– Spłoszyli się i znaleźli sobie bezpieczne miejsce – przyświadczył Krzysztof Cegna z uciechą. – I Czarny Miecio! Ja bym jeszcze nie zawiadamiał majora, może lepiej podpatrzyć przedtem, co się tam dzieje…
– Synu, nie będziesz tam przecież czatował dniem i nocą, na tej Belgijskiej, nie ty jesteś od tego. Ja wiem, że ty byś chciał sam ich wszystkich połapać i dostać za to parę gwiazdek od razu, ale opamiętaj się. I tak nam się ładnie udało!
Krzysztof Cegna nie wydawał się przekonany. Coś w głębi duszy mówiło mu, że informacje, uzyskiwane dzięki Teresce i Okrętce, zawierają w sobie elementy, które należy wykorzystać. Tajemnicę, od dawna bezskutecznie rozgryzaną przez komendę stołeczną, powinien wykryć on sam i dopiero wtedy będzie miał jakieś zasługi. Nic nie mówiąc, postanowił zrobić, co tylko się da, a oprócz tego jeszcze trochę…
* * *
Czas płynął, a Boguś przepadł bez wieści. Jedyną nadzieją Tereski pozostały imieniny i długie dni i godziny czekania osładzała sobie planowaniem imprezy, jeśli oczywiście ten rodzaj myśli można nazwać osłodą. Przewidywała same trudności. Wiadomo było, że imieniny odbędą się tradycyjnie, rodzinnie, jak co roku. Będą rodzice, babcia, Januszek, ciotka Magda oczywiście z Piotrusiem, potwornie gruba i antypatyczna ciotka Helena, koszmarny kuzyn Kazio i Okrętka w charakterze jedynej pociechy. Jeśli Boguś trafi w to całe towarzystwo – zniechęci się na wieki. Boguś będzie nastawiony na taneczną prywatkę młodzieżową z jakimiś atrakcyjnymi gośćmi i uroczysty, familijny posiłek stanie się wstrząsającym kontrastem.
Tereska mogłaby, oczywiście, uprzeć się przy urządzeniu imienin na dwie tury, rodzinny obiad swoją drogą, a młodzieżowe przyjęcie swoją, ale powstrzymywały ją dwie przyczyny. Jedną był brak pomocy technicznych w postaci muzyki i pieniędzy, drugą zaś obawa przed działalnością sił wyższych. Pod tym względem Tereska była przesądna. Jeśli się uprze, pożyczy, zorganizuje, zaprosi gości, poczyni starania, poniesie koszty, wszystko na cześć Bogusia, jasne jest, że zauroczy i zapeszy. Boguś, oczywiście, nie przyjedzie. Zawsze tak jest, los jest czynnikiem złośliwym, im więcej wysiłków, tym bardziej okażą się bezcelowe. Z dwojga złego już lepiej wrąbać go w to całe zgromadzenie rodzinne, niż narazić się na to, że w ogóle nie przyjdzie.
Idąc na ostatnie tego dnia korepetycje na ulicę Belgijską, Tereska czuła narastający bunt. Gdyby nie idiotyczne braki, wszystko byłoby proste, łatwe i załatwiłoby się samo. Dlaczego ona ciągle musi mieć tyle trudności i kłopotów? Mało, że szkoła, to jeszcze i dom… W końcu jest ich tylko dwoje, a nie sześcioro, dlaczego to życie jest takie parszywe? Dlaczego ojciec jest zwyczajnym księgowym, a nie dyrektorem przedsiębiorstwa albo na przykład ambasadorem gdziekolwiek… Dlaczego babci po dwóch wojnach pozostała w charakterze całego majątku po przodkach jedna obrączka? Inni ocalili Kossaki, antyki, biżuterię i carskie ruble, a babcia co? Dlaczego przy każdej okazji dom musiał jej się walić na głowę i padać pastwą pożaru? Klątwa jakaś, czy co? Przecież gdyby nie stryj i nie jego pieniądze na remont tej willi, w ogóle nie wiadomo, gdzie by mieszkali. Dlaczego ona musi być członkiem takiej beznadziejnej rodziny?
Gdzieś między jedną a drugą pełną protestu myślą odezwało się w niej poczucie sprawiedliwości, przypominające, że Okrętce jest gorzej, nie stanowiło to jednakże żadnej pociechy. Innym było lepiej, dużo lepiej.
