Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W ten sposób Tereska i Okrętka przedefilowały na drugi koniec podwórza. Kot uciekł pod jakąś szopę, zatrzymał się i zaczął się bawić końcem sznurka, zwisającego pomiędzy drzewami. Tereska nie żywiła do niego urazy.

– Uwielbiam koty! – oświadczyła z zachwytem. – Popatrz, jaki on jest cudowny!

– Aha – przyświadczyła Okrętka.

– Popatrz, jaki kretyński numer. Każda cyfra inna, nie sposób zapamiętać.

– Gdzie numer?

– A, o tu.

W szopie stał samochód, zwrócony do nich tyłem, wystający nieco na zewnątrz, z porządnie wyczyszczoną, lśniącą tablicą rejestracyjną, na której dawało się odczytać numer.

– Rzeczywiście – przyznała Tereska.

– Zupełnie idiotyczny. WG 5789. Gdyby na początku była jedynka, to byłaby data Wielkiej Rewolucji Francuskiej, a tak, to ta piątka tylko przeszkadza.

– Dwójka by mniej przeszkadzała – zauważyła z westchnieniem Okrętka. – Bardzo łatwo jest dostać dwójkę z Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Piątkę trudniej.

Kot znikł w mroku, w głębi ogrodu. Obie wróciły do swego pojazdu, zniecierpliwione nieco przedłużającym się oczekiwaniem, zdecydowane już zacząć szukać właściciela, który nie mógł się przecież zbytnio oddalić, skoro zostawił zapalone światło. Rozważały właśnie pomysł wydawania głośnych okrzyków, kiedy drzwi budynku otwarły się nagle i pojawił się w nich życzliwie uśmiechnięty gospodarz.

– Panienki po drzewka, co nie? Proszę, proszę. Coś wcześniej panienki przyjechały?

– Już myślałyśmy, że pan gdzieś poszedł i nigdy w życiu się nie doczekamy – odparła Tereska z ulgą. – Właśnie, tak nam się wcześniej udało…

– Prędzej niech daje i wracamy! – syknęła gniewnie Okrętka. – Znów się ciemno zrobiło!

– Proszę, proszę – zachęcał gospodarz – panienki wejdą. Meble sobie na górze przestawiałem, może chcecie zobaczyć?

Oglądanie czegokolwiek zupełnie nie leżało w ich zamiarach, ale propozycja badylarza była tak zaskakująca i nieoczekiwana, że w pierwszej chwili trochę zgłupiały i nie zdołały zaprotestować. Wahając się, wbrew woli, weszły do domu.

Zamaszystym gestem gospodarz otworzył drzwi sąsiedniego pokoju, zapalił światło i rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby je pierwszy raz widział na oczy. Tereska i Okrętka odruchowo rozejrzały się również. Gospodarz cofnął się i wszedł do kuchni. Nieco oszołomione i coraz bardziej zaskoczone weszły za nim. Zostały przeprowadzone przez następny pokój za kuchnią, wyprowadzone znów na korytarz, po czym wpędzone po wąskich, stromych schodach na górę.

– Słuchaj, po co my tam idziemy, na litość boską? – wyszeptała niespokojnie Okrętka. – Czego on tak lata po całym domu, zwariował, czy co?

– Cicho! – odszepnęła Tereska. – Bądźmy uprzejme, może nam się uda wycyganić parę sztuk więcej…

Gospodarz szalał po pięterku z pochyłym dachem, otwierając drzwi do rozmaitych pokoików i komórek i prezentując smętne, archaiczne graty.

– Miejsca tu jakoś mało, więc przestawiłem szafę – mówił z ożywieniem, przepychając się z trudem obok przedpotopowej komody, otwierając drzwi wielkiej, staroświeckiej szafy, zajmującej całą ścianę w niewielkim pokoiku. – Lepiej teraz, co nie? Kozetkę wyrzuciłem do drugiego pokoju…

Tereska i Okrętka, nie mogąc pojąć przyczyn, dla których z takim zapałem prezentuje się im wnętrze tak pomieszczeń, jak i co pokaźniejszych mebli, niepewnie przyświadczały, że istotnie, lepiej. Na wszelki wypadek wolały nie krytykować niczego, w obawie, iż zganiony mógłby zapragnąć naprawić błąd i pod ich okiem wziąć się do przestawiania na nowo.

