– Co?
– Raz na dwa tygodnie. Przez tego całego Bogusia robimy z siebie kretynki, jakich świat nie widział, mamy rekord Europy! Co się stało?
Tereska robiła wrażenie z nagła olśnionej nadprzyrodzonym blaskiem.
– Raz na dwa tygodnie! No wiesz! Dlaczego tego wcześniej nie powiedziałaś? Przecież to jest genialna myśl! Nie codziennie, tylko raz na dwa tygodnie!
Okrętka wzruszyła ramionami.
– To Zygmunt tak mówi i możliwe, że ma rację. Ale jeśli ci idzie o Bogusia – dodała trzeźwo i niemiłosiernie – to możesz być spokojna, że przyjdzie akurat tego jednego dnia. Specjalnie sobie wybierze. Zawsze tak jest, niezależnie od tego, o co chodzi. Możesz siedzieć rok przy telefonie i czekać, odejdziesz na dwie minuty i właśnie wtedy zadzwoni. A ty nawet nie będziesz słyszeć.
Tereska patrzyła na nią przez chwilę z niesmakiem.
– A w ogóle to i tak za późno – powiedziała gniewnie. – Jutro jedziemy ostatni raz do tego chłopa ze wsi. Potem nam zostaje Tarczyn i Grójec. Rychło w czas Zygmunt wymyślił, ruszył jak martwe cielę ogonem.
– On wymyślił już dawno – zaprotestowała Okrętka, uznawszy za słuszne ująć się za bratem. – Tylko ty nie chciałaś słuchać. Poza tym, mam wrażenie, że i Larwa mówiła coś podobnego, na samym początku. Jedźmy już, bo rzeczywiście zaczniemy nocować po szosach.
Po dziesięciu minutach zmieniły nogi, zamieniając się jednocześnie miejscami. W parę chwil później Tereska obejrzała się raz i drugi, po czym pochyliła ku Okrętce.
– Słuchaj – powiedziała złowieszczym, przenikliwym szeptem. – Nie chcę cię martwić, ale za nami jedzie jakiś samochód.
– No to co? – zdziwiła się Okrętka. – Minie nas, przecież jesteśmy z boku.
– Ale on się wcale nie zbliża. Jedzie cały czas za nami, w tej samej odległości.
Przez chwilę wyglądało na to, że Okrętka udusi się na poczekaniu. Oczy powiększyły jej się do nadnaturalnych rozmiarów, spojrzała na Tereskę, otworzyła usta, zamknęła je, po czym bez słowa zaczęła gwałtownie odpychać się nogą. Tereska, wbrew woli, protestując, dostosowała się do nadawanego tempa.
– Opamiętaj się, zwariowałaś? Co nam to da, przecież nie rozpędzimy tego do stu kilometrów na godzinę! Jak będzie chciał, to nas i tak dogoni! Wjedziemy do rowu!
– Do Chełmskiej już niedaleko… – wydyszała Okrętka.
– Do jakiej Chełmskiej? Po co ci Chełmska? Do szkoły!
– Po żadnej skarpie nie jadę…
– Głupia jesteś, tylko po skarpie! Samochodem po skarpie nie wjadą!
– Wysiądą i dogonią nas na piechotę. To na pewno oni! Mordercy! Idzikowskiego też nie jadę! Tam jest kompletnie ciemno! Tylko przez miasto! Najlepiej przez plac Unii!
– Może jeszcze przez Bielany i Łomianki? Na Belwederskiej też jest ciemno!
– O Boże! No to przez Dolną, tam są latarnie, wczoraj były! Myśmy chyba zidiociały do reszty, w takiej sytuacji plątać się po nocach! Co ta milicja sobie myśli? Ciągle jadą?
– Jadą.
– Nie obejrzę się za nic w świecie!
– Milicja już nas szukała – przypomniała sobie nagle Tereska. – Znaleźli któregoś i chcieli nam pokazać, ale nas nie zastali.
– Matko jedyna, oni się połapali, że milicja za nimi chodzi i że to przez nas! Teraz nas wykończą! Prędzej!
