Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wówczas Krzysztof Cegna ocknął się i spłynęło na niego olśnienie.

Protestująca wniebogłosy Tereska została przemocą odprowadzona do domu. Zaciekawiony zagadkowymi i nieco chaotycznymi informacjami dzielnicowy, nie mogąc się porozumieć przez telefon, wyszedł z domu i spotkał się w komendzie ze swoim przejętym współpracownikiem. Na samym wstępie uczynił mu kilka wyrzutów za zbytnie wtajemniczanie w sprawę osoby postronnej, po czym poddał się eksplozjom jego natchnienia.

– Wszystko rozumiem – mówił z zapałem Krzysztof Cegna, odpinając kurtkę, marynarkę, rozluźniając krawat i mierzwiąc sobie włosy na głowie. – To jest jedna szajka. Czarny Miecio bierze w tym udział, czyli musi być przemyt. Ta melina to tylko kamuflaż, oni tam załatwiają interesy i liczą na to, że nam to do głowy nie przyjdzie. Meliny na towar mają u ogrodników. Wystraszyli się tych dziewczyn, bo do tej pory byli kryci, żaden z tamtych z czarnym rynkiem nie ma nic wspólnego. Czyli u nich muszą to trzymać, nie ma siły. Nakaz rewizji…

– Czekaj no, synu, czekaj – przerwał dzielnicowy. – To są ogrodnicy. Nawet jeśli u nich, to gdzie? Przekopiesz im cały ogródek? A skąd wiadomo, czy obaj? Może tylko jeden? A jak jeden, to który?

– Wcześniejszy. Ten, u którego były najpierw. Mur beton. U niewinnego by się nie wystraszyli. Podsłuchałem tutaj hasło, pytają o pielęgniarkę, która robi dożylne zastrzyki. Ogrodnik tu się z nimi spotyka, obaj się spotykają, zabierają towar od Miecia, oficjalnie Miecio u nich nie bywa, żeby nie te dwie dziewczyny, nic byśmy nie wiedzieli…

– Czekajże, owszem, ty masz rację, na logikę to tak powinno być, ale po pierwsze, za Mieciem jeździli i nic, po drugie, oni się teraz mogą wystraszyć i przenieść gdzie indziej, a po trzecie, trzeba zawiadomić majora. Niech on decyduje.

– Ale to tym bardziej trzeba ich przypilnować! – zaprotestował gwałtownie Krzysztof Cegna. – Jakby się mieli przenosić…

Tereska, ciężko oburzona za nagłe odsunięcie jej bez wyjaśnień od sprawy, odczekała chwilę, żeby Krzysztof Cegna zdążył się oddalić, po czym, nie wchodząc nawet do domu, zawróciła sprzed drzwi i popędziła do Okrętki.

– Że też nie masz telefonu! – powiedziała z gniewem, zdyszana. – Muszę lecieć do ciebie jak głupia, zamiast spokojnie zadzwonić!

Dla Okrętki głupawy postępek Bogusia był ciosem niemal równie wielkim jak dla Tereski. Miała nadzieję, że zajęta przedmiotem uczuć przyjaciółka da jej spokój i zrezygnuje z przerażających zamiarów zdobywania samodzielności i spędzania wakacji w sposób niepokojąco urozmaicony. Dowiedziawszy się o tragedii, usiłowała zainteresować ją ewentualnym wyjazdem w zimie na narty, co zajęłoby ją dość dokładnie, ale Tereska o nartach nie chciała słyszeć. Zbyt wiele kosztowała ją ruina marzeń o wspólnym wyjeździe z Bogusiem, który na narty wyjeżdżał co roku. Nie było na nią siły i Okrętka musiała pogodzić się z myślą, że nudzić jej się jednak nie uda.

– Ubieraj się! – zażądała Tereska. – Idziemy w jedno takie miejsce, gdzie zobaczysz coś ciekawego.

Przezornie wolała nie mówić, co, w obawie, że Okrętka kategorycznie zaprotestuje. Raz wywleczona z domu natomiast podda się już biegowi wydarzeń.

– Jest wpół do ósmej – powiedziała Okrętka niepewnie.

– No to co? Niedługo wrócimy. Jest ładna pogoda, przestało padać i w ogóle zażyjesz świeżego powietrza. Ubieraj się, prędzej!

