– Synu, w język ci chyba też wejdzie – powiedział ostrzegawczo.
Okrętka przyświadczyła, złowieszczo kiwając głową. Krzysztof Cegna postanowił zachować spokój i opanowanie tak długo, jak tylko to będzie możliwe. Spojrzał na nią z takim wyrzutem i rozżaleniem, że zrobiło jej się nieswojo i ugryzło ją sumienie. W Alejach Ujazdowskich, naprzeciwko restauracji Spatifu, do samochodu, z którego już zaczęli wysiadać, podszedł jakiś młodzieniec.
– Wyszli – oznajmił lakonicznie. – Mają Staśka na ogonie.
Krzysztof Cegna i dzielnicowy bez słowa wrócili do pojazdu. Spłoszona i zdenerwowana Okrętka, nic nie rozumiejąc, wysłuchała osobliwej rozmowy, jaką prowadził dzielnicowy z tajemniczym głosem, rozlegającym się nie wiadomo skąd.
– Jesteśmy na Żoliborzu – informował głos, wymieniwszy uprzednio kilka rozmaitych cyfr i liter. – Stoją koło poczty. Wysiedli. Idę za nimi…
– Jedziemy na Żoliborz – zadecydował dzielnicowy. – Przez panią zatrudniam bez mała całą milicję w Warszawie. Dobrze, że mi chłopaki wyświadczają koleżeńską przysługę, bo inaczej, zdaje się, głupiego bym z siebie zrobił…
W okolicy placu Komuny Paryskiej tajemniczy głos znów się rozległ.
– Cholera, ledwo zdążyłem – powiedział, nieco zdyszany. – Kręcą się w kółko jak błędne owce, wjeżdżają w Krasińskiego.
– Są razem? – spytał dzielnicowy.
– Razem, wszyscy trzej. Wracają. Co za niezdecydowani ludzie! Zatrzymują się. Znów stoją koło poczty. Wysiedli…
Koło poczty na Żoliborzu nie było nikogo. Nie parkował żaden samochód. Dzielnicowy, Krzysztof Cegna i Okrętka wysiedli, rozglądając się dookoła.
– Co jest? – powiedział dzielnicowy – gdzie oni się podzieli?
Podeszli do poczty, zajrzeli do środka, wyszli i zatrzymali się na ulicy.
– Co u diabła? – zdenerwował się dzielnicowy. – Wyparowali, czy co? Gdzie ten Stasiek? Idź no, Krzysiu, wywołaj go.
Razem z Okrętką przeszedł na drugą stronę ulicy, wciąż rozglądając się wokół. Okrętce było najzupełniej wszystko jedno, nie miała pojęcia, co spodziewali się zobaczyć i czego szukają, ale rozglądała się również niejako do towarzystwa. Dzięki temu dostrzegła pojawiającego się nagle w drzwiach najbliższego sklepu dość młodego osobnika. Osobnik spojrzał na nią, uczynił ruch, jakby chciał się cofnąć, i na moment zastygł w wejściu. Na obliczu Okrętki rozkwitł radosny uśmiech.
– Dzień dobry panu! – zawołała życzliwie.
Dzielnicowy odwrócił się natychmiast i ujrzał pryszczaty stwór z małpią szczęką i niskim czołem, składający niepewny ukłon. Uroda stworu, w zestawieniu z wyraźnym, wręcz tkliwym, ożywieniem Okrętki wzbudziła w nim zdziwienie. Wiedział wprawdzie, że kobiety w każdym wieku są nieobliczalne, ale nigdy jeszcze nie był świadkiem tak wielkiego kontrastu.
– Kto to jest? – spytał podejrzliwie.
Stwór opuścił wejście do sklepu i oddalił się w przeciwnym kierunku, sylwetką nasuwając skojarzenie z gorylem.
– Jeden pan – powiedziała Okrętka z czułością. – Nadzwyczajny. Zupełnie wyjątkowy!
Dzielnicowy również był zdania, że pan, na oko sądząc, jest zupełnie wyjątkowy, tak małpią urodę bowiem można spotkać raz na stulecie, ale radosny zachwyt Okrętki wydał mu się co najmniej podejrzany.
– A ta jego nadzwyczajność na czym polega? – spytał ostrożnie.
