– Ogłuszyć – zaproponował rzeczowo Stefek.
– Głupek. Przysługę wyświadczyć albo co. Może postać za niego w ogonku, no, rozumiesz, coś z tych rzeczy. I tak dalej.
Pomysł Stefkowi wydał się znakomity. Dojście do znaczków z telewizji dałoby im Czesia w ręce, Czesio tym dojściem nie dysponował. Możliwe, że w ogóle było trudne i do tych znaczków stała cała kolejka, ale Stefek zamierzał zastosować metody nietypowe i miał absolutną pewność, że się uda. Przepełniały go uczucia potężne i nie istniały dla niego żadne przeszkody.
Zbinio miał dość rozumu, żeby nie wnikać w szczegóły przedsięwzięcia brata. Ustalił, że jutro zamienią się przy Czesiu o piątej po południu i wycofał się na bezpieczne pozycje. Stefek przystąpił do akcji.
Starą procę znalazł bez trudu. Sprawdził gumę, trochę była sparciała, zajrzał zatem do sypialni rodziców. Stała pustką, matka robiła coś w kuchni, ojciec siedział przed telewizorem. Sięgnięcie do szuflady w komodzie i wymacanie jego najnowszych, zagranicznych szelek było dziełem dwóch sekund. Szelki okazały się świetne, wręcz stworzone na procę, dwie zapinki miały akurat odpowiedni rozstaw, a guma prezentowała elastyczność wymarzoną. Stefek wiedział, co będzie, jeśli te szelki szlag trafi, ale wcale nie zamierzał ich niszczyć. Użyć raz i odłożyć na miejsce. Miotające nim szaleństwo uczuć, acz wulkaniczne, zostawiało jednak chwilami odrobinę miejsca na działalność rozsądku.
Dość długo szukał odpowiedniego kamienia. Nie mógł być za mały, bo nie załatwi sprawy, nie mógł być za duży, bo nie daj Boże, w coś by trafił, na przykład w pieska… Znalazł dwa. Teraz należało ustalić kwestię okien. Jak ta pani się nazywa, powinien to wiedzieć, w telewizji mówili. Że też nie zapamiętał dokładnie!
Wrócił do domu, na czworakach, żeby nie przeszkodzić ojcu, zbliżył się do stolika z telewizorem i wyciągnął program.
Żadnych nazwisk nie znalazł. Wyczołgał się ostrożnie i znów wybiegł z domu. Lista lokatorów. Widział nazwisko tej pani, miał je na samym skraju pamięci, rozpozna z pewnością!
Nazwisko Wolicka z miejsca rzuciło mu się w oczy. To musiało być to. Na całej liście lokatorów nie było niczego podobnego brzmieniem do tego, co zapamiętał. Wydawało mu się wprawdzie, że raczej powinna to być pani Wolińska, a nie Wolicka, ale pamięć jest zawodna, musiał się mylić. Wolicka. Numer mieszkania 6, drugie piętro. Dobrze, że nie wyżej. Teraz sprawdzić, które to drzwi i które okna należą do tego mieszkania…
Wszystko to załatwił w trzy minuty. Okien było kilka, mieszkanie szczytowe, wybrać odpowiednie… Ze wzniosłą zaciętością w duszy Stefek zdecydował się, ocenił swoje dwa kamienie, wziął ten lepszy i przymierzył się z procy…
Karolina Krzakówna siedziała w domu sama, wyłącznie w towarzystwie psa i czytała książkę. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że lekcje jeszcze nie zostały odrobione do końca, ale ta cała matematyka znudziła ją śmiertelnie i musiała nieco odetchnąć. Poza tym, przy ostatnim zadaniu matematycznym należało pomyśleć, a myśleć akurat nie chciało jej się z całej siły. Ojciec się, co prawda, przyczepi, ale przy jego czepianiu myślało się jakoś sprawniej, więc niech już będzie…
Z okropnym brzękiem posypało się nagle szkło z uchylonego okna, a na podłodze zagrzechotał kamień. Karolina wzdrygnęła się gwałtownie, a śpiąca spokojnie suka poderwała się i zaczęła szczekać, wspinając się łapami na parapet okna ze stłuczoną szybą. Karolina nie była zbyt tchórzliwa, zamarła tylko na moment, obecność psa wzmogła jej odwagę, zerwała się i wyjrzała. Nie zobaczyła nikogo. Rozglądała się przez chwilę, odpychana przez szczekającą ciągle sukę, potem cofnęła się od okna i popatrzyła na zasłaną odłamkami szkła podłogę.
