– Bez znaczenia – pocieszyłam ją z lekkim roztargnieniem. – Podrywał, co mu w rękę wpadło, długo bym z nim nie wytrzymała. Ja nie z tych, co to „kop po oczach, byleś był”, i on o tym doskonale wiedział. Teraz tym bardziej, może wyjść na jaw cały harem, ucieszę się, jeśli dostarczy jakiejś wiedzy. I co dalej? Czekaj, otworzę tę drugą flachę, nie żałujmy sobie…
– Otóż to chyba właśnie miało swój wpływ – powiedziała Ania, podsuwając mi kieliszki, kiedy uporałam się z następnym korkiem. – Grałyśmy przy winie. Napój może niewinny i nieszkodliwy, ale swoje robi. Krysia głównie pazurami wyszarpywała z Idusi, ile mogła, a Idusia czuła swoją przewagę, bo Krysię kiedyś porzucił, a z nią się ożenił. Ciebie obydwie omijały wszelkimi siłami.
– Bardzo dobrze. Coś jeszcze było?
– Oczywiście. W dodatku kolejna sensacja. Idusia wyznała, że w końcu nie tylko obejrzała bursztyny, ale także nawiązała tę osobistą znajomość z panem Lucjanem. Pan Lucjan kusił ją pieniędzmi. Poza tym różne głupstwa mówił, powtarzam po Idusi, że te bursztyny pochodzą z rabunku, że cena spadnie, że ma wyjątkową okazję pozbyć się tego i tak dalej. Idusia zmusiła go do wizyty u takiego, co robi biżuterię bursztynową, bo przemyśliwała nad tą rybką…
Kiwnęłam głową.
– To wiem…
– I nic z tego nie wyszło.
– Dlaczego?
– Tu znów ją zamurowało. Jąkała się i zmieniała temat. Sama rozumiesz, że próbowałam dyplomatycznie pytać o złotą muchę i wylazło szydło z worka. Udało mi się wywnioskować, że jednego bursztynu w torbie nie znalazła, tego ze złotem w środku, a przecież widziała go na własne oczy. Innymi słowy, złota mucha znikła, a ze znajomych; okazów zostały tylko tamte dwa, rybka i chmurka. Boże drogi, jak ja bym to chciała zobaczyć…!
Przerwałam jej, głęboko poruszona.
– Naprawdę ta oślica zgubiła złotą muchę?! Jakim sposobem?!
– Nie wiem, czy ona. I nie wiem, kiedy. Doznałam wrażenia, że teraz ona już tych bursztynów w ogóle nie ma, a jeśli ma, nie przyzna się pod karą śmierci. Ktoś się jej przyplątał i teraz już żadnych faktów, wyłącznie moje mgliste przypuszczenia. Ten adorator, którego nie pokazała…?: Jakiś kolejny szantażysta…? Kontrahent, oferent, płacący wysoką cenę…?
– Za wysoką cenę chybaby sprzedała?
– Więc może zbyt niską cenę? W każdym razie jest pod jakąś presją. O zaginięciu tej złotej muchy nie powiedziała nic konkretnego, mąciła tak, że nie udało mi się tego zrozumieć. Nie odzyskała jej, to pewne. Może upłynnił ją Kajtek w ostatnich chwilach życia? Nie zaglądała do torby, kiedy chowała ją w praniu. Wie, gdzie jest, czy nie…? Na dwoje babka wróżyła, a wiem, że ciebie to interesuje…
– Kretynka z tej Idusi – zaopiniowałam po namyśle.
– To swoją drogą – przyświadczyła Ania. – Ale coś z tego wszystkiego możemy chyba wydedukować? Zwłaszcza że ty też coś wiesz…?
Bez chwili wahania, przy tej drugiej butelce wina, przekazałam jej całą, świeżo zdobytą wiedzę, z panem Lucjanem na czele. Ania słuchała uważnie, popijając po odrobinie.
– Owszem, usiłowałam ją zapytać o pośredników – powiedziała, kiedy skończyłam. – Ten Franio, miałam wielkie nadzieje… Ten Baltazar. Mówiłaś o nich i chciałam się zorientować, co ona wie na ten temat. Udawałam, że ich znam. Okazało się, że owszem, słyszała o takiej profesji, pośrednik w handlu bursztynem, ale w stosunku do nich była tak doskonale obojętna, że chyba z żadnym nie zetknęła się bezpośrednio. Jedyny, istniejący wyraźnie, to ten pan Lucjan Orzesznik, a i to, na moje oko, od jakiegoś czasu straciła z nim kontakt.