– Ty, skąd on tę szafę przestawił? – szepnęła w osłupieniu Okrętka. – Gdzie ona mu się przedtem mieściła?

– Jeśli teraz ma więcej miejsca, to w ogóle nie wyobrażam sobie, jak tu przedtem wchodził – szepnęła w nie mniejszym osłupieniu Tereska. – I w ogóle jakim cudem…

Urwała, bo gospodarz uznał nagle oprowadzanie za skończone. Zostawiając za sobą otwarte drzwi i zapalone światło, zaczął schodzić ze schodów.

– Żona pojechała do miasta, to jej chciałem zrobić niespodziankę. Ale się zdziwi, jak wróci, co nie?

– Na pewno. Okropnie się zdziwi – przyświadczyła z przekonaniem Okrętka.

– A łazienkę pan tu gdzieś ma? – spytała Tereska, chcąc intensywniej okazać życzliwe zainteresowanie.

Gospodarz nagle zatrzymał się i spojrzał na nią podejrzliwie.

– Łazienkę? – powtórzył. – Ja tu nie mam żadnego drugiego wyjścia – dodał raczej bez związku. – Proszę, może panienka zobaczyć.

Tereska zastanowiła się mimo woli, co też on może rozumieć pod słowem „łazienka” i jakiego rodzaju pomieszczenie określa tym mianem. Może werandę? Nie zdążyła zdecydować się na żadne przypuszczenie, bo oryginalny pan domu zbliżył się do drzwi w drugim końcu sieni.

– Proszę bardzo, panienka sobie obejrzy łazienkę! – ryknął głosem tak straszliwym, że szyby zadrżały.

Okrętce dreszcz przerażenia przeleciał po plecach. Niewątpliwie wariat, i to akurat w ataku szału. Czy one w ogóle wyjdą z tej imprezy z życiem?

Oniemiała z zaskoczenia Tereska, nic nie pojmując, patrzyła, jak gospodarz szarpie się z klamką, najwyraźniej w świecie nie stawiającą żadnego oporu. Nacisnął ją kilkakrotnie, uchylił skrzydło, zatrzasnął ją na powrót, znów uchylił, znów zatrzasnął i wreszcie, powtórzywszy tę dziwną operację kilkakrotnie, otworzył szeroko.

Za drzwiami znajdowała się zwyczajna, dość obskurna i zagracona łazienka. Na przeciwległej ścianie miała wysokie, wąskie okno, dołem zastawione jakimiś skrzynkami, które sięgały aż do szyby. Otumaniona osobliwym przyjęciem Tereska odruchowo zastanowiła się, na co też to okno wychodzi, robiło bowiem takie wrażenie, jakby za nim znajdowało się jeszcze jedno pomieszczenie, nie zaś wolna przestrzeń. Nim zdążyła uprzytomnić sobie, że właściwie nic ją to nie obchodzi, zbliżyła się i wyjrzała, przysuwając twarz do szyby.

Na czarnym tle ujrzała jaśniejszy prostokąt, w którym widoczne było niebo, i natychmiast gdzieś blisko, tuż za ścianą, na zewnątrz, rozległ się okropny łoskot i rumor, jakby co najmniej waliło się pół domu. Obie z Okrętką wzdrygnęły się gwałtownie i odskoczyły ku wnętrzu.

– A, cholera z tym kotem, szkodny taki, że nie wiem! – wrzasnął gromko pan domu. – Znowu coś zrzucił z dachu!

– Chyba komin – mruknęła Okrętka, z trudem opanowując panikę.

– Raczej wypchnął tę szafę – odmruknęła Tereska, usiłując ochłonąć z dziwacznych wrażeń. – Albo komodę…

– To już panienki wszystko widziały? – krzyknął gospodarz, jakby z lekkim zniecierpliwieniem.

– Absolutnie wszystko – zapewniła go Tereska, podczas gdy Okrętka energicznie potaknęła głową. – Bardzo ładnie pan przemeblował, żona się na pewno ucieszy. To może byśmy teraz te drzewka…

– Co? A, faktycznie, drzewka. A to proszę, proszę, idziemy po drzewka. Panienki sobie przejdą na podwórze, ja tam zaraz idę.

