– Dobra, pozamiatam – zgodził się smętnie. – Daj jaką szczotkę, albo co…
Udział Karoliny w sprzątaniu polegał na wskazywaniu przeoczonych pod meblami okruchów. Stefek wyzbierał je porządnie, wyrzucił do torby śmieciowej w kuchni i znów padł na fotel.
– Słuchaj, a może byś pomogła? – zaproponował niepewnie. – Powiem ci, o co chodzi…
Zapomniawszy ze zdenerwowania, że wszystko to miało być tajemnicą, wyjaśnił sprawę do końca. Karolina dowiedziała się, że Stefek musi osobiście poznać panią Polińska, żeby dostać od niej telewizyjne znaczki, żeby tymi znaczkami zwabić Czesia, żeby utrudniać, a nawet uniemożliwić Czesiowi wszelkie działanie, żeby tym sposobem otworzyć wolną drogę Pawełkowi i Janeczce, żeby to oni mogli odnaleźć znaczki z kolekcji swojego dziadka. Przy dziadku pamięć mu z nagła wróciła, uświadomił sobie, co mówi i cofnął się do problemów z Czesiem, z naciskiem eksponując je jako najważniejsze. Zarazem jednak nie mógł oderwać się tak od razu od Janeczki i Pawełka, informacje o nich pchały mu się na usta, streścił zatem ich życiorys ze szczególnym uwzględnieniem ostatnich wakacji, o których mnóstwo wiedział. Karolina słuchała z olbrzymim zainteresowaniem.
– Mogę powiedzieć pani Polińskiej, że chcesz ją poznać – zaofiarowała się. – To jest bardzo przyjemna pani. A ten Czesio mi się nie podoba.
– Mnie też nie – podchwycił Stefek. – Chociaż czasem jest z nim całkiem śmiesznie. Szkoda, że nie mam takiego psa jak ta twoja Karo, bo to by Czesia załatwiło na amen.
– Jak? Co byś zrobił?
– Bo ja wiem…?Uwiązałbym ją, na przykład, przed jego drzwiami. I cześć, już by nie wyszedł.
– Uwiązanie do niczego, ona przegryza smycz. Ale można ją trzymać i udawać, że się nie da uspokoić. Ona w ogóle słucha się tylko tatusia, a ze mną i z mamusią robi co chce.
Stefkowi zaczął świtać nowy pomysł. Wyobraził sobie Karo i Karolinę przed domem Czesia, oczyma duszy ujrzał potężną sukę, szarżującą na wychodzącego Czesia z wściekłym warkotem, z tymi wszystkim zębami, Czesia wskakującego, z powrotem do domu i zatrzaskującego za sobą drzwi. Westchnął ciężko.
– Oni też mają psa – powiedział z żalem. – Grzeczny potwornie i posłuszny bez granic. Zły był tylko raz w życiu. Trochę mniejszy od niej. Słuchaj… Ty byś mogła iść z nią na spacer? Albo jechać autobusem?
Karolina zastanowiła się.
– Można. Ale w kagańcu. I musiałabym mieć kolczatkę, bo bez kolczatki jej nie utrzymam. Ja z nią często wychodzę.
– To słuchaj… Jakby co… Ja bym wpadł na przykład i wzięłabyś ją na spacer i nic więcej nie potrzeba, tylko pokręcić się trochę koło Czesia… Może nawet jutro. Co ty na to?
Karolina zachichotała i zaakceptowała propozycję. Czesio w wersji Stefka budził w niej zdecydowaną antypatię.
– Trzeba tylko uważać, żeby mu nie podarła spodni – zastrzegła się. – Bo musielibyśmy kupić mu nowe.
Karo uniosła nagie głowę, słuchała przez chwilę, po czym podniosła się i podbiegła do drzwi, węsząc u progu. Z klatki schodowej dobiegło radosne popiskiwanie. Karolina zerwała się z fotela.
– Pani Polińska! Jej pies kocha Karunię, to on tak piszczy! Jak ją chcesz poznać, to już!
