Osiemnaście lat świetlnych
– Mamusiu… – Tosia wchodzi do kuchni i siada naprzeciwko mnie.
Przyniosłam z redakcji siedemdziesiąt listów, leżą w części pootwierane, a ja zajęłam się rzeczami wyższej rangi, to znaczy pustoszę lodówkę. Jest to czynność, którą widać, w przeciwieństwie do odpowiedzi na siedemdziesiąt listów, której nie widać.
– Mamo…
Co kochanie? – pytam słodko, bo czuję przez skórę, że moja córka ma do mnie niecierpiący zwłoki interes.
Mogę zrobić urodziny? – Kromka z serem żółtym i majonezem zatrzymuje się w połowie drogi do moich ust.
Komu? – pytam niewyraźnie.
Sobie – odpowiada Tosia i patrzy na mnie ze zdziwieniem.
Urodziny! Moja córka kończy przecież osiemnaście lat! Ale do urodzin są jeszcze trzy tygodnie!
– Zapomniałaś, prawda?
Nie zapomniałam. Żadna matka nie jest w stanie zapomnieć dnia, kiedy sobie rodziła dziecko. Sobie albo i światu. Albo i jakiemuś Jakubowi, co potem je rzuca.
Ten od Joli, w chwili jej narodzin był jeszcze troskliwym mężem. Kiedy w nocy dostałam boli i go obudziłam, powiedział:
– Kochanie, ja przecież czuwam – i przewrócił się na drugi bok. I ja miałabym zapomnieć o tej nocy?
Nigdy!
Umyłam samodzielnie włosy, zakładając, że to, co przy porodzie jest najistotniejsze to – fryzura. Pomalowałam nad ranem paznokcie u nóg i rąk, co zajęło mi dwie dalsze godziny przedświtne, podczas gdy mój przyszły Eksio czuwał, pochrapując w najlepsze. A spróbujcie sobie pomalować paznokcie ze skurczami co półtorej minuty! Kiedy go znowu zaczepiłam i poinformowałam, że mam skurcze co minutę, wyskoczył z łóżka jak oparzony i zaczął krzyczeć, że jestem niepoważna, zbladł, zrobiło mu się słabo. Zadzwoniłam do rodziców, ojciec nawet nie zdążył powiedzieć, co by zrobił na moim miejscu, bo podobno też zbladł, mama wezwała taksówkę i zawieźli mnie do szpitala. O dziewiątej rano Tosia słabym krzykiem oznajmiła, że oto jest na tym świecie, ale Eksio siedział w poczekalni do drugiej, bo go nikt nie poinformował, że to tak szybko poszło, i miał do mnie pretensję. Ech, czasy…
Wszystko to było blisko osiemnaście lat temu, a jak wczoraj. I teraz przede mną siedzi dorosła kobieta, a to dziecko prawie, i informuje mnie, że zaprosi do domu bandę równie młodych i niepokornych ludzi. Jak znam życie, będzie tego z pięćdziesiąt osób, które będę musiała wyżywić, które na pewno przyniosą alkohol w różnych torbach w tajemnicy przede mną, a nie daj Boże, może nawet trawę, pochleją się, znarkotyzują, zniszczą nasz malutki domek i wpędzą mnie w straszne kłopoty.
Tosi koleżanki w zeszłym roku obchodziły osiemnastki (moje biedactwo było zdolne, nudziło się w przedszkolu i dlatego poszło wcześniej do szkoły – wybacz, kochanie, nie wiedziałam, co czynię), i to było straszne. Jednej rodzice urządzili osiemnastkę w hotelu Brostal, kosztowała trzydzieści tysięcy. Może Tosia też chce mieć urodziny w hotelu, biedactwo? Chociaż ostatnio wydaje mi się, że mam inteligentne dziecko. Może jednak chce tylko zdemolować nasz dom?
Westchnęłam ciężko.
– Ile osób chcesz zaprosić?
