Prosty i elegancki jest także strój Antonio Banderasa.Występuje najczęściej w śnieżnobiałej koszuli i czarnym fraczku, jak w Od zmierzchu do świtu. W Desperado natomiast – praktycznie, bo nie wchłaniająca plam krwi czarna kurtka przykrywa białą koszulę. W Wywiadzie z wampirem ten sam zestaw kolorów, podkreślający niesamowity błysk oczu, biel zębów i czerń włosów, czyni go królem dekadencji. Czystość bieli i mroczna czerń są podwójnym przekazem (patrz punkt 2.): „Jestem niewinny i cholernie seksowny”.
Nasze babki szalały za pięknym Rudolfem Valentino, kochały się w nim, zrzucając przestarzałe gorsety. Każda epoka ma swój gorset krępujący ruch myśli, ruchy ciała. W naszych czasach jest nim prezerwatywa. Ludzie stracili na siebie odporność. Bezpieczna miłość poprzez ekran przypomina bezpieczną komunię (wspólnotę) ciał. Idol, bóstwo może kochać wiele kobiet, a że jest tak wspaniały, należy się nim dzielić, moje panie. Dla każdej z nas starczy biletów i marzeń.
„Elle” 1997, nr 35 (sierpień)
Cywilizacja socjalistyczna
„Za Chiny Ludowe” nie było kiedyś toastem, lecz stwierdzeniem, że czegoś się nie rozumie albo nigdy nie zrobi. Chiny Ludowe powoli przemijają, a za oknem pekińskiego hotelu, gdzie próbuję je zrozumieć, powiewa jeszcze czerwony sztandar przypominający zużytą czerwień podpasek minionego okresu. W hotelowym barze pobrzękiwanie szkła i bajerów-biperów. Prawie wszyscy mają telefony komórkowe albo pagery, więc ciągle słychać „bip, bip”, jakby puls Chińczyków był elektroniczny. Przy stoliku kilku dżentelmenów kończy business-lunch. Co chwila ujmują w ręce obwieszone złotymi bransoletkami słuchawki swych telefonów. Towarzysząca im business-woman (po prostu woman?) w gustownym garniturze, popijająca wytwornego drinka, ma katar. Głośne wycieranie nosa jest w Chinach chamstwem, dlatego dama dłubie w nosie aż po nasady drogocennych obrączek. W hotelowych pokojach bywa podobnie – niby wszystko „po zachodniemu”, ale zdarzają się błędy: zamiast don’t smoke prosi się pozłacanymi literami o don’t smog. Nocą same włączają się telewizory, gaśnie klimatyzacja. Niełatwo zrozumieć, dlaczego. Czyżby różnice kulturowe?
Sześćdziesiąt procent starej stolicy wyburzono, a malownicze hutongi (zaułki) otynkowane jednakową szarością przypominają ludzi wciśniętych w identyczne mundurki Mao. Pekińskie wieżowce mają za wzór singapurskie biurowce, co wygląda na lądowisko kosmitów pośrodku Azji. Chińskie gmachy importowane z wyobraźni Spielberga są nie tylko symbolem nowobogactwa. Służą także biedakom, dając im cień w upalne, kontynentalne lato. W Chinach bogaci zawsze opiekowali się biednymi, a cesarz rolnikami – zgodnie z tradycją gospodarki azjatyckiej. Chińscy nędzarze (jedna czwarta ludności żyje na skraju ubóstwa) nie zrobią rewolucji. Rewolucja w Państwie Środka jest przywróceniem dawnego porządku, powrotem do Złotego Wieku, o którym marzył największy ze skośnookich mędrców – Konfucjusz. Miliony ludzkich mikrobów rozniecało rewolucyjną gorączkę, by przywrócić zdrowie całemu organizmowi – państwu. Nie po to obalono kilka dynastii, by unowocześnić kraj, lecz by wróciła przeszłość. Chińczycy nie pragną teraz rewolucji ani przeszłości. Chcą telewizorów, samochodów, supermarketów, w których niby po muzeum oprowadza sklepowy przewodnik, przepasany czerwono-złotą szarfą. Można już wiele powiedzieć (wolność słowa), a jeszcze więcej chcieć (wolny rynek). Jeśli Zachód mówi coś o prawach człowieka, to raczej szeptem równie cichym, jak szelest pieniędzy dawanych Nowym Chinom. Odwaga zostania samemu – wydana na Zachodzie książka Wei Jingshenga, od kilkunastu lat