– Był zachwycony, pani Lalu, zachwycony, zamówił dodatkowe kopie na dyskach… ja wiem, oczywiście, że pani swoją pracę wykonała, ale ja teraz nie mam na honoraria, dopiero jak skasuję tego gościa, wie pani, jaka jest sytuacja, u mnie też cienko, ewentualnie jakaś drobna zaliczka, może pięćset złotych chwilowo panią uratuje?
– Przyjadę do pana jeszcze dzisiaj po te pięćset złotych. – Normalnie starałaby się nie pokazywać, jak bardzo potrzebuje pieniędzy, ale gbur za płotem naglił. To znaczy, mówiąc uczciwie, gbur wręcz proponował, że poczeka, ale ona sama czuła naglącą potrzebę pozbycia się tego długu wdzięczności. Nie chciała mieć żadnych długów wdzięczności wobec gbura i już!
Zostawiła niedopitą kawę i nietknięte ciasteczka, wzięła kluczyki do auta i wyszła z gabinetu. W salonie, doskonale widocznym z przedpokoju, siedziały przy herbatce Balbina z Helenką i Marysią. Wszystkie trzy tokowały zawzięcie. Ojca z nimi nie było, pewnie znowu schronił się w cień orzecha z książką w ręce.
Rzeczywiście, schronił się. Ale nie czytał. Rozmawiał przez płot z gburem, cały zadowolony. Gbur też wyglądał milutko. Boże, dogadali się. Ciekawe, na jaki temat.
Porzuciła myśl o miłej pogawędce z tatusiem i skierowała się prosto do samochodu.
Aleksander bez protestów wypłacił jej pięćset złotych. Miał poza tym dobrą wiadomość, że, mianowicie, podczas tej godziny, która minęła od ich rozmowy telefonicznej, kopiarnia wreszcie ruszyła i niebawem będzie można wydusić z kontrahenta pieniądze, wtedy Eulalia dostanie w całości swoje honorarium. Jakie to będzie niebawem, Aleksander nie chciał powiedzieć, żeby nie zapeszyć.
Zapeszyć! Terminologia typowo biznesowa!
Wróciła do Podjuch, wciąż nie mogąc pozbyć się nerwowej drżączki. Miała nadzieję, że ojciec wciąż jeszcze będzie konwersował z gburem – to ułatwiłoby jej oddanie pieniędzy, nie musiałaby specjalnie chodzić do sąsiada.
Owszem, konwersował. Tyle że już nie przez płot, lecz za płotem. Siedzieli sobie obaj jak starzy przyjaciele w ogródku gbura, w wiklinowych fotelach, przy wiklinowym stoliczku i – na Boga! – popijali jakiś koniaczek!
Tego już było za wiele. Rezygnując z natychmiastowego oddania długu, popędziła do domu. Stwierdziwszy, że jedynym niezaludnionym pomieszczeniem jest łazienka, zajęła ją natychmiast i zabarykadowała się w niej na całe dwie godziny, oddając się przyjemności wonnej kąpieli – oczywiście w londyńskich solach bratowej.
Następnego dnia obudziła się z uczuciem, że miała o czymś pamiętać. Prawie śpiąc jeszcze, sięgnęła do kalendarza.
Cholera. Udało jej się zapomnieć o ślubie Wiki.
Złapała za telefon. Niestety, w słuchawce zabrzmiał jej mezzosopran Helenki, umawiającej się właśnie z jakąś koleżanką na kawkę i plotusie. Jaka kawka! Jakie plotusie! A kto będzie remont robił!
Z komórki wydzwoniła fryzjerkę i wybłagała audiencję. Z taką głową na ślub się nie idzie.
Szczęście boskie, że prezent ślubny ma już od kilku miesięcy schowany w szafie. Dwie rozkoszne filiżanki, czajniczek, cukierniczka, dzbanuszek na mleko – wszystko z chińskiej porcelany, delikatne jak skorupka jajka. Będą mieli na herbatkę we dwoje, kiedy już spacyfikują wrzeszczące niemowlę. Podobno Maciuś nie wrzeszczy przesadnie, więc może da im szansę. Do tej herbacianej zastawy mały, tłusty Budda – dokupiła go, bo był w podobnej kolorystyce – niech na nich patrzy życzliwie i przynosi im szczęście.
Wiki absztyfikanta Eulalia widziała kiedyś u niej w programie. Sprawiał sympatyczne wrażenie, chociaż wtedy miał jakieś problemy i był zatroskany. Eulalia miała nadzieję, że uporał się z kłopotami. Koleżance życzyła wszystkiego najlepszego, łącznie z najlepszym chłopem, jakiego Fortuna aktualnie ma na składzie.
Czas! Czas! Ma strasznie mało czasu!
Zrobiła sobie kanapkę i pogryzając ją, przystąpiła do pracy nad twarzą. Z