Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ta pani Zosia to się im udała, naprawdę mieli szczęście. Dzięki niej można było nawet wytrzymać Jończyka, tego złośliwego starca, gnoma, krasnoluda niedomytego (w istocie, pan Stanisław nie był fanatykiem kąpieli i nie uznawał dezodorantów, od których można, jak wiadomo, dostać raka, bo zatykają pory). Jończyk przy każdej okazji dawał chłopakom do zrozumienia, że nie są pełnoprawnymi obywatelami naszego społeczeństwa i że nic dobrego z nich i tak nie będzie. Sprawiał ogólne wrażenie, jakby ich nie znosił, a nawet lekko się nimi brzydził. Pani Zosia przeciwnie, wkładała im do głów – tych starszych, oczywiście, ani bracia Płascy, ani Żaba i Grzesiek nie uczestniczyli w tych rozmowach – że niezależnie od losów, jakie ich przygnały do bidula, w mocy ich samych jest stać się przyzwoitymi ludźmi, wykształconymi albo i nie, ale na pewno wartościowymi. Trochę jej wierzyli, a trochę nie, ale zawsze przyjemnie było posłuchać.

Pozostałych członków grupy – dwunastoletnich Krzysia Flisaka i Januszka Korna oraz jedenastolatka Alana Gąsiorka – Darek znalazł w sypialni, którą zajmowali we trzech. Dwaj pierwsi męczyli się nad jakimś wierszykiem, którego kazano im się nauczyć na pamięć, Alan zaś spał snem sprawiedliwego. Alan zawsze spał, kiedy tylko mógł. Zakończywszy obchód z wynikiem pomyślnym, Darek mógł udać się spokojnie do kuchni, aby pobajerować dwie niesympatyczne kucharki i wyłudzić od nich coś do zjedzenia. Na ogół mu się to udawało, chociaż panie Basia i Irminka rzadko dokarmiały wychowanków. Dla Małeckiego jednak czyniły wyjątek, tyleż z powodu jego ujmującego sposobu bycia (potrafił być szalenie miły, kiedy chciał, albo kiedy miał konkretną motywację), ile z uwagi na jego przeraźliwie szczupłą sylwetkę.

– Ty, Małecki – nigdy nie mówiły do wychowanków po imieniu – to taki chudy jesteś, jakbyśmy ci w placówce żałowali jedzenia dawać. Wstyd nam przynosisz. Może ty jakiego tasiemca masz. Albo raka, od raka też się chudnie. Teraz to coraz młodsi mają. Nie mógłbyś spróbować trochę przytyć? Bo jeszcze nam jaką kontrolę na głowę sprowadzisz, będą porcje ważyć albo robić analizę kartoflanki!

Darek przewracał oczami niewinnie i zapewniał, że takie ma spalanie, ale on się postara, tylko chciałby kilka dodatkowych kanapek, bo czuje straszny głód. Kanapki z reguły dostawał i to w ilościach pozwalających mu dokarmiać również wiecznie głodnego Wojtka oraz bliźniaków Cycka i Mycka, którzy powoli zaczynali przypominać piłki plażowe. Obawa kucharek przed jakąkolwiek kontrolą była dlań najzupełniej zrozumiała, nieraz bowiem obserwował obie panie wynoszące z kuchni wypakowane reklamówki.

Tym razem też trafił na moment, kiedy pani Basia zdobiła cienkimi plasterkami kiełbasy góry kromek przeznaczonych na kolację, zaś pani Irminka sprawiedliwie dzieliła solidne porcje tejże kiełbasy, żółtego sera i faszerowanego boczku na dwie kupki przeznaczone do dwóch czekających na krześle toreb.

– Nie włazić – ryknęła pani Basia. – Kogo diabli niosą? Ile razy mamy powtarzać: nie ma wstępu do kuchni!

– To tylko ja – miauknął milutko Darek od drzwi. – Może pomóc?

– Małecki, ty nas do grobu wpędzisz! Czego znowu? Tylko byś jadł i jadł!

– No i dobrze, niech je – wtrąciła pani Irminka. – Może mu się uda przytyć o centymetr i nie będzie nas kompromitował. Co to za awantury były, Małecki? Trochę żeśmy widziały przez okno, ale tyle, co kot napłakał. Znowu Seta coś narozrabiał?

