Równocześnie zdawała sobie sprawę, że taki układ nie stawia jej w najlepszym świetle, nie jest dla niej ani korzystny, ani miły, ściśle biorąc jest wręcz haniebny i absolutnie nie powinna go tolerować. Powinna tego Bogusia wybić sobie z głowy raz na zawsze i zapomnieć o jego istnieniu, ale wiadomo przecież, że nie może. A także nie chce. Słodycz rozpaczy, rozkosz tej męki oczekiwania, urok nadziei, to wszystko razem stanowi coś, czego nie chce i nie potrafi się wyrzec. Możliwe, że dla innych to nie ma żadnego sensu, dla niej ma, i Okrętka, chociaż przejawia do tego wszystkiego takie jakieś kretyńsko racjonalne podejście, jeśli nawet nie może tego zrozumieć, to przynajmniej powinna się z tym pogodzić.
– Ja ci się w ogóle dziwię – ciągnęła Okrętka, nie mogąc się doczekać odpowiedzi. – Nie mówię, co ty w nim widzisz, bo rzeczywiście on jest atrakcyjny, ale w końcu wiadomo, że możesz sobie znaleźć byle kogo innego. – Zepchnęła stół na pobocze, zatrzymała się i usiadła na blacie. – Jeżeli on się tak głupio zachowuje, to ja bym na twoim miejscu już dawno plunęła na niego. Kto to widział!
Tereska usiadła obok niej.
– Nikt nie widział – przyznała. – Zależy mi na nim i koniec.
– To jemu powinno zależeć, a nie tobie. Stefan do ciebie oczami przewraca…
– Toteż czekam, aż staną mu w słup i tak już zostanie. Sama mówiłaś, że Stefan jest podobny do przedwojennej, zagłodzonej kozy!
– No to co? Ale jakbyś chciała, toby cię po piętach całował. A Danki brat, to uważasz, że z jej powodu tak dookoła szkoły lata?
– Nie wiem, z czyjego powodu, i nic mnie to nie obchodzi.
– A ten czarny Andrzej, który na łbie staje, żebyś wreszcie poszła na prywatkę do Magdy…
– Odczep się. Andrzej jest zwyczajnie chamowaty i ma zeza…
– Nieprawda, wcale nie ma zeza! Tylko ma tak oczy osadzone. Blisko siebie.
– To niech mu się oddalą. Dla mnie to zez. Dance nie ujmuję, ale jej brat jest mało inteligentny, w ogóle nie można z nim rozmawiać. Wszyscy razem mogą się wypchać trocinami i tłuczoną porcelaną. Żaden mi się nie podoba.
– No, a Boguś?
Tereska milczała przez chwilę, po czym westchnęła ciężko.
– Już ci mówiłam – powiedziała znękanym głosem. – Przez całe życie marzyłam o facecie, który by miał trzy zalety. Który by był szalenie przystojny, nadzwyczajnie inteligentny i bardzo dobrze wychowany. Boguś jest pierwszy taki.
– I uważasz, że to wystarcza? – spytała Okrętka z powątpiewaniem, przyjrzawszy się jej krytycznie.
Tereska podparła brodę rękami, opierając łokcie na kolanach.
– Okazuje się, że to za mało – rzekła posępnie. – Potrzebna jest jeszcze czwarta zaleta. Żeby mu na mnie zależało…
Okrętka potępiająco pokiwała głową.
– Przystojny, inteligentny i dobrze wychowany. I żeby mu na tobie zależało. I już? I reszta cię nie obchodzi? Wszystko ci jedno, jaki będzie miał charakter, zawód, wykształcenie?
Tereska pokiwała głową tak energicznie, że stół na kółkach ruszył i zjechał częściowo do rowu.
– A już. Myśl logicznie. Będzie mu na mnie zależało. Mnie na nim też. Jeżeli będzie inteligentny, to potrafi zdobyć wykształcenie, będzie umiał i pracować, i urządzić się w życiu, i w ogóle będzie rozumiał, co trzeba. Jeżeli będzie dobrze wychowany, to będzie się do mnie uprzejmie odnosił i odpowiednio mnie traktował. Łatwo z nim będzie wszystko uzgodnić, współżyć i co tylko chcesz. Niby czego jeszcze potrzeba?
