Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zaczęliśmy mówić obydwoje równocześnie. Rezultat był zerowy, chociaż oni zrozumieli, że ja coś wiem, obie z Anią pojęłyśmy, że Kocio coś wie, a ogólnie Ania powinna była zrozumieć, że obdarzamy ją uwielbieniem, a nie naganą. Łatwo poddała się podwójnej presji i podjęła opowieść.

Idusia zwróciła na nią wreszcie uwagę, wzdrygnęła się lekko, beztrosko przyjęła do wiadomości owo pomylenie dni i przedwczesną wizytę i wcale nie ukryła bursztynu. Bryłę z muchą w ogóle upuściła w pierwszej chwili, Ania ją podniosła, wielką siłą woli okazała uprzejme i spokojne zainteresowanie, Idusia, dumna ze stanu posiadania, pozwoliła jej ją obejrzeć.

– I powiem wam, że dla takiego widoku chyba zgodziłabym się zmienić sobie charakter. No, może nie na zawsze. Domyślałam się, że to może być coś niezwykłego, ale rzeczywistość przekracza wszystko. Słuchajcie, ona naprawdę jest złota! Wielka, co najmniej trzy razy taka jak muchy współczesne, ten tułów lśni, te nóżki… I te skrzydła! To jest nie do opisania, czarne, a zarazem lśniące złotem! Oczu nie można oderwać. I jak wyraźnie ją widać, nawet nie podświetloną…

– Oszlifowali ją? – spytałam podejrzliwie.

– Oszlifowali…? Może. Nie wiem. Nie znam się na tym, tyle wiem, co od ciebie, ale chyba tak…

– Kociu, co ty na to?

– Otóż tak – powiedział Kocio gniewnie i sięgnął po rodzynki. – I ja, cholera, nic o tym nie wiedziałem. Połowa została oszlifowana, dla widoku, a zrobił to mój kumpel z Gdańska już dawno temu, ładne parę lat. No, na początku mojej bursztynowej kariery, to mnie trochę usprawiedliwia, chociaż okazuje się, że już wtedy o tym słyszałem. Długa historia, najpierw pani…

– Bardzo słusznie, najpierw ja – pochwaliła Ania. – Idusia, najzwyczajniej w świecie, nie wytrzymała. Okazuje się, że nie widziała tej muchy już długo, zaraz, ona miała także rybkę i chmurkę. Ta chmurka jest też wstrząsająca, Boże, jak to się mieni. Niby delikatnie, ale wiesz… Przypomina trochę te groty na Morzu Śródziemnym, najpierw prawie nic, a potem coraz piękniejsze, pojawiają się kolory. Ta bryła podobnie, to jest wielki bałwan, nie dziwię się Hindusowi, że chciał to kupić za potworne pieniądze, ale taką rzecz spalić…? Chyba życzę mu paraliżu. I rybka, to może mniej piękne, ale dziwo. Idusia miała te trzy bursztyny w małej torebce takiej… parcianej. No i… nie chciałabym ci robić przykrości… – łypnęła okiem na Kocia i przysunęła sobie tę rozwodnioną szklankę. – Ale chyba nie zrobię…? Idusia wyznała mi to w upojeniu, wielka miłość… Nic nie poradzę, okazuje się, że twój wymarzeniec…

– Czy ona zupełnie zgłupiała, zbiera wszystkie resztki po mnie? – spytałam ze zgorszeniem i potępiająco. – Kociu, mam nadzieję, że ty nie…?

– W żadnym wypadku – odparł Kocio stanowczo. – Jeśli wymarzeniec poderwał Idusię, zaczynam wszystko rozumieć. Świeć Panie nad jej duszą… nie, nie tak. Niech jej ziemia… Nie, też źle. Niech ją wszelka siła wyższa ma w swojej opiece, bo że nie z miłości ją obskoczył, to pewne. Prawie zaczynam jej współczuć.

