Podjęła decyzję. Obraz, na którym ją kiedyś uwieczniono, wisi dziś w muzeum w Sofii. Jednym ruchem ściągnęła sukienkę. Od razu zrobiło jej się przyjemniej. W mokrym ubraniu nie należy siedzieć, to przecież grozi zapaleniem płuc! Odwiesiła ją na oparcie krzesła. Wysunęła stopy z sandałów, ściągnęła mokre skarpetki. Gdy wreszcie oderwał wzrok od szyby i popatrzył w jej stronę, właśnie zdejmowała stanik.
– Więc jednak – jakby westchnął. – Naprawdę tego chcesz? Nie wiem, czy umiem namalować cię tak dobrze, jak na to zasługujesz. A jeśli mi nie wyjdzie?
Ujął w dłoń węgiel i podszedł do sztalugi. Zsunęła figi i stanęła przed nim całkiem naga. Popatrzył spokojnie i badawczo.
– Kształty masz ciągle jeszcze raczej dziewczęce niż kobiece – mruknął. – Za taki obraz to prokurator może mnie potem ścigać. Ale jesteś piękna.
Stała bez ruchu. Czuła dziwną tremę, od bardzo dawna żaden mężczyzna nie widział jej bez ubrania… Paweł uśmiechnął się ciepło.
– Wyglądasz uroczo – powiedział. – Tak świeżo i niewinnie zarazem. Hmmm… Może usiądź na tamtym krześle. Dobrze, teraz podwiń jedną nogę, opleć ją dłońmi i oprzyj brodę na kolanie.
Wykonała jego polecenie.
– Nie, do niczego. – Pokręcił głową. – Wyszło strasznie nienaturalnie…
Odwróciła krzesło tyłem, usiadła na nim okrakiem. Ażurowe szczebelki niewiele zasłaniały.
– A może tak? – zaproponowała. – Mogę jeszcze postawić stopy na…
– Chyba tak jest dobrze – ocenił po namyśle. – Usiądź wygodnie, to potrwa dość długo.
Podszedł, minął ją, zawiesił na ścianie długą, ciemnobłękitną kotarę.
– Będzie ładne tło – wyjaśnił.
Sięgnął po blok, rysownicę i kawałek miękkiego ołówka. Szkicował szybko, z pasją i wprawą. Potem odłożył papier i zaczął nanosić linie na podkład.
– Tatuażu nie malujemy? – zapytał. -Nie.
– Ciekawy, swoją drogą. Herb dynastii, która wymarła… No, będzie z pięćset lat.
Przez ułamek sekundy zastanawiała się, czy nie powiedzieć prawdy, jednak w ostatniej chwili podjęła inną decyzję.
– Dziadek interesował się historią – skłamała gładko. – Miał trochę tego… – Wkręciła sobie niewidzialną śrubkę w skroń. – No i zostawił mi pamiątkę na całe życie.
Paweł nie odpowiedział, całkowicie pogrążył się w pracy.
Żółte światło świec rzucało refleksy na jej skórę. Pożałowała, że ramiona i łydki ma znacznie bardziej opalone niż resztę ciała. Trzeba było poleżeć na słoneczku nago.
Ale przecież nie będzie jej fotografował, a malując w kolorze, z pewnością ujednolici barwę – uspokoiła się.
Wreszcie przerwał. Stał, oglądając swoje dzieło. W kuchni zaszumiał czajnik. Nawet nie pamiętała, kiedy wstawił wodę.
– Sukienka już wyschła. Ubierz się, bo zmarzniesz – polecił. – A ja zrobię nam dobrej herbaty. Słodzisz?
– Nie…
– I słusznie, moim zdaniem cukier zabija połowę smaku. Wolisz zwykłą czy z mango? Mam też yerba matę.
– Zwykłą – wykrztusiła.
– Kapnę ci naparstek rumu, bo coś mi się wydaje, że jesteś na najlepszej drodze do zaziębienia. – Jego troska tylko ją rozjuszyła.
Minął ją, idąc do kuchni. I znowu poczuła dziwne upokorzenie. Nie dostrzegł w niej kobiety.
A może jest gejem? – Myśl błysnęła jej w głowie i zgasła.
