Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– No to koniec – powiedziała grobowo Tereska, patrząc na nich ze śmiercią w oczach. – Chyba że poczekamy, aż się kompletnie upiją i zasną.

– Nigdy w życiu nie upiją się we trzech jednym półlitrem – odparła stanowczo Okrętka.

– No to co będzie?

– Nie wiem.

Stały nadal, niewidoczne w mroku, bezradnie przyglądając się miłemu zebraniu towarzyskiemu. Paczka nie tylko ciążyła, ale wręcz gryzła w ręce. Trzej faceci wykończyli płyn w butelce, ustawili ją ładnie obok beczki i przydeptali niedopałki papierosów. Postali jeszcze chwilę, gawędząc, po czym bez pośpiechu wyszli na Puławską. Tereska poruszyła się.

– No! – zaczęła z ulgą.

W tym momencie w alejce pojawił się ktoś nowy. Młody człowiek powoli podchodził pod górę, obserwując pod nogami ślady smoły. Spojrzał na beczkę, rozejrzał się po placyku, podszedł do Fiata i w zadumie zaczął go oglądać.

– Czy to jest galeria sztuki? – spytała Okrętka z furią. – Czy całe miasto musi tędy przechodzić? To jest trasa pielgrzymek?

– Ja go znam – odparła Tereska z ożywieniem. – Ma najpiękniejsze oczy na świecie. To znaczy, nie znam go, tylko z nim raz rozmawiałam. Bardzo sympatyczny.

– Jeżeli sympatyczny, to powinien natychmiast stąd odejść!

W alejce pojawiła się następna postać. Młoda dama, szalenie elegancka, uczesana w niezwykłe oryginalny kok, w cudownie pięknych pantoflach, wyszła na placyk i na widok młodego człowieka wydała okrzyk, znamionujący radosne zdziwienie. Stukając obcasami po asfalcie podeszła bliżej. Młody człowiek oderwał się od kontemplacji i przywitał ją z umiarkowanym zapałem.

Przejeżdżające ulicą Puławską pojazdy głuszyły treść ich konwersacji, rozgrywająca się jednakże na placyku niema scena była tak atrakcyjna, że Tereska i Okrętka zapomniały niemal, po co tu stoją. Młoda dama, wdzięcznie uśmiechnięta, położyła lekko dłoń na rękawie młodego człowieka. Młody człowiek łagodnie usunął rękaw. Młoda dama uczyniła gest w kierunku skweru, młody człowiek potrząsnął głową z przepraszającym wyrazem twarzy. Młoda dama przybrała grymas rozczarowania, lekko tupnęła słupem pod pantofelkiem i ujęła młodego człowieka za rękę, pociągając za sobą. Młody człowiek z ukłonem ucałował jej dłoń i uwolnił rękę, zatrzymując się przy tylnym zderzaku Fiata. Młoda dama zrezygnowała z pociągania i przysunęła się do niego bliżej, mówiąc coś z ożywieniem i czyniąc gest tym razem w kierunku Puławskiej. Młody człowiek znów potrząsnął głową i spojrzał na zegarek.

– Nachalna dziwa – szepnęła Okrętka ze zgorszeniem i niesmakiem. – Podrywa go, aż się niedobrze robi.

– Stara gropa – odszepnęła Tereska ze wzgardą. – Starsza od niego. Ma chyba ze dwadzieścia pięć lat. Ale twardo się trzyma…

– Też sobie miejsce znalazła na romanse! Nie może podrywać gdzie indziej?

– Przylazła tu specjalnie za nim, to przecież widać. I nie odejdą stąd, dopóki ona się nie odczepi. On za skarby świata nigdzie z nią nie pójdzie!

– W takim razie zostaną tu do końca życia, bo ona się nie odczepi. Ciekawe, dlaczego mu się nie podoba…

– Oni mają dziwaczny gust. Może za stara? Na litość boską, niech już idzie! Co za uparta kretynka! Czy ona w ogóle nie ma ambicji?

– Co tu ma do rzeczy ambicja? – spytała Okrętka filozoficznie.

