Литмир - Электронная Библиотека

Lodowatość lub zlewające poty. Jakiś olbrzym potrząsa mnie za lewe ucho. Niedługo skończę pisanie. A już myślałam, że umrę spokojnie zadławiona rzygowiną. A tu mi jeszcze grają dobrą muzykę.

JA jako nielogiczna postać. Śmierć popija dyskretnie wódkę. Czasami i ona marznie. Zagrożenie narasta. Kiedyś potrafiłam się doskonale oszukiwać, teraz i tzw. mechanizmy obronne (patrz psychologia) zawiodły całkowicie. Sądzę, że uda mi się nie popaść w stan paniki.

Świat się zmienił, pomalowany ręką innego szaleńca, który dobierał barwy według jemu tylko znanej metody. W tramwaju twarze pasażerów zmieniały się w szczurze pyski lub żabie oczy.

Ktoś pomalował mnie na niebiesko, błękitno i wyglądałam jak bezchmurne niebo w wiosenny poranek. Żartowniś. Dał mi fioletowe oczy i czarne zęby. Złożyłam protest u policjanta kierującego ruchem na głównym skrzyżowaniu miasta. Wypisał mi mandat za zakłócanie porządku publicznego na świeżym, kobiecym łożysku. Przypominał kotlet schabowy z dzieciństwa; ojciec piekł mi takie, świeżutkie, prosto z patelni. Uwaga, uwaga, teren skażony nieznaną chorobą duszy. Nieznane mocarstwa wysłały na mój ogród broń biologiczną pod postacią mikroskopijnych robaczków, połyskujących stalowymi pancerzami, owadami o trójwymiarowych przestrzeniach między oczami oraz niewidzialnymi insektami, które opadają na ciało milionami natrętnych nóżek. To spisek przeciwko kokainie. Walczyłam dzielnie, strzepywałam z siebie wroga, drapałam się, czochrałam tj. pocierałam plecami klamkę, tarzałam w kałużach. Nożem wydłubywałam najsilniejsze jednostki z powłok skóry, które składały jaja. Te, które zawładnęły pochwą, były nieuchwytne. Usiłowałam przedostać się do lekarza, lecz nagle robaczki przeistoczyły się w krasnoludki i uciekły do mysich dziur. Cały świat skarłowaciał, a może to ja królowałam w krainie liliputów. Już się na nią tak nie wpieprzam. Wiem, że przyniesie mi całkowity spokój. Dosyć, wystarczy, wystarczy grzebania się w obłędzie. Nowe wylęgi skaczących poziomo pcheł. Gdzie się to wszystko tworzyło? Jak pojemny jest mózg człowieka. Podobno psy chorują na schizofrenię. Z wnętrza ściany padł rozkaz zniszczyć ogród! Dermatophagoides pteronyssimus wyzwala pył, który dławi. Odpadła mi przegroda nosa i wdychałam świat nowym kanałem.

Zapomniałam tabliczki mnożenia. Koniec z numerami. Nie dostrzegam pojedynczych liter. Dopiero po kilku sekundach pojawia się słowo, a za nim zdanie. No cóż, nie mam połowy mózgu. Doprawdy zadano mi nową torturę każąc pisać to wspomnienie.

Wierzyłam, że MOC nadal jest ze mną; zła czy dobra, istniała. Inaczej nie można było by tego przeżyć.

Psychiatrzy. Stanowili ważny punkt w pewnym okresie mego życia, chyba w dzieciństwie. Testowano mnie, obserwowano, podawano leki, które są wymysłem szatana albo Boga. Ich bezradność, moje pragnienie bliskości o którym nie miałam prawa im powiedzieć. Wywoływali we mnie poczucie winy, że jestem taka, czy taka lub inna. Luki pamięciowe. Niektóre pojęcia zostały wymazane, jakby wycięte nożyczkami. Niczego sobie nie wyobrażam. Doprawdy, widziałam wszystko. Kiedy za dużo piszę, śmierć jest niezadowolona i karze mnie dodatkowym bólem nerek lub skurczem palców. Widocznie naprawdę wszystko jest tam ustalone. Co do sekundy. Wyobrażałam sobie, że ludzie pod koniec życia powinni wsiadać do Autobusu Kresu i przy dobrej muzyce i ciepłej herbacie, jechaliby na tamtą stronę; w świat spokojnej śmierci bez hospicjum, bolesnego wyczekiwania, katastrof, samobójców, wypadków, szpitalnych oddziałów beznadziejności. Byłby to znak od Boga, jak przyjacielskie dotknięcie ramienia i wiadomo, że już trzeba iść. Dwa dni wcześniej, by zdążyć przeprosić, napisać list, przytulić się do kochanej osoby, oddać rzeczy osobiste na przechowanie. Dlaczego każdy koniec nie miałby być szczęśliwy?

