– Hej! – zawołał trochę zachrypniętym głosem. – Wilki! Gdzie jesteście?
Wilki przeciągały się właśnie i ziewały, i wcale nie zamierzały wychodzić z domu. Szmer deszczu zagłuszał słabe wołanie Kikusia, wydało im się jednakże, że coś słyszą. Nadstawiły uszu.
Kikuś uczynił kilka bardzo niepewnych kroków i znów się zatrzymał.
– Hej, wilki! – powtórzył żałośnie. – Gdzie jesteście? Bardzo ważna sprawa!
Pierwsze wyskoczyły z domu wilczęta, za nimi wilk i wilczyca. Przebiegły kawałek w kierunku głosu i na widok Kikusia zdumiały się tak śmiertelnie, że aż znieruchomiały.
Kikuś znieruchomiał również. Ze strachu zbaraniał do tego stopnia, że zapomniał, iż mógłby uciec. Chciał szybko powiedzieć, o co chodzi, ale żaden dźwięk nie wychodził mu z gardła. Stał i w okropnym przerażeniu wpatrywał się w wilki.
– Musiało się stać coś potwornego, skoro on tu przyszedł – powiedziała wilczyca. – To Kikuś, znamy go. O co chodzi? Las się pali czy przyszli ludzie?
Kikuś chciał odpowiedzieć, że las się nie pali i że owszem, idzie o ludzi, ale tylko w postaci jednego człowieka, leśniczego, z mówieniem jednakże ciągle miał kłopoty.
– La, la… – powiedział. – Lu… le… lu, lu…
– Lu, lu – zgodził się wilk. – No owszem, przyznaję, leje nieźle. Chcesz rozmawiać o pogodzie?
Kikuś w rozpaczy chciał powiedzieć cokolwiek o Pafnucym. Pafnucy się nie bał, w towarzystwie Pafnucego on też prawie się nie bał, Pafnucy tam leżał przy leśniczym, Pafnucego wszyscy lubili…
– Paf, Paf, Paf… – wyszczekał. – Paf… nu… Paf… Paf…
– Albo chce nam powiedzieć, że gdzieś strzelają, albo ma na myśli Pafnucego – odgadła wilczyca. – Mówisz o Pafnucym?
Kikuś kiwnął głową tak gwałtownie, że o mało się nie przewrócił. Nagle przypomniał sobie, że może uciec, ale równocześnie zrozumiał, że nie ma prawa uciekać, dopóki się z tymi wilkami nie porozumie. Uczynił szalony wysiłek.
– Pafnu…cy leży… – wyjąkał. – Wy też… O Boże, jak ja się was boję!
– Głupi jesteś, znajomych się nie jada – powiedziała wilczyca z urazą. – Przestań się tu trząść i mów wyraźnie. Jesteśmy potrzebni?
Kikuś znów z rozmachem kiwnął głową.
– Gdzie? – warknął wilk.
– Za… za… – odparł Kikuś. – Za…
Więcej wytrzymać nie był zdolny. Zawrócił w miejscu i runął w las.
Wilki były święcie przekonane, że kazał im biec za sobą, a w dodatku sprawa musiała być wyjątkowo poważna, skoro Kikuś się do nich zbliżył. Zrozumiały, że Pafnucy gdzieś leży, i zaniepokoiły się bardzo, że spotkało go może coś złego. Coś mu się stało. Z największą szybkością popędziły za Kikusiem.
Kikuś właściwie wiedział, że biegną, ponieważ zostały wezwane, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że go gonią. Uciekał zatem, wytężając wszystkie siły. Wilki pędziły jak szalone, żeby nie stracić go z oczu, i w ten sposób przebyli całą drogę w tempie, którego kuna z pewnością nie mogła przewidzieć. Ledwo zdołali zahamować obok konara i leśniczego.
– O, jesteście! – zawołał z ulgą Pafnucy. – Jak to dobrze, bo cały czas się martwię, że z drugiej strony jest mu zimno!
– Uwaga! – ostrzegł Remigiusz, który troskliwie ułożył obok głowy leśniczego ukradzione z kurnika jajko. – Niech mi tu tego nikt nie rozdepcze! Nie po to się staram, żebyście rozmazywali po ziemi!