chińskiego więźnia politycznego – jest zbiorem listów do władz więzienia (z prośbą o papier, ołówek czy możliwość hodowania królików), przyjaciół (narzeczonej Tybetanki, którą poznał, gdy był żołnierzem w Tybecie) i przywódców partyjnych (z propozycjami demokracji). Gdyby Wei żył nieco bardziej na zachód, byłby równie znany jak Sacharow albo Sołżenicyn. Z zawodu elektryk, tak jak Wałęsa (ludzie pod napięciem?), nie dostanie Nagrody Nobla. Co najwyżej przysługuje mu odrobina współczucia i zdziwienie zachodnich dziennikarzy, piszących recenzje z jego więziennych listów. Najtrudniej podczas lektury tej książki zrozumieć, że władze chińskie stać na odizolowanie od narodu tak czystego i szlachetnego patrioty (szwedzka gazeta „Dagens Nyheter”). No: za Chiny Ludowe nie zrozumiesz. Podobnie jak wypowiedzi dla „Wprost” Dalajlamy, niespodziewanie godzącego się z ekonomiczną, polityczną zależnością Tybetu od Chin. Dalajlama ma na pewno rację. Nowoczesne Chiny (a więc i Tybet) z ideologią buddyjską zamiast komunistycznej mają szansę na eksportowe powodzenie Japonii. Na razie duchowość Chin wyraża się po angielsku w olbrzymim haśle na placu Tian’anmen: „Poświęćmy nasze wysiłki zbudowaniu duchowo (lub uduchowionej) socjalistycznej cywilizacji” – nie wiem tylko, czy hasło źle przetłumaczono na angielski, podobnie jak angielskie napisy w hotelach, czy znowu nie rozumiem Chin. A może lepiej ich nie rozumieć i zdać się na mądrość Dalajlamy lub interesowną intuicję biznesmenów? Warto wtedy zaproponować kandydaturę Wei Jingshenga do Nagrody Nobla. Nie w dziedzinie pokoju, lecz poezji – za paradoksalne, buddyjskie haiku jego listów zza krat.
„Wprost” 1997, nr 47
1. A Polszka, Szir? – klęcząc pyta Napoleona pani Walewska w trakcie miłości francuskiej. Ten żart pokazuje, jakie stosunki z Polską mają inne kraje. Ale nie ma być patriotycznie o trąbie słonia czy całym słoniu a sprawie polskiej, lecz o seksie oralnym. Po polsku oralny kojarzy się niestety z oraniem, ciężką pracą rolną. Do trudów rolników dołączają w slangu hutnicy – „ciągnąć druta”. Anglicy też nie mają łatwo – ich blow job to językowa robota – job. Może się wydawać, że słowne skojarzenia nie mają wpływu na rozwój seksualności. Niestety, pewne sformułowania już w dzieciństwie zaszczepiają podświadomości odruchy gramatyczno-erotyczne. „Jaka śliczna dziewczynka. Ma taką słodką buzię” – słyszy kilkuletnia urodziwa Polka. Chwilę później, gdy próbuje zrobić sobie przyjemność, ssąc (wiadomo, że dziewczynki rozwijają się szybciej od chłopców, nie tylko oralnie) znalezionego na ulicy lizaka albo klocek lego, słyszy wrzask: „Wypluj to natychmiast! Nie bierz do buzi tych brudnych świństw!”.
Dziewczynka, panna, młoda kobieta przeświadczona, że do ładnej buzi nie pasują świństwa i nie weźmie bez obrzydzenia w usta czegoś, co nawet tak wysublimowany pisarz jak Nabokov porównuje do przenośnego męskiego zoo: „Portret naturalnych rozmiarów okazał się nie w pełni udany lub raczej zawierał pewien element frywolności nieobcy lustrom i średniowiecznym obrazom przedstawiającym bestie. (…) Na wierzchołku owego trójkąta biel brzucha uwydatniała, w przerażającym repousse, z niedostrzeżoną nigdy przedtem brzydotą, (…) symetryczną bryłę atrybutów zwierzęcych, trąbę słoniową, dwa bliźniacze jeże morskie i małego goryla, który przywarł do mojego podbrzusza plecami do publiczności” Nabokov jest poetą prozy – życia. Rozsądna, acz niedoświadczona panna dojrzy, zamiast spragnionych pieszczot zwierzaków, wypustkę przypominającą przepuklinę. Niebawem też się dowie, że przejściowy tężec tego członka zwany jest potocznie erekcją.