– No właśnie, mamo…
Niestety, w tym „no właśnie, mamo” wyczułam wyraźnie, że nie tylko klasę swoją, złożoną z dwudziestu osób. Prawdopodobnie również klasy ościenne, bo Tosia, jako zwierzę towarzyskie, ma mnóstwo znajomych. I na pewno pomyślała o swoich sześciu przyjaciółkach ze szkoły podstawowej, bo się do dzisiaj spotykają. Koleżanki mają chłopców, to daje sumę następnych dwunastu osób. Są oczywiście jeszcze przyjaciele, z którymi była w Szwecji i znajomi, których tam poznała. Dochodzi do tego obóz żeglarski i wędrowny – jakieś trzydzieści osób, lekko licząc. Rodzina i sąsiedzi. W lecie można by zrobić party ogrodowe, ale już jest sześć stopni. Za trzy tygodnie będzie minus sześć. Wtedy takie party ogrodowe mogłoby być bardzo interesujące, bo krótkie, ale za to na dwieście osób, które najlepiej byłoby zawiadomić, żeby przyszły po jedzeniu, złożyły życzenia i poszły. Tosia mogłaby stać koło otwartej furtki z kieliszkiem szampana i od razu odprawiać.
…i dlatego nie chcę. – Usłyszałam końcówkę wypowiedzi Tosi.
Czego nie chcesz? – wróciłam do kuchni zasłanej listami. – Przepraszam, wyłączyłam się…
Dlaczego ty mnie nie słuchasz?
Słucham, tylko zastanawiałam się, jak to zrobić.
Mamo, jak Konrad robił osiemnastkę w zeszłym roku, to mu wyrzucili telewizor przez okno, bo tak się spili. A u Ani z kolei Konrad razem z kumplem, trochę starszym, bo go ze studiów wyrzucili ze dwa lata temu – Tosia zastanawia się chwilę, a mnie zaczyna się kręcić w głowie – wyrzucili go – wyjaśnia Tosia, widząc moją minę – bo wyłączył światła na Żwirki i Wigury, bo miał ojca policjanta i wiedział, gdzie się wyłącza, tam są takie skrzynki, i kierował ruchem… A pamiętasz, w telewizji pokazywali, jaki korek się zrobił… No i został zatrzymany… Bo wiesz, on od ojca wziął mundur, a tego nie wolno mu było robić… No to Konrad razem z nim przyszedł do Ani i wyrzucili u Ani wszystkie lampy z szesnastego piętra…
Lampy? Jakie lampy? – pytam nieprzytomnie, bo właśnie dowiaduję się, co moja córka robiła w zeszłym roku na imprezach.
Normalne – wzrusza ramionami Tosia i sięga po moją niedojedzoną kanapkę. – I właściwie zrzucili tylko dwie, z Ikei, niedrogie, bo chcieli zmierzyć prędkość światła…
Tosia! Zmiłuj się nade mną! To wy się tak bawicie? Mówiłaś, że twoi przyjaciele to normalni ludzie.
Oj mamo. Przecież ja się nie przyjaźnię z Konradem. Ja nic nie wyrzucam przez okno. Ja znam prędkość światła, nie muszę tak sprawdzać – śmieje się Tosia, a potem poważnieje. – U Arka stłukli wszystkie szklanki, które zbierał jego ojciec ze szkła kryształowego, ze scenami myśliwskimi. Arek prosił, żeby nie ruszali, ale wiesz, jak chłopcy się popiją, to nic do nich nie trafia. A Arek, dopóki był trzeźwy, to ich pilnował, a potem to tak się ululał, że strzepywał popiół ze swojego papierosa do swojej kieszonki w koszuli, bo się nie mógł ruszyć.
Tosia! – wyrwało mnie nareszcie ze stuporu. – Jak ty możesz tak spokojnie o tym opowiadać! To wcale nie jest wesołe! W jakim ty się towarzystwie obracasz!
Widzisz mamo, dlatego z tobą się nie daje szczerze rozmawiać. Ty po prostu nie przyjmujesz do wiadomości, że takie jest życie.
Czyje życie! – Jestem przerażona. – Twoich przyjaciół? Twoje?
Nie, ale takie rzeczy się zdarzają. I na pewno się zdarzały również tobie, tylko wy wszyscy jesteście zakłamani. Ojciec to się śmiał, jak mu to opowiadałam.
Milknę. Właśnie dowiedziałam się, że moja córka ma kolegów, którzy, być może, już niedługo będą za kratkami. Na dodatek piją i palą. O czym powszechnie zresztą wiadomo, młodzież pije i pali, kiedy my, czyli nieco starsza młodzież, nie widzimy. Tosia właśnie dzieli się ze mną swoimi przeżyciami z osiemnastek różnych swoich kolegów i koleżanek, czyli robi ze mnie wspólniczkę. Ale też z drugiej strony mówi… a jak dziecko mówi, to rodzic nie powinien się od razu obruszać. I prawdą jest, że ja również na prywatkach bywałam. I dokładne pamiętam, co się tam działo.