Wiewiórka pisnęła cienko, zostawiła wyłuskany orzeszek na brzuchu leśniczego i jednym skokiem znalazła się pod swoją dziuplą. Równocześnie pojawiła się w trawie kuna, ciągnąca zębami za ogon dużą rybę. Dziki z wielką gorliwością ryły dookoła i popychały ryjami jakieś rzeczy w stronę leżącego konara.
Wilki osłupiały kompletnie.
– Pafnucy, co się stało? – spytała z niepokojem wilczyca. – Dlaczego tam leżysz? Chory jesteś? Co to za człowiek? Czy ktoś go zagryzł?
– Przecież to leśniczy! – zawołał wilk, który podszedł bliżej.
Nadbiegły zdyszane wilczęta i wszystkie poprzewracały się na wykopanym przez Remigiusza dole. Kuna wypuściła z zębów rybę i skoczyła na drzewo.
– Leśniczego spotkało nieszczęście, widzicie przecież – powiedziała.
– To nie ja jestem chory… – zaczął równocześnie Pafnucy.
– Ten człowiek marznie! – zawołał Remigiusz. – Trzeba go ogrzewać!
– Czy nie wiecie przypadkiem, co jedzą ludzie? – spytały dziki.
Wszyscy mówili razem i przez długą chwilę wilki nic nie mogły zrozumieć. Ze zdumieniem patrzyły na kunę, która nie lubiła ryb i nigdy ich nie jadła. Z niepokojem obejrzały Pafnucego, wciąż nie wiedząc, dlaczego leży, i wciąż niepewne, czy się przypadkiem nie rozchorował. Pafnucy musiał w końcu wstać i pokazać, że jest w doskonałym stanie.
Po długich wysiłkach wyjaśniono im wreszcie trudną sytuację, a Pafnucy znów położył się obok leśniczego, starając się nie spoglądać na rybę.
– Głodny jestem strasznie, ale zostanę tutaj – rzekł mężnie. – Ale sami widzicie, ile kłopotów.
– Rozumiem – powiedziała wilczyca. – Rzeczywiście, poza tobą, tylko my mamy porządne futro. No owszem, jeszcze Remigiusz, ale on jest mniejszy i tylko jeden. Dobrze, pogrzejemy go trochę. Potem się zmienimy z naszymi dziećmi, one zostaną z leśniczym, a my załatwimy sobie coś na kolację.
Dwa wilki ułożyły się przy drugim boku leśniczego. Pafnucy poczuł wielką ulgę. Teraz już naprawdę leśniczemu nie mogło być zimno…
*
Bobry zajmowały się spokojnie swoimi sprawami, poprawiając tamę na rzece, kiedy spośród drzew wyskoczyła mocno zdyszana Klementyna. Pędziła tu z największą szybkością, na jaką mogła się zdobyć. Zatrzymała się na brzegu jeziorka, a bobry przerwały pracę i popatrzyły na nią z wielką uwagą. Jeśli ktoś wypada z lasu z taką szybkością, może to oznaczać niebezpieczeństwo. Klementyna wiedziała, że bobry mogą się zaniepokoić, postarała się więc czym prędzej wyjaśnić sprawę.
– Przepraszam, że odwiedzam was tak gwałtownie – powiedziała. – Ale jest coś bardzo pilnego i ważnego.
– Niebezpieczeństwa nie ma? – upewnił się naczelnik bobrów.
– Nie – odparła Klementyna. – O żadnym niebezpieczeństwie nic nie wiem. Ale przytrafiło się nieszczęście leśniczemu.
– Opowiedz wszystko spokojnie – powiedział bóbr. – Tylko przedtem powiedz, która ty jesteś. Wiem, że masz siostrę i obie jesteście do siebie takie podobne, że nie mogę was rozróżnić. Jedna z was nazywa się Matylda, a druga Klementyna.
– Ja jestem Klementyna – powiedziała Klementyna. – Powiem krótko. Leśniczy leży w lesie, a na nim leży wielki kawał drzewa. Leśniczy nie może z siebie tego kawała drzewa zepchnąć i nikt nie umie mu pomóc. Próbowały już dziki i Pafnucy i nic im się nie udało zrobić. Remigiusz twierdzi, że tylko wy możecie to załatwić, bo potraficie pogryźć to drzewo na kawałki. Sprawa jest pilna, bo leśniczy jest bardzo chory, a to drzewo mu szkodzi.
