– Miałam nadzieję, że wam się nie uda – wyznała Magda, wciąż jeszcze nieco oszołomiona. – Nic nie mówiłyście i myślałam, że nikt nie chce dawać. Nie znoszę gmerania w ogródku! Aleście utrzaskały tego, swoją drogą, niech was gęś kopnie! Okazuje się, że na Tereskę nie ma siły…
* * *
Dzielnicowy czekał na Tereskę z wyraźną niecierpliwością. Razem z nim siedział w pokoju Krzysztof Cegna, wciąż wydłubujący sobie z różnych miejsc niewidoczne, ale za dobrze wyczuwalne igiełki. Bezustanne, drobniutkie, denerwujące ukłucia doprowadzały go już do stanu wrzenia, które tajemniczym sposobem przeistaczało się w zapał śledczy. Z szaleńczym uporem przekonywał dzielnicowego, że całą tę dziwaczną sprawę powinni sami rozwikłać do końca i dopiero po przekonaniu się, co się za tym kryje, przekazać informacje właściwej instancji.
– To się może okazać to – mówił z zaciekłością. – Sam widziałem, że oni je śledzili. Nikt bez powodu nikogo nie śledzi. Co z tego, że ci ze Stołecznej wiedzą o tym całym przemycie, skoro nie mają dowodów i nie mogą trafić na melinę! Trafili, owszem, na ruletkę i pokera. Kto melinuje przemyt w takim miejscu?
– Ale nie jest powiedziane, że muszą melinować u badylarzy – odparł bez przekonania dzielnicowy. – Nic o tym nie świadczy. Jeździli za nimi, sprawdzili im wóz i co? Nic. Czarny Miecio może mieć prywatne znajomości.
– Na wszelki wypadek trzeba sprawdzić te jego prywatne znajomości. I to my, a nie oni, bo się może okazać niewypał i tylko im roboty dodamy niepotrzebnie. A u badylarzy miejsca a miejsca! Słonia można schować, a co mówić głupią paczuszkę z zegarkami czy z walutą, czy tam z byle czym!
– Rozbestwiłeś się, synu – powiedział z westchnieniem dzielnicowy. – Zegarki i waluta to już dla ciebie byle co…
– No bo wiadomo, że to jest duża szajka, mało, że wożą przez granicę, to jeszcze handlują nielegalnie! Tę ruletkę przenieśli, nie wiadomo dokąd, mnie się to wydaje podejrzane. U nas do tej pory był spokój, a tu okazuje się, że właśnie u nas…
– W Tarczynie to nie u nas…
– Ale Czarny Miecio u nas! I te dziewczyny u nas!
– Synu, opamiętaj się. Te dziewczyny nie handlują i nie przemycają.
– Ale od nich są najważniejsze wiadomości!
Dzielnicowy ujrzał przez okno nadchodzącą Tereskę i machnął ręką, przerywając rozmowę. Krzysztof Cegna poczuł, że jeszcze go kłuje u nasady dużego palca. Wydłubując szczątek kaktusa zastanawiał się, jak nakłonić zwierzchnika do nadprogramowego działania, wykraczającego daleko poza zakres jego obowiązków służbowych, w wyniku którego im właśnie przypadłaby cała zasługa zlikwidowania przestępczej szajki waluciarzy i przemytników. Nie komenda stołeczna, ale oni, szarzy pracownicy komendy dzielnicowej…
– Niech pani nam opowie, punkt po punkcie, jak to było z tym samochodem, który panie tak ciągle widywały – powiedział dzielnicowy zachęcająco.
– Nijak nie było – odparła Tereska gniewnie, ciągle jeszcze wściekła po wydarzeniach w szkole. – Okrętka ma obsesję. Ci ogrodnicy widocznie się znają i jeżdżą do siebie z wizytą, z Wilanowa do Tarczyna i z powrotem. Wielkie rzeczy.
