Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– I całe szczęście, bo jeszcze by tego dzieła dokonała… Dosmażyć wątróbki? Jest więcej i mam czerwone wino…

– Oszalałaś, ostatni kawałek zjadłam już wyłącznie z łakomstwa! Wina się chętnie napiję, ale bardzo cię proszę, żadnego deseru!

Deseru w planach nie miałam, zapomniałam o nim zupełnie, więc z łatwością mogłam spełnić jej życzenie. Otworzyłam butelkę bordeaux i przeniosłyśmy się do pokoju na niski stół i kanapę. W lodówce znalazłam zapomnianego camemberta, okazał się doskonale dojrzały i trudno go było nazwać obfitym deserem.

– Tu są serwetki – powiadomiłam Anię. – A może chcesz talerzyk? Robię, co mogę, żeby cię uczcić, zdobyłaś sensacyjne informacje!

– Nie chcę talerzyka. Sama jestem tym wszystkim przejęta. Czekaj, bo to dopiero początek. Idusia poskarżyła się, że Kajtuś separował ją od ludzi… nie, czekaj, ona zwierzała się dość chaotycznie, ale ja ci to powiem po kolei. Przede wszystkim nie obejrzała tego bursztynu od razu, bo, kiedy znalazła torbę i zajrzała do niej… a bursztynu było tam więcej, jeszcze kilka wielkich kawałów… on akurat wrócił do domu i wydarł jej to z rąk. Podobno zrobił okropną i bardzo nieprzyjemną awanturę, a zaraz potem tę awanturę załagodził, zawlókłszy ją za kudły do łóżka… No, rozumiesz, ona użyła innych określeń, ale miejsca na wątpliwości nie zostawiła…

Też ich nie miałam. Była to metoda słodkiego pieska, doskonale mi znana. Znęcał się nad swoją babą dowolnie, a potem, posługując się seksem, wprowadzał radykalną odmianę, tym bardziej upojną, że stanowiła kontrast. Każda zakochana dziewczyna dawała się na to nabrać i potem mógł robić, co chciał.

– Później schował tę torbę tak, że już nie mogła jej znaleźć – kontynuowała Ania, oblizując palce po rozpływającym się camembercie. – Póki żył, więcej tego nie widziała. Poza tym, póki żył, usiłował trzymać ją w pustelni, to ona tak to określiła, ponieważ był patologicznie zazdrosny. Spotykał się z jakimiś, dzwonili do niego, gdzieś bywał, a ją przyklejał w domu różnymi sposobami…

– Baby w tym jakiejś nie wywęszyła? – zainteresowałam się na wszelki wypadek.

– Otóż właśnie nie, rywalek, jest tego pewna, nie miała. I nawet jej wierzę, musiał być tak zajęty, że na podrywki zabrakło mu czasu. Sami mężczyźni i takie męskie rozmowy i kontakty. Interesy. Zarabiał na nich, oni mu płacili…

Jęknęłam.

– O Boże drogi! I nie połapała się, że to szantaż…?!

– Owszem. Pod tym względem Idusia nie jest głupia. Wyjawiła nam swoje podejrzenia dość beztrosko, zapewne upływ lat odebrał jej ostrożność. Też uważa, że on ich szantażował, ale przypisuje to jakimś nielegalnym poczynaniom handlowym. Wtedy były nielegalne, teraz już nie, więc nikt się nie przyczepi, nie ma podstaw prawnych. I jeszcze przypisuje mu patriotyzm, oni to chcieli przeszmuglować do Niemiec, a on im nie pozwalał. Przychodził do nich jakiś taki, raz go widziała, nic nadzwyczajnego, średniego wzrostu, krótki nosek, oczka takie okrągłe, młody. Kajtkowi się przypodchlebiał. Też ją od niego separował, ale później poznała go lepiej osobiście…

Nie przyglądałam się zbyt dokładnie panu Lucjanowi, ale przez kwadrans rozmowy trudno było nie zauważyć go wcale. Oprócz idiotycznego uwłosienia, okrągłe oczka i krótki nosek posiadał. Czyżby…?

– I jak się nazywał?

– A tu ją właśnie zastopowało. Wyrwało jej się, że na imię miał Lucjan…

– No jasne! Ten parszywiec Orzesznik!

– Ty go znasz? – zainteresowała się Ania.