Patrzę na mój ą córkę i myślę sobie, że robię dokładnie to, czego nie powinnam robić i co mnie złościło, jak ja miałam osiemnaście lat. I że wtedy – jak moja mama siedziała naprzeciwko mnie i mówiła to, co ja teraz mówię, to obiecywałam sobie solennie, że nigdy, nigdy nie powiem tego do swojego dziecka.
– Ja w twoim wieku – mówię i widzę, jak Tosia przewraca oczami, więc szybko się reflektuję – też właściwie miałam kłopoty… Ostatnia prywatka, którą zrobiłam… na którą mi babcia pozwoliła, też skończyła się niedobrze… – Zamyśliłam się, a Tosia spojrzała na – mnie z nadzieją. – Moi koledzy mieli kolegę Średnika… wiadomo było, że tam, gdzie przychodzi Średnik, zawsze jest jakaś afera. Nie znałam Średnika, ale przyjaźnił się ze Zbyszkiem, w którym się kochałam. I jak babcia w końcu pozwoliła mi zrobić prywatkę, a ja obiecałam, że nie będzie żadnego alkoholu, to prosiłam, żeby przypadkiem nikt Średnika nie przyprowadzał. Wszyscy przyszli, bardzo porządnie, dziadkowie poszli do teatru… a o wpół do dziewiątej dzwonek – do drzwi. Przed drzwiami stoi hydraulik i mówi, że woda cieknie do sąsiadów. Wpuściłam go do łazienki… Nawet nie zauważyłam, że siedzi w tej łazience i siedzi i tylko chłopcy znikają w niej kolejno i wychodzą, coraz bardziej na luzie… Owszem, domyślałam się, że pewno przeszmuglowali jakieś wino, ale jedno wino… Potem ten hydraulik przeniósł się do kuchni, bo w kuchni coś też nie działało… A następnego dnia, jak przyszła na obiad prababcia, okazało się, że wódka w lodówce to herbata z cytryną, a Średnik wyśmienicie się u mnie bawił jako hydraulik… i w tej torbie miał alkohol… Ale babcia nic nie rozumiała…
No właśnie, mamo! – Tosia, wyraźnie ucieszona, popatrzyła na mnie. – I dlatego ja nie chcę zapraszać na osiemnaste urodziny nikogo! Tylko rodzinę!
Jak to nie chcesz? – zbaraniałam. – Nikogo?
No przecież ci mówię, tylko rodzinę! Żeby było jakoś normalnie, a nie że wszystko zdemolują! Mogę?
Przez głowę przebiegła mi nieprzyjemna myśl, że będę musiała ten dzień spędzić nie tylko z rodziną swoją, ale i nową rodziną swojego starego męża.
Rozumiem, że chcesz zaprosić tatę i jego… – nie chciało mi coś przejść przez gardło słowo „żona” -…i Jolę?
Nie, samego tatę, proszę, mamuś, Jola pojechała do swoich rodziców do Krakowa… na jakiś czas i tata jest sam… a ja pomyślałam sobie, że przyjdzie babcia i dziadek, i tata, i Agnieszka z Grześkiem, i może ciocia Marylka… I tak sobie spokojnie spędzimy ten wieczór… Ja ci pomogę zrobić coś dobrego… dobrze?
Wieczór z byłym mężem. I to wtedy, kiedy Adaś na zgniłym Zachodzie. No cóż…
Nie będzie przyjemnie… Dlaczego Eksio nie pojechał do tego Krakowa za żoną swoją młodą i nowym dzieckiem? Co to za pomysł, żeby się rozstać ze szczupłą, miłą, nieobsypaną ospą, bez złotego zęba żoną? Dlaczego on jej na to pozwala, głupek jeden? A z drugiej strony Tosia ma prawo mieć przy sobie rodziców w taki ważny dzień.
Jasne, córciu – mówię odważnie. – Zaprosisz, kogo zechcesz, i będziesz miała bardzo przyjemne urodziny. A ode mnie dostaniesz…