– Co to w ogóle było, to wszystko, na litość boską! – jęknęła Okrętka, oddychając głęboko i starając się odzyskać jaką taką równowagę. – To wariat, bo przecież nie był pijany! Dlaczego on robił te dzikie sztuki?!
– Co cię to obchodzi? Grunt, że dał nam dwa razy więcej towaru, niż obiecał. Nie rozumiem tylko…
– Czekaj. Zdaje się, że cały czas zaczynałaś coś mówić. Co jakim cudem?
– Właśnie chcę to powiedzieć i znów mi przerwałaś. Od paru godzin nie mogę dokończyć zdania! Nie rozumiem, jakim cudem on mógł przestawiać te meble po ciemku i w absolutnej ciszy. Przecież stałyśmy na podwórzu i nic nie było słychać.
Okrętka, której udało się wreszcie umieścić jedną nogę pośród patyków i gałązek na blacie, powstrzymała pchnięcie drugą.
– A wiesz, rzeczywiście… Nie przyszło mi to do głowy. To przecież niemożliwe! Przenosił je siłą woli?
Podejrzewam, że wcale ich nie przenosił. I w ogóle wierzysz w tego kota, który zrzucił cały dach?
– W nic nie wierzę. Wcale mi się to nie podoba. Chwała Bogu, że to ostatni raz i więcej tam nie jedziemy! Ciemno, jak u Murzyna wszędzie, ruszajmy wreszcie! Ja dopiero jutro przyjdę do siebie…
Tajemniczy samochód pojawił się za nimi dopiero za zakrętem. Jechał, tak jak poprzednio, ciągle w tej samej odległości. Półprzytomna ze stra chu Okrętka, wśród rozlicznych, rozpaczliwych przysiąg nieoddalania się nigdy w życiu z domu po zmroku, wśród inwektyw, rzucanych na pracę społeczną i czynniki nakłaniające do niej, pchała pojazd z nadludzką siłą i w rekordowym tempie. Zarażona jej zdenerwowaniem Tereska pomagała bez protestów. Dokładnie tą samą drogą co wczoraj przebyły całą trasę i już o wpół do dziewiątej wieczorem dotarły wraz ze stołem na kółkach do domu Okrętki.
– Jutro jedziemy do Tarczyna – oświadczyła twardo Tereska.
– Nie jutro! Na litość boską, nie jutro!!! – błagała Okrętka z obłędem w oczach. – Pozwól mi odetchnąć! Pojutrze!
– Pojutrze wykluczone, idę z Bogusiem do kina. Znów się odwlecze, a wreszcie trzeba to odwalić i mieć święty spokój. Jutro, zaraz po szkole.
– Ja od tego oszaleję!
– Nie oszalejesz, nic ci nie będzie. W Tarczynie mieszkają normalni ludzie, a jednego ogrodnika znam. W ogóle wszyscy dotąd byli normalni z wyjątkiem tego jednego. Zresztą dobrze, jak się okaże, że do Tarczyna też jadą za nami, przerwiemy na jakiś czas i przeczekamy.
– Przeczekajmy już teraz!
Tereska była nieubłagana. Zbiór sadzonek dla przyszłego sadu stanowił niesłychaną uciążliwość, zatruwał jej życie, zabierał czas i absorbował myśli, które stanowczo należało poświęcić innym, ważniejszym sprawom. Za wszelką cenę chciała z tym wreszcie skończyć. Szczególnie, że tak imponująca działalność społeczna do końca roku dawała święty spokój w szkole, gdzie lepiej było zasłużyć się, nie zaś narażać. Nie widziała innego wyjścia, jak tylko dociągnąć do liczby tysiąca i wówczas odetchnąć lżej.
Błaganiom Okrętki uległa tylko w kwestii powrotu do domu pod opieką męskiego ramienia. Zygmunt ucieszył się nawet możliwością sprawdzenia, czy przydał mu się na coś kurs dżudo, na który uczęszczał w ubiegłym roku. Od razu po zejściu Okrętce z oczu uzgodnił z Tereską, że będzie szedł duży kawałek za nią, tak żeby nie odbierać serca ewentualnym napastnikom i we właściwym momencie móc wkroczyć do akcji. Wrócił do domu bardzo rozczarowany, ponieważ Tereski nikt nie napadł. Okrętka odetchnęła z nikłą ulgą.