– Znam, później ci o nim opowiem. I co?

– I prawie nabrała wody w usta, ale rwało się z niej dalej, widocznie strasznie długo o tym z nikim nie rozmawiała i już nie mogła wytrzymać. Krótko przed śmiercią Kajtek był jakiś taki… roziskrzony. I spięty. Ona twierdzi, że miał na oku nadzwyczajny interes, wielkie bogactwo, i z pewnością kupiłby willę na Riwierze, gdyby nie to, że nie zdążył. Pertraktował przez telefon, podsłuchiwała… Zaraz, rozumiesz, że nie powiedziała tego wprost, do podsłuchiwania wcale się nie przyznała, ale skąd mogła wiedzieć, co mówią, jeśli on się z tym ukrywał? Łatwo wydedukować. Kajtek naciskał, targował się, w grę wchodził bursztyn i on miał oddać te kawały z torby za wielkie pieniądze. To byłby koniec interesu. Inaczej, jeśli nie dadzą pieniędzy, on to pokaże. I zupełnie spokojnie, wręcz cynicznie, oznajmiła, że doskonale wie, komu by pokazał. Milicji oczywiście. Szantaż czysty jak kryształ. I już wtedy podejrzewała, że został otruty, a teraz jest pewna, ale nic na to nie może poradzić. I w tym momencie właśnie stanęło na tych trzech pikach, to pamiętam doskonale.

Przez krótką chwilę starałam się pozbyć oszołomienia. Idusia to kopalnia, tyle że potwornie skomplikowana, istny labirynt, czegóż, na Boga, jeszcze można się od niej dowiedzieć…?!

Ania odetchnęła głęboko i napiła się wina.

– Ona nie wie, z kim był wtedy umówiony – podjęła. – Jest pewna, że nie z panem Lucjanem. Słuchaj, czy ona mogła temu panu Lucjanowi dać się poderwać…?

Byłam już zdolna trochę się skupić. Wyobraziłam sobie pana Lucjana w młodości. Pokręciłam głową z powątpiewaniem.

– Ja bym nie mogła. Cokolwiek myślimy o charakterach, nie charakter w łóżku najważniejszy. Kajtuś może i był łajdak, ale czarujący. W porównaniu z nim pan Lucjan wygląda jak pokraka, nawet jeśli nie miał jeszcze wtedy łysiny, też raził urodą. Bezpośrednio po Kajtusiu…? Nie wierzę. Musiałaby być kompletnie pijana i potem pluć sobie w brodę, patrząc w lustro ze wstrętem.

Ania okazała zrozumienie.

– Zatem można przyjąć, że istotnie był to ktoś inny. Pana Lucjana nie chroni. Usiłowałam wywlec z niej, kto tam jeszcze bywał z tych od niej separowanych, ale nic z tego nie wyszło.

– Może ich naprawdę nie widziała i nie rozgryzła?

– Raczej wychodzi mi, że spotkała się z nimi później. Może tylko z jednym. Ale ta nagła powściągliwość kojarzy się z chwilą obecną, a nie z dawnymi czasami. Przyznała się, pod koniec tej kierowo-pikowej rozgrywki, że bardzo ją zdenerwowała możliwość usunięcia z domu torby z bursztynami, zanim je zdołała porządnie obejrzeć, bo ich tam było więcej. Korciły ją. Cały ten czas, od chwili kiedy Kajtek, zupełnie zdrowy, pojechał do knajpy, po czym został wyniesiony na noszach, a ona nie miała żadnych złych przeczuć… cały ten czas spędziła na poszukiwaniach i torbę znalazła. Bała się, że on wróci lada chwila… Słuchaj, to jest w ogóle scena sensacyjno-kryminalna…

Słuchając Ani, oczyma duszy ujrzałam Idusię, której w naturze nigdy nie widziałam, jak węszy po całym domu, jak ze zmarszczoną brwią stoi na środku salonu i zastanawia się, co też słodki piesek mógł wykombinować, jak wreszcie dociera do upragnionego przedmiotu, odkrywając jego obecność w kretyńskim miejscu, w pudle z ozdobami choinkowymi, stojącym na szafie. Jak w pośpiechu i zdenerwowaniu szuka kryjówki, której z kolei nie znalazłby na poczekaniu słodki piesek, pragnąc zatrzymać w domu skarb bodaj tylko dla obejrzenia. Jak wiesza torbę w łazience, na suszarce, na ramiączku pod własną koszulą nocną, niezmiernie dekoracyjną, ażurową i koronkowo-seksowną. Spod czarnej koronki czarna torba w ogóle nie przebija, nie widać jej, a całe zwały tiulu i atłasu schną sobie spokojnie. Jak oblewa to wodą, żeby nie wyschło za szybko, jak w rumieńcach i wypiekach siada w salonie, żeby przy drinku powitać wracającego męża…