– Cicho, Karo! – powiedziała, trochę zdenerwowana. – Uspokój się! Nie depcz tu, bo się skaleczysz…
W tym momencie rozległ się dzwonek u drzwi.
Wycelowawszy bezbłędnie, Stefek nie zwłóczył ani chwili. Skoczył do wejścia zanim ktokolwiek zdążył go zobaczyć i wpadł na schody. Przycisnął dzwonek u drzwi i natychmiast uświadomił sobie z lekkim niepokojem, że z wnętrza dobiega potężne, basowe szczekanie psa. Pani Wolicka miała małego pieska, to niemożliwe, żeby mały piesek wydawał z siebie taki głos, o rany, coś tu nie gra…
Karo, owczarek alzacki, była złym psem. Za drzwiami znajdował się ktoś obcy, niewątpliwie wróg. Ze zjeżonym włosem, szczekając z furią, pchała się Karolinie pod nogi. gotowa rozszarpać wroga w jednej sekundzie.
– Kto tam? – wrzasnęła Karolina, starając się przekrzyczeć psa.
Stefek uznał, że nie ma wyjścia. Pomyłka, czy nie pomyłka, trudno, trzeba kontynuować zaplanowaną akcję.
– Ja! – odwrzasnął mężnie. – To ja wytłukłem szybę!
Dla Karoliny nie była to informacja niezwykła. Miała dopiero jedenaście lat, ale egzystencja jej od niemowlęcia przebiegała nietypowo i dość bujnie, dodając jej wieku. Niewiele było wydarzeń, które mogłyby ją bardzo zdziwić. Spojrzała przez wizjer i zobaczyła chłopca, starszego od niej, ale wyglądającego dość sympatycznie i niezbyt groźnie. Chętnie by go wpuściła, na razie jednak uniemożliwiał to pies.
– Cicho, Karo! – krzyknęła. – Poczekaj, zabiorę psa, bo ona gryzie!
Coraz bardziej niepewny i zdetonowany, Stefek przeczekał dobiegające z wnętrza odgłosy. Panienka i suka sprzeczały się ze sobą, w końcu suka uległa. Warcząc groźnie i wciąż wybuchając wściekłym szczekaniem, pozwoliła się zamknąć gdzieś dalej. Drzwi się uchyliły na szerokość łańcucha, Karolina obejrzała Stefka, przymknęła znów drzwi i zdjęła łańcuch. Świadoma, że do otwarcia drzwi sypialni rodziców i wypuszczenia Karo wystarczy jeden ruch, pozwoliła sobie na ten przejaw odwagi.
Stefek wszedł i przyjrzał się nawzajem dziewczynce. Duża na swój wiek, czarnooka i czarnowłosa, stanowiła zupełne przeciwieństwo Janeczki, niemniej, gdyby jego serce nie było zajęte bez reszty, kto wie, czy nie zakochałby się na śmierć i życie od pierwszego wejrzenia. W istniejącej sytuacji jednakże komplikacje uczuciowe nie wchodziły w rachubę.
– Ja do pani Wolickiej – oznajmił, kłaniając się grzecznie.
– Pani Wolicka tu nie mieszka – odparła Karolina, niepewna jeszcze, jak się powinna zachować. – Dlaczego wybiłeś szybę? Będzie awantura.
Stefek zaniepokoił się mocniej. Coś tu rzeczywiście nie grało, okno wybrał przecież dobre…
– Jak to nie mieszka? Na liście lokatorów…
– Na liście lokatorów jest, bo nam się nie chciało zmieniać. W ogóle mieszka, ale tymczasem wynajęła nam. My tu mieszkamy tylko chwilowo.
Stefek aż jęknął.
– O rany, a ja specjalnie wybiłem szybę, żeby się zapoznać z panią Wolicka…! O rrrrany…!
Karolinę sytuacja zainteresowała i zdecydowała się przyjąć gościa.
– Jestem Karolina – zakomunikowała życzliwie.
– Stefek – przedstawił się odruchowo straszliwie zakłopotany Stefek.