Stefek zerwał się również i znieruchomiał. Karo obejrzała się na niego, jedno ostrzegawcze warknięcie zniechęciło go do gwałtownych gestów. Goście w tym domu powinni zachowywać się spokojnie…
Karolina otworzyła drzwi bez wahania. Przeraźliwie długi, tłusty jamnik aż kwiknął i rzucił się na szyję wybiegającej wilczycy. Karo potraktowała go z łaskawą pobłażliwością, pozwalając się obskakiwać, obwąchiwać i lizać. Do zamykającej przeciwległe drzwi pani odniosła się przyjaźnie. Karolina wybiegła na schody. Stefek pośpieszył za nią powolnymi ruchami i posuwistym krokiem, pilnie bacząc, czy pies nie zgłosi sprzeciwu.
– Dzień dobry pani! – zawołała Karolina z pośpiechem. – To jest jeden mój kolega, Stefek, który wybił szybę, żeby panią poznać! Karo, wracaj! Do domu!
– Dzień dobry, Karolinko – powiedziała pani Polińska z uśmiechem. – Czy nie można mnie poznać bez wybijania szyby?
Wyglądała dokładnie tak samo jak na ekranie telewizora, tylko może jeszcze sympatyczniej. Jak łagodna dobra wróżka. Stefek nawet nie zdziwił się, że Karo na nią nie szczeka, tak wyglądającej osoby żaden pies nie ma prawa zaczepić ani słowem. Ucieszył się, że sytuacja doszła wreszcie do
momentu, jakiego od początku był spragniony. Wybił wprawdzie nie tę szybę co trzeba, ale panią Polińska ma pod ręką i może rozpocząć wyjaśnienia.
– Ja za tę szybę zapłacę, mam pieniądze – zapewnił, jąkając się niemal z przejęcia i pośpiechu. – Ja chciałem wybić u pani, żeby pani zaczęła ze mną rozmawiać, jak się wywali szybę, każdy rozmawia, nawet żeby człowiek nie chciał. Więc tego… Znaczy, ja mam do pani strasznie ważny interes, a w ogóle ja mieszkam naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy.
– Czy możesz poczekać z załatwieniem tego interesu, aż wrócę? – spytała pani Polińska, wyraźnie rozbawiona. – Wychodzę z psem tylko na chwilę.
– Niech pani zaczeka, aż zawołam Karunię – poprosiła niespokojnie Karolina.
Ledwo zdążyli wejść do mieszkania i zamknąć drzwi, Karo znów dopadła progu. Pisnęła cienko i radośnie.
– Rodzice – oznajmiła Karolina. – Już wchodzą na schody. No, teraz będzie…!
Stefek poczuł nagle, że składanie po raz trzeci tych samych wyjaśnień przekracza jego siły. Cofnął się do kąta, usiłując wejść w ścianę, szczególnie, iż w mieszkaniu rozszalał się nagle tajfun. Karo witała swoich państwa i przez chwilę wydawało się, że miota się tu dwadzieścia psów, skaczących, piszczących i wpadających pod nogi. Ogonem zmiotła gazety z niskiego stołu, rozrzuciła stojące w przedpokoju buty i przewróciła szczotkę do zamiatania. Psie szaleństwo uspokoiło się wreszcie i wówczas zaczęło się ludzkie.
– Kto stłukł szybę? – ryknął straszliwie tatuś Karoliny, wszedłszy do pokoju.
– Pani Polińska – odparła Karolina i wybuchnęła nieopanowanym śmiechem.
– Ciekawe jak – powiedziała z niezmąconym spokojem mamusia Karoliny. – Przyszła do nas z młotkiem?
– Kamieniem – wykrztusiła Karolina, nie przestając się śmiać. – Z procy!
– Od zewnątrz, czy od wewnątrz?
– Już widzę panią Polińska, jak strzela z procy po oknach sąsiadów – powiedział normalnym głosem tatuś Karoliny, po czym znów wydał z siebie potężny ryk. – Kto to teraz będzie wprawiał? Kto, pytam się? Pewnie ja?! I tyś na to pozwoliła?! – zwrócił się nagle z wyrzutem do Karo. – Ty zła psico, niedobra, nie dbasz o pana! Pozwalasz wybijać szyby, żeby pan musiał latać po szklarzach! Zły pies! Pan cię zbije!
