Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Coś w tym jest – myślała, odrywając się od tego niedowarzonego, zniewieściałego półgłówka, Henryka de Valois, i przyglądając się czarnej gałęzi, kiwającej się za szybą. – W szkole mi jakoś lepiej… Powinno mnie coś zmuszać i pchać do czegoś innego. Jak nie mam czasu myśleć, to mi lepiej. Trzeba się czymś zająć. Nic mi się nie chce… Trzeba się czymś zająć. Boże jedyny, czym ja się mam zająć?

Rąbanie drzewa tym razem było do niczego. Rąbanie drzewa nie absorbowało umysłowo, myśl pracowała w innym kierunku i ręce opadały. Szkoła? Trudno uważać szkołę za atrakcyjną rozrywkę. Ponura konieczność, działająca w ograniczonym zakresie. Korepetycje to zwyczajna udręka. Zarabianie pieniędzy… Nie, nie zarabianie ich, lecz wydawanie! Ciuchy, kosmetyki… Za nic! Dla kogo?

Myśl, że nie ma się dla kogo ubierać, nie ma dla kogo wyglądać, była tak przygnębiająca, że Tereska z największym wysiłkiem postarała się jej pozbyć. Przypomniała sobie milicję. Może bandyci? Prawda, bandytów też diabli wzięli, wszystko diabli wzięli, nie ma po co żyć na świecie… Aha, prawda, miała sobie znaleźć coś, żeby nie być nieszczęśliwa.

Nie będę nieszczęśliwa – myślała z rozpaczliwym uporem. – Nie chcę być tak kretyńsko nieszczęśliwa! Niech to szlag trafi, nie będę nieszczęśliwa!…

Dzielnicowy spotkał ją przypadkowo, kiedy wracała ze szkoły, powłócząc nogami i wlokąc za sobą zamkniętą parasolkę. Deszcz przestał padać zaledwie przed godziną. Idąc z przeciwka, dzielnicowy przyglądał jej się długą chwilę i miał wrażenie, jakby Tereska niekiedy próbowała pogrozić komuś pięścią i tupnąć nogą. Dostrzegła go dopiero, kiedy znalazł się dwa kroki przed nią.

– Dzień dobry pani – powiedział życzliwie.

– Bo wie pan – odparła Tereska w roztargnieniu, patrząc przez niego na przestrzał. – Tam wyleciała przez okno taka wielka donica. Z palmą. A mój brat akurat tam widział ten samochód. A od Puławskiej akurat szedł ten miły człowiek z Tarczyna, ten podobny do małpy. I możliwe, że to przeze mnie, bo to pudło, które kop… to znaczy, potrąciłam, chyba o coś zaczepiło, ale nie jestem pewna. Tylko nie wiem, jak mogło zaczepić o palmę przez trzy piętra, ale hałas było słychać.

Dzielnicowy wysłuchał osobliwego zeznania w milczeniu. Niezwykłym trafem skojarzenia, które wywołały spontaniczną wypowiedź Tereski, wydały mu się w pełni zrozumiałe. Nie dalej jak dziś rano jego młody podwładny popadł w rozpacz na skutek długotrwałej niemożności dokonania jakichkolwiek odkryć w kwestii niepokojącej go afery. Dzielnicowy dość długo tłumaczył mu, że nie on jeden, że jego koledzy po fachu też się męczą i nie mają sposobu nikomu niczego udowodnić, że nie można niespodziewanie wdzierać się do wszystkich mieszkań w podejrzanym budynku i przeprowadzać w nich rewizji. Krzysztof Cegna rozumiał, co się do niego mówi, niemniej jednak cierpiał głęboko.

Trochę niejasna informacja Tereski ukazywała pewne nowe możliwości.

– Chwileczkę, proszę pani – powiedział dzielnicowy. – Niech pani opowie to jeszcze raz i po kolei. A najlepiej będzie, jak wstąpimy do komendy i tam pani opowie. Akurat jesteśmy obok.

Tereska jakby się nagle ocknęła. Przeszła kilka kroków, spojrzała na niego ponuro i nagle zatrzymała się.

– Chała – powiedziała nieżyczliwie. – Nic panu nie powiem, jeśli pan mi nie powie, o co chodzi. Mnie to interesuje i muszę wiedzieć.

Dzielnicowy zatrzymał się również.