– Ona uważa, że z miłości – powiedziała Ania. – O tobie nie ma pojęcia. Wbiła w niego pazury i stąd wszystko. Zaraz, zaczynam chaotycznie. Otóż on jest tajemniczy, a ona wścibska i chce o nim wszystko wiedzieć, podgląda go, podsłuchuje i tak dalej. Ostatnio przyszedł, kilka dni temu, ona oczywiście nie wie, dwa, trzy czy cztery, wszedł do garderoby i strasznie długo tam siedział, coś miał przy sobie. Intymne szczegóły teraz będą. Padła mu w objęcia, jak tylko wszedł do domu, i wymacała coś pod marynarką, przypadkiem, nie specjalnie, nie zdążyła zapytać, co to takiego, a potem, po tej wizycie w garderobie, już tego nie miał. Nic nie mówiła, ale uparła się sprawdzić i przez te wszystkie dni przeszukiwała garderobę. Myślała, że to broń palna, bardzo się podnieciła i chciała ją obejrzeć. Oczywiście niczego nie znalazła i prawie zrezygnowała, ale przy tej okazji przypomniała sobie o zapasowym pilniku do paznokci, który jeździł z nią w rozmaite podróże i został w którejś walizce, więc zaczęła szukać tego pilnika. Był bardzo dobry. No i znalazła w starej torbie podróżnej pilnik i parciany worek, razem, obok siebie, z tym że pilnik w przegródce, a worek za nadprutą podszewką. Dlatego mówię, że na przypadkach świat jedzie…

– Bez pilnika do tej torby by nie zajrzała?

– Twierdzi, że nie. Nie przyszło jej do głowy. Ale zaraz, znalazła to dosłownie w ostatniej sekundzie, to znaczy, on właśnie przyszedł. Zawsze przychodził znienacka. Ledwo zdążyła wepchnąć worek z powrotem i paść mu na szyję, bo wcale nie zamierzała przyznawać się do znaleziska, ale korciło ją strasznie, więc jak wyszedł, nawet drzwi za nim porządnie nie zamknęła, tylko od razu rzuciła się do worka i właśnie zaczęła to oglądać, kiedy przyszłam ja.

– Niezłe tempo wzięła, skoro tyle zdążyła zrobić pomiędzy jego wyjściem a tymi paroma krokami, które miałaś do niej…

– Nie, ja jej dałam czas, bo mnie zamurowało i miałam zwolnione reakcje. Dlatego zastałam ją z muchą w ręku.

– Czy ona jest pewna, że to on to przyniósł? – spytał Kocio.

– Absolutnie – odparła Ania. – Przez ten pilnik. Wie na pewno, że od lat nie miała tego w domu…

Obydwoje już teraz jedli rodzynki, zapewne nie zdając sobie sprawy z tego, co robią. Osobliwa zakąska do whisky… Nic nie mówiłam, chociaż miałam lekkie obawy, że im ta mieszanina zaszkodzi.

– A kiedy miała poprzednio? – spytał znów Kocio.

– Tak jak wyliczyłyśmy. Jeszcze po śmierci Kajtka, sama mi to powiedziała. Ale zostało jej odebrane, tylko rybkę trzymała dłużej. Już parę lat nie widziała tych rzeczy, a pan Lucjan… Pan Lucjan, rozumiecie…? Pan Lucjan mówił, że trafia się kupiec, który bardzo drogo zapłaci, nawet kilku kupców, niech się trochę policytują i podwyższą cenę, a ona przecież jest współwłaścicielką tego, po Kajtku. A teraz właśnie już nic nie rozumie, bo skąd on to mógł mieć i dlaczego przyniósł do niej w tajemnicy i bez słowa. Pewnie chciał jej zrobić niespodziankę.

– Co…?!

– Chciał jej zrobić niespodziankę. Ona to wymyśliła, nie ja. Potem wymyśliła, że teraz już te trzy bursztyny należą do niej, dosyć ma pana Lucjana z przyległościami, wcale mu się nie przyzna, że je ma, a sprzedać potrafi sama.

– O Boże drogi! – jęknęłam. – Oni to zgadli, Orzesznik z Baltazarem! Ona to ma i nie powie, że ma!

– Skąd wiesz?

– Podsłuchałam! Zaraz potem, jak Kocio wyszedł!

Ania nie pozwoliła Kociowi się odezwać.

– Zaraz, niech skończę, a potem wy powiecie swoje. Nie wprowadzajmy chaosu. Już niewiele zostało, siedziałam tam w niej półprzytomna i oglądałam bursztyny, a ona mi się zwierzała. Mam wrażenie, że w zaufaniu, ale nawet nie zażądała, żebym nikomu nie mówiła, więc pod tym względem nie mam wyrzutów sumienia. Wreszcie wyszłam, dopadłam pierwszej kawiarni, jaka mi się napatoczyła, i zaczęłam dzwonić do ciebie. Zmarnowałam mnóstwo czasu, bo tam w okolicy nic nie ma, a musiałam znaleźć kawiarnię z telefonem, w dodatku na początku mnie źle łączyło, jak się wreszcie dodzwoniłam, okazało się, że cię nie ma. Czy to w tym czasie podsłuchiwałaś?

– Toteż właśnie – odparłam z satysfakcją i sięgnęłam po kartkę z zapiskami. – I teraz ten cały dialog przestępczy staje się wreszcie zrozumiały!

Zrelacjonowałam im rozmowę Baltazara z panem Lucjanem, korygując wnioski. Jasne już było, że „on” to wymarzeniec, który im ostro wszedł w paradę. Zarazem wszedł także w posiadanie bursztynów, które przedtem leżały u zabitego Frania. Na litość boską, cóż to miało znaczyć?!

– Nie chcę cię martwić, ale wygląda na to, że obaj twoi… no, towarzysze życia… wdali się w grubsze afery – zauważyła Ania. – Czy wywierasz zły wpływ…? Sądząc po mnie, chyba tak? Pan jak się czuje? – zwróciła się do Kocia.

– Nijak – odparł Kocio. – To znaczy całkiem dobrze. Silnych skłonności przestępczych w sobie nie dostrzegam. I mam nadzieję, że uda mi się nikogo nie zabić. Ale widzę wyraźnie, że bezpośredni sprawcy i świadkowie zaczynają nam się wykruszać, jeden został, Baltazar…

– I Terliczak – przypomniałam.

– I Terliczak. W oddaleniu od złotej muchy może się uchowa. Zaraz, teraz na mnie kolej. Bardzo dobrze, że tam pojechałem, do tego Artura, okazuje się, że on o bursztynach już wiedział, Orzesznik nawiązał z nim kontakt. Wiedział zresztą wcześniej, złota mucha zrobiła się sławna prawie od urodzenia, nie widział jej, ale o niej słyszał i sam poddał myśl częściowego oszlifowania. Baltazara też zna, kiedyś coś dla niego przemycał, a teraz liczył się z tym, że przemyci ponownie. Zaraz, to nie wszystko. Ja też, jak się okazuje, dawno temu o tej sprawie mętnie słyszałem, ale nie wiedziałem wtedy, o co chodzi, a teraz już rozumiem, dlaczego tych bursztynów do tej pory nie sprzedali. Cały czas istnieje podobno ich prawdziwy właściciel, jakaś rodzina tamtych zamordowanych…

– A wydawało mi się, że mówią coś o ukręcaniu łba! – przypomniałam sobie gwałtownie. – Tej rodzinie czy jak…?

– Możliwe. W każdym razie skojarzyłem te rzeczy. Arturowi w oczy powiedziałem, że bursztyn ze złotą muchą… dołożyłem pozostałe, na wszelki wypadek… jest dowodem paru zbrodni, pięć osób już przy nim padło, chce być szósty, proszę bardzo. Nie chce. Wycofał się.

– No to jedną drogę mają zamkniętą – skomentowała Ania i zjadła ostatnią rodzynkę, czym sprawiła mi wielką ulgę. – Całe szczęście. Ponadto mam obawy, że lada chwila będziemy musieli mówić o nich w liczbie pojedynczej. Chyba już najwyższy czas na policję.

Moja wyobraźnia wystartowała ze świstem. Oczyma duszy ujrzałam przesłuchania wszystkich podejrzanych z Idusią na czele. Uszami duszy usłyszałam ich słowa.

– Już widzę, jak im to świetnie wyjdzie – powiedziałam zgryźliwie. – Ja mogę puścić farbę, dlaczego nie, i co z tego? Sama wiesz, że dowodów żadnych nie mamy, wyłącznie gadanie i prywatne wnioski. A oni się wyprą jak amen w pacierzu.

– Złota mucha stanowi dowód!

– Doskonale, znajdą ją u Idusi…

– Pytanie, czy znajdą – mruknął Kocio.

– Załóżmy, że znajdą. I co? Skąd się u niej wzięła? Ona rąbnęła Frania? A wymarzeniec też się wyprze, nie ma z tym nic wspólnego, złotą muchę Idusia miała już dawno, została jej po Kajtku, co z nią robiła, on nie wie. Nikt go przy niej nie widział…

49
{"b":"88128","o":1}