Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dziś ona, jutro ja… – powiedziała z filozoficzną melancholią.

Okrętka, którą Boguś napawał coraz żywszą niechęcią, wzruszyła potępiająco ramionami. Tereska zadumała się, wspominając wczorajszy wieczór. Przypomnienie dziewczyny z „Orbisu” ukłuło ją nagle w serce ostro i nieprzyjemnie. Przez chwilę chciała nawet powiedzieć o niej Okrętce, ale jakoś nie mogła się na to zdobyć. Znów odczuła tę niesprecyzowaną niższość swojego świata w porównaniu z teoretycznie znanym, a praktycznie nieosiągalnym światem Bogusia. Nie wiadomo dlaczego, wydawało jej się, że owa dziewczyna żyje w tym samym świecie co on, jakimś ważniejszym, bardziej atrakcyjnym, bardziej prawdziwym…

– Dlaczego, u diabła, w klasie nikt się nie upija ani nie używa narkotyków? – spytała z nagłym gniewem i pretensją. – Albo chociaż nie szlaja się po rynsztokach? Co za idiotyczne zbiorowisko cnotliwych dziewuch! Wszędzie się o tym słyszy, pełno tego, bananowcy, chuligani, trudne dzieciństwa, błędy i wypaczenia, a my co? Same pozytywne jednostki!

– Baśka już ma trzy dwóje – zauważyła trzeźwo Okrętka. – Ja mam jedną. Mało ci jeszcze? Magda uciekła z jakiejś rozpasanej prywatki w zeszłym tygodniu, skręciła nogę na schodach i do tej pory kuleje, a Hania jej zazdrości. Co ty jeszcze chcesz? A w ogóle po co ci to, na litość boską?

– Problemy – mruknęła Tereska. – Brakuje mi poważnych problemów w najbliższym otoczeniu. Takie to życie jakieś zwyczajne i nieciekawe.

Okrętka przyjrzała się jej podejrzliwie i znów wzruszyła ramionami.

– Zgłupiałaś chyba, w głowie ci się przewraca. Chyba w tym jest Boguś… Mało masz problemów z pieniędzmi? A jak ci zależy na demoralizacji, to cała czwarta klasa robi, co może. Coś tam u nich wykryło się takiego, ale nie wiem dokładnie co.

Tereska ożywiła się. Czwarta klasa mogła, dostarczyć żeru. Wprawdzie czwarta klasa to było zupełnie co innego niż trzecia, to był przedsionek matury, w ogóle nie to samo, ale na upartego można się było nimi pożywić.

– Jeżeli demoralizacja, to Hania wie na pewno. Gdzie ona jest? Trzeba z niej wydusić.

– Na razie to ja bym chciała wydusić z ciebie ostatnie zadanie z matematyki. W ogóle nie rozumiem, o co tam chodzi…

Na dużej przerwie nagabnięta Hania udzieliła informacji. Przejęta, z wypiekami na twarzy, do głębi poruszona tematem, wyjaśniła, że trzy sztuki z czwartej A zostały złapane na prowadzeniu się niemoralnie. Hania była mała, gruba, nabita w sobie, miała wielką, tłustą, czerwoną twarz, wokół której wisiały tłuste strąki, mające imitować bujne sploty, na domiar złego miała lekkiego zeza. Szczytem jej życiowych marzeń było prowadzić się niemoralnie, w czym zdecydowanie przeszkadzały mankamenty urody. Robiła, co mogła, żeby schudnąć, spędzała na basenie niezliczone godziny, uprawiała różne sporty, co dało tylko ten skutek, że była jedną z najlepszych pływaczek w szkole i znakomicie opanowała narciarstwo. Wygląd zewnętrzny nadal pozostawał w sprzeczności z marzeniami, tym bardziej jednak temat był dla niej najpiękniejszy w świecie.

– Co to znaczy, że prowadziły się niemoralnie? – spytała z niesmakiem Tereska – kradły, upijały się?

– Miały rozmaite podrywki – wyjaśniła przejęta Hania. – Szukały cudzoziemców. Wszystkie z angielskiej grupy i wszystkie miały piątki z języka.

– Dobrze, że ja jestem na francuskim – mruknęła Tereska.

– A ja na niemieckim – dodała Okrętka.