– Jak może komuś szkodzić drzewo? – zdziwił się młodszy bóbr.
– Ludzie są dziwni – odparł naczelnik bobrów. – Szkodzą im różne pożyteczne rzeczy. Trzeba to zrozumieć.
– Czy będziecie mogły pójść ze mną i uwolnić leśniczego? – spytała Klementyna.
Bobry znały leśniczego trochę słabiej, ale słyszały, że jest on porządnym człowiekiem. Nie miały wielkiej chęci odrywać się od swojej roboty, uważały jednak, że powinny pomóc.
– Gdzie to jest? – spytał naczelnik bobrów.
– Niezbyt blisko – powiedziała uczciwie Klementyna. – Mniej więcej tam, gdzie jest jeziorko w środku tamtego drugiego lasu, tylko trochę w bok.
– Potwornie daleko! – skrzywił się naczelnik bobrów.
– Tak – zgodziła się Klementyna. – Bardzo mi przykro. Ale bez waszej pomocy leśniczy umrze. I w dodatku trzeba się pośpieszyć.
Bóbr przez chwilę rozważał sprawę.
– Czy nie można by poczekać z tym do przyszłego tygodnia? – spytał. – Po skończeniu tamy będziemy mieli chwilę wolnego czasu.
– Nie – powiedziała stanowczo Klementyna. – On nie może tak leżeć do przyszłego tygodnia. Pogoda jest nieodpowiednia.
Bobry, które słuchały całej rozmowy, zdziwiły się ogromnie. Pogoda wydawała im się przepiękna i do głowy by im nie przyszło, że komuś może się nie podobać. Przypomniały sobie, że ludzie mają różne dziwaczne właściwości, i prychnęły nosami w wodzie z wyraźną naganą.
Ich naczelnik westchnął ciężko.
– No cóż, jak trzeba, to trzeba – powiedział. – Dam ci kilku pomocników, powiedzmy sześciu. Czy nie można się tam dostać wodą?
Klementyna ucieszyła się szalenie, bo myślała najwyżej o dwóch. Sześć bobrów mogło przegryźć wielki konar prawie w jednej chwili.
– Ależ tak, można – powiedziała z ożywieniem. – Możecie tą rzeką dostać się aż do jeziorka Marianny. Będę tam czekała i zaprowadzę was dalej.
W dwie minuty później sześć bobrów wyruszyło wodą, a Klementyna lądem, wolniej już i spokojniej. Wiedziała, że zdąży do jeziorka Marianny przed nimi.
Powoli zbliżał się wieczór. Straszliwie zniecierpliwiona Marianna wskakiwała do wody i wyskakiwała z niej, nie mogąc się doczekać kolejnych wiadomości. Jako ostatnia była u niej kuna, która poprosiła o rybę i opowiedziała o kłopotach z konarem, o pożywieniu dla leśniczego, o wyprawie Klementyny po bobry i o wyprawie Kikusia po wilki. Mariannę zdumiała tym bez granic, a Matyldę zdenerwowała szaleńczo. Kikuś był jej siostrzeńcem. Kuna oddaliła się z rybą, a Matylda już zupełnie nie mogła ustać na miejscu, tak była wyprowadzona z równowagi. Tupała wszystkimi kopytkami i biegała po brzegu. Czekała na powrót Klementyny, niezdecydowana, cały czas wahając się, czy powiedzieć jej o wyprawie Kikusia, czy też ukryć przed nią to straszne wydarzenie.
Na szczęście Kikuś po przyprowadzeniu wilków był tak dumny z siebie, że musiał się pochwalić. Zostawił całe towarzystwo koło konara i popędził nad jeziorko. Pojawił się akurat w chwili, kiedy i Marianna, i Matylda prawie dostawały szału.
– Wreszcie!!! – wrzasnęła Marianna. – Co wy tam robicie tyle czasu, gdzie Pafnucy?!
– Kikusiu, jesteś! Żywy! – krzyknęła Matylda. – Boże, co za ulga! Czy nic ci się nie stało? Kuna mówiła, że poszedłeś do wilków!