– Pani Irminko kochana – przewrócił oczami Darek. – Seta ataku dostał i na panią dyrektor z nożem się rzucił. Ja też dużo nie widziałem, tylko jak już go pani Zosia odciągała.

– Jezus Maria, Józefie święty – przeżegnała się pani Basia. – Chciał ją zadźgać?

– Mało brakowało podobno. Dobrze, że pani Zosia ma refleks, bo już prawie flaki jej pruł. Znaczy pani dyrektor. Dadzą panie kilka takich kanapek? Strasznie mnie ssie. Albo kawałek kiełbaski i jakąś bułkę.

– Zaraz ci dam, ale to patrz pani, pani Basiu, jak to trzeba uważać, jednak straszny element tu mamy, jak tego Setę zobaczę, to go tak pogonię, że popamięta sobie do końca życia!

– Ja bym nie radził. – Darek pokręcił głową. – Ja bym uważał co innego. Setę to teraz trzeba traktować łagodnie… jak już raz dostał takiego ataku…

– Matko jedyna, przecież masz rację, chłopcze! Czekaj, zapakuję ci tej kiełbasy do foliówki, żebyś sobie schował, to ci i na śniadanie wystarczy, a jutro rano tylko twarożek. Pani Basiu, dobrze nam Małecki radzi, drażnić takiego chuligana to jest niebezpiecznie, a może on chory umysłowo?

– Przecież to po nim od razu widać, pani Irminko, co, pani ma jakieś wątpliwości? Czubol jak złoto. Ja się go będę bała, bo nie wiadomo, na kogo teraz się rzuci! Masz tutaj, Małecki, jeszcze dwie drożdżówki, z obiadu zostały, i serki topione, zjesz sobie. A jego, to znaczy, Setę, pani Hajnrychowa powinna wysłać do świrów, gdzie jego miejsce jest. Dobrze, Małecki, więcej nie będzie, jak to zjesz, to pękniesz. Idź już, bo musimy te kanapki robić!

– A nie lepiej by paniom było podzielić na porcje i wydać na grupy? – zainteresował się pozornie niewinnie Darek. – Sami by sobie wszyscy robili kanapki, mniej roboty by panie miały…

– A co ty jesteś taki organizator pracy? – Pani Basia podniosła brwi wysoko, aż pod grzywkę w wiśniowo – złoto – rude paski. – Nie możemy dawać na grupy, boby starsi i silniejsi zjedli wszystko maluchom! I co by to były za kanapki, szynkę łapami chamstwo by żarło, jak znam życie!

– No tak, ma pani rację – bąknął Darek, który doskonale wiedział, że dotychczasowy system wydawania posiłków jest nie do ruszenia, jako że umożliwia wygospodarowywanie za każdym razem solidnych boków dla własnych rodzin.

– Ty może uważasz – włączyła się do dyskusji pani Irminka – że powinnyśmy na grupy wydawać też produkty na zupę? Żeby sobie wszyscy sami gotowali? Ty dowcipny jesteś, Małecki. No już, wynoś się. Masz jeszcze dwie bułki dodatkowo.

– Dziękuję bardzo paniom. – Darek ukłonił się nisko, zabrał pokaźną torbę z furażem i pomaszerował do saloniku ze świadomością, że natychmiast znajdzie się tam kilka wiecznie głodnych młodzieńczych gąb. I on je nakarmi, te gęby. No, powiedzmy: dokarmi.

Darek Małecki miał zadatki na dobrego ojca rodziny.

Tymczasem Zosia siedziała przy młodym Secie, trwającym w stuporze i zastanawiała się, co dalej. Sytuacja była niewesoła, łaska boska, że dyrektorka nie zawołała policji. Szczęście w nieszczęściu, że Maślanko and his boys byli na ewidentnym haju. Boże, co ona wygaduje. Nie, nie wygaduje, myśli. Ale nawet gdyby powiedziała to na głos, Adolfik pewnie by nie zwrócił na to uwagi.

Chyba trzeba będzie przycisnąć dyrektorkę, żeby zgodziła się na przejście Adolfika do jej, Zosinej grupy. Tylko że tu będzie go miał pod ręką stary Jończyk i też mu da popalić, wcale nie wiadomo, czy nie lepiej niż Aldona. A tam ma do obrony Henia Krapsza. Do Henia zadzwoniła już jakiś czas temu, lakonicznie zdała mu relację z dramatycznych wydarzeń i kazała natychmiast przyjeżdżać – nie tylko po to, żeby odciążyć dyrektorkę, ale przede wszystkim po to, żeby Adolf bezpiecznie mógł wrócić do swojej grupy.