Dzielnicowy zadzwonił do szkoły przed przedostatnią lekcją, w wyniku czego z ostatniej musiały się zwolnić. Po krótkiej naradzie postanowiły nie ujawniać prawdziwych przyczyn, zwalając rzecz na drzewka. Dotychczasowa zdobycz leżała w kącie za starą szopą do rozbiórki, starannie osłonięta stosem gałęzi, który miał chronić łakomy kąsek przed okiem ewentualnych złodziei.
– Zaczną się dopytywać o szczegóły i zawracać głowę – powiedziała niecierpliwie Tereska. – Albo się tam spóźnimy, albo będziemy musiały tu być nieuprzejme. Lepiej się nie narażać. Powiemy, że ktoś na działkach daje parę sztuk i o innej porze nie może. Nawet prawda, bo idziemy na działki.
– Ale będziemy musiały coś przynieść! – zaprotestowała Okrętka.
.- Przecież do tej pory nikt tego nawet nie widział, kto się połapie, które wczorajsze, a które dzisiejsze. W ostateczności coś tam wycyganimy…
Dzielnicowy, nie wiadomo dlaczego, nie lubił przełazić przez zamkniętą bramę i wolał otwartą furtkę. Obie, i Tereska i Okrętka, zgodnie zaprotestowały, twierdząc, że nie znają drogi od furtki do podejrzanej działki. Zapewniono je jednak, że zostaną doprowadzone na właściwe miejsce.
Na właściwym miejscu potężnie zbudowany młody człowiek z ponurym wyrazem twarzy przybijał do altanki jakieś listewki. Tereska i Okrętka, zaczajone w zaroślach, przyjrzały mu się z żywym zainteresowaniem.
– Mordę ma raczej bandycką, ale ja go, jak żyję, na oczy nie widziałam – oświadczyła Tereska, ukończywszy oględziny. – A ty?
– Ja też nie. W ogóle do nikogo niepodobny.
Dzielnicowy zmartwił się wyraźnie. Młodzieniec, sądząc z wyglądu zewnętrznego, zupełnie nieźle nadawał się do roli potencjalnego bandziora. Według uzyskanych wiadomości, był synem pielęgniarki, miał kolegów i przyjaciół i zdarzało się, że zapraszał ich na działkę mamusi. Nadzieja, że to ich właśnie podsłuchały obie przyjaciółki, okazała się złudna.
– A w ogóle to ja wcale nie wiem, czy to ta działka – powiedziała z naganą Okrętka.
– Moim zdaniem, ta i nie rozumiem, skąd on się tu wziął – odparła niezadowolona Tereska. – Ta właścicielka zatrudnia tu chyba pół miasta. Tamci byli starsi.
– No, trudno – powiedział z żalem dzielnicowy. – Skoro nie ten, to trzeba będzie szukać dalej. Idziemy!
Przeszli alejką kilkadziesiąt metrów i nagle Tereska zatrzymała się jak wryta. Idący za nią Krzysztof Cegna w ostatniej chwili uniknął zderzenia.
– O rany… – szepnęła z przejęciem – panie sierżancie!
Na działce, tuż przed nimi, osobnik w szortach i w kraciastej koszuli robił jakiś porządek wśród roślin. Był sam. Okrętka obejrzała się i wydała zdławiony okrzyk. Dzielnicowy i Krzysztof Cegna tajemniczym sposobem zniknęli nagle z pola widzenia. Osobnik odwrócił się, ujrzał je obie i rozjaśnił oblicze życzliwym uśmiechem.
– Witam panie – rzekł uprzejmie. – Przyszły panie po sadzonki? Są przygotowane.
Zarówno Tereska, jak i Okrętka, bez uprzedniego porozumienia, były zdania, że należy zachować spokój, powiedzieć „dzień dobry” i za nic w świecie nie ujawniać podejrzeń. Jakaś przeszkoda jednakże stanęła im w gardle, a kończyny odmówiły posłuszeństwa.
– Proszę bardzo! – zawołał osobnik i uczynił zapraszający gest.