Bunt wybuchł w niej potężnie i przeistoczył się w kategoryczne postanowienie niepoddawania się. Klątwa czy nie klątwa, ona sobie da radę i jakoś z tego wybrnie. Prędzej czy później, lepiej prędzej, ustawi sobie to kretyńskie życie sama łatwiej, ciekawiej, atrakcyjniej… Da sobie radę chociażby na złość głupiemu losowi! Na razie ma korepetycje, za które właśnie dostanie pieniądze, a te pieniądze rozwiążą część problemów…
W związku z opłatami za korepetycje Tereska prowadziła swoją buchalterię, płacono jej bowiem raz na miesiąc, po pierwszym. Zapamiętać tego wszystkiego nie zdołałaby w żaden sposób, po każdej lekcji zatem, u każdego z trojga uczniów, zapisywała czas trwania lekcji w specjalnie do tego przeznaczonym zeszycie i dla uniknięcia wątpliwości kazała delikwentowi podpisywać się pod tym. Jej samej zapewne to ostatnie nie przyszłoby do głowy, ale była posłuszna ojcu, który, nie wiadomo dlaczego, stanowczo jej to nakazał. Obliczenie należności było potem proste, suma wychodziła sama, a rodzice niechętnych nauce dzieci aprobowali ten sposób przedstawiania im rachunków.
Uczennicy na Belgijskiej wypadło 18 godzin. Po lekcji matka pojawiła się w pokoiku.
– Ile ci płacę? – spytała jakoś dziwnie mało uprzejmie.
– Pięćset czterdzieści złotych – odparła Tereska grzecznie i ze skrywaną satysfakcją.
– Za co tyle?
Tereska zdziwiła się nieco i otworzyła swój buchalteryjny zeszyt.
– Za osiemnaście godzin – odparła, zaskoczona. – Trzydzieści razy osiemnaście…
– Jak to osiemnaście godzin – przerwała gniewnie pani domu. – To niemożliwe, żeby tyle było!
Tereska nie wierzyła własnym uszom. Jeszcze nikt dotychczas nie zarzucił jej pomyłki. Wytrzeszczyła oczy na zirytowaną kobietę, po czym zajrzała do zeszytu i policzyła jeszcze raz.
– Ależ tak – powiedziała, nieopisanie zaskoczona. – Proszę, może pani sprawdzić. Przez cztery tygodnie po cztery godziny i w tym tygodniu jeszcze dwie…
– Nic podobnego. Wcale nie miałaś z nią lekcji po dwie godziny, wychodziłaś wcześniej, nie wiem, czy to było nawet półtorej. A w zeszłym tygodniu w ogóle sobie nie przypominam.
– W zeszłym tygodniu nie było pani w domu… – zaczęła Tereska i nagle urwała. Dotarło do niej to, co słyszała, i poczuła, jak wszystko w środku odwróciło jej się do góry nogami, a krew uderzyła do głowy. Ta akurat uczennica była wyjątkowo odporna na wszelkie rodzaje wiedzy i Tereska niejednokrotnie zostawała u niej dłużej niż dwie godziny, pilnując odrabiania lekcji do końca, ze względów ambicjonalnych chcąc osiągnąć jakieś rezultaty. Nigdy natomiast nie wyszła wcześniej. Jakiś przytomny jeszcze fragment świadomości zdążył pogratulować jej szybko metody zapisywania.
– Tu ma pani najlepszy dowód – powiedziała z oburzeniem, podtykając dokument pani domu pod nos i czując, że absolutnie nie może zostawić tej sprawy nie wyjaśnionej. – Na szczęście zapisywałam godziny i Małgosia sama się pod tym podpisywała. Proszę!
Pani domu machnęła ręką, odpychając zeszyt.
– Napisać można wszystko – powiedziała nieprzyjemnym tonem. – Małgosię to nic nie obchodzi i nie patrzy, co podpisuje. Wyliczyłaś sobie za dużo. Mogę ci zapłacić za dziesięć godzin i ani grosza więcej.
Tereska poczuła, że zaczyna ją coś dusić. Jak gromem rażona odwróciła się do swej uczennicy.
– Małgosiu!
– Małgosiu, nie zwracałaś przecież na to uwagi, prawda?
