* * *
Krzysztof Cegna, po rozstaniu się z dzielnicowym, postanowił zadziałać na własną rękę i wykorzystać okazję dokonania możliwie dużej ilości odkryć. Wstąpił do domu, zdjął ortalionową kurtkę i włożył letni płaszcz. Wiedział wprawdzie, że w letnim płaszczu będzie mu za zimno, ale na wszelki wypadek postanowił zmienić sylwetkę. Następnie udał się na ulicę Belgijską.
Spenetrował podwórze, obejrzał nadchodzące trzy osoby, dwóch mężczyzn i jedną kobietę, wyszedł na Puławską i wszedł w Belgijską, decydując się na tę okrężną drogę, żeby nie przechodzić zbyt często przez podejrzaną sień. Poszedł do końca ulicy, postał tam długą chwilę, zawrócił i z wolna ruszył ku Puławskiej.
Naprzeciwko interesującego go wejścia, po drugiej stronie ulicy, ujrzał nagle Okrętkę, którą poznał od pierwszego rzutu oka. Stała i wpatrywała się w okno z kolorową firanką z wyrazem twarzy pełnym przerażenia i rozpaczy. Nie mógł zrozumieć, co ona tu robi, a szczególnie, skąd te niepokojące, wyraźnie widoczne uczucia. Zauważył od razu, że teraz firanka jest w połowie odsunięta, pomyślał sobie, że może to być jakiś znak dla kogoś z zewnątrz, trudno mu jednak było uwierzyć, że jest to znak dla Okrętki. Na wszelki wypadek postanowił się jej przyjrzeć, przeszedł na drugą stronę i zatrzymał się w cieniu.
Okrętka ruszyła w głąb Belgijskiej. Świadoma obecności przyglądającego się jej bandyty, wyraźnie czuła, że składa się tylko z pleców. Ostatecznie jeszcze z tyłu głowy. Plecy i tył głowy są to jedyne elementy jej anatomii, olbrzymie, rozrosłe do nadnaturalnych rozmiarów, zajmujące pół miasta i niesłychanie wrażliwe. Niemal poczuła ból skóry na łopatkach. Nie wytrzymała i po kilkunastu krokach zawróciła, zdecydowana spotkać się z niebezpieczeństwem twarzą w twarz.
Złoczyńca z gołą głową i w spodniach, wbrew jej przekonaniu, nie znajdował się tuż za nią. Nadal stał tam, gdzie przedtem, ukryty w cieniu. Drugą stroną ulicy szedł natomiast inny złoczyńca, który zbliżył się do podejrzanego wejścia, rozejrzał na boki i wszedł do środka. Okrętka drżącą ręką odwróciła kartkę w notesie, zgubiła ołówek, znalazła go i zaczęła opisywać:
Mały. Gruby, dosyć. Czarny. Kołtuny… W tym momencie uświadomiła sobie, że go zna, że go widziała przed rokiem czy przed kilkunastu laty, kiedy jeszcze stała na placyku za Filmem Polskim, było to zapewne w innej epoce czy może przed kwadransem. Wsiadał do przeklętego Fiata. Dopisała zatem pośpiesznie, nie wdając się w dalsze szczegóły: To ten sam!
Mały czarny nie zniknął w głębi domu definitywnie. Pojawił się znowu w drzwiach, nie wychodził jednak, tylko wyjrzał, uważnie rozglądając się po ulicy. Okrętka cofnęła się w cień. Pomyślała sobie, że nie zniesie tego dłużej, dwóch zbrodniarzy, każdy z innej strony, to dla niej stanowczo za wiele, bezwzględnie trzeba zawiadomić Tereskę, ale jak ma tam wejść, skoro ten straszny, kudłaty bucefał stoi w wejściu! Boże, na co jej przyszło, po co jej to, dlaczego pozwoliła się wywlec, tysiące lat temu, z cichego, bezpiecznego, spokojnego domu? Przez całe wieki błąka się w mokrych ciemnościach, uczestniczy w kradzieżach, czatuje na bandytów, obcych i znajomych, którzy ze swej strony niewątpliwie czatują na nią…
Krzysztof Cegna ujrzał coś, co go zdecydowanie zaniepokoiło. Okrętka stała w cieniu jak wmurowana, a w wejściu do podejrzanego budynku stał mały czarny, spoglądał w jej stronę i porozumiewał się z kimś, kto znajdował się w głębi sieni. Instynkt powiedział, że za chwilę mały czarny podejdzie do Okrętki i wówczas stanie się coś nieodwracalnego, niedopuszczalnego, niesłychanie szkodliwego. Nie miał najbledszego pojęcia, co Okrętka może zrobić i co powiedzieć, wiedział natomiast z całą pewnością, że będzie to coś, co mu zepsuje całą robotę. Niewiele myśląc, wyszedł z cienia i cicho, ale pośpiesznie, zbliżył się do niej.