– Jeżeli zacznie nas oprowadzać po altance… – szepnęła nagle Okrętka złowieszczo i buntowniczo.
Tereska uczyniła wysiłek.
– Dzień dobry panu – powiedziała mężnie i ruszyła ku działce. – Właśnie, jeżeli pan taki uprzejmy. To sobie zabierzemy…
– No i ile udało się paniom uzbierać? Daleko do tysiąca?
– Nie, już mamy prawie siedemset. Bardzo ładną ma pan działkę. Pana żona na pewno się zdziwi…
Okrętka za nią wydała cichy jęk. Tereska opanowała zamęt w umyśle i ugryzła się w język. Osobnik spojrzał, lekko zaskoczony i rozbawiony.
– Ja nie mam żony. Czekam z tym, aż dojrzeją do zamęścia tak urocze istoty jak panie. Proszę uprzejmie, przygotowałem cztery sadzonki. Panie to noszą w rękach? To przecież ciężkie.
– Nie, wozimy na sankach – odparła Tereska, niedokładnie zdając sobie sprawą z tego, co mówi. – Ale teraz weźmiemy, nie szkodzi. Dziękujemy panu bardzo. Czy chce pan pokwitowanie?
Osobnik wydawał się nieco zdezorientowany.
– Co takiego? Nie, dziękuję, na co mi pokwitowanie? Raczej chętnie obejrzałbym te sanki…
– Przecież… – zaczęła z nagłym oburzeniem Okrętka i umilkła, gwałtownie szturchnięta łokciem.
– Dziękujemy panu, do widzenia.
– Polecam się na przyszłość…
Dzielnicowy i Krzysztof Cegna zmaterializowali się w połowie drogi do furtki.
– To ten! – zawołały gorączkowo obie równocześnie. – Tamtych dwóch nie ma, ale to jest ten, który wtedy był goły i kopał!
Krzysztof Cegna miał dziwny wyraz twarzy. Dzielnicowy prezentował coś jakby niesmak.
– To jest reżyser filmowy z telewizji – powiedział w zadumie. – No cóż, wszystko jest możliwe, nie takie rzeczy się zdarzały. Podobno spotyka się tu czasem z takimi dwoma…
– Jak dla mnie, niech czeka do sądnego dnia! – przerwała nagle stanowczo Okrętka z akcentem niejakiego wstrętu w głosie. – Ja go nie poślubię, to mowy nie ma!
– Ja też nie – zgodziła się Tereska. – Zwariował chyba. W ogóle jakiś dziwny urodzaj na obłąkańców!
– Szanowne panie odniosły wrażenie, że on ma trochę źle w głowie? – zainteresował się dzielnicowy.
– Źle w głowie! – prychnęła z oburzeniem Okrętka. – Jest kompletnie nienormalny! Obrzydliwy obłudnik, hipokryta, przecież doskonale wie, czym jeździmy, co wieczór jeździ za nami! W ogóle ja mam tego dosyć, wczoraj jeden, dzisiaj drugi… Mówiłaś, że więcej wariatów nie będzie!
– Wczoraj też trafiłyście na coś takiego? – dopytywał się dzielnicowy, wyraźnie zainteresowany tematem.
Tereska i Okrętka, zdenerwowane nieco ostatnimi wydarzeniami, dość chaotycznie opisały wizytę u zdumiewająco gościnnego chłopa. Dzielnicowy i Krzysztof Cegna rzucali na siebie porozumiewawcze spojrzenia.
– I jeszcze do tego miał samochód z kretyńskim numerem rejestracyjnym – zakończyła z rozgoryczeniem Okrętka, tak jakby posługiwanie się skomplikowanymi numerami zaliczało się do przestępstw wyjątkowo obrzydliwej kategorii.
– Jakim?
– Nie wiem. Nigdy nie pamiętam daty tej idiotycznej rewolucji. Na początku było przeciwieństwo mojego stopnia z historii. Ona wie.
– Pięć, siedem, osiem, dziewięć – powiedziała Tereska. – Dziwię ci się, że nie pamiętasz, te cyfry idą po kolei.
Dzielnicowemu nie wydawało się, żeby pięć i siedem to było po kolei, ale nie wnikał w szczegóły matematyczne.
– A na początku co było? – spytał – liter nie pamiętacie?