Małgosia siedziała przy stole, pełna równocześnie niepokoju i czegoś w rodzaju złośliwej satysfakcji…
– Och, nie wiem – powiedziała niedbale – nie patrzyłam, co tam jest…
Teresce zabrakło głosu. Podejrzenie, że miałaby popełniać oszustwa, było tak bezgranicznie obrzydliwe i idiotyczne, że wręcz nie mogła w nie uwierzyć. Małgosia i jej matka wydały jej się nagle nieopisanie wstrętne. Równocześnie zaczął ją trafiać potężny szlag, a ciężko zranione honor i ambicja odezwały się gromkim głosem. Zamęt w myślach i uczuciach był chwilowo nie do rozwikłania, nad wszystkim górowało obrzydzenie.
Pani domu wyjęła pieniądze z portmonetki.
– Trzysta złotych – powiedziała stanowczo. – Za dziesięć godzin trzysta złotych. Więcej z pewnością nie było.
Tereska zesztywniała gruntownie.
– Mam w nosie pani trzysta złotych – powiedziała lodowato, zanim zdążyła pomyśleć, co mówi. Wiem, ile było, i wiem, że więcej na pewno nie będzie. Proszę sobie poszukać kogo innego do obrażania.
Ręce jej się trzęsły, kiedy w pośpiechu zbierała swoje rzeczy, zdecydowana plunąć na te parszywe pieniądze i na tę odrażającą rodzinę i jak najprędzej opuścić ten zadżumiony dom. Niech się nimi udławią, co za świństwo, co za potworne świństwo…
Małgosia nadal siedziała przy stole, przyglądając jej się niepewnie. Matka dziwnie szybko i skwapliwie schowała pieniądze do portmonetki.
– Jak uważasz – powiedziała, nie siląc się nawet, żeby ukryć zadowolenie. – Mogłabyś być uprzejmiejsza.
Tereska już szła w stronę drzwi. W jej jestestwie kotłował się chaos. Uniesiona honorem zamierzała opuścić ten dom bez słowa, ale gest pani domu coś nagle odmienił. W chaosie pojawił się błysk, zrobili jej tu jakieś niepojęte, niezasłużone świństwo, wykantowali ją i teraz cieszą się z tego. A chała, tak całkiem to się cieszyć nie będą…
– Owszem, wezmę te trzysta złotych – powiedziała z bezgraniczną pogardą, zatrzymując się w drzwiach. – A te dwieście czterdzieści to będzie za naukę, jakiej mi pani udzieliła.
Pani domu zawahała się i z lekka poczerwieniała. Gwałtownie wyciągnęła znów pieniądze z portmonetki.
– Proszę.
– Dziękuję – rzekła Tereska wciąż z tą samą zimną wzgardą. – Do widzenia…
Pozostawione same matka i córka popatrzyły za nią, po czym spojrzały na siebie.
– No, to dwieście czterdzieści złotych mamy zaoszczędzone – powiedziała matka z pozornie beztroskim zadowoleniem. – Ojciec nie będzie się tyle czepiał i awanturował. Już miałam nadzieję, że się rzeczywiście obrazi i zaoszczędzę wszystko.
– Ona więcej nie przyjdzie – mruknęła córka. – Ojciec się wcale nie czepiał mnie, tylko ciebie. Krzyczał, że to ty za dużo wydajesz na głupstwa. O korepetycjach nie mówił.
– Co za różnica, na co się wydaje. Żeby nie twoje korepetycje, byłoby na co innego. Te pieniądze są mi potrzebne.
– Oszukałaś ją.
– Nic podobnego. Moje dziecko, nie zawracaj mi głowy. Wcale nie wiem, czy to ona nie chciała mnie oszukać. W życiu najważniejsze jest nie pozwolić się oszukiwać.
– Pewnie – mruknęła Małgosia zgryźliwie. – Lepiej samemu…
Tereska wyszła na ulicę w stanie szaleństwa, dławiąc się wstydem i nienawiścią. To coś, co ją spotkało, było wstrętne, wstrętne, po stokroć wstrętne! Obok obrzydzenia kotłowała się w niej furia, obok wzgardy – chęć zemsty. Przez moment mignęło jej w głowie, żeby może podpalić dom, z którego wyszła, albo zrobić coś innego, równie potężnego, co rozładowałoby atmosferę jej wnętrza i zaspokoiło poczucie sprawiedliwości. Nie była w stanie myśleć rozsądnie i szła dalej, zbliżając się do budynku, przed którym jej brat tydzień wcześniej oglądał samochody.