Najłatwiej wywołać erekcję, pobudzając męski egocentryzm. Cierpi on na rozległe przerzuty: kiedy podziwia się faceta, zaspokaja jego zachcianki – rośnie mu ego oraz męskość. Szczytuje wyprężona, napompowana próżność. I właśnie w chwili, gdy stężenie erotyzmu jest tak duże, że staje nawet czas, rozsądna dziewczyna powinna podjąć decyzję: seks oralny czy vaginalny, analny, a może w ucho?
2.W czasach gdy prawdziwych mężczyzn jest jak na lekarstwo,kobiety szybciej dojrzewają i porzucając dziecinną niechęć do brania w buzię, zażywają facetów nie tylko dopochwowo, lecz także doustnie. Męskożerna pani ma szansę trafić na odżywczego typa. Sperma tryska zdrowiem – hormonami i mikroelementami. Większość kobiet tuż przed menstruacją odczuwa wzmożony popęd spowodowany burzą hormonalną. Uspokajają męski testosteron. Testowanie się facetów – który szybciej i więcej – wynika chyba z nadmiaru tego hormonu. Dlatego jeszcze jedną zaletą seksu oralnego dla dam jest planowanie finału. Na przedwczesny wytrysk cierpią panowie, ale z jego powodu cierpią także panie. Jest to więc schorzenie przenoszone drogą płciową. Co prawda nieśmiertelne, lecz gdyby takiemu pospieszalskiemu się zmarło, powinien dostać nagrobek ozdobiony epitafium: „Znowu się pospieszył”. Uprzedzając wypłynięcie szampańskich bąbelków szczęścia, można przejąć sprawę w swoje ręce i usta. Z wrodzonym kobietom rytmem oraz smakiem (smakoszki wiedzą, że męskie podniecenie, zanim wytryśnie, skrapla się różnymi aromatami) należy wyczuć prędkość, z jaką nadchodzi spełnienie. Nie potrzeba do tego żadnej filozofii. Seks (oralny) to nie teoria nieoznaczoności Heisenberga, gdzie trudno ocenić jednocześnie położenie i prędkość interesującego nas obiektu. Język, palce są najczulszymi narządami dotyku, potrafiącymi rozróżnić milimetrowe różnice. Penis, nastawiony wyłącznie na rozkosz, pomija takie niuanse. Pochlebia się mu, nazywając jego poczynania „penetracją”, oznaczającą badanie i pionierskie odkrycia. W swej drodze ku przyjemności jest przecież „ślepy”.
Natomiast vagina (którą powinno się pisać vaGina, ze względu na ważność znajdującego się w niej punktu G) pozbawiona jest wewnętrznego zmysłu orientacji. Trudno w niej odnaleźć podczas stosunku erotyczny guziczek punktu G, wyzwalający orgazm. Albo się go przypadkowo naciśnie i uruchomi rozkosz, albo członek zaledwie się o niego otrze i chybi celu – wzajemnej radości seksu partnerskiego. Tantra (rodzaj wschodniej magii erotycznej) zaleca w takich przypadkach stosunek oralny. Bogini (kobieta uprawiająca tantrę) zatyka palcem odbyt boga (mężczyzny) i ustami czyni swoją powinność, zaś bóg, pieszcząc ustami zewnętrzne atrybuty bogini, jednym palcem zakrywa jej odbyt, drugim penetruje joni (vaginę), odnajdując czuły punkt. Taki orgazm vaginalno-łechtaczkowy wydaje się bardziej erotyczny (z punktu widzenia bo-
Gini) niż zajmowanie się na klęczkach klejnotami boga. Robienie mu łaski – to znaczy „laski” – przypomina w tradycyjnym, zachodnim wykonaniu wyrafinowane usługi higieniczno-konserwatorskie. Specjalistka od figur, pomagając sobie ustami, czyści fragmenty rzeźby męskiego ciała.