Wyciągnęły stół z płytkiego rowu i ruszyły w dalszą drogę.
Sposób posługiwania się pojazdem zmodyfikowały już od pierwszych dni. Odwróciwszy wehikuł tyłem do przodu i trzymając się żelaznego drąga, jechały na nim, odpychając się z każdej strony nogą jak na hulajnodze. Metoda była znakomita, wydatnie zwiększała tempo podróży, ale możliwa była do stosowania tylko na dość równym terenie i przy ograniczonym ruchu samochodowym.
– Piękna kobieta może sobie pozwolić na to, żeby być kompletnie głupią – powiedziała Tereska ni z tego, ni z owego, po dość długiej chwili milczenia. – Brzydka musi być inteligentna i wykształcona.
Okrętka co najmniej przez minutę na zmianę kręciła i kiwała głową z powątpiewaniem, wahaniem i niepewnie.
– Tyle naraz przyszło mi na myśl, że nie wiem, co najpierw – oświadczyła z niezadowoleniem. – Wcale nie wiem, czy mnie by się podobał facet, któremu chodzi tylko o to, żeby ona była piękna, i nie interesuje go, że jest głupia.
– Dużo różnych na to leci.
– To jest taka specjalna kategoria facetów. Mnie to nie odpowiada.
– Przestań wierzgać, zakręt przed nami… Nie chodziło mi o facetów, tylko o kobiety jako takie. Jedne są piękne, a drugie nie i nie ma na to siły.
– Też mi odkrycia dokonałaś… W każdym razie mnie by to nie odpowiadało, żeby ten jakiś wolał, żebym ja była głupia – upierała się Okrętka, wprawiając pojazd na nowo w ruch za zakrętem śmierci.
Tereska się zniecierpliwiła.
– Mnie też nie, ale możliwe, że to dlatego, że po prostu jesteśmy za mało piękne. Mamy inne podejście do życia. Moim zdaniem, powinnyśmy być mądre i inteligentne. Na wstrząsającą urodę nie mamy, zdaje się, dużych nadziei, wobec czego musimy sobie dopracować inteligencję i wykształcenie. Mamy pewne szansę.
– Aha – przyświadczyła zgryźliwie Okrętka. – Szczególnie na przykładzie Bogusia to się u ciebie rzuca w oczy…
– Toteż właśnie – powiedziała Tereska uczciwie – Dlatego mi to wszystko w ogóle przyszło do głowy. Nie wiem, jak to zrobić, ale koniecznie muszę być inteligentna, mądra i wykształcona…
Odpychając się z każdej strony nogą, jedna prawą, a druga lewą, oddalały się coraz bardziej w kierunku Wilanowa. Blat na kółkach trzeszczał, zgrzytał i hurgotał.
W stojącym w zaroślach przy bocznej drodze, ukrytym w cieniu, samochodzie na długą chwilę zapanowało milczenie. Trzej siedzący w środku faceci zdumionym wzrokiem śledzili niknące w mroku dziwowisko.
– Niech skonam – powiedział jeden z nich. – Nie wiecie przypadkiem, co to było?
– Go-cart z nożnym napędem? – powiedział niepewnie drugi.
– Za okupacji widywało się takie rzeczy – rzekł trzeci w zadumie. – Ale teraz?
– Dwie dziewczyny to były, nie? Co, u diabła, one miały takiego? To coś, na czym jechały?
– Balię na kółkach. Co cię to obchodzi, odjechały i niech je szlag trafi. Mamy ważniejsze rzeczy na głowie…
Nieświadome wzbudzonego zainteresowania Tereska i Okrętka stosunkowo szybko załatwiły interesy i umocowawszy sznurkami dwadzieścia dwa drzewka ruszyły w drogę powrotną. Posapując z wysiłku wlokły stół po nierównym terenie, aż wydostały się na szosę, gdzie mogły znów zastosować swoją ulepszoną metodę. Teraz wyglądało to jeszcze dziwniej, bo dwadzieścia dwa drzewka, z porządnie i fachowo zabezpieczonymi korzeniami, stanowiły wysoki, osobliwy, sterczący na wszystkie strony ładunek, one obie zaś, mając po bokach miejsce zaledwie na jedną nogę, z niejakim trudem utrzymywały równowagę. Na samym wierzchu dołożono im jeszcze z dobrego serca trochę malin i porzeczek, które okazały się niezbyt dobrze przymocowane.