– Proszę? – zdziwił się, nieco zaskoczony.

– Nic panu nie powiem, jeśli pan mi nie powie. Nie pamiętam, co powiedziałam, ale odwołuję wszystko. Ja chcę nareszcie coś wiedzieć, bo w ogóle nic nie rozumiem, i w końcu to są bandyci czy nie? Jak nie, to co to pana obchodzi, a jak tak, to trzeba mnie o tym zawiadomić. Na mnie dybią czy na pana?

Dzielnicowy przyjrzał się jej uważnie. Doświadczenie powiedziało mu, że Tereska jest w stanie żywiołowego buntu i jakiejś dziwnej, zdeterminowanej, agresywnej aktywności. Przyczyn tego niepokojącego stanu nie znał, ale był zdania, że na wszelki wypadek nie należy jej się zbytnio sprzeciwiać. Posiadane przez nią wiadomości wydawały się cenne.

– Dobrze – powiedział. – Oczywiście, że wszystko pani powiemy. Są bandyci, są. Jak na nasze potrzeby, to nawet ich za dużo. No chodźmy, chodźmy, porozmawiamy sobie.

W komendzie, nie chcąc płoszyć Tereski, nie usiadł za swoim biurkiem, tylko wysunął sobie krzesło na środek pokoju. Krzesło Tereski ustawił naprzeciwko. Wezwany na konferencję Krzysztof Cegna, widząc nietypowe usytuowanie zwierzchnika, dostosował się po chwilowym wahaniu i ustawił sobie trzecie krzesło naprzeciwko tamtych dwóch. W ten sposób trzy osoby siedziały na środku pokoju niejako w trójkącie i wyglądały tak, jakby zamierzały grać w jakąś grę.

Tereska wykazała nieprzejednany upór.

– Ani słowa, dopóki się nie dowiem, o co chodzi – oświadczyła. – Jestem niewinna, nie karana i niczego mi pan nie udowodni. Z zamknięcia mnie nic panu nie przyjdzie.

Dzielnicowy postanowił iść na pewne ustępstwa.

– No dobrze, powiemy pani. Otóż milicja już od długiego czasu poszukuje pewnych ludzi. Przestępców. Mamy rozmaite podejrzenia, ale nic nie możemy udowodnić. Nie wiadomo, gdzie oni przechowują te… nielegalne rzeczy. Dzięki wam zwróciliśmy uwagę na samochód, który należy do jednego z tych podejrzanych. Otóż ten podejrzany… to znaczy dzięki wam wiemy, że on ma różne znajomości. Otóż… interesują nas te znajomości. Podejrzewamy, że może mieć znajomości na Belgijskiej. To, co pani widziała, może być ważne, a może nie, ale musimy to sprawdzić.

Tereska słuchała, przyglądając się mu nieufnie i podejrzliwie.

– W życiu nie słyszałam równie mętnego tłumaczenia – zauważyła z niesmakiem. – Nic z tego nie rozumiem. O co oni są podejrzani? O morderstwa?

Dzielnicowy również był zdania, że w życiu nie wygłaszał równie mętnej relacji, ale nie mógł przecież zdradzać tajemnic służbowych.

– Nie, o morderstwa jeszcze nie. O inne rzeczy. Chodzi o to, żeby ich złapać na gorącym uczynku.

– Na jakim uczynku?! Jeśli pan nie powie, co oni robią…

– No dobrze, już dobrze. To są przemytnicy. I waluciarze. Czarny rynek, słyszała pani o czarnym rynku? Nie wiadomo na pewno, czy ci sami, czy inni, mają takie meliny… gier hazardowych. Na razie… na razie trzeba sprawdzić.

– Jeżeli pan wie, kto to jest i co oni robią, to dlaczego ich pan nie aresztuje?

– Po pierwsze, to nie ja, tylko inna komórka. Po drugie, wiedzieć to za mało, trzeba jeszcze móc udowodnić. Po trzecie, znamy tylko niektórych, a chcemy znać wszystkich.

Tereska przyglądała mu się przez chwilę, po czym odwróciła wzrok ku oknu i popadła w głębokie zamyślenie. Nadal nic nie rozumiała, wiedziała tylko, że istnieje jakaś afera, do której ewentualnie będzie się mogła przyczepić. Samodzielne odkrywanie szczegółów w trakcie kontaktów z milicją może być nawet ciekawsze.