– Ja jestem na angielskim – powiedziała przysłuchująca się Krystyna. – Nie wiecie, czy to obowiązkowe?

– Gdybyś się uparła przy piątkach, to zapewne przydatne.

– Myślę, że raczej zrezygnuję z dobrych stopni.

– Słusznie. Podobno trzy dziewczyny wyrzucili ze szkoły.

– Idiotki – powiedziała wzgardliwie Krystyna. – Przed samą maturą! Nie mogły poczekać tych paru miesięcy?

Na ławce obok nich przysiadła wysoka, koścista Magda, jedząca nadnaturalnej wielkości jabłko.

– Zwracam wam uwagę – powiedziała między jednym a drugim kęsem – że teraz jest matematyka. Przedmiot ścisły. Jeśli nie otrząśniecie naszej Hani z tego upadku czwartej klasy, będziecie ją miały na sumieniu, bo nie wiadomo, co może napisać albo powiedzieć. Wygląda tak, że Larwa ją, mur beton, zapyta. Najlepiej chyba chlusnąć zimną wodą, podobno działa radykalnie.

Hania zamilkła nagle, zamrugała oczami i jakby nieco ochłonęła. Popatrzyła na Magdę z wyrzutem.

– Tobie to dobrze…

– Aha – przyświadczyła Magda – pewnie, że dobrze. Podłożyłam sobie gruby korek pod piętę i już mi całkiem dobrze. Prawie, że mnie nie boli.

– Ona ma raczej na myśli przyczyny twojego skręcenia nogi – wyjaśniła uprzejmie Krystyna.

– Ona jest niewąsko szmyrgnięta na ciele i umyśle. Jak stoicie z drzewkami? Akurat jestem kulawa, więc mogę spokojnie pytać. Robota mnie nie dotyczy.

– Jaka robota? – prychnęła z gniewem Okrętka. – Co tu niby jeszcze jest do roboty? Odwaliłyśmy wszystko, całe tysiąc sztuk, a jej się jeszcze roboty zachciewa!

Magda znieruchomiała na moment z zębami utkwionymi w jabłku, spojrzała na Okrętkę dziwnym wzrokiem i wyszarpnęła zęby z jabłka.

– Jak to… – zaczęła ze zdumieniem, ale przerwała jej Tereska.

– Larwa też się czepia – powiedziała z rozgoryczeniem. – Już dwa razy pytała, co tak długo i czy nie możemy sobie dać rady. Co ona myśli, że to takie proste, gwizdnął, kichnął i już wszyscy lecą na wyścigi z patykami w garści! Zamiast docenić, jeszcze pogania!

Magda robiła wrażenie odrobinę zdezorientowanej.

– Ale przecież… – zaczęła znowu.

Tym razem przerwała jej sama wychowawczyni, która wkroczyła równocześnie z dzwonkiem. Wygląd jej nie wróżył nic dobrego. Była dziwnie czerwona na twarzy, w oczach miała wyraz niepokoju i jakąś nerwowość w ruchach. Okrętka z ulgą pomyślała, że ostatnie zadanie, chwała Bogu, zdążyła przepisać.

– Kępińska, coś ty powiedziała o sadzonkach? – padło pytanie już od drzwi. – Powtórz to jeszcze raz.

Tereska powstrzymała się w połowie siadania i wróciła do pozycji stojącej.

– Że już są – odparła ponuro. – Przedwczoraj wieczorem przywieźli nam ostatnią partię. Mamy gotowy cały tysiąc.

– Jak to przywieźli? Kto przywiózł?

– Jeden taki. Ogrodnik. Przywiózł, bo było dosyć dużo. Jak było mniej, woziłyśmy same, ale tyle na raz, i z Tarczyna, to już zupełnie niemożliwe…

Nauczycielka przerwała jej gestem. Wyglądała trochę tak, jakby się zaczynała dusić.

– I gdzie one są? – spytała słabo.

– Na dziedzińcu, za szopą. Zasłoniłyśmy gałęziami, żeby nikt nie ukradł. Wszystkie tam leżą, cały tysiąc.

