Литмир - Электронная Библиотека

Mogłam być struną, na której rozegrano wiele akordów życia. Wybrałam inną drogę. I nikt mnie nie przekona, że nie można dokonać zmiany.

Zastanawiałam się nad cudownym ratunkiem.

Miłość? Śmierć? Kuracja psychoanalityczna? Twórczość? Wszystko? Ja, tylko ja? Czy mózg porażony raz ideą narkotyku jest w stanie się wyzwolić?

Kochanek zaginął, nie było go w polu rażenia, ani w Miejskim Zakładzie Psychiatrycznym czy w więzieniu. Być może oddał życie za jedną porcję heroiny.

Świnka morska zdechła śmiercią głodową.

Wydawało mi się, że jestem zamknięta w ogromnym, czerwonym jajku, które powoli zaczyna pękać, lecz zamiast dłoni, wystają rachityczne ptasie kończyny, bezładnie zwisające nad resztą skorupy.

Krążę po orbicie swego szaleństwa. Co mogę więcej uczynić? Wyzdrowieć? Za późno. A przedtem, przedtem… nie było czasu na miłość. NIE BYŁO MIŁOŚCI.

Kiedy piszę to wspomnienie, które będzie jedynym śladem po mnie boleśnie powraca wizja moich obrazów. Tamten rodzaj tworzenia. Ekstaza bytu. Prawda, są i one, porozrzucane po galeriach świata, osamotnione. Kiedy malowałam obraz, nic się nie liczyło, byłam sztuką, twórcą, aktem stworzenia, by na koniec pochylić się nad wizją.

Wierzę, że śmierć jest wysłannikiem Najwyższego.

Tęsknota za kokainą porywała mnie w ramiona, kołysała, przypominała smak euforii, przywoływała obrazy obsceniczne. Mała, malutka dawka koki.

Widziałam jak ciężarówka rozjechała kochanka. Był martwy jak rozwalony kot. Zapragnęłam poczuć jego dotyk, opuchnięte ramiona, lecz w końcu zabrano ciało do kostnicy miejskiej i pochowano go z tabliczką N/N.

Dotyk, który był złudzeniem.

Nie pamiętam jego imienia. Nie pamiętam imienia żadnego Mężczyzny.

Być może był to koniec mego człowieczeństwa. Miłość, pochowana w mrokach duszy ludzkiej, nie wzniecał jej żaden powiew, nie było wzruszenia czy drgnięcia przyspieszonego pulsu.

Zgoda na upadek? Na tajemnicę? Na pokiereszowaną twarz? Gnijące ciało? Ponownie miałam w sobie kokainę. Dostawca spokojnie zrobił mi zastrzyk, poklepał po pośladkach, przytulił.

Kto wyrzeka się falowania w przestworzach, w zaczarowanej krainie, gdzie kolory mienią się tysiącami odcieni, a ciało staje się wiecznym orgazmem? Powróciłam do dawnego porządku rzeczy jako ćpunka i prostytutka, z ustalonym rytmem cen za wszystko, co można kupić i sprzedać.

Czy istnieje realna tęsknota za śmiercią jak za ukochanym, za dzieckiem, za życiem, wędrowaniem lub wdychaniem poranku?

Zaczęły się pojawiać stany krytyczne. Chodziłam do znajomego lekarza, kiedy miałam grypę, bóle wątroby czy nerek, by upewnić się, że jeszcze nie umarłam. Lekarz zawsze powoli mnie badał, osłuchiwał nierówno pracujące serce, dotykał ciepłą dłonią nabrzmiałych trzewi, przepisywał leki i uśmiechał się do mnie. Nie oskarżał, nie ostrzegał. Dopiero dyskretne drżenie jego dłoni uświadomiło mi jego demona. Alkohol.

Dawki koki nie były duże lecz codzienne, utrzymywały mnie na pograniczu euforii i zadowolenia. Jeden mężczyzna na jedną noc mogłam sobie wówczas na to pozwolić. W dzień popadałam w senność.

Otoczenie błyskawicznie zauważyło mój powrót na szlak. Miejsca dla zła nigdy nie brakuje, początkowo przyjaźnie łaskocze schlebia, doradza, podszeptuje, kusi, by w odpowiednim momencie zaatakować i zażądać srogiej zapłaty za wejście w podziemny świat. Mój czas był odliczany na gigantycznym zegarze, poruszany palcami szatana. Odliczane dni sumowały się w lata, chwile po narkotykach w całą przepaść. Życie zastawione w sidła przez największych kłusowników planety.

10
{"b":"88327","o":1}