W niezwykle przyśpieszonym tempie, acz nader okrężną drogą, dotarły wreszcie do szkoły i na dziedzińcu zwaliły ładunek. Tajemniczy samochód ciągle jechał za nimi. Przy samej szkole gdzieś znikł im z oczu.
– Siedzą za byle którym rogiem zaczajeni – powiedziała Okrętka nerwowo. – Ja nie idę do domu. Wchodzę przez okno do piwnicy i nocuję w szkole. A już bądź pewna, że nie wracam z tą patelnią!
– Wózek możemy zostawić, zabierze się go jutro – zgodziła się Tereska. – Do domu musimy wrócić, bo inaczej rodzina podniesie raban. Musimy tylko coś sobie znaleźć do obrony; jakieś drągi albo co.
– Mogłybyśmy zadzwonić z sekretariatu po pomoc.
– Nie da rady, sekretariat zamknięty, nie będziemy się przecież włamywać. Chodź, nie wygłupiaj się, jeszcze nie jest tak późno, a latarnie świecą.
– Koło mnie nie świecą!
– To najpierw pójdziemy do mnie i zadzwonimy na milicję. A jutro, jak będziesz wracała z miasta, weźmiesz po drodze tego pagaja i spotkamy się przy skarpie…
– Jeśli myślisz, że ci się uda zmusić mnie, żebym się jeszcze i jutro pętała po nocy, to się grubo mylisz – przerwała Okrętka gwałtownie. – Mogę jechać po południu albo wcale! Boguś nie jest wart mojego życia!
Tereska zawahała się, po czym przyznała rację przyjaciółce. Najlepiej byłoby jechać zaraz po szkole, ale ona ma korepetycje, na które nie zdąży wrócić. Pojadą zatem o wpół do piątej i uda im się załatwić wszystko jeszcze przy świetle dziennym.
Pani Marta nie czatowała już na córkę i w domu Tereski panowała cisza i spokój. Samochodu po drodze nie widziały, ale za to wyraźnie szedł za nimi jakiś człowiek. Okrętka zaczęła poszczekiwać zębami.
– Żeby ten Zygmunt się domyślił i przyszedł. To jest świnia, nie brat!
– Przecież nie wie, gdzie jesteś – zauważyła przytomnie Tereska. – Zadzwonimy na komendę, skoro dzielnicowy chciał z nami rozmawiać, to może już coś wie…
Dzielnicowego wprawdzie w komendzie nie było, ale funkcjonariusz dyżurny miał jego domowy numer telefonu i został upoważniony do podania go Teresce. Dzielnicowy w domu wysłuchał dość chaotycznych informacji i kazał zaczekać.
Pojawił się przed furtką w pół godziny później w towarzystwie nie odstępującego jego boku w tej sprawie Krzysztofa Cegny. Obaj byli po cywilnemu, podeszli piechotą, radiowóz zaś, którym przyjechali, zostawili o dwie ulice dalej. Dzwonić do furtki nie mieli potrzeby, Tereska z Okrętką bowiem czekały siedząc na schodkach przed drzwiami poszczekując zębami tak z zimna, jak ze zdenerwowania. Nigdy jeszcze dotąd widok przedstawicieli władzy nie sprawił im takiej przyjemności.
– …i mam wrażenie, że w tym samochodzie było trzech facetów – zakończyła Tereska z przejęciem szczegółową relację.
– A jeden szedł za nami aż tu – uzupełniła Okrętką.
– Sprawdziliśmy te działki – powiedział w zadumie dzielnicowy. – Jedna należy do pielęgniarki ze szpitala na Madalińskiego, a druga do emerytowanego głównego księgowego jednego biura projektów. Ani ta pielęgniarka, ani ten emeryt nie pasują do rysopisów. Ale czasem tam pracują ich rodziny i dwie osoby będą panie musiały obejrzeć. Możliwe, że będziecie musiały zwolnić się ze szkoły na jakie pół godziny.
– Na całą – poprawiła Okrętką stanowczo. – I najlepiej na historię.
– A to już nie wiem, kiedy wam wypadnie…
– No dobrze, a co teraz? – przerwała z niejaką urazą Tereska, niepewna, czy pretensje powinna mieć do Okrętki za przesadne zdenerwowanie, czy do milicji za przesadny spokój. Dzielnicowy i Krzysztof Cegna zachowywali się tak, jakby przyszli z wizytą na towarzyską pogawędkę. – Ci, co za nami jechali, w ogóle pana nie interesują?