Nie, to chyba niemożliwe. Wprawdzie słyszała, że artyści lubią takie dziwactwa, ale zupełnie na to nie wyglądał.
Wrócił z dwiema parującymi szklankami. Stała ciągle naga i przechyliwszy głowę, patrzyła na niego zalotnie. Odstawił herbatę na stolik, podszedł do niej. Serce zabiło jej szybciej, ale znowu się rozczarowała. Uprzejmie podał jej stanik. Fuknęła wściekle i zrobiła krok do przodu. Nareszcie. Objął ją, poczuła jego dłonie na plecach. Zadrżała i naraz zorientowała się, co robi. Zapinał jej biustonosz!
– Cielaczku – powiedział łagodnie. – Jeśli ktoś lubi jabłka, nie będzie przecież jadł zielonych…
Porwała sukienkę, naciągnęła ją w biegu i wypadła z pracowni, trzaskając drzwiami. Złość aż z niej buchała. Nikt w życiu tak jej nie zlekceważył! Wyszła z kamienicy tak rozwścieczona, że nie zauważyła rozciągniętego między słupkami łańcucha. Ani się obejrzała, a runęła jak długa. Medalion brzęknął i potoczył się prosto pod koła przejeżdżającej taksówki. Poderwała się na równe nogi i podniosła go z bruku. Odetchnęła z ulgą. Kamień ocalał, tylko zapięcie łańcuszka trochę się zgniotło. Do licha. Zaraz, przecież koło Empiku jest jubiler. Może uda się na poczekaniu naprawić? Schowała amulet do torebki, łańcuszek wpuściła w kieszeń. Na szczęście to tylko kilka kroków.
Złotnik obejrzał w skupieniu uszkodzony element.
– Od ręki tego pani nie zrobię – powiedział. – Będzie gotów jutro rano. – Wypisał jej kwitek.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Dotarła do Rynku i usiadła na ławce. Znowu była jakaś zmęczona. I wściekła. Co powiedział ten palant? Zielonych jabłek nie lubi? Ale do malowania jakoś się przekonał?
Złość powoli jej mijała. W sumie to zachowała się jak idiotka. Zagryzła wargi. No, nieźle ją poniosło. Rozebrała się przed prawie obcym mężczyzną! Ładnie, ładnie. A potem… Uuu… Do diabła. Seksu jej się zachciało? Wzdrygnęła się. Tak z pierwszym lepszym? Miała nieprawdopodobne szczęście, że okazał się porządnym facetem i nie wykorzystał sytuacji. Tylko pytanie, co jej odbiło? Może to zmęczenie, nuda, gdzieś w podświadomości włączyła się potrzeba rozrywki? Wstała i noga za nogą powlokła się do domu.
* * *
Konsultacje przez Internet trwały nieomal całą noc. Wreszcie nad ranem Arminius skończył konferować z kolegami po fachu.
– Mamy go – powiedział.
– Masz informacje, które pozwolą unicestwić jego duszę? – zainteresował się Laszlo.
– Nie unicestwić, tylko odesłać definitywnie na tamten świat – sprostował stary. – Metoda nie jest skomplikowana. Trzeba go dziabnąć w serce sztyletem ozdobionym odpowiednimi zaklęciami.
– Nóż to nie problem. – Młody podał mu szturmowy majcher komandosów specnazu. – Ja mogę go zarżnąć. Tylko te zaklęcia. Wygrawerujemy czy wystarczy markerem na ostrzu napisać?
– Wygrawerujemy. – Arminius wyjął z torby modelarską wiertareczkę i komplet frezów dentystycznych.
Trzy godziny później sztylet był gotów. Laszlo spojrzał na zegarek.
– Siódma rano – powiedział. – Biuro otwierają o dziewiątej. Pewnie jest jeszcze w domu. Dopadniemy go tam, czy…?
– Byle nie koło katedry – ostrzegł przyrodnik. – Tym razem wolałbym, żeby ocalała. Ponowna śmierć Architekta mogłaby jeszcze bardziej jej zaszkodzić.
– Riedel mieszka nad kanałem. – Laszlo rozłożył plan. – A biuro ma po drugiej stronie rzeki. Co sądzisz o tym zaułku? – Wskazał palcem. – Powinien tędy przechodzić.