Młody człowiek musiał widocznie użyć jakichś argumentów niesłychanej wagi, bo na obliczu młodej damy ukazał się trwały wyraz rozczarowania i zniechęcenia. Pozwoliła wyprowadzić się na ulicę i wyciągnęła rękę za pożegnanie. Tereska i Okrętka cofnęły się głębiej w mrok.

– No idź już, ty harpio! Zostaw ją, do diabła, pożegnaj się, czego jeszcze z nią ględzisz! – syczała Tereska z wściekłością.

Młody człowiek jakby usłyszał, ukłonił się, odwrócił się i szybkim krokiem podążył w kierunku południowym. Młoda dama patrzyła za nim przez chwilę, po czym westchnęła i ruszyła w kierunku północnym. Okrętka chwyciła Tereskę za ramię.

– Teraz! – krzyknęła zdławionym szeptem.

Tereska uczyniła wypad jedną nogą w kierunku Fiata i zatrzymała się tak gwałtownie, że omal nie upuściła tulonej w objęciach paczki. Przez bramę przeczołgał się, porykując silnikiem i świecąc reflektorami, następny samochód. Kierowca ustawił go obok Fiata i zgasił motor. W ciszy, która na moment zapanowała, Okrętka usłyszała obok siebie zgrzytanie zębów.

– W życiu bym nie przypuszczała, że to jest takie ruchliwe miejsce – zawarczała Tereska. – Co ten bydlak teraz zrobi?!

Bydlak wysiadł z samochodu, pogwizdując otworzył maskę i zaczął wykręcać i oglądać świece. Przy jednej gwizdnął głośniej, otworzył także bagażnik, wyjął z niego jakieś pudełko i zaczął w nim gmerać.

– Czy już całą resztę życia spędzimy w tym miejscu? – spytała Okrętka złowieszczo. – Czy nie możemy stąd iść gdziekolwiek?!

– Jak?! Z tym? – zdenerwowała się Tereska. – I co z tym zrobimy, na litość boską?! Popełniłyśmy kradzież, pierwszy milicjant ma prawo nas zaaresztować! Musimy podrzucić!

– Przecież sama chciałaś ukraść, żeby zobaczyć, co w niej jest!

– Ale już nie chcę oglądać, wszystko mi jedno, co w niej jest, nie ma gdzie oglądać, taka ciężka, że chyba kamienie, potem będzie za późno!

– Nie chcę cię martwić, ale chyba już jest za późno…

Obok Fiata pojawił się nagle, nie wiadomo skąd, niski, czarny, krępy facet. Popatrzył na kierowcę sąsiedniego samochodu, oglądającego wydobyte z pudełka świece, otworzył Fiata i usiadł za kierownicą. Nie zapalał silnika, nie ruszał, odkręcił sobie okno i zapalił papierosa. Wyglądało na to, że ma zamiar spędzić miły wieczór w samochodzie.

Na widok czarnego faceta Tereska drgnęła.

– Ja go znam – szepnęła z przejęciem.

Okrętka spojrzała na nią nieżyczliwie.

– Wszystkich znasz? Bywają tutaj tylko twoi znajomi? I twojemu znajomemu rąbnęłyśmy tę paczkę?

– Głupia jesteś, owszem, właśnie jemu! To jest bandzior! To jego samochód! On już stąd nie wyjdzie, niech ręka boska broni, żeby nas złapał! Pryskajmy stąd! Jezus Maria, już gorzej się zrobić nie mogło!

W głosie Tereski brzmiała panika i rozpacz. Okrętka przestraszyła się okropnie. Do reszty przestała rozumieć sytuację, w którą została wplątana, i myśl, że teraz najwyraźniej w świecie nie ma sposobu się wyplątać, pozbawiła ją niemal przytomności. Ze zdławionym okrzykiem wydarła Teresce paczkę z rąk i runęła na ulicę.

Zaskoczona okrzykiem i szarpnięciem Tereska nie pomyślała nic, tylko w popłochu runęła za nią. Galopem przeleciały kilkadziesiąt metrów i zatrzymały się dopiero na rogu Belgijskiej. Ciężko dysząc, spojrzały na siebie.

– Co… się… stało? – spytała z niepokojem Tereska, łapiąc oddech.

– Jak to? Kazałaś… uciekać… – odparła równie niespokojnie i z niejakim zdziwieniem Okrętka.