– No i potem, oczywiście, ta torba wyleciała jej z głowy, bo na wiadomość o śmierci Kajtka dostała prawdziwego szoku – ciągnęła Ania. – Bielizny w łazience nawet nie dotknęła. Ta łazienka jest duża, pranie może w niej wisieć miesiąc i wcale nie przeszkadza…

– Co było grane w tym momencie? – spytałam z zachłannym zaciekawieniem.

– Choćbyś mnie zabiła, nie wiem. Nie potrafię ci także powiedzieć, jaki był stan zapisu. Zdaje się, że któraś para miała studnię na partię i zaraz potem zrobiła ją, tę partię, pojedynczym bez atu, i nawet nie dam głowy, czy było rozgrywane, ale chyba tak. Owszem, przyznaję, w takiego brydża w życiu nie grałam. No ale, rozumiesz, miałam wyższe cele.

– Rozumiem doskonale. I co było dalej?

– Im dalej w las, tym większy kryminał – zaopiniowała Ania filozoficznie. – Kiedy Idusia nazajutrz wróciła ze szpitalnej kostnicy, zastała bałagan. Ktoś przeszukał ich mieszkanie i nic nie znalazł. Do pudła z ozdobami choinkowymi zaglądali, srebrny szych zwisał z szafy, ale pranie w łazience ocalało. Odzyskała zdrowe zmysły, nie od razu, co mogę sama zaświadczyć, widziałam ją wtedy, była półprzytomna. Kajtek dla niej stanowił centrum świata, czego teraz się wypiera, ale mnie nie oszuka. Odzyskała te zmysły po pewnym czasie, trwało to parę tygodni, na pogrzebie usiłowała jeszcze skakać do grobu, zamknęła się w domu, pierwszy mąż i dziecko z pierwszego małżeństwa nie mieli do niej dostępu, inkasentowi od światła i gazu, prawdziwemu, zrobiła histeryczną awanturę, w ogóle straszne rzeczy. Od listonosza poleconego listu nie chciała przyjąć. Dopiero po miesiącu zaczęła wracać do życia.

– No owszem – przyznałam z niechęcią. – On miał w sobie coś, można było kochać się w nim na śmierć i życie. Też bym pewnie jakiejś histerii dostała, gdyby nie bursztyn. Teraz to mogę racjonalnie ocenić, zakochałam się w bursztynie, nie mając jeszcze o tym pojęcia, i tylko dzięki temu rozstanie zniosłam jako tako spokojnie. Idusi widocznie nie zdążył dokopać, a mnie owszem.

Sięgnąwszy po przedostatni kawałek camemberta, Ania pokiwała głową.

– I zdaje się, że także Idusi bursztyn dopomógł. Po miesiącu wreszcie trafiła na tę torbę i obejrzała zawartość. Przywiązała się do rybki. No i zaczęli do niej dzwonić różni, a po jakimś czasie przyplątał się pan Lucjan. Taki porządek chronologiczny ułożyłam z tego całego gadania.

– Nie do pojęcia jest, że tyle zdołałaś dowiedzieć się przy jednym brydżu – powiedziałam z podziwem, wylewając resztę wina z butelki. – Mamy jeszcze jedną… Jakim cudem?

– Mówiłam ci przecież, to nie ja zadawałam pytania, tylko te przyjaciółki. Ja tylko czasem. One dostały wypieków, nie wyobrażasz sobie, jak się rzuciły na tajemnice, poza tym… ach, tego nie wiesz, napomniałam ci powiedzieć, obie kochały się swymi czasy w Kajtusiu. Zdaje się, że nawet jedną z nich poderwał… Och, bardzo cię przepraszam, chyba za twoich czasów. Nie chciałam być nietaktowna…

36
{"b":"88128","o":1}