Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Zgadza się. Konie trudno paść na rżyskach, a twierdze z pełnymi spichrzami długo się oblega… Pogoda sprzyja rolnikom i zbiory zapowiadają się nieźle… Tak, pogoda jest nad wyraz piękna. Słonko grzeje, kanie na próżno wyglądają dżdżu… A Jaruga w Dol Angra jest bardzo płytka… Łatwo ją przebrodzić. W obie strony.

— Dlaczego Dol Angra?

— Mam nadzieję — bankier pogładził brodę, świdrując czarodziejkę bystrym spojrzeniem — że mogę ci zaufać?

— Zawsze mogłeś, Giancardi. I nic się nie zmieniło.

— Dol Angra — powiedział wolno krasnolud — to Lyria i Aedirn, które są w militarnym sojuszu z Temerią. Nie sądzisz chyba, że Foltest, który kupuje łodzie, zamierza z nich skorzystać na własną rękę?

— Nie — powiedziała wolno czarodziejka. - Nie sądzę. Dziękuję za informacje, Molnar. Kto wie, może i masz rację? Może na zjeździe uda nam się jednak wpłynąć na losy świata i zamieszkujących ten świat ludzi?

— Nie zapominajcie o krasnoludach — parsknął Giancardi. - I o ich bankach.

— Postaramy się. Jeśli już przy tym jesteśmy…

— Słucham cię z uwagą.

— Mam wydatki, Molnar. A jeśli podejmę coś z konta u Vivaldich, znowu ktoś gotów utonąć, więc…

— Yennefer — przerwał krasnolud — ty masz u mnie nieograniczony kredyt. Pogrom w Yengerbergu miał miejsce bardzo dawno. Może ty zapomniałaś, ale ja nie zapomnę nigdy. Nikt z rodziny Giancardich nie zapomni. Ile ci potrzeba?

— Tysiąc pięćset temerskich orenów, przekazem na filię Cianfanellich w Ellander, na rzecz świątyni Melitele.

— Załatwione. Miły przekaz, datki dla świątyń nie są opodatkowane. Co jeszcze?

— Ile teraz płaci się rocznie czesnego w szkole w Aretuzie?

Ciii nadstawiła uszu.

— Tysiąc dwieście novigradzkich koron — powiedział Giancardi. - Dla nowej adeptki dochodzi immatrykulacja, coś koło dwustu.

— Podrożało, cholera.

— Wszystko podrożało. Adeptkom niczego się nie żałuje, żyją w Aretuzie jak królewny. A z nich żyje połowa miasta, krawcy, szewcy, cukiernicy, dostawcy…

— Wiem. Wpłać dwa tysiące na konto szkoły. Anonimowo. Z zaznaczeniem, że chodzi o wpisowe i zadatek na czesne… Dla jednej adeptki.

Krasnolud odłożył pióro, spojrzał na Ciri, uśmiechnął się ze zrozumieniem. Ciri, udając, że wertuje księgę, słuchała pilnie.

— To wszystko, Yennefer?

— Jeszcze trzysta novigradzkich koron dla mnie, gotówką. Na zjazd na Thanedd będę potrzebowała przynajmniej trzech sukni.

— Po co ci gotówka? Dam ci czek bankierski. Na pięćset. Ceny importowanych tkanin też cholernie wzrosły, a ty wszakże nie ubierasz się w wełnę ani len. A jeżeli czegoś potrzebujesz: dla siebie lub dla przyszłej adeptki szkoły w Aretuzie, moje sklepy i składy stoją otworem.

— Dziękuję. Na jaki procent się umówimy?

— Procent — krasnolud uniósł głowę — zapłaciłaś rodzinie Giancardich awansem, Yennefer. W czasie pogromu w Yengerbergu. Nie mówmy już o tym.

— Nie lubię takich długów, Molnar.

— Ja też nie. Ale ja jestem kupcem, krasnoludem interesu. Ja wiem, co to jest zobowiązanie. Znam jego wartość. Powtarzam, nie mówmy już o tym. Sprawy, o które prosiłaś, możesz uważać za załatwione. Sprawę, o którą nie prosiłaś, również.

Yennefer uniosła brwi.

— Pewien bliski ci wiedźmin — zachichotał Giancardi — odwiedził ostatnio miasto Dorian. Doniesiono mi, że zadłużył się tam u lichwiarza na sto koron. Lichwiarz pracuje dla mnie. Umorzę ten dług, Yennefer.