Karo przewróciła się na plecy, podstawiając brzuch do drapania i popiskując ze szczęścia. Karolinie łzy płynęły z oczu. Purpurowy ze zdenerwowania i niemal półprzytomny Stefek nagle nieco ochłonął. Zrozumiał, że ci przecudni ludzie wcale się nie złoszczą, tylko stroją sobie takie żarty. Nikt się tu nikogo nie boi, Karolina bawi się przepysznie, a suka promienieje. Nabrał nieco otuchy i wylazł z kąta.
– To ja – rzekł mężnie.
Przez chwilę rodzice Karoliny patrzyli na niego w milczeniu. Karolina próbując stłumić śmiech, o mało się nie udusiła.
– To miło z twojej strony, że nie czekałeś z tym do zimy – powiedziała grzecznie jej mamusia.
– Nie mogłem – usprawiedliwił się Stefek. – Spieszy mi się…
– Musisz wyrobić jakąś normę? – zainteresował się tatuś, nie przestając drapać psa. – Dzienną, czy tygodniową? Może twój ojciec jest szklarzem?
Karolina ukryła twarz w poduszce i wydawała z siebie stłumione wycie, przemieszane z pianiem. Stefek zaczął odczuwać w sobie jakiś dziwny zamęt.
– Nie, nie to. Mnie idzie o panią Polińska…
– Może wobec tego powinieneś był wybić szybę pani Polińskiej? – podsunęła mamusia.
– Toteż właśnie! – ucieszył się Stefek. – Tak chciałem, tylko mi źle wyszło. Ale ja zapłacę, mam pieniądze… Ja już jej wszystko wytłumaczyłem.
Wskazał palcem Karolinę, która wyjęła twarz z poduszki i ocierała łzy z oczu, energicznie potakując głową, niezdolna jeszcze do posługiwania się ludzką mową. Zanim zdążyła odezwać się zrozumiale, za drzwiami znów rozległo się radosne popiskiwanie. Wracała pani Polińska ze swoim jamnikiem.
Stefek zdecydował nagle, że tu żadnych więcej wyjaśnień nie będzie, a w każdym razie nie w tej chwili. Nie ma sekundy do stracenia. Ewentualnie może później, ale teraz musi natychmiast, już, bez zwłoki…
– Ja tu zaraz wrócę! – wrzasnął i znikł za drzwiami.
Rodzice Karoliny popatrzyli na siebie, a potem na córkę. Karolina, opanowawszy się wreszcie po kolejnym ataku śmiechu, zdołała wyjaśnić im, co właściwie zaszło i dlaczego. Potrzeby Stefka potraktowała dość lekceważąco, wyeksponowała za to doskonale zapamiętaną, tajemniczą sprawę znaczkowych poszukiwań, prowadzonych przez Janeczkę i Pawełka. Gdyby Stefek ją usłyszał, niewątpliwie zacząłby rwać włosy z głowy i walić nią o ścianę, opowiadała bowiem z największą dokładnością akurat to, co wyrwało mu się niepotrzebnie i co później z całej siły starał się zatuszować.
– Mnie się to bardzo podoba – oznajmiła na zakończenie – ja też tak chcę. Oni mają bardzo grzecznego psa. I byli w Algierii i zdaje się, że mieszkali w naszym dawnym domu, bo obok nich mieszkała pani Violetta z panem Andrzejem. Teraz tam jest ich ojciec.
– Hej, czyżby? – powiedział ze zdumieniem tatuś Karoliny. – Obok Kawałkiewiczów zamieszkał jakiś Chabrowicz…
– No właśnie, oni się nazywają Chabrowicz.
– Violetta mówiła, że bardzo sympatyczny – wtrąciła mamusia Karoliny, chowając kapelusz do szafy. – Cała rodzina bardzo jej się podoba, uprawiają nasz ogródek. Dzieci są grzeczne i dobrze wychowane, tylko trochę przesadnie przedsiębiorcze.
Tatuś Karoliny przestał drapać psa i wyprostował się na fotelu. Obydwoje z mamusią znów popatrzyli na siebie i znów skierowali wzrok na córkę. Karolina była przejęta.
– Pójdę z Karo na spacer i poznam ich – oznajmiła stanowczo. – 1 będę im pomagać!
Spodziewała się oporu i protestów i zaskoczyło ją nieco, że rodzice bez namysłu wyrazili zgodę. Prawie ją zachęcali.