Czuła się w najwyższym stopniu dodatkowo zdegustowana, że dybiący na jej życie złoczyńcy okazali się zwyczajnymi ludźmi i romantyczny urok grożącego na każdym kroku niebezpieczeństwa rozwiał się jak dym. Czym teraz mogła zaimponować Bogusiowi? Co jej zostało? Zwyczajne życie, bezproblemowe i nieciekawe…
– Ale jechali za wami – powiedział Krzysztof Cegna ze złością, bo nagle ukłuło go znów w zgięciu środkowego palca. – I śledzili was. Śledzili czy nie?!
– Możliwe, ale to widocznie ktoś inny. I w ogóle nie wiem, co to ma wspólnego jedno z drugim!
– To niech pani jednak opowie po kolei.
Z niechęcią, ale dokładnie Tereska złożyła sprawozdanie z całej uciążliwej działalności, starannie pomijając fakt, że była ona wynikiem pomyłki. Dzielnicowy i Krzysztof Cegna słuchali z taką uwagą, że wreszcie coś ją tknęło. Zamilkła i przyjrzała się im równie uważnie.
– Nic nie rozumiem – powiedziała podejrzliwie – żadnych bandytów nie było, ale panowie się interesują. Co to znaczy? To w końcu to są przestępcy czy porządni ludzie?
– Zależy, którzy – mruknął Krzysztof Cegna i syknął, bo ukłuło go w miejscu, z którego, zdawałoby się, już wszystko wydłubał.
– Różnie – powiedział dzielnicowy. – Jakby pani jeszcze kiedy trafiła na ten samochód, numer przecież pani pamięta, to niech nam pani o tym powie. Nas to akurat ciekawi.
W sercu Tereski na nowo obudziła się nikła nadzieja. Może jednak jakaś afera istnieje, a groźne niebezpieczeństwa nie są mirażem i złudą? Może to współdziałanie z milicją dostarczy wreszcie jakichś poważniejszych emocji? W każdym razie nic jej nie szkodzi spróbować.
Wracając do domu spotkała przed furtką swojego brata.
– Ty, ale wózek widziałem – powiedział Januszek, rozmarzony i przejęty. – Sportowy Jaguar, najnowszy model, czerwony, w środku czarna skóra, jodowe światła…
– A, właśnie – przerwała Tereska, przypominając sobie, że jej brat ma fioła doskonałego na punkcie samochodów. – Jaguar Jaguarem, ale jakbyś zobaczył Fiata, który ma numer Wielkiej Rewolucji Francuskiej…
– Zgłupiałaś, czy co? – przerwał z kolei Januszek z niesmakiem, zatrzymując się przed drzwiami. – Jaki znowu numer ma Wielka Rewolucja Francuska! Królowie byli numerowani, a nie rewolucje!
– Data. Nie bądź tępy. Ma numer, który jest datą Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
– A jaka jest data tej Rewolucji?
Tereska położyła rękę na klamce i spojrzała na niego potępiająco.
– Co masz z historii?
– A co cię to obchodzi? My teraz przerabiamy Polskę.
Tereska wzruszyła ramionami i przycisnęła klamkę. Drzwi nie ustąpiły.
– Tysiąc siedemset osiemdziesiąt dziewięć. Tylko zamiast jedynki piątka. Pięćdziesiąt siedem osiemdziesiąt dziewięć. Gdzie masz klucz?
– W kieszeni od wiatrówki.
– A gdzie masz wiatrówkę?
– W domu. A litery jakie?
Tereska zdjęła rękę z klamki i przestała bezskutecznie popychać drzwi.
– Inicjały ciotki Okrętki: WG. Mój klucz jest w torebce, a torebka leży u mnie na biurku. Jeżeli nie ma babci, to nie wejdziemy do domu.
– Babci nie ma, wczoraj mówiła, że wróci dzisiaj później. Chodź, spróbujemy przez podwórze. WG, pięćdziesiąt siedem osiemdziesiąt dziewięć? Granatowy Fiat, co? Dzisiaj go widziałem.
– Co ty powiesz? – zdziwiła się Tereska. – Gdzie?
Januszek zeskoczył ze schodków i ruszył dookoła domu.
– Stał koło tego Jaguara. Zapamiętałem numer, bo ja zapamiętuję wszystkie numery, a ten w dodatku miał te same cyfry co Jaguar, tylko w odwrotnej kolejności. Bo co? Po co ci ten Fiat?