Zajęta bandytą w drzwiach Okrętka straciła z oczu i z pamięci bandytę za filarem. Stan dławiącej paniki doszedł w niej do zenitu. Kiedy Krzysztof Cegna dopadł jej z okrzykiem: – Nareszcie! Dobry wieczór! – i chwycił ją za ręce, nie krzyknęła przeraźliwie tylko dlatego, że zabrakło jej głosu. Zachłysnęła się, zrobiło jej się słabo, zamknęła oczy i całym ciężarem zawisła mu na ramieniu. Krzysztof Cegna zdążył jeszcze szybko pomyśleć, że widocznie dzisiaj skazany jest na rolę amanta i że w końcu oskarżą go o deprawowanie nieletnich.
– Niech się pani ze mną wita! – zażądał wściekłym szeptem. – No, prędzej!
Okrętka otworzyła jedno oko. Z pewnym trudem poznała wreszcie Krzysztofa Cegnę, widywanego zazwyczaj w milicyjnym mundurze, i czym prędzej otworzyła i drugie. Stopniowo wracały jej siły, a nieopisana ulga, jakiej doznała na widok sprzymierzeńca, sprawiła, że gotowa była natychmiast rzucić mu się na szyję. Bardziej entuzjastycznego powitania Krzysztof Cegna nie mógł sobie życzyć. Otoczył Okrętkę ramieniem i nie zwlekając ani chwili poprowadził ją w kierunku Puławskiej.
U wylotu Belgijskiej Okrętka nagle wydarła mu się z objęć i stanęła.
– Tu był bandzior – powiedziała gorączkowo. – Czaił się za filarem. Gdzie on się podział? Nie możemy iść, tam jest Tereska!
Krzysztof Cegna jęknął.
– Gdzie jest Tereska? Jaki bandzior?
Okrętka nie wiedziała, co mówić najpierw.
– Tu był, pętał się. Tam i z powrotem. Schował się. Ona jest tam gdzieś, na podwórku, ja nie wiem, gdzie to jest! Niech pan coś zrobi!!!
Krzysztof Cegna cały czas usiłował coś zrobić. Pozostawił na uboczu nie wyjaśnioną sprawę bandziora za filarem, pobyt Tereski na podwórzu wydał mu się bowiem ważniejszy. Pomyślał sobie, że z tymi dziewuchami chyba oszaleje. Odprowadził ją przecież do samego domu! Skąd, u diabła, znów się tutaj znalazła?
– Idziemy – zadecydował i ruszył w Puławską, ciągnąc za sobą Okrętkę.
Okrętka pozwoliła się wlec za rękę, dopóki nie przypomniała sobie, że Tereska piastuje przecież w ramionach przeklętą, skradzioną paczkę. Wówczas stawiła opór. Natychmiast jednak przypomniała sobie także, że postanowiły tę paczkę przekazać milicji, ruszyła zatem pośpiesznie dalej, akurat w chwili, kiedy Krzysztof Cegna zatrzymał się, żeby spytać, o co jej chodzi. Wpadła na niego, nadepnęła mu na nogę i wyrżnęła go czołem w nos. Krzysztofowi pociemniało w oczach i jego prywatna droga do chwały wydała mu się nagle niezwykle trudna i uciążliwa.
Tereskę spotkali po kilku krokach.
– Co się tam działo, na litość boską? – spytała z irytacją. – A, to pan… Właśnie wychodzę, ale nie mogłam przez budynek, bo oni tam stoją. Coś ty tam robiła, kto tam był?! Słyszałam, co mówili, i nic nie rozumiem!