– Dobra. Tu go dopadniemy.
* * *
Rana nogi cały czas ćmiła. Alchemik, choć pogrążył się w głębokim transie, nie zdołał do końca zablokować bólu. Ciało wokół postrzału zaogniło się. Nie czas nad tym dumać, są ważniejsze sprawy. Nie da się wykluczyć, że zagadkowy telepata niebawem znowu spróbuje dobrać się do jego mózgu. Cholera, trzeba coś wymyślić. Przydałby się Arminius i jego wiedza. Hm, problem wygląda na dość skomplikowany. Zacznijmy od podstaw. Czym jest telepatia?
Ktoś coś myśli, a drugi odgaduje. A zatem musi w jakiś sposób przechwytywać to, co błąka się po neuronach innego człowieka. Tylko jak? Kontakt fizyczny nie wchodzi w grę. Fale elektromagnetyczne? Czy mózg może być nadajnikiem? Teoretycznie tak… Ale natężenie, które mogłoby aktywować komórki nerwowe, jest znikome. Daje się odczytać na encefalografie, jednak pozwala tylko określić, które części kory mózgowej są aktywne. Wątpliwe, żeby człowiek posiadał szczątkowy zmysł radiowy na tyle doskonały, by poznać przebieg poszczególnych prądów. Każdy mózg jest niepowtarzalny, każdy posiada inaczej wyspecjalizowane neurony, inaczej poodkładały się w nim białka pamięciowe. Nawet jeśli wróg pozna strukturę przepływu, to może ją podstawić jedynie do tego, co ma w swoim łbie – czyli nic mu to nie da.
Dlatego Alchemik sądził, że telepatia jest niemożliwa. Chyba że… Chyba że istnieje inne oddziaływanie, promieniowanie, może rodzaj fal nieznanych nauce. Najwidoczniej myśli wywołują jakieś energetyczne echo, które przy odpowiedniej wprawie można odczytać. Szkoda, że jest uwięziony, to ciekawy kierunek, warto go dokładnie zbadać! Teraz pytanie, co z tym fantem dalej robić. Czy da się je wytłumić? Klatka Faradaya zatrzymuje fale radiowe. Tylko jak ekranować coś, czego natury się nie zna? Można spróbować na przykład założyć na głowę metalowy garnek… Oczywiście, jeśli się go posiada.
Mistrz Michał ma co wspominać, ale nie ma ochoty, by wróg to odczytał. Ceni sobie prywatność. Pytanie, ilu takich dupków ma na swoich usługach Bractwo. Może tylko jednego? Najlepiej byłoby posłać go jakoś do piachu. Tylko jak? Ciekawe, czy umie odróżnić prawdziwe wspomnienia od tego, co można mu podsunąć? Załóżmy hipotetycznie, że nie potrafi. Wyobrazić sobie skrzynię skarbów i zasugerować, że zakopana jest na polu minowym? Pójdzie tam z wykrywaczem metali oraz łopatą i diabli go wezmą. Alchemik uśmiechnął się pod wąsem. Jest tylko jeden maluśki problem. Nie zna lokalizacji żadnego pola minowego.
A zatem trzeba szybko wymyślić coś innego. Rozwiązanie, które wpadło mu do głowy trzy sekundy później, było tak proste, że aż się zdziwił. Powtórzył sobie w myślach kilka reakcji chemicznych i był gotów.
Minęła może godzina, gdy wrażenie czyjejś obecności podpowiedziało mu, że nadszedł czas działania. Musi to wyglądać naturalnie? No to do dzieła…
W kątach pracowni w kilkunastu klatkach gdakały kury i piały koguty. Alchemik ostrożnie rozpiłował skorupkę cieniutką, jubilerską piłką. Wewnątrz, na żółtku, ciemniejszą plamką odznaczała się tarczka zarodkowa. Stanisława laubzegą oderżnęła czubek strusiego jaja. Alchemik naciął głęboko żółtko wokół zarodka i ostrożnie przeniósł go w nacięcie wykonane w tym drugim. Przyłożył szybko odpiłowaną część, posmarował krawędź żywicą i dobywszy pęczek cienkich drucików, zaczął oplatać jajo, jakby drutował pęknięty garnek.