Cholera. Do Maślanki i całej reszty.

To już lepszy Jończyk. A chłopaki są w porządku, można by namówić Darka, żeby jakoś specjalnie wziął Adolfa pod swoje siedemnastoletnie skrzydła. Adolf ma teraz jakieś dziesięć lat, może jedenaście…

– Aduś, ile ty masz lat?

– Ana… aście… – wyszeptał młody Seta.

– Jedenaście? Adek, co ty gadasz?

– Wa… dwanaście. P… prawie. Ale jestem dopiero w cwartej klasie. Bo późno posłem…

– Poszedłem.

– Posedłem. Rok chorowałem. A rok mnie zostawili w cwartej.

– Dobra, to nieważne, w której klasie, byłam ciekawa twojego wieku. Dlaczego chciałeś zadźgać panią dyrektor? Powiesz mi?

Adolf nic nie powiedział, tylko wtulił ryżą głowę w chuderlawe ramiona i tak został. Zosia westchnęła ciężko.

– Aduś, proszę cię. Zanim stąd wyjdę, muszę wiedzieć, jak było naprawdę, a Maślanko na pewno prawdy nie powie. Nie bój się, nic złego ci się nie stanie. Nie pozwolę zrobić ci krzywdy. Ale muszę wiedzieć. Rozumiesz, synek?

Aduś ani drgnął.

Psycholog. Pani dyrektor na pewno każe zbadać Adolfa na wszystkie strony w nadziei, że okaże się on chory i będzie go można odesłać do jakiegoś zakładu zamkniętego, diabli wiedzą, gdzie. A jeśli okaże się zupełnie normalny, to zapakuje go do poprawczaka, też diabli wiedzą gdzie. Tak czy inaczej, młody Seta będzie miał szansę albo naprawdę zwariować, albo się zdegenerować. Albo zostanie zaszczuty na śmierć.

Do diabła z psychologiem i jego psychologicznymi dyrdymałkami. Na to przyjdzie czas, jutro lub za kilka dni trzeba będzie uruchomić jedną zaprzyjaźnioną specjalistkę od grzebania w młodocianych duszyczkach. Na razie jednak Zosia postanowiła zastosować metodę najprostszą. Przysiadła na tapczanie, na którym kulił się Seta w trzęsionce i przygarnęła go do siebie.

Marzenie Adolfika spełniło się. Ogarnęło go poczucie bezpieczeństwa, potworne napięcie zelżało, zastąpiły je słabość i ogromne zmęczenie – i oto Adolfik zasnął w objęciach swojej ukochanej pani Zosi.

Tak zastał ich Henio Krapsz, który z grubsza poinformowany o sytuacji, przyszedł do źródła po szczegóły. Niestety, źródło spało w najlepsze, a Zosia bała się ruszyć, żeby go nie obudzić.

– Ojojoj – wyszeptał Henio i przysiadł na kanapie obok Zosi, od tej strony, gdzie nie było Adolfa Sety. – Zostałaś matką zastępczą?

– Mam wrażenie, że Mamą Kangurzycą zgoła. On by najchętniej wlazł we mnie, rozumiesz, do środka, do torby. Tylko że ja nie mam torby na zmasakrowane dzieciaki. Zmasakrowane psychicznie, rozumiesz mnie, Heniu.

– Rozumiem, oczywiście. Opowiedz mi, proszę, co się właściwie stało. Naprawdę Adolfik chciał pochlastać nam szefową?

– Wygląda na to, że tak. Ale widzisz, Heniu, sprawa jest wieloaspektowa. Chciałam, żeby mi Adek sam powiedział, ale najpierw był słupem soli, a jak odtajał, to zasnął. Musiało się stać coś potężnego, bo on przecież nie jest agresywny tak naprawdę.

– Jemu się nawarstwiało – pokiwał głową Henio. – Może ja ci powiem, co wiem, a potem ty mi powiesz, co wiesz. Stworzymy sobie jakiś obraz.

8
{"b":"88183","o":1}