Ocknęła się z zamyślenia i kilkakrotnie kiwnęła głową sama do siebie.

– No dobrze – powiedziała ku nadzwyczajnej uldze dzielnicowego. – Niech panu będzie. Tam się to odbyło tak…

Zrelacjonowała wydarzenie na Belgijskiej, cytując zasłyszaną, dziwaczną rozmowę. Tak dzielnicowy, jak i Krzysztof Cegna nie kryli nadzwyczajnego zainteresowania.

– Pamięta pani, które to było okno? Może pani pokazać? – spytał Krzysztof Cegna zachłannie, nie czekając na reakcją zwierzchnika.

– Pewnie, że mogę.

– To jedźmy tam!

– Zaraz – powiedział dzielnicowy, i Krzysztof Cegna, który już się zerwał, usiadł z powrotem. Dzielnicowy myślał chwilę.

– Opanuj się, synu – rzekł dobrotliwie. – Nie leć tak na oślep. Jeżeli tam jest melina, to przychodzą do niej bardzo ostrożnie, bo nic się nie rzuca w oczy. My też musimy iść ostrożnie, żeby ich nie spłoszyć. Po pierwsze, po cywilnemu. Po drugie, lepiej po ciemku. A po trzecie, trzeba sprawdzić, czy dom nie ma wyjścia na tyły.

– To można zaraz…

– Ma podwórze – powiedziała Tereska. – A co za podwórzem, to nie wiem.

– Poza tym nie wiesz, który to. Z tego, co pani mówi, wynika, że wcale nie ten, do którego wnosili paczki, tylko ten obok. My się z panią umówimy… Chce pani nam pomóc?

Słuchająca z wielką uwagą Tereska kiwnęła głową tak energicznie, że aż jej coś trzasnęło w karku. Podjąwszy decyzję jakiegokolwiek działania, była gotowa na każde. Nic poniżej zbrodni nie wydawało jej się wprawdzie dostatecznie atrakcyjne, żeby mogło oderwać myśl od spraw osobistych, ale nie skrywany zapał, widniejący na twarzy Krzysztofa Cegny, napełnił ją niejaką nadzieją. Wszystko wskazuje na to, że łapanie przestępców jest trudne i skomplikowane, że może uda jej się narazić na coś potężnego, jeśli weźmie w tym udział, i że wobec tego weźmie udział, niezależnie od tego, czy to się podoba dzielnicowemu, czy nie. Nawet się do tego wyraźnie zobowiąże, żeby już nie móc się wycofać.

– Może pan na mnie liczyć – powiedziała stanowczo.

Dzielnicowy w głębi duszy uczynił spostrzeżenie, że Tereska w tej chwili jakoś zupełnie inaczej wygląda niż w momencie, kiedy ją ujrzał na ulicy, ale nie zaprzątał sobie głowy przyczynami tej odmiany. Zadecydował, że Krzysztof Cegna ma się przebrać i spotkać z dziewczyną później. Tereska spojrzała na zegarek.

– Teraz mam lekcję – powiedziała. – To znaczy o czwartej. O szóstej będę wolna.

– Bardzo dobrze. W takim razie spotkacie się piętnaście po szóstej w tym kiosku „Ruchu” na rogu. Będziesz tam czekał na panią i pójdziecie sobie spacerkiem pod to okno, tylko nie pokazujcie wyraźnie palcami…

Prezentowanie rodzinie pogodnego wyrazu twarzy tym razem przyszło Teresce dziwnie łatwo. Nie musiała powtarzać sobie, że na schody należy wbiec dziarskim krokiem. Ożywienie jakoś automatycznie dodało jej sił. Poczuła się nawet głodna, które to uczucie było dla niej czymś nowym i od dawna nie zaznawanym, czasu zostało jej zaledwie kwadrans, wbiegła do kuchni i natknęła się na Januszka, smażącego sobie jajecznicę.

– Hej, ty! – zawołała pośpiesznie. – Zrób i dla mnie, dołóż ze dwa jajka! Dlaczego to ty smażysz, a nie babcia?

– Cicho! – syknął gniewnie Januszek. – Nie potrzeba mi tu babci, ona mi żałuje pieprzu. Dowalę ci dwa jajka, ale ukrój chleba. Ja się śpieszę.

34
{"b":"88627","o":1}