Odczekał, aż oddaliły się na bezpieczną odległość, uchylił zastawione skrzynkami drzwi z łazienki na werandę i wysłuchał pośpiesznie wygłoszonych instrukcji:

– Trzymaj pan je tam, aż wyjedziemy. Niech pan robi jakiś hałas, żeby nie słyszały samochodu, nie mogą go zobaczyć! Może się nie zorientują, że to stąd.

– Coście tam robili, jak rany? Trza było wcześniej odejść!

– Czekaliśmy, żeby panu powiedzieć, a ta wetknęła gębę w okno i Mietek odskoczył. Co za draństwo pan tu trzyma?!

– Beczki na kapustę…

Tereska i Okrętka milczały aż do chwili, kiedy znalazły się znów na ciemnym podwórzu, obok swojego stołu na kółkach.

– Jezus kochany, uciekajmy! – jęknęła Okrętka rozpaczliwym szeptem, obejrzawszy się, czy szaleniec nie idzie przypadkiem tuż za nimi. – To jakiś obłąkaniec, teraz nam zacznie pokazywać ogród! Kicham na drzewka, ja chcę żyć!!!

– Mowy nie ma! – odszepnęła stanowczo Tereska. – Bez drzewek się stąd nie ruszę! Nie po to się wygłupiam po tej rupieciarni, żeby nie mieć z tego żadnego zysku! Nie rozumiem, jakim cudem…

W tym momencie gospodarz ukazał się w drzwiach.

– Po drzewka proszę, po drzewka! – zawołał zachęcająco. – Wózek bierzcie! Podjedzie się bliżej i załaduje, po co to tak daleko nosić. Tędy, tędy…

Tereska i Okrętka, na wszelki wypadek nie protestując, z wysiłkiem przepychały stół przez krzewy i zarośla, nie mając pojęcia, co w ciemności tratują. Dotarły aż do szkółki, na skraju której leżał stos już przygotowanych sadzonek.

Gospodarz, który niósł w ręku coś, co okazało się tranzystorowym radiem, zamiast przystąpić do załadunku, jął łapać jakieś stacje.

– Puścimy sobie muzyczkę, to będzie weselej – mówił z zapałem. – O, to dobre!

– Chryste Panie! – jęknęła z cicha i ze zgrozą Tereska.

Dzikie zgrzyty, wycia i piski, dobywające się z odbiornika, zagłuszyły wszystko wokół. Rycząc pełną piersią, żeby przekrzyczeć radio, gospodarz wysuwał rozmaite propozycje w kwestii umieszczenia sadzonek na blacie. Załadowawszy obiecane piętnaście, popadł w nieopanowaną filantropię i zaczął wydobywać z ziemi następne. Radio ryczało przeraźliwie, stos na blacie niepokojąco rósł. Tereska i Okrętka wyraźnie poczuły, że zwariują, jeśli nie wydostaną się wreszcie z tego niepojętego piekła.

– Dosyć, proszę pana, już wystarczy! – darła się rozpaczliwie Tereska. – Dziękujemy bardzo! Nie udźwigniemy więcej!

– Co?

– Dziękujemy, już wystarczy!

– Co?

– Dziękujemy, już wystarczy!

– Co?

– Dosyć tego!!! – ryknęła Okrętka okropnie. – Sznurka zabrakło!!!

Nie przyciszając potwornego radia, gospodarz ruszył w drogę powrotną. Sapiąc z wysiłku i łamiąc jakieś krzewy Tereska i Okrętka w pocie czoła wypchnęły załadowany stół z ogrodu na podwórze. Tereska pośpiesznie wyciągnęła z kieszeni pokwitowanie.

– Tam było napisane, że piętnaście, a on nam dał znacznie więcej – powiedziała już na szosie, kiedy wreszcie oddaliły się od upiornego domostwa, a straszliwe dźwięki przycichły w oddali. – Pojęcia nie mam, ile, i już nie miałam siły poprawiać. Nie mówiąc o tym, że za skarby świata nie zgodziłabym się tam tego liczyć!

18
{"b":"88627","o":1}