– Czyli, jeśli istnieje jakaś podejrzana postać, to jest to całkiem ktoś inny…?
– Na to wygląda. Czekaj, zreasumujmy. Streściłam ci zeznania, wyciągnijmy wnioski…
Do wyciągania wniosków Ania była idealna, bądź co bądź fachowiec. Posługując się porządkiem chronologicznym, ustaliłyśmy listę podejrzanych, rozpatrując dalej ich możliwości i obyczaje. Coś w końcu wynikało bodaj z trybu życia. Dokonawszy spisu osób, które znajdowały się na miejscu w czasie: primo, pierwszej zbrodni; secundo, odkrycia zwłok; tertio, utopienia Floriana; osób, które trzymały w ręku bursztyn ze złotą muchą, osób, które straciły życie, osób, które znały się wzajemnie, i wreszcie niepodważalnych faktów, stwierdziłyśmy coś okropnego.
– Wygląda na to – zauważyła Ania dość cierpko po dłuższej chwili milczącego wpatrywania się w nieubłagany spis – że po pierwsze, ty ich znasz najobszerniej, a po drugie prawie wszędzie występuje Waldemar. Gdybym nic o tych ludziach nie wiedziała, bezwzględnie na was padłyby moje pierwsze podejrzenia.
Sama w podziwie i z lekkim niepokojem odczytywałam stworzoną listę. Rzeczywiście, byłam obecna na miejscu akurat w chwilach przestępstwa, Waldemar tkwił w tym jeszcze bardziej, razem znaliśmy właściwie wszystkich. Mimo to mogłam przysiąc, że przed nami z domu na plażę nie wyjechał i Floriana nie topił, znalazł się tam już po fakcie. Ponadto większość informacji miałam właśnie od niego.
– Baltazar pęta się tam jeszcze obficiej! – zaprotestowałam. – Zobacz, jest wszędzie. I nawet nie wiadomo na pewno, czy Idusia go nie zna! I może jednak dałoby się wytypować sprawcę poza nami!
Ania westchnęła ciężko.
– Wolałabym mieć przed sobą konkretne akty oskarżenia, chociażby nawet nie poparte żadnymi dowodami. Do osobistego dochodzenia nie jestem przyzwyczajona. Dają i to już gotowe. Na piśmie.
– Mogę ci dać ustnie – zaproponowałam. – Albo nawet napisać, tyle że nie w tej chwili. Mam na myśli nie na poczekaniu, trochę to potrwa.
– Bardzo dobrze, napisz, a ja sobie poczytam. Ale czekaj, rozważmy to. Chwileczkę. Czy, na przykład, ta żona Floriana nie może tylko udawać? Zaraziła się skąpstwem od męża i ukrywa swoje bogactwo?
– Mogłaby, ale tam za dobrze się wszyscy znają i patrzą sobie na ręce. Poza tym po śmierci Floriana wściekła była tak, że nie zdołała się opanować, dopiero później przyszło na nią opamiętanie. A teraz siostra Jadwigi twierdzi, że ona ma pieniądze, ale mało. Tyle co z tego sprzedanego domu.
– No dobrze, więc zniknięcie pieniędzy przyjmijmy za fakt. Jedźmy dalej. Ciebie i Waldemara usuwam. Nie mogę natomiast usunąć nieżywych. Zważywszy cztery fakty razem, obecność Kajtka w chwili wyłowienia bursztynu, obecność bursztynu w jego domu, jego nagłe bogactwo i zubożenie tego topielca, Floriana… nie, więcej nawet, znajomość z Orzesznikiem, pretensje Terliczaka, znany nam charakter Kajtka oraz zeznania Idusi, jestem skłonna postawić na niego. Wiedział wszystko, sam w sprawie pierwszej zbrodni musiał być czysty, bo inaczej nie mógłby ich szantażować, został zamordowany z premedytacją, bo zapewne miał zbyt wielkie wymagania…
– Szantażystę każdy zamorduje z przyjemnością, nie tylko z premedytacją – przyświadczyłam. – Ale na ogół zabiera przy tym dowód rzeczowy. W tym wypadku, jak rozumiem, zasadniczym dowodem była złota mucha, ale nie wierzę, że znaleźli torbę w halce Idusi i zabrali tylko ten jeden bursztyn, nie zabierając pozostałych. Też są niezwykłe i też stanowią dowód. Upieram się, że w ogóle nie trafili na worek, i dziwię się, że nie spróbowali później.
