie uciekaj! Zostań ze mną! Mamusiu!

Znów płacząc, popędziła za sarenkami. Zatrzymały ją gęste krzaki i wysoka trawa. Zaczęła się przez nie przedzierać, powoli i niezdarnie, bo przeszkadzały jej gałęzie, różne dołki i sterczące w trawie pieńki.

– Chce, żeby Perełka z nią została – przetłumaczył Remigiusz. – Wie, że wiewiórka to wiewiórka, i wiewiórki się chyba nie boi. Perełki też nie. W tym tempie daleko nie zajdzie.

– Muszę to wszystko opowiedzieć Mariannie – zdecydował się nagle Pafnucy. – Idę. Naradzę się z nią i wrócę. Jestem pewien, że ona wymyśli coś mądrego!

*

Marianna była już bardzo zniecierpliwiona, bo jej zdaniem Pafnucy przepadł na całe wieki. Ze zdenerwowania przygotowała cały, wspaniały obiad w postaci stosu tłustych, świeżych ryb. Pafnucy zobaczył ten stos z daleka i mocno przyśpieszył kroku.

Bardzo szczęśliwie się stało, że tuż za nim przybiegła kuna, bo inaczej nie wiadomo, kiedy i jak zostałyby przekazane Mariannie wszystkie wiadomości. Pafnucy nie mógłby przecież mówić wyraźnie z pełnymi ustami, a ryby wyglądały tak zachęcająco i apetycznie, że po prostu musiały zostać zjedzone natychmiast. Marianna nie była w stanie czekać ani chwili dłużej, kuna zatem zastąpiła Pafnucego, który tylko od czasu do czasu pomrukiwał potakująco. Skończyli razem, kuna mówić, a Pafnucy jeść.

– Nikt z was nie ma ani odrobiny rozumu – powiedziała Marianna z oburzeniem i zgorszeniem. – Jeżeli ta mała nie boi się Perełki i chce, żeby Perełka z nią została, to dlaczego one obie uciekły? Należało zostać! Niech mi Klementyna nie wmawia, że takie dziecko jest niebezpieczne!

– Myślę, że one wrócą – powiedziała kuna. – Uciekły przez zaskoczenie.

– Powinny wrócić stanowczo! – rozkazała Marianna. – Czy jest tu jakiś ptak? O, dzięcioł! Leć do Klementyny i powiedz, żeby się przestała wygłupiać!

– Wiewiórka też się jej podobała – zauważył Pafnucy, oblizując się i wycierając usta. – Takie mam wrażenie.

– No więc wiewiórka niech też wróci! – uzupełniła polecenie Marianna. – Niech się tam kręci koło niej. Leć i powiedz im to!

Dzięcioł był ptakiem życzliwym i uczynnym, a przy tym rozsądnym. Wiedział, że tę ludzką dziewczynkę należy chociaż trochę uspokoić, żeby nie robiła takiego nieznośnego hałasu, nie płakała głośno i nie krzyczała. Nie odezwał się wcale, tylko od razu poleciał.

– Teraz możemy się zastanowić nad dalszym ciągiem – oznajmiła Marianna. – Widzę tu kilka nieprzyjemności. Największa to, oczywiście, ludzie.

– Myślisz, że przyjdą aż tutaj, żeby odnaleźć swoje dziecko? – spytał Pafnucy.

29
{"b":"89136","o":1}