– Za mną, z tyłu, zlatuje – powiedziała Okrętka ostrzegawczo. – Trzeba przywiązać, zatrzymajmy się.
– I w ogóle już jesteśmy na zakręcie – zaniepokoiła się Tereska. – To bydlę się jakoś dziwnie mocno rozpędza… Hamuj!
– Jak?
– Nie wiem! Nogą! O rany boskie, coś jedzie!
– Przejedzie nas! – jęknęła rozpaczliwie Okrętka. – Nogi nam poprzetrąca! Uciekajmy!
Od strony Warszawy widać było nadjeżdżający samochód. Tereska i Okrętka razem ze swoim blatem znajdowały się na samym środku drogi. Minimalne nachylenie jezdni na samym początku zakrętu wystarczyło jednakże, żeby solidnie obciążona machina zwolniła, pozwalając im zeskoczyć bez obawy połamania nóg. Jeszcze przez krótką chwilę szarpały się z pojazdem, przy czym w świetle reflektorów wyglądało to tak, jakby duży, suchy krzak miotał się po szosie, aż wreszcie udało im się przepchnąć na pobocze.
Obok przejechał Volkswagen, zwolnił nieco przed zakrętem, zamiótł światłami okolicę i szybko pojechał w kierunku Wilanowa.
– Upiekło nam się – powiedziała Tereska, jeszcze trochę zdenerwowana. – Mam jeszcze jeden sznurek, a w ogóle to zgubiłyśmy porzeczki.
– Będę zdziwiona, jeśli ujdziemy z życiem z tej całej pracy społecznej – oświadczyła z rozgoryczeniem Okrętka i udała się kilkanaście metrów z powrotem po dwa zgubione krzaczki porzeczek. – Przywiąż to przynajmniej jakoś porządnie!
Ze stojącego wciąż w zaroślach tego samego samochodu obserwowały je w napięciu trzy pary oczu.
– Gliny – mruknął z niepokojem jeden z facetów. – Wypatrzyły nas.
– Skąd wiesz?
– Oni jeżdżą Volkswagenami. Wyobrażasz sobie kierowcę, który zobaczyłby na tym zakręcie coś takiego i nie stanął? I nie zrobił awantury? Glina w zmowie z tymi…
Kto wie, może i masz rację?
– Specjalnie wróciła na środek, żeby pokazać, że to tu. Nie podoba mi się to, coś mi śmierdzi.
Trzeci się nagle zirytował.
– Proszę mi tu nie popadać w panikę – powiedział zimno. – Co znaczy tu, jakie tu, pierwszy raz tutaj jesteśmy umówieni! Nikt o nas nic nie wie, proszę bez przesady!
Dwaj pozostali zamilkli.
– A swoją drogą, dobrze byłoby się zorientować, co to jest takiego – powiedział jeden po chwili ostrożnie. – Te dziewuchy i ta… platforma. Dokąd one z tym jadą i w ogóle, co zrobią.
– To zawsze można, tylko nie nachalnie. Mamy dwie godziny czasu.
Samochód powoli wyjechał z krzaków i na miejskich światłach ruszył w kierunku Warszawy.
– Ja się boję za bardzo rozpędzać – powiedziała Okrętka niespokojnie. – To się potem znów nie będzie chciało zatrzymać.
– Pchaj, bo resztę życia spędzimy na tej szosie! Powinnyśmy mieć hamulce, uważam, że Zygmunt mógłby nam zrobić.
– Zygmunt mówi to samo co wszyscy. Że mamy źle w głowie, żeby to tak załatwiać, że trzeba było sobie pozamawiać, a potem wziąć bagażówkę i przywieźć wszystko za jednym zamachem, raz na dwa tygodnie…
Tereska nagle ześliznęła się z blatu, usiłowała stanąć jak wryta, ale ściskany w ręku pałąk pociągnął ją i pobiegła kilka kroków razem z pojazdem. Okrętka zeskoczyła również i wreszcie obie się zatrzymały.