– A owszem, interesują. Zdaje się, że po drodze tutaj minęliśmy jednego. Już tam nasi koledzy sprawdzą, kto to jest.
– Kiedy? Przecież oni uciekną!
– Nie uciekną, nie ma obawy. Ten obywatel ich zawiadomił.
Ruchem głowy wskazał Krzysztofa Cegnę, który przez cały czas spokojnie stał na uboczu i pilnie słuchał. Tereska i Okrętka przyjrzały mu się podejrzliwie.
– Jak zawiadomił? – spytała nieufnie Okrętka. – Przecież tu stoi. Nie krzyczał i nie machał rękami. W ogóle nic nie zrobił.
Coś w atmosferze konwersacji sprawiło, że dzielnicowy poczuł się mile rozbawiony. Afera mogła być poważna, zapobieżenie przestępstwu wydawało się trudne i skomplikowane, odrywanie się od spóźnionej kolacji było nieprzyjemne i uciążliwe, ale cała działalność Tereski i Okrętki wprowadzała element rzadkiej w jego zawodzie pogodnej beztroski.
– Już my mamy swoje sposoby – odparł ze śmiertelną powagą. – Taki specjalny rodzaj zawodowej telepatii…
– Krótkofalówka – mruknęła Tereska, przyglądając się z zajęciem Skrzetuskiemu w cywilu. – Nie wiem, gdzie ją ma, bo nic nie widać. Pewnie miniaturowa. To co teraz?
– Nic. Pani jest na miejscu, a panią podwieziemy do domu i wszystko będzie w porządku. A tych bandytów to już sobie sprawdzimy…
* * *
Nic nie myśląc, bez żadnych przeczuć, w okropnym pośpie chu Tere ska przebierała się w gorszą odzież. Włożyła zeszłoroczną spódnicę, wypchniętą na siedzeniu, bardzo stare, nie doczyszczone buty i stary żakiet z każdym guzikiem innym. Obie z Okrętką stosowały dyplomatyczne metody działania, co polegało na starannym doborze garderoby. Do ubijania interesu występowały w stroju wytwornym, eleganckim i robiącym jak najlepsze wrażenie, po obiecane już drzewka natomiast udawały się ubrane jak najgorzej. Czyniły to nie tylko dlatego, że wytworny strój mógłby ulec zniszczeniu, ale też i dlatego, że dwie eleganckie, młode damy, wlokące załadowany patykami stół na kółkach lub też jadące na nim, zwracały uwagę absolutnie wszystkich napotkanych osób. Dwie obszargane młode robotnice, ciągnące cokolwiek, nie budziły prawie niczyjego zainteresowania, wyglądały bowiem na osoby zatrudnione przy porządkowaniu ulic i skwerów.
Wiązała właśnie przed lustrem starą chustkę na głowę, śpiesząc się, bo dochodziło wpół do piątej, o wpół do piątej zaś była umówiona z Okrętką, która miała czekać razem ze stołem przy zejściu ze skarpy, kiedy nagle zadźwięczał dzwonek u drzwi wejściowych. Drzwi jej pokoju były uchylone. Dobiegały do niej głosy, które w chwilę potem rozległy się w hallu, i Tereska przed lustrem zamarła.
Boguś!!!
Skamieniała, dziwnie osłabła, pozbawiona sił, z twarzą zaczynającą płonąć rumieńcem, z sercem wykonującym dziwne sztuki na całej przestrzeni od gardła do kolan, trwała w bezruchu, trzymając w rękach końce zawiązywanej pod brodą chustki. Myśli, na długą chwilę zatrzymane w biegu, ruszyły nagle do szaleńczego danse macabre . Ta buła na tyłku. Twarz. Ledwo odrobina pudru, gdzie ten kunsztowny maquillage ? Musi wyjść, jasne pioruny, do diabła, Okrętka tam czeka!!! Miała rację, oczywiście, właśnie dziś! Jezus Mario, co zrobić?