Na kolejnym przesłuchaniu przez policję przyznałam się, że ukradłam aligatora policjantom z Miami. Od tej pory pozostawiono mnie w spokoju. Oni sobie mnie tylko wyobrażali. WSZYSCY. Problem ciała. Mały Książe zostawił je na pustyni. Hm, sądzę, że śmierć załatwi to w inny sposób.

Stan trzeźwości stał się zagrożeniem dla całego systemu międzyplanetarnego. Funkcje sprowadzone do wydalania moczu i stolca. Bywało, że ktoś się czegoś ode mnie domagał, na przykład bym przesunęła nogę albo otworzyła zaciśniętą pięść. Dopadała mnie ciemność jakbym musiała poruszać się po długim, nieoświetlonym tunelu. Czy ktoś jeszcze zabłądził? Zazdrość. Odczuwałam ją gdy ktoś umierał.

Zarabiałam bardzo mało. Mężczyźni przerzucili się na trzynastoletnie heroinistki, świeżutkie i jędrne, w które wychodzi się z oporem radosnej kopulacji. Małolaty jeszcze się nie zgadzały na inne formy seksu. Wiedziałam, że po kilku miesiącach zmienią zdanie, lecz musiałam sama obstawiać zboczeńców. Jeden z nich, gdy był bardzo podniecony, szybko przekraczał granicę mordu. Dusił mnie małymi, śliskimi mackami i powoli traciłam oddech w przekonaniu, że to koniec. A jednak stał się cud; facet miał przedwczesny wytrysk i ucisk zelżał. Rozpłakał się i nie zapłacił. Do dzisiaj mam niewielki ślad, krwawy po lewej stronie. Jeszcze obecna, chociażby fragmentem palca. W latach sześćdziesiątych byłam bardzo małą dziewczynką; w latach dziewięćdziesiątych nie będzie mnie. Nigdy nie byłam kurwą śmierć się ze mnie śmieje. Co to, to nie. Prostytucja przymusowa. Gdyby narkotyki były bezpłatne, nie byłoby narkomańskiej prostytucji. (Gdyby ludzie byli dobrzy, nie byłoby zła. Genialne!)

Usiłowałam się modlić. Codziennie inny rodzaj.

Mnogość Bogów i religii, a może tylko religii, świadczy o jakiejś metodzie, która pozwala niektórym ludziom trzymać w ryzach własne szaleństwo, ustawia ruch robaczkowy jelit we właściwym kierunku, napina twarz do uśmiechu jak cięciwę łuku do strzału. Byłam z pozoru niegroźną masą pojedynczego ćpuna, ale mogłam zarażać samym tylko istnieniem. Urojenie świata urojonego. To prawda.

Ludzie zdecydowanie zaczęli się zmniejszać. Karłowatość ludzkości. Być może chodzi o pokarm. W zupie pojawiały się ruchliwe makarony, a plemniki przekształcały się w obłe robale. Nie można było uprawiać fellatio.

Zwiększyłam dawkę kokainy do 250 mg i pojawił się we mnie dawny płomień. Znowu cierpienia Kafki, Prousta, Kierkegaarda wypływały zwartym strumieniem różowej rzeki. Zasłabłam dzisiaj. Mowa bełkotliwa, zimny pot wpływający do ust, ziemistość twarzy. Nie dałam się oszukać. Wiem, że mam jeszcze trochę czasu.

Ceny kokainy stawały się niewyobrażalne, lecz jak zmusić się do prostytucji, kiedy penisy zamieniały się w jadowite węże, wyszarpywały fragmenty pochwy i składały w macicy jaja egzotycznych ptaków. Kokaina gwarantuje ci jedną rzecz szaleństwo absolutne. Nawiedzały mnie koszmary, że po przebudzeniu nie będzie ani jednej dawki narkotyku na całym świecie. Był to absurd. Narkotyki są potrzebne do manipulowania ludźmi i zarabiania kosmicznych sum pieniędzy.

Następna dawka 350 mg.

Dostałam wszczepionej żółtaczki. Byłam szarocytrynowa, z silnymi zakolami wokół oczu i granatowymi sińcami na ramionach. Mury szpitala stały się epicentrum wstrząsów sejsmicznych albo nowy rodzaj huraganu nawiedził miasto. Przy pierwszych oznakach niepokoju zapakowano mnie w kaftan jak mumię, z możliwością wgryzania się w ściany. Ach sen, sen, sen. To jedyne wybawienie na głodzie.

Piszę na leżąco. Śmierć w końcu dostarczyła mi łóżko. Inaczej nic by z tego nie było. Nawet zdarza jej się zrobić herbatę. Marudzi, że tego lata ma szczególnie dużo pracy. Żyłam na pograniczu jawy i snu, karmiona sondą, kroplówkami. Stanowiłam szczególne zagrożenie dla personelu. Przy toalecie lub podawaniu zastrzyków gryzłam każdego bez uprzedzenia.

Wszędzie czaiła się kara za przekroczenie granicy. Świadomość stawała się wymyślnym katem duszy i nawet neuroleptyki jej nie zagłuszały. „A gdzie jest piekło, tam my być musimy” Marlowe. Wiedziałam o tym od dawna.

Dawne rany, pozbawione przepływu trucizny, otwierały się, ropiały, wypadały z fragmentami mięśni przy odleżynach, cuchnęły słodkawo-gorzkim odorem. Własny smród jest nie do wytrzymania. Po miesiącu odżywiania, wymuszania leków, chaotycznej pielęgnacji, nadal wzbudzałam lęk, kształtem zaczęłam przypominać ciało ludzkie. Ponownie uczyłam się chodzić. Chyba na moją zgubę.

Opuściłam szpital zaleczona z depresji. Tak twierdzili psychiatrzy. Uśmiechałam się wtedy, kiedy trzeba było. Reakcje emocjonalne adekwatne do sytuacji. W szpitalu usłyszałam wiele przekleństw i wiele słów litości. Nikt nie traktował poważnie mego ozdrowienia. Byłam przeznaczona na zagładę i wiedziałam o tym.

Nie mów nikomu o jego nienawiści. Znienawidzi także ciebie. Duch natury czuwa. Mnie nie ukochał.

Jak zwykle posprzątałam mieszkanie i czekałam. Nie, nieprawda. Na rogu takiej to, a takiej ulicy kupiłam narkotyk. Świeży, w przezroczystym opakowaniu i na następnym rogu, w miejskim szalecie wzięłam sobie potężnego niucha.

Żegnaj trzeźwości. Wyprawię ci wspaniały pogrzeb.

Nawet teraz dopada mnie uczucie bezsensowności pisania czegokolwiek, a jednak to robię. Struktura świata. Zło jako dopełnienie dobra. Pełnia. Każde przegrane życie ma sens. Dla kogo?

Nie mogę dzisiaj ruszyć z tą stroną. Zablokowanie całkowite myśli. Nie chcę, już nie chcę, lecz niedokończona książka jest czymś żałosnym.

Niedokończony obraz jest sztuką.

ŻYCIE JEST NIEDOKOŃCZONYM OBRAZEM.

Płomień talentu zgasł we mnie jak wszystko, co w moim życiu dobrego zaistniało. Mgła marzeń sennych powoli opadła i powracając do domu stwierdziłam z przerażeniem, że nie ma już ogrodu, półdzikich krzewów róży, drzew pielęgnowanych przez ojca, nie ma murów, drogi, furtki, niczego. Świat marzeń stał się nieosiągalny.

Pojawiło się plackowate łysienie, niby nic do pełnego obrazu upadku, lecz bałam się. Czerń włosów pokryta sennymi księżycami. Miałam 21 lat, tak sądzę. Narkomania jako egoizm doskonały. Alkoholizm. Seks dla seksu. Ucieczka. Niczego więcej nie trzeba. Powrót w schematy życia podziemnego także był koszmarem, jak sen z którego nie sposób się wybudzić przed nadejściem świtu.

Krzyk. Ból, który pojawił się, bez szans na transformację.

Zmiana z zewnątrz nie nadchodziła. Dobrzy sąsiedzi zabronili mi wstępu do pobliskiego sklepu, dotykania ich chleba.

12
{"b":"88327","o":1}