– Mnie po nic, milicja się nim interesuje – odparła Tereska, idąc za nim. – Zamknięte? Może któreś okno jest uchylone?
– Jeżeli babcia wychodziła ostatnia, to nie ma siły. Wszystko pozamykane na mur. Chyba kominem wejdziemy. Dlaczego milicja się nim interesuje?
– Nie wiem, wszystko, jedno. Bo jeździł za nami. Rany boskie, co my teraz zrobimy? Głodna jestem. Trzeba być ostatnim kretynem, żeby nosić klucz w kieszeni, której się nie ma przy sobie!
– A ty co? W torebce! Elegantka się znalazła! Myślałem, że ty masz i najwyżej na ciebie trochę poczekam.
– Ja myślałam, że ty masz i już będziesz w domu, jak wrócę…
– Wybijamy szybę?
– Zgłupiałeś? Każą nam za nią zapłacić. Nie da rady, musimy poczekać na matkę.
– Ale ja też jestem głodny!
– To co ci poradzę? Możemy iść do sklepu i kupić sobie kawałek chleba. Mam dwa złote.
– Ja mam złoty dwadzieścia. Naprawdę nijak nie da się wejść?
Tereska wzruszyła ramionami, beznadziejnie rozglądając się po zamkniętych oknach domu. Januszek podrapał się po głowie.
– Najmarniej z półtorej godziny trzeba będzie czekać. To chodź do tego sklepu. Ale tego bagażu umysłowego ze sobą nie biorę!
Przykląkł i wepchnął teczkę z książkami pod schodki kuchennego wejścia. Po krótkim wahaniu Tereska poszła za jego przykładem. Sklep spożywczy był niedaleko, a pieniędzy starczyło im akurat na cztery bułki i wodę sodową.
– Nie rozumiem, co powiedziałaś – zamamrotał Januszek, dławiąc się nieco podstarzałym pieczywem – że ten samochód jeździł za nami? Za mną nic nie jeździło.
– Za mną i za Okrętką. Nie chlaj tak zachłannie, połowa wody moja!
– Okropnie suche te bułki. Dlaczego jeździł za wami?
– Nie wiem. Musisz iść na milicję i powiedzieć, gdzie go widziałeś. Gdzie go widziałeś?
– Na Belgijskiej. Jak oglądałem tego Jaguara. Wynosili z niego jakieś paczki.
– Z Jaguara?
– Nie, z tego Fiata.
– A coś ty robił na Belgijskiej?
– Nie twój interes. Wysyłałem totolotka. Mam iść na milicję tak ni z tego, ni z owego, dobrowolnie?
– Wolisz, żeby cię siłą doprowadzili?
– A nie możesz iść sama?
– Przecież nie ja go widziałam, tylko ty!
Posiłek, złożony z czterech bułek i butelki wody sodowej, nie trwał długo. Rodzinny dom był dla nich ciągle niedostępny, a czas oczekiwania na kogoś z kluczem bliżej nie ustalony. Tereska zaczynała dzisiaj korepetycje dopiero o piątej i do owej pory nie miała co robić. Dzięki tym wszystkim czynnikom zdecydowali się iść na milicję od razu i razem.
Dzielnicowego chwilowo nie było. Krzysztof Cegna, usłyszawszy informację, omal nie ucałował Januszka, który wydał mu się nagle najczarowniejszym młodzieńcem wszech czasów. Odstające uszy i piegi na nosie nabrały w jego oczach uroku wręcz nadziemskiego. Wypytał go dokładnie o wielkość i kształt wynoszonych z Fiata paczek, o miejsce, godzinę i minutę, w których się to działo, i skrzydła wyrosły mu u ramion. Przybyły w pół godziny później dzielnicowy również docenił wagę wiadomości.
– Coś mi się widzi, że się fatalnie narwali – powiedział z zadowoleniem, kiedy Tereska z Januszkiem oddalili się już wolnym krokiem. – Niefart mają chłopaki. Przenieśli swój salon z Żoliborza na Mokotów i od pierwszego dnia ich mamy. Trzeba zawiadomić majora.