Czarodziejka rzuciła okiem na Ciri, silnie skrzywiła usta.

— Molnar — powiedziała zimno — nie pchaj palców między drzwi, w których popsuły się zawiasy. Wątpię, żeby on wciąż uważał mnie za bliską, a jeśli dowie się o umarzaniu długów, znienawidzi mnie z kretesem. Znasz go przecież, jest obsesyjnie honorowy. Dawno temu był w Dorian?

— Jakieś dziesięć dni. Potem widziano go w Małym Łęgu. Stamtąd, jak mi doniesiono, pojechał do Hirundum, bo miał zlecenie od tamtejszych farmerów. Jak zwykle, jakiś potwór do zabicia…

— A za zabicie, jak zwykle, zapłacą mu grosze — głos Yennefer zmienił się lekko — które, jak zwykle, ledwo wystarczą na koszty leczenia, jeżeli potwór go pokiereszuje. Jak zwykle. Jeżeli rzeczywiście chcesz coś dla mnie zrobić, Molnar, to włącz się w to. Skontaktuj się z farmerami z Hirundum i podnieś nagrodę. Tak by miał za co żyć.

— Jak zwykle — parsknął Giancardi. - A jeśli on wreszcie dowie się o tym?

Yennefer utkwiła oczy w Ciri, która przyglądała się i przysłuchiwała, nawet nie próbując udawać zainteresowania Physiologusem.

— A od kogo — wycedziła — miałby się dowiedzieć? Ciri spuściła wzrok. Krasnolud uśmiechnął się znacząco, pogładził brodę.

— Przed udaniem się na Thanedd wybierzesz się w stronę Hirundum? Przypadkowo, oczywiście?

— Nie — czarodziejka odwróciła wzrok. - Nie wybiorę się. Zmieńmy temat, Molnar.

Giancardi znowu pogładził brodę, spojrzał na Ciri. Ciri spuściła głowę, zachrząkała i zawierciła się na krześle.

— Słusznie — potwierdził. - Czas zmienić temat. Ale twoją podopieczną najwyraźniej nudzi księga… i nasza rozmowa. A to, o czym teraz chciałbym z tobą porozmawiać, znudzi ją jeszcze bardziej, jak podejrzewam… Losy świata, losy krasnoludów tego świata, losy ich banków, jakiż to nudny temat dla młodych dziewcząt, przyszłych absolwentek Aretuzy… Wypuść ją na trochę spod skrzydeł, Yennefer. Niech się przejdzie po mieście…

— Oj, tak! — krzyknęła Ciri.

Czarodziejka żachnęła się i już otwierała usta, by zaprotestować, ale nagle zmieniła zamiar. Ciri nie była pewna, ale wydawało się jej, że wpływ na tę decyzję miało nieznaczne mrugnięcie, towarzyszące propozycji bankiera.

— Niech sobie dziewczyna popatrzy na wspaniałości prastarego grodu Gors Velen — dodał Giancardi, uśmiechając się szeroko. - Należy się jej trochę swobody przed… Aretuzą. A my tu sobie jeszcze pogawędzimy o pewnych sprawach… hmm, osobistych. Nie, nie proponuję, by dziewczę chodziło samotnie, choć to bezpieczne miasto. Przydam jej towarzysza i opiekuna. Jednego z moich młodszych klerków…

— Wybacz, Molnar — Yennefer nie odpowiedziała na uśmiech — ale nie wydaje mi się, by w dzisiejszych czasach, nawet w bezpiecznym mieście, towarzystwo krasnoluda…

— Nawet mi przez myśl nie przeszło — żachnął się Giancardi — by to był krasnolud. Klerk, o którym mówię, jest synem szanowanego kupca, człowieka całą, że się tak wyrażę, gębą. Myślałaś, że zatrudniam tu tylko krasnoludów? Hej, Wifli! Wołaj mi tu Fabia, na jednej nodze!

— Ciri — czarodziejka podeszła do niej, pochyliła się lekko. - Tylko bez żadnych głupstw, żebym się nie musiała wstydzić. A przed klerkiem język za zębami, pojmujesz? Przyrzeknij mi, że będziesz uważać na czyny i słowa. Nie kiwaj głową. Przyrzeczenia składa się pełnym głosem.

— Przyrzekam, pani Yennefer.