– Cały… tysiąc… – powtórzyła wychowawczyni zamierającym głosem. – Za szopą…

Patrzyła na Tereskę jak na straszliwego upiora, który znienacka pojawił się w normalnej, przyzwoitej szkole. Tereska ze swej strony przyglądała jej się z narastającym niepokojem, niepewna, czy fakt ukrycia drzewek za szopą nie stanowi jakiegoś przestępstwa. Nie mniej zaniepokojona i spłoszona Okrętka pomyślała niejasno, że liczba tysiąc doprawdy nie powinna robić takiego wrażenia na osobie uczącej matematyki. Cała klasa, pojąwszy, że dzieje się coś niezwykłego, w napięciu wstrzymała oddech.

Nauczycielka oparła się o katedrę, czując w sobie osobliwe osłabienie. Ogrom nieporozumienia docierał do jej świadomości powoli i z niejakim trudem. Tereska i Okrętka, same, we dwie, niepojętym sposobem, dostarczyły na szkolny dziedziniec tysiąc sadzonek, uzyskanych w jakichś odległych rejonach kraju, podczas gdy cała impreza zaplanowana była najzupełniej odmiennie. Miały je tylko zamówić u ewentualnych ofiarodawców, uzgadniając termin odbioru, i to nie we dwie, a przy pomocy całej klasy. Miały po prostu zorganizować współpracę dwudziestu pięciu koleżanek. Zamówiona przez szkołę do przewożenia drzewek, w dwóch lub trzech rzutach, furgonetka przez cały czas czekała, przy czym miała je przewieźć do Pyr, nie zaś na szkolny dziedziniec. To coś, co nastąpiło, było wręcz przerażające.

Patrząc w osłupieniu na koszmarną Tereskę, wychowawczyni, z zimnym dreszczem na plecach, pomyślała, że jeśli nie uda jej się wyplątać z podejrzeń, jakoby zmusiła dwie uczennice do czegoś podobnego, niewątpliwie nie tylko straci pracę, ale jeszcze kto wie, czy nie zostanie postawiona przed sądem. Przecież to obłęd i szaleństwo.

– Dziecko! – powiedziała z jękiem – coś ty zrobiła…

Zamieszanie, jakie wybuchło w wyniku udzielania wzajemnych wyjaśnień, radykalnie unicestwiło lekcję matematyki i uspokoiło się dopiero w połowie następującej po niej lekcji polskiego. Tereska i Okrętka wzywane były na zmianę do dyrektorskiego gabinetu, do pokoju nauczycielskiego i do klasy, wszędzie dowiadując się, jak niewłaściwie pojęły zakres swoich obowiązków, wszędzie obdarzane równocześnie wyrazami nagany i podziwu, potępienia i szacunku, niesmaku i uznania. Klasa, jak się okazało, czekała na ich inicjatywę i propozycje, nieśmiało podsuwając tylko niekiedy informacje o ogrodnikach. Ciało pedagogiczne czekało na wiadomość, kiedy i dokąd wysłać furgonetkę. Wychowawczyni w zdenerwowaniu czekała efektów działalności dwóch organizatorek pracy społecznej, nieświadoma ich udręk, Tereska i Okrętka bowiem przez cały czas nie czuły jakoś potrzeby zwierzeń.

Wszystkim zainteresowanym udało się w końcu ochłonąć i stanęło na tym, że obie delikwentki dokonały imponującego, potężnego, wspaniałego czynu, za który należy im się cześć i chwała. Z końcem roku otrzymają specjalną pochwałę na piśmie, do końca roku zaś są zwolnione z wszelkich nadprogramowych obowiązków.

– Przynajmniej tyle tego – powiedziała z irytacją Tereska do Okrętki na ostatniej przerwie. – Ten cały wygłup to twoje dzieło. W porównaniu z nim donos na reżysera w ogóle się nie liczy. Głucha byłaś, jak ona wyjaśniała, czy co?

– Głucha to ty byłaś – odparła do szaleństwa zdenerwowana Okrętka, nad której głową przetoczyła się już nawała gromów. – Słyszałam, co mówiła, ale to zawsze jest takie gadanie i myślałam, że tylko nas bierze pod włos. Możliwe zresztą, że coś tam przeoczyłam. Nawet się dziwiłam, co one takie uczynne, jak nam dawały niektóre adresy, ale do głowy mi przyszło, że to jest rzeczywiście jakoś porządnie zorganizowane. O rety, co ja przeżyłam, i po co to było w takim pośpiechu przepisywać to kretyńskie zadanie?

25
{"b":"88627","o":1}