– Co mówili? – spytał natychmiast Krzysztof Cegna, inne wyjaśnienia odkładając na później.
– „E, nie” – powiedzieli – „umówiła się na randkę, gówniara ze szkoły, a po nocach się szlaja” – powiedzieli – „a ten, tego nie znam, nigdy go tu nie widziałem, teraz łaził, widocznie na nią czekał” – powiedzieli – „ale miłość jak rany” – powiedzieli, reszty nie powtórzą, bo się nie będę wyrażać. Jaką randkę, o co chodzi?!
Krzysztof Cegna poczuł zrozumiałą dumę i satysfakcję. Postąpił właściwie, zareagował prawidłowo, nie popełnił żadnego błędu. Jego wściekłość na Tereskę i Okrętkę zdecydowanie się zmniejszyła.
– Idziemy! – powiedział stanowczo.
– Zaraz! – powiedziała Tereska równie stanowczo. – My musimy złożyć zeznanie. Mówiłaś już panu? Popełniłyśmy kradzież. Już przepadło, niech pan teraz coś zrobi…
Po raz drugi tego wieczoru dzielnicowy został wyciągnięty z domu telefonicznie. W komendzie czekały na niego trzy niesłychanie przejęte osoby. Z anielską cierpliwością wysłuchał nader skomplikowanej potrójnej relacji, pokiwał głową i westchnął.
– Wyście się, widzę, wszyscy uparli, żeby starszemu człowiekowi odebrać spokój – powiedział melancholijnie. – Zupełnie nie mogę pojąć, dlaczego robię to, co do mnie nie należy… Uporządkujmy to sobie trochę, bo na razie to ja z tego rozumiem tylko dwie rzeczy. Że wylazłeś, synu, poza swój rejon i że chodzisz w spodniach. Ten bandzior za filarem to ty, tak? Tak nie można, Belgijską ma Kwiatkowski, trzeba się z nim jutro porozumieć. Czarnemu Mieciowi ktoś podrzucił do samochodu paczkę, a szanowne panie ją podwędziły. A ja mam to pochwalić… Jakiś facet w szarym Oplu. Numer tego Opla?
– Bitwa pod Grunwaldem – powiedziała pośpiesznie Tereska.
– Wy naprawdę uważacie, że po mieście jeżdżą same historyczne daty?
– No nie, ale prawie… Na początku pięć. Pięćdziesiąt cztery dziesięć. Żoliborz. To znaczy, chciałam powiedzieć, WI.
– No dobra, to zobaczymy, co jest w tej paczce. Możliwe, że trzeba ją będzie zwrócić właścicielowi. Daję wam słowo, że nie wiem, jak ja się mam z tego wyłgać.
– Może nie trzeba będzie się wyłgiwać – powiedział niepewnie Krzysztof Cegna, który w kwestii kradzieży paczki był stanowczo po stronie Tereski i Okrętki. W duchu błogosławił je za pomysł, którego sam nigdy w życiu nie ośmieliłby się zrealizować.
Dzielnicowy przeciął sznurek.
– Bez względu na to, co tam jest, czy ją zwrócimy, czy nie, do oglądania musimy się przyznać – powiedział stanowczo i zdjął papier.
Pod spodem był jeszcze jeden sznurek i jeszcze jeden papier. Następnie ukazało się duże, płaskie pudełko, bez zamka. Dzielnicowy podniósł wieko i ostrożnie usunął grubą warstwę bibułki.
Krzysztof Cegna nie zdążył się powstrzymać i gwizdnął. Tereska i Okrętka zdrętwiały i wytrzeszczyły oczy. Dzielnicowy filozoficznie wpatrzył się w tę jakąś przerażającą ilość ślicznie opakowanych, szwajcarskich zegarków.
– No tak – powiedział w zadumie po chwili milczenia. – Wątpię, czy znajdziemy właściciela, który się przyzna, że mu to zginęło. Źle się stało…
– Kto mógł przypuszczać? – mruknął Krzysztof Cegna, nieco zdenerwowany.
– A trzeba było przypuszczać. Skoroś już się uparł, synu, żeby się tym nadprogramowo zajmować, to trzeba było z tym się liczyć. Gdzie masz teraz dowód? Trzeba mu to było zostawić, jechać za nim, zobaczyć, co z tym zrobi…