— Spoglądaj też czasem na słońce. W południe wrócisz. Punktualnie. A gdyby… Nie, nie sądzę, by ktoś cię rozpoznał. Ale gdybyś zobaczyła, że ktoś zanadto ci się przygląda…

Czarodziejka sięgnęła do kieszonki, wydobyła niewielki, poznaczony runami chryzopraz, wyszlifowany w kształt klepsydry.

— Schowaj do sakiewki. Nie zgub. W razie potrzeby… Zaklęcie pamiętasz? Tylko dyskretnie, aktywizacja daje silne echo, a działający amulet wysyła fale. Jeśli w pobliżu byłby ktoś wyczulony na magię, ujawnisz się, zamiast zamaskować. Aha, masz tu jeszcze… Gdybyś chciała coś sobie kupić.

— Dziękuję, pani Yennefer — Ciri włożyła amulet i monety do sakiewki, ciekawie spojrzała na chłopca wbiegającego do kantoru. Chłopiec był piegowaty, falujące kasztanowate włosy spadały mu na wysoki kołnierz szarego uniformu klerka.

— Fabio Sachs — przedstawił Giancardi. Chłopiec ukłonił się grzecznie.

— Fabio, to jest pani Yennefer, nasz czcigodny gość i szanowana klientka. A ta panna, jej wychowanka, ma życzenie zwiedzić miasto. Będziesz jej towarzyszył, służył za przewodnika i opiekuna.

Chłopiec ukłonił się jeszcze raz, tym razem wyraźnie w stronę Ciri.

— Ciri — powiedziała chłodno Yennefer. - Wstań, proszę.

Wstała, zdziwiona lekko, bo znała obyczaj na tyle, by wiedzieć, że tego nie wymagał. I natychmiast zrozumiała. Klerk, co prawda, wyglądał na jej rówieśnika, ale był od niej o głowę niższy.

— Molnar — powiedziała czarodziejka. - Kto ma się tu opiekować kim? Nie mógłbyś oddelegować do tego zadania kogoś o nieco znaczniejszych gabarytach?

Chłopiec poczerwieniał i pytająco spojrzał na pryncypała. Giancardi przyzwalająco kiwnął głową. Klerk ukłonił się po raz kolejny.

— Wielmożna pani — wypalił płynnie i bez skrępowania. - Może i nie jestem duży, ale można na mnie polegać. Znam dobrze gród, podgrodzie i całą okolicę. Będę opiekował się tą panną, jak umiem najlepiej. A gdy ja, Fabio Sachs Młodszy, syn Fabia Sachsa, robię coś tak, jak umiem najlepiej, to… To niejeden większy mi nie dorówna.

Yennefer patrzyła na niego przez chwilę, potem odwróciła się w stronę bankiera.

— Gratuluję, Molnar — powiedziała. - Umiesz dobierać pracowników. Będziesz miał w przyszłości pociechę z twojego młodszego klerka. Zaiste, kruszec dobrej próby dźwięczy, gdy weń uderzyć. Ciri, z pełnym zaufaniem powierzam cię pieczy Fabia, syna Fabia, albowiem jest to mężczyzna poważny i godny zaufania.

Chłopiec zaczerwienił się aż po cebulki kasztanowatych włosów. Ciri czuła, że też się rumieni.

— Fabio — krasnolud otworzył szkatułkę, pogrzebał w brzęczącej zawartości. - Masz tu pół nobla i trzy… I dwa piątaki. Na wypadek gdyby panna miała jakieś życzenia. Gdyby nie miała, odniesiesz z powrotem. No, możecie iść.

— W południe, Ciri — przypomniała Yennefer. - Ani chwili później.

— Pamiętam, pamiętam.

— Nazywam się Fabio — powiedział chłopiec, gdy tylko zbiegli po schodach i wyszli na ruchliwą ulicę. - A ciebie zwą Ciri, tak?

— Tak.

— Co chcesz zwiedzić w Gors Velen, Ciri? Ulicę Główną? Zaułek Złotników? Port morski? A może rynek i jarmark?

— Wszystko.

— Hmm… — zatroskał się chłopiec. - Mamy czas tylko do południa… Najlepiej będzie, jeśli pójdziemy na rynek. Dziś jest dzień targowy, można tam będzie zobaczyć mnóstwo ciekawych rzeczy! A wcześniej wejdziemy na mur, z którego jest widok na całą Zatokę i na słynną wyspę Thanedd. Co ty na to?

12
{"b":"88197","o":1}