– Możliwe, że na pierwszy rzut oka nie wydaje się piękny – przyznała Okrętka od razu – ale to o niczym nie świadczy. To jest niezwykły człowiek, taki uczynny i sympatyczny, i szlachetny, i wyjątkowo inteligentny, i cudowny! To on dał nam wczoraj całą resztę drzewek i nawet odwiózł nas do Warszawy. Mnie też się w pierwszej chwili nie podobał…
Dzielnicowy z zawodowego nawyku zainteresował się curiosalną postacią. Ofiarodawców na cele społeczne takich sum, w dodatku ofiarodawców prezentujących taki kontrast cech zewnętrznych i wewnętrznych, nie spotyka się na każdym kroku. Zażądał szczegółów wczorajszego wydarzenia. Okrętka bez oporów, wręcz z zapałem, opowiadała o wyprawie do Tarczyna i oszałamiającej rozrzutności podobnego do małpy młodzieńca, aż nadbiegł w pośpie chu Krzysztof Ce gna.
– Jest Stasiek – zaraportował. – Nadajnik mu się zepsuł, ale już w porządku. Stoją pod Europejskim.
Dzielnicowy z westchnieniem ruszył do samochodu. Opowiadanie Okrętki wydało mu się tak interesujące, że – aczkolwiek zajęty innymi sprawami – polecił jej kontynuować. Uprzednio przyjął meldunek tajemniczego głosu.
– Ciągle są razem, weszli do kawiarni – oznajmił głos.
– …I to wszystko zrobił, chociaż miał gościa – ciągnęła z rozrzewnieniem Okrętka. – Zostawił go, wykopał drzewka, zawiózł nas do miasta, do samej szkoły, nawet nie wchodził do domu.
– Skąd pani wie, że miał gościa?
– Nawet wiem kogo. Tego obłąkanego chłopa z Wilanowa. Widziałyśmy jego samochód.
Obaj, dzielnicowy i Krzysztof Cegna, okazali żywe poruszenie.
– Jest pani pewna, że jego? Skąd pani wie?
– Jak to skąd, widziałam na własne oczy. Poznałyśmy po tym głupim numerze, Wielka Rewolucja Francuska. Prześladuje mnie ta Wielka Rewolucja, chyba jej się w końcu nauczę…
W zatłoczonej kawiarni hotelu Europejskiego zaledwie nikła część gości zwróciła uwagę na scenkę, raczej niecodzienną. Dwóch milicjantów wprowadziło bardzo młodą, trochę brudną dziewczynę. Zatrzymali się przy drzwiach, a dziewczyna poszła dalej, aż za słupy, oddzielające długą salę od mniejszej, usytuowanej w głębi. Tam przystanęła i zaczęła się rozglądać dookoła.
– Niech się pani przyjrzy, przy tych stolikach pod ścianą – polecił dzielnicowy. – Może pani kogo rozpozna.
Wiedział, oczywiście, że może wzbudzić sensację, obaj z Krzysztofem Cegną byli w mundurach, Okrętka miała na twarzy ślady prac ogrodniczych, ale nie miał czasu i nie zamierzał zawracać sobie głowy głupstwami. Na konspiracji mu nie zależało, a z całą sprawą chciał mieć wreszcie spokój. Okrętka postąpiła kilka kroków i czym prędzej wróciła.
– Siedzą wszyscy razem – oznajmiła przerażonym szeptem. – To ci trzej! Są inaczej ubrani, ale to na pewno oni. Poznałam ich!
Trzej faceci pod ścianą zauważyli ją również. Przerwali rozmowę i długą chwilę przyglądali się drzwiom, za którymi zniknęli milicjanci w towarzystwie nieco brudnej dziewczyny…
Dzielnicowy, Krzysztof Cegna i przerażona, spłoszona Okrętka wsiedli do samochodu w milczeniu. Dzielnicowy zadumał się na długą chwilę, po czym westchnął ciężko.
– No tak – powiedział smutnie. – Zgadza się. To jest reżyser z telewizji i dwóch scenarzystów. Piszą sensacyjną sztukę. Ściśle biorąc, już napisali, a teraz ustalają sobie szczegóły i faktycznie mają tam taką scenkę, że zbrodniarz morduje człowieka. Przejeżdża go samochodem.
– Co takiego?
