Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Potem się na nowo balanga zrobiła, bo te zwłoki znaleźli. Biedny Orzesznik dopiero wtedy uwierzył, że te zbrodnie to prawda, a nie dowcipy. Dlaczego nie doniósł, też pytanie, po pierwsze wykończyliby go, dintojra, a po drugie kto by uwierzył, że naprawdę nic nie wiedział. O, proszę, teraz też pan śledczy mu nie wierzy! Ale tym bardziej nie można było bursztynów sprzedać, chyba że za wyjątkową cenę, szczególnie że czepiała się jeszcze ta idiotka, wdowa, która je widziała. Nie dość że widziała, miała u siebie, udało się jej wyrwać, tylko ten z rybką jej zostawili na jakiś czas. A w ogóle to on sam, Orzesznik, był zdania, że do jakiejś legalności należy wrócić, bo ci zamordowani podobno dziecko mieli, więc z tym dzieckiem załatwić… Dziecko, dziecko… Dziecko rośnie. A jakichś opiekunów posiada, można z opiekunami. Odkupić niejako, wtedy już dałoby się pohandlować bez przeszkód, bo jest źródło, pierwszy właściciel, dziecko mogło je mieć wcześniej i kto udowodni, że ze zbrodni pochodzą? Bo kto je widział? Terliczak? Sam wmieszany! A nikt więcej pary z pyska nie puścił przez ładne parę lat, w śledztwie o nich mowy nie było, dopiero teraz się okazuje, że całe tłumy wiedziały…

Co do Frania, to on w ogóle nic nie rozumie. No owszem, jakaś wielka okazja się pojawiła, zagranicznik chciał zapłacić majątek, zebrali je do kupy… A, bo nikt ich nie chciał razem w domu trzymać na wszelki wypadek, więc się podzielili, każdy miał jedną sztukę, Franio zabrał wszystkie, umówił się i proszę, co z tego wyszło. Kto go sprzątnął, diabli wiedzą, on nawet szczegółów nie zna, Baltazar był lepiej zorientowany…

Baltazar, ciężko spłoszony, sam już nie wiedział, do czego się przyznawać, a do czego nie. W rezultacie przyznał się do wszystkiego, z wyjątkiem mokrej roboty. Osobiście w żadnych zbrodniach nie uczestniczył, nikogo nie mordował, to wszystko Franio. Bał się Frania śmiertelnie. Owszem, był w tej knajpie, ale myślał, że ten ich parszywy szantażysta pochorował się zwyczajnie, sam z siebie, a teczkę zabrał, żeby mienie ocalić. Jeszcze by rozkradli… Wyzdrowieje, to mu odda, tak myślał… Co do Floriana, zgadza się, załatwił go Terliczak, Baltazar był tam tego dnia i sam od niego duży bursztyn kupił, sprzedał w Warszawie niejakiemu Szczątkowi, ale był święcie przekonany, że Terliczak wyłowił go osobiście. A to jest świnia skończona, jak już tamten wykorkował, sam ich zaczął szantażować, Floriana i Frania, życia z nim nie mieli i to jest bardzo możliwe, że Florian próbował go utopić, bo on sam musiałby rozum stracić, żeby się takiej złotej kury pozbywać…

Terliczak w swoich zeznaniach głównie warczał z furią, zwalając co się dało na Frania, na Floriana, na słodkiego pieska i na mnie. Musiałam o wszystkim wiedzieć, udawałam tylko takie głupie niewiniątko, miał nadzieję, że się wystraszę i oddam forsę, którą mu ten łajdak, mój mąż, wyrwał. Należała mu się. Musiałam także mieć te taśmy z nagraniem, należało mi to odebrać. Bezsilna nienawiść aż z niego buchała. W kwestii Floriana w ogóle niech mu nikt nie zawraca głowy, rzucił się na niego ten chciwiec, a on go tylko odepchnął, sam też się przewrócił i poszedł pod wodę, jak się wygrzebał, to już Florian był nieżywy…

– To jest cud boski, że on cię nie zabił – powiedziała do mnie pobożnie Danusia, dolewając wszystkim wina.

– Nonsens, z zabitej już nic by nie wydoił. A miał wielkie nadzieje. W obliczu tych poglądów, które w sobie ustalił, powinien dbać o moje życie.

– Co im zrobią? – zainteresował się Kocio.