– Mnie też to dziwi. Możliwe, że coś tu w zeznaniach tej kretynki umknęło. Możliwe też, że już dawno tych bursztynów nie ma, wynegocjowano je od niej, płacąc jakąś rozsądną cenę, o czym nie chce mówić. Kiedy miała w ręku ten bursztyn z rybką?
– Kilka lat temu, tak to określił pan Szczątek, pięć albo sześć.
– Dziewięć lat po śmierci Kajtka. Długo dosyć. Nadal mnie to dziwi. Zaraz, wracajmy do tematu. Kajtek zatem, chociaż zabity, to jednak nie niewinny, a zabity z przyczyn zrozumiałych… Skłonna jestem wnioskować, że złotą muchę miał przy sobie i zabrał ją truciciel. Teraz ten Florian. Słynął z chciwości i skąpstwa, jeżeli pozwalał się szantażować, musiał tkwić w tym po uszy. Przypuszczenie, że chciał obrabować… tak jak mówiłaś… szczęśliwego znalazcę, przy czym znalazca utopił go w obronie własnej, wydaje mi się prawdopodobne. Nie wykluczam także jego udziału w zabójstwie tych pierwszych posiadaczy, sądzę, że nic poniżej zbrodni nie skłoniłoby go do płacenia…
– Franio – przypomniałam. – Wieść gminna wplątała go od razu, ludzie wszystko wiedzą. Znikł zaraz potem, miał samochód, czymś ten bursztyn musiano wywieźć. Osobiście wnioskuję, że Baltazara, który pęta się wszędzie, właśnie przy tym nie było, bo się nie bał, został i przejął obowiązki Frania. Wyławianie widział, wlazłam mu na nogę, jeszcze tam nie był dobrze zagnieżdżony, dopiero się wciskał. Co nam z tego wychodzi?
– Intryguje mnie Terliczak – powiedziała Ania z namysłem. – Skłonna byłabym mniemać, że jakiś wielki zysk przeszedł mu koło nosa i do dziś dnia jest wściekły…
– Czekaj, nie całkiem! Nowy dom wybudował. Zaraz potem, w tamtych czasach.
Ania znów zadumała się i skrzywiła.
– Kazałabym uzupełnić dochodzenie – mruknęła. – Kiedy dokładnie, rachunki, jakie miał dochody… Przesłuchać porządnie świadków…
Pamięć mi nagle cichutko pisnęła.
– Kajtuś musiał mu zdrowo dokopać. Wypominał mi, ostatnio, że kolejnych mężów na niego napuszczam, rozumiesz, ja, zapewne matka chrzestna mafii, bo chyba nie ojciec… Ale najlepszy był ten pierwszy i oto, hi hi, już go nie ma. Trochę może innym słowami, ale właśnie to powiedział.
– To znaczy, że też było go czym szantażować – stwierdziła Ania spokojnie i bezlitośnie. – Jezus Mario, cała szajka. Ale nie skonsolidowana, raczej pozostająca we wzajemnej kontrowersji. Punktem wyjścia jest bursztyn ze złotą muchą, tak to widzę, należy go odnaleźć i pójść za nim do tyłu, zbadać, kto pierwszy nim zawładnął natychmiast po zbrodni. Na początku przesłuchałabym Frania, w drugiej kolejności Baltazara. Przepraszam cię bardzo, ale czy Kajtek… Jeszcze przecież był z tobą…?
Z lekkim wysiłkiem przypomniałam sobie ówczesne wstrząsy uczuciowe.
– Nie wiem, czy tak to można określić. Wróciliśmy do Warszawy, nie odzywając się do siebie ani słowem, to pamiętam. Weszłam do mieszkania jako pierwsza i pamiętam też, że miałam wielką ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. I zamknąć na łańcuch. Nie zrobiłam tego, a może właśnie należało. Później już jedno ludzkie słowo z naszych ust nie wyszło, to znaczy wyszło, owszem, on powiedział, że możemy się rozwieść, a ja powiedziałam „won z mojego domu”, bardzo elegancko. I od razu znikł mi z oczu, do dziś nie wiem, gdzie się podziewał, w domu nie nocował i zagarnął samochód, który wydarłam mu ostatecznie dopiero po dwóch tygodniach, kiedy podpisywałam zgodę na rozwód bez orzekania o winie. I tyle. Zbrodnie i bursztyny wyleciały mi z głowy.