Okrętka patrzyła na niego w osłupieniu, z oburzeniem, nie wierząc własnym uszom. Dzielnicowy znów westchnął i powtórzył informację. Krzysztof Cegna z ponurym wyrazem twarzy wydłubywał spomiędzy palców niewidoczne kawałki kaktusa. Okrętkę zamurowało.
– Już dawno wiemy, kto to jest i co oni robią – ciągnął dzielnicowy. – Można się było czegoś takiego spodziewać, ale musieliśmy sprawdzić, czy to oni rozmawiali wtedy, czy ktoś inny, żeby móc to już całkiem wykluczyć. Żeby nam się nie mieszało do innych spraw. A miejsce tej zbrodni znaleźli sobie akurat tam na Żoliborzu…
Okrętka odzyskała głos.
– Wstrętne capy! – powiedziała z odrazą, oburzeniem i rozgoryczeniem. – Tak denerwować ludzi! To jest zwyczajne, obrzydliwe świństwo! I po co im było, w takim razie, włóczyć się za nami? My też jesteśmy im potrzebne do sztuki? Ja mam tego dość, wracam do domu!
– Zaraz – powiedział łagodnie dzielnicowy. – Z tym włóczeniem to jest, zdaje się, trochę inaczej. Byłoby dobrze, żeby pani jeszcze z nami pojechała i opowiemy sobie wszystko po kolei, punkt po punkcie, aż do tej Rewolucji Francuskiej…
W ten sposób pani Bukatowa, wróciwszy wieczorem do domu, nie zastała córki, a za to zastała w pokoju coś, co robiło wrażenie buntu kaktusów. Znała hobby swojej latorośli i przełażąc ostrożnie między kupami ziemi, skorup i roślin pomyślała, że widocznie Okrętka zabrała się do przesadzania, ale musiała się w to chyba wmieszać Tereska…
* * *
– Wygłupiłyśmy się konkursowo – oznajmiła Teresce Okrętka z gigantycznym niesmakiem zaraz. po pierwszej lekcji. Przed lekcjami nie zdążyła, wpadła bowiem spóźniona i bezustannie była wzywana do odpowiedzi. – Zrobiłyśmy donos na porządnych ludzi. Nie planują żadnej zbrodni, tylko piszą scenariusz i niepotrzebnie tyle przeżyłam. Milicja chce, żebyś zaraz po szkole przyszła tam i powtórzyła wszystko to, co ja im wczoraj powiedziałam.
– Skąd, na litość boską, mam wiedzieć, co im wczoraj powiedziałaś? – spytała Tereska, mocno zaskoczona i oszołomiona gwałtownym przeistoczeniem się niebezpiecznych zbrodniarzy w szanowanych członków społeczeństwa.
Okrętka zamachała niecierpliwie ręką.
– Wszystko jedno. Ja im powiedziałam, co było, i ty też masz to powiedzieć, bo ja mogłam coś przeoczyć. Nie chce mi się teraz tego powtarzać, zresztą, chyba wiesz, co było. Co ta Krystyna taka nadęta?
Tereska obejrzała się na Krystynę, siedzącą na parapecie i posępnie wpatrzoną w okno.
– Coś z tym jej Ryśkiem. Zdaje się, że właśnie doszła do wniosku, że eksperyment nie zdaje egzaminu i instytucja narzeczonego nie pasuje do dzisiejszej rzeczywistości. Uparła się być staroświecka i coś jej to nie bardzo wychodzi.
– Ma taki wyraz twarzy, jakby zamierzała wyskoczyć tym oknem.
– Za nisko, pierwsze piętro. Dlaczego w takim razie jeździli za nami?
– Kto? Krystyna z narzeczonym?
– Nie, ci artyści. Twórcy sztuki.
Nie wiem. Milicja chyba też nie wie, bo się tym bardzo interesują. Ja w ogóle nic z tego nie rozumiem i mnie się to wydaje podejrzane. Dlaczego Krystynie nie wychodzi? To było takie ładne z tym narzeczonym. Takie… rzeczywiście staroświeckie. Podobało mi się.
– Jej też. Dowiemy się może, jak ją odblokuje.
Patrząc na posępną zadumę pięknej Krystyny Tereska wręcz namacalnie poczuła kontrast między jej stanem ducha a swoim. Boguś… Krystyna ma trudności, a ona ma Bogusia. A przedtem było odwrotnie…