– Nic prawie – odparła Ania niechętnie. – Nieumyślne spowodowanie śmierci, a może nawet w obronie własnej, zatajenie dowodów przestępstwa, no, współudział Orzesznika przy Kajtku… Zawracanie głowy, byle co dostaną, może nawet z zawieszeniem. Chyba że im przemyt dołożą, ale to mętne strasznie. Tyle że już łatwego życia nie będą mieli, bo notowani, a poważni aferzyści takich się boją. A twój wymarzeniec wyłga się w ogóle ze wszystkiego, razem z Idusią.

Zdumiałam się i może nawet trochę zgorszyłam.

– Jakim cudem? Podstępny zbrodniarz…

– Zbrodniarz jak z koziego ogona skrzypce – zirytowała się Ania. – Mówisz, jakbyś go nie znała. Wszystko robił tylko po to, żeby być ważny. Nikt inny nie miał prawa odnaleźć złotej muchy, on jeden, taki rycerz króla Artura. W tajemnicy oczywiście… Chory byłby, gdyby się ujawnił, nie chciałam ci tego wytykać, ale on przecież na żadne pytanie nie był w stanie odpowiedzieć wprost. W gruncie rzeczy wiedział doskonale, że anonimowość anonimowością, a o bursztynach się rozejdzie…

– I będzie mógł się napawać własną doskonałością?

– Coś w tym rodzaju. Sam jeden okazał się lepszy niż cała policja razem wzięta.

– Ale przecież Frania zabił…? – zaprotestowała Danusia z oburzeniem.

– Franio sam się zabił na tych prętach kominkowych. On mu tylko wytrącał broń z ręki. To tak między nami, bo śladu nie zostawił tam najmniejszego. Może się wszystkiego wyprzeć, nikt mu niczego nie udowodni. O bursztynach też wiemy tylko dzięki temu, że widziałam je u Idusi na własne oczy i gdybym nie pomyliła dni, nikt by o nich nie miał najmniejszego pojęcia. A Idusia zapiera się zadnimi łapami i rezultat jest remisowy. Ale przecież i tak nie o to wam chodziło?

– Jasne, że nie o to, tylko o bursztyny – przyświadczyłam żywo, starannie i w pośpiechu usuwając z siebie wszelką myśl o pomyłce życiowej. Nie zależało mi specjalnie na tym, żeby pomyłka zgniła w kazamatach. – Do tych bursztynów już dostępu nie będą mieli. Jest szansa, że zostaną u nas i poczekają na muzeum.

– Marysia je dostanie, ale nie upłynni, to mowy nie ma – oświadczył z przekonaniem Kocio. – Cicha woda brzegi rwie. Jeśli nie doprowadzi do muzeum, będzie robiła prywatne wystawy.

Danusia zainteresowała się, czy to spłoszone małżeństwo wreszcie się ustabilizuje. Zapewniliśmy ją, że tak, Adam, mąż Marysi-Grażynki, w pełni popiera jej chęci i zamiary, gdyby od początku powiedziała mu prawdę o sobie, jeszcze by jej pomagał…

– Nie mogła, bo na początku jej nie kochał – zauważyła Ania rozsądnie. – A potem zgłupiała ze strachu, moim zdaniem żyła w stanie trwałej histerii.

– I może dobrze się stało, bo bez histerycznych wybryków mogli jej dopaść – powiedział w zadumie Kocio. – Histeria jest nieprzewidywalna. Na sprzedaż, prawdziwą czy fikcyjną, ona by się w życiu nie zgodziła, ja ją znam, i w rezultacie rzeczywiście mogli ją rąbnąć.

– No owszem. Franio był twardy i, jak widać, lubił rozwiązania radykalne…

Danusia, wyrzekłszy się bryły z chmurką, odjechała jednakże usatysfakcjonowana, bo ekstraordynaryjne okazy od Waldemara Kocio zdążył jej oszlifować i niektóre nawet oprawić. Złotą muchą z przyległościami zaopiekowało się chwilowo muzeum w Malborku. Waldemar zyskał sobie nieśmiertelną zasługę, bo okazało się, że on pierwszy wyjawił glinom prawdę o dowodzie rzeczowym, trzech niezwykłych bursztynach. Marysia z Adasiem zdecydowali się na możliwie rychłe powiększenie rodziny. Ania zdołała ukryć swoje wykroczenie służbowe. Kocio zaczął coś bąkać o wspólnym domu, budząc we mnie lekki niepokój.

I tylko jedno nam wyszło fatalnie. Mianowicie nigdy nie zdołaliśmy się dowiedzieć, do czego miały służyć cholerne japońskie kulki…

58
{"b":"88128","o":1}