– Ależ przecież nie tak nagle!

– Tylko jak? Stopniowo? Miał nas złapać? Zabierz to!

– Najpierw podrzucić, a potem uciekać!

– Przecież tam był!!! O Boże, ja już nic nie rozumiem!

Po kilku minutach udało im się jakoś dojść do porozumienia i omówić sytuację. Prezentowała się nie najlepiej. Ukradziony łup wciąż pozostawał w ich rękach, a o podrzuceniu go z powrotem w ogóle nie było już mowy. Najrozsądniej byłoby oddalić się stąd czym prędzej i nikomu w tej okolicy nie pokazywać się na oczy, ale w tej chwili działanie zgodne z rozsądkiem nie leżało w charakterze Tereski.

– Trudno, skoro to już mamy, to musimy przy tym pozostać – oświadczyła stanowczo. – Oddamy na milicji. Na szczęście wiemy, komu ukradłyśmy. A skoro tu już jesteśmy, to pójdziemy zobaczyć ten dom. Poprzyglądamy się przez chwilę, ty z jednej strony, ja z drugiej.

– Gdzie jest ta druga strona? – spytała Okrętka nieufnie.

– Na podwórzu. Tam jest przejście przez takie różne zakamarki.

– Po żadnych zakamarkach nie będę łaziła. Wykluczone! W ostateczności mogę postać na ulicy, ale tego świństwa też nie biorę! Jak mam zapisywać, kto wchodzi, to muszę mieć wolne ręce.

– Uważasz, że ja będę zapisywać nogami? Zresztą dobrze, niech ci będzie!

W podejrzanym oknie dawała się zauważyć drobna zmiana. Uprzednio zasunięta kolorowa firanka teraz była odsunięta w połowie. Wewnątrz rysowała się czyjaś sylwetka.

– To tu – powiedziała Tereska szeptem. – Tam jest to okno, a tu drzwi. Idę!

– Czekaj! – odszepnęła nerwowo Okrętka. – Jak ja cię tam znajdę?

– Ja tu wrócę. A jakby co, to też wejdziesz, przejdziesz na durch i zawołasz. I nie drzyj się za głośno, bo tam są małe podwórka, ja usłyszę…

Obciążona złodziejskim łupem Tereska zniknęła w ciemnym wejściu, a poszczekująca zębami ze zdenerwowania Okrętka została na ulicy, hipnotycznie wpatrzona w tajemnicze okno, przysięgając sobie, że już nigdy w życiu nie da się namówić na oglądanie niczego ciekawego.

Po pewnym czasie oderwała wreszcie wzrok od kolorowej firanki i rozejrzała się dookoła. Przypomniała sobie, że ma zwracać uwagę na wszystkich wchodzących i wychodzących z tego domu. Przypomniała sobie także, że wśród tych wchodzących powinni znajdować się bandyci. Ona stoi dokładnie naprzeciwko, oko wychodzącego bandyty padnie prosto na nią…

Ucieczka z tego strasznego miejsca bez porozumienia z Tereską była nie do pomyślenia. Należało jednak oddalić się przynajmniej kawałek. Z głębi ulicy wolnym krokiem nadchodził jakiś człowiek. Szedł wprawdzie drugą stroną, ale najwyraźniej w świecie przyglądał się Okrętce bardzo uważnie.

Okrętka usiłowała udawać, że w ogóle się nim nie interesuje. Również wolnym krokiem ruszyła z duszą na ramieniu w stronę Puławskiej. Po krótkiej chwili zawróciła i udała się w stronę przeciwną. Ów człowiek zwolnił przy podejrzanych drzwiach, zajrzał do środka i powoli poszedł dalej. Okrętka znów zawróciła. Ujrzała, jak spacerujący bandyta przechodzi na jej stronę, zbliża się i zatrzymuje, ukryty w cieniu, za filarem. Po długiej chwili ocknęła się z przerażonego odrętwienia, drżącymi ze zdenerwowania rękami wyciągnęła z torebki notes i jęła zapisywać wygląd zewnętrzny złoczyńcy.

Z gołą głową – napisała. – Wysoki. W czymś. Płaszczu. W spodniach.

37
{"b":"88627","o":1}