Okrętka zaczęła się ubierać, mniej zaskoczona propozycją spaceru o tej porze dnia i roku niż zmianą, jaka zaszła od rana w wyglądzie przyjaciółki. Tereska była nie ta sama. W szkole zachowywała się mniej więcej normalnie, ale widać było w niej przygnębienie, brak zapału i niechęć do życia. Teraz tryskało z niej ożywienie i energia.

– To ma być ładna pogoda? – spytała z wyrzutem Okrętka już na ulicy, czując na twarzy coś w rodzaju mżawki.

– Odświeżające – odparła Tereska stanowczo. – Wilgoć dobrze robi na cerę. Mamy autobus, prędzej!

Dopiero wysiadłszy z autobusu na Puławskiej, przystąpiła do wyjaśnień.

– Znaleźli się nasi bandyci – powiedziała tajemniczo. – Okazuje się, że na Belgijskiej mają melinę gier hazardowych. Zrzucili mi tam na głowę donicę z palmą. Będziemy ich śledzić.

Okrętka stanęła jak wryta.

– Za nic! – oświadczyła energicznie. – Ja się ich boję!

– Głupia jesteś, to oni się ciebie boją. Nic ci nie zrobią. W ogóle nie mają prawa cię zobaczyć. Ten samochód stoi na parkingu za Filmem Polskim, zresztą zaraz sprawdzimy, czy jeszcze tam jest…

– W takim razie tutaj jest i ten potwór z Wilanowa!

Tereska zawahała się. Potwora z Wilanowa widziała przecież przed godziną na własne oczy, ale Okrętce nie należało tego mówić. Łgarstwo nie wchodziło w rachubę, należało odpowiedzieć jakoś dyplomatycznie…

– To wcale nie jest samochód tego obłąkańca z Wilanowa, tylko całkiem innego faceta. Niepotrzebnie robiłaś takie przedstawienie w Tarczynie. A tu są różni przestępcy, na górze. Ten dom ma dwie strony, staniemy sobie, ty po jednej, ja po drugiej, i zapiszemy wszystkich, którzy będą wchodzić i wychodzić.

– Będziemy ich pytać o nazwiska? – spytała słabo Okrętka, którą informacje Tereski całkowicie oszołomiły. Dwustronny dom z przestępcami na górze wydawał jej się co najmniej siedliskim upiorów.

– Zwariowałaś! Opiszemy ich wygląd zewnętrzny. To tutaj, chodź!

Samochód, ściśle związany z Wielką Rewolucją Francuską, stał jak poprzednio na pustym placyku. Nadal nie było w nim nikogo. Tereska i Okrętka, nie wiadomo po co, obeszły go dookoła.

– Poprzednio przyjechał tutaj… – zaczęła Tereska z przejęciem i urwała. Na alejkę padły światła reflektorów. Przez wąską bramę przejeżdżał szary Opel.

– Schowajmy się – powiedziała pośpiesznie. – Już jeden stąd uciekł na mój widok. I jeszcze zepchnął beczkę po smole.

Opel wjechał w alejkę, zatrzymał się, po czym tyłem podjechał na placyk, obok Fiata. Pod murem budynku, gdzie stały Tereska i Okrętka, panował czarny cień. Kierowca Opla wysiadł, rozejrzał się, nie dostrzegł ich, przeszedł na przód swojego samochodu i podniósł maskę. Był w samym garniturze, bez płaszcza, ale w rękawiczkach, wyglądał szalenie nobliwie i elegancko: Pogmerał chwilę w silniku, wrócił do wozu, wyjął z niego jakąś paczkę, znów przeszedł na przód, który znajdował się na jednej linii z tyłem Fiata, szybkim ruchem otworzył bagażnik Fiata, włożył doń paczkę i zamarł. Z dołu rozległy się jakieś głosy. W pośpiechu zatrzasnął bagażnik, zamknął maskę, wsiadł i ruszył. Tereska i Okrętka nie odrywały od niego oczu.

– Zdaje się, że byłyśmy świadkami czegoś – powiedziała Tereska w zadumie. – Trzeba zapamiętać jego numer.

– Bitwa pod Grunwaldem – mruknęła Okrętka. I oczywiście znów ta idiotyczna piątka z historii!

– WI 5410. Żoliborz.

– Skąd wiesz?

– Żoliborz ma WI. Mój brat ma fioła na tym tle, już całą rodzinę nauczył, która dzielnica ma jakie litery. Okazuje się, że wszelka wiedza jest przydatna.

– Będziemy tak stały tutaj do rana?

– Nie wiem, czy to nie byłoby ciekawe i pouczające. Może jeszcze kto przyjedzie? Mogłybyśmy odpracować w ten sposób całą historię.

– A nie dałoby się przy okazji i fizyki? Zdaje mi się, że dostałam dwóję.

– Nie zdaje ci się, dostałaś. Szkoda, że nie możemy ukraść tej paczki i zobaczyć, co w niej jest.

– Dlaczego nie możemy?

– Bo on zamknął bagażnik.

– Nic podobnego. Wcale nie zamknął. Chyba, że się sam blokuje. Przy otwieraniu gmerał kluczykiem, a przy zamykaniu nie.

Obie, opuściwszy posterunek pod murem, stały już przy bagażniku Fiata. Tereska spojrzała na Okrętkę, nieco zaskoczona. Rzeczywiście, sama również przypomniała sobie, że facet poprzestał na zatrzaśnięciu pokrywy bagażnika. Głosów z dołu, które go przestraszyły, jakoś nie było słychać. Nie zastanawiając się nad tym, co czyni, nic nie myśląc, sięgnęła ręką, wcisnęła przycisk i uniosła pokrywę. Bagażnik stanął otworem, paczka leżała na środku.

Obie poczuły się tym tak zaskoczone, że proces myślenia uległ w nich ostatecznemu zahamowaniu. Tereska schyliła się i wzięła do ręki paczkę, która okazała się nadspodziewanie ciężka. Wyprostowała się, trzymając ją w objęciach, i w tej samej chwili, bardzo blisko, tuż za placykiem, na schodzącej w dół alejce, znów rozległy się jakieś gniewne głosy i brzękliwe, metaliczne dźwięki. Okrętka wzdrygnęła się gwałtownie.

– Jezus Maria, prędzej! – jęknęła przenikliwym szeptem.

Tereska na moment straciła głowę. Zamiast włożyć paczkę z powrotem do bagażnika, wepchnęła ją Okrętce do rąk i gwałtownie zatrzasnęła klapę. Po czym, ciągnąc przyjaciółkę przemocą za sobą, wypadła na ulicę. Okrętka opierała się ze wszystkich sił.

– Czyś ty zwariowała, co ty robisz? Ukradłyśmy paczkę! Puść mnie! Wracajmy, trzeba ją oddać! – jęczała, bliska płaczu ze zdenerwowania.

Do Tereski nagle dotarła treść tych jęków. Zatrzymała się tak gwałtownie, że Okrętka wpadła na nią.

– Trzeba mnie było uprzedzić, że idziemy kraść! I w dodatku ciężkie to jak cholera! Zabierz to! Zrób coś!

Tereska nie miała najbledszego pojęcia, co zrobić. Uświadomiła sobie, że istotnie, zgodnie z jej pobożnym życzeniem, ukradły paczkę, i zrobiło jej się słabo. Nigdy w życiu dotychczas żadna z nich niczego nie ukradła. Jak się w takich wypadkach postępuje? Trzeba chyba czym prędzej to zwrócić!

Przejęła łup, którego Okrętka za wszelką cenę starała się pozbyć, i zawróciła.

– Trzeba to nieznacznie podrzucić z powrotem – zadecydowała. – Przestań się awanturować, skąd ja miałam wiedzieć, że będziemy coś kradły! Nie umawiałam się przecież z tym facetem! Pomyliłam się, trudno. Każdy ma prawo popełnić pomyłkę.

Dotarły do placyku i stanęły jak wryte. Jacyś ludzie zataczali beczkę po smole na poprzednie miejsce, głośno dając wyraz niezadowoleniu i precyzując swoją opinię o tym chuliganie, który ją zepchnął na dół. Ustawili ją, po czym zaczęli wydobywać i zapalać papierosy, nie zdradzając zamiaru odejścia. Jeden z nich wyciągnął z kieszeni flaszkę, którą odbił zręcznym ruchem.

36
{"b":"88627","o":1}