– Wejdź i usiądź, to wypuszczę Karo. Jeżeli będziesz siedział, ona ci już nic nie zrobi. Zrozumie, że jesteś gość.
Stefek najchętniej by się zmył gdzie pieprz rośnie, ale trzymała go wybita szyba. Tę sprawę należało jakoś załatwić, ponadto panią z telewizji widział na własne oczy nie dalej niż trzy dni temu. Nawet jeśli zdążyła się przez te trzy dni wyprowadzić, ci tutaj powinni wiedzieć, gdzie teraz mieszka… Zamajaczyła mu wizja tuzinów powybijanych szyb i zaniepokoił się dodatkowo, czy ojcu szelki nie będą potrzebne… Do tego wszystkiego jeszcze ten jakiś potworny pies, nie może przecież okazać, że się boi, nawet gdyby dzikie zwierzę miało go rozszarpać na strzępy…
Usiadł na wskazanym fotelu i zesztywniał na drewno, kiedy do pokoju wpadła wielka wilczyca, z włosem na grzbiecie jeszcze trochę zjeżonym. Karolina temperowała ją energicznie. Karo obwąchała gościa dokładnie, powarkując i poszczekując, ale już w innym tonie. Gościa zagryzać nie należało, gość to zupełnie co innego niż wróg.
– Więc ja nic nie rozumiem – powiedziała Karolina, siadając na drugim fotelu. – Trzeba posprzątać to szkło, ale to jeszcze nie teraz, niech ona się najpierw do ciebie przyzwyczai. Wytłumacz mi jakoś to wszystko.
– A gdzie ta pani Wolicka teraz mieszka? – spytał Stefek posępnie.
– Nie mam pojęcia. Gdzieś wyjechała. Ale rodzice wiedzą, dadzą ci adres i będziesz mógł napisać do niej list. Nie rozumiem tylko, dlaczego chciałeś ją poznać przez szybę.
– Żeby jakoś tego… No, nawiązać stosunki. Przez szybę byłoby najprędzej, od razu się przecież przyznałem, nie? I zapłacę za nią. Zaraz, kiedy ona wyjechała?
– Kto?
– Pani Wolicka.
– Nie wiem. Już dawno. Prawie rok temu.
– Jak to rok temu, przecież ja ją widziałem na ulicy!
– Panią Wolicka?
– No a kogo? Ja jom znam z twarzy! Ona pracuje w telewizji!
Karolina zaczęła się domyślać, że zaszła tu jakaś pomyłka. Rozbawiło ją to i zachichotała.
– Nic podobnego. W telewizji pracuje pani Polińska. Mieszka naprzeciwko nas.
W pierwszej chwili Stefek nie pojął wagi informacji. W następnej oblał się warem.
– Jak to…?
– A tak to. Pani Polińska. A pani Wolicka jest bardzo stara i w ogóle nigdzie nie pracuje.
Pani Polińska…! Oczywiście! Wiedział przecież od razu, że z tą panią Wolicka jest coś nie tak, dobrze pamiętał! Nie Wolińska, tylko Polińska, rany boskie…!
– Jak to?! – wrzasnął z oburzeniem. – To dlaczego jej nie ma na liście lokatorów?!
– Bo ona nazywa się Pietrzak – wyjaśniła coraz bardziej rozśmieszona Karolina. – Tylko w telewizji jest panią Polińska, to jest jej panieńskie nazwisko. My to wszyscy wiemy, bo ona też ma psa.
Posiadanie psów jako źródło wiedzy wydało się Stefkowi nieco skomplikowane, ale nie był w stanie teraz tego dociekać. Drgnął silnie, bo poderwała go myśl o natychmiastowym tłuczeniu następnej szyby, zdążył nawet ucieszyć się, że nie wyrzucił drugiego kamienia, równocześnie z jego drgnięciem jednakże Karo błyskawicznie uniosła łeb i odezwała się Karolina.
– To chyba trzeba posprzątać – rzekła, wskazując stopą rozsypane na dywanie szkło.
Stefek został na miejscu. Widok szkła przypomniał mu o płaceniu. Przewidział to, na jedną szybę miał pieniądze, ale na dwie mogłoby już nie starczyć. Z drugiej strony, Karolina znała panią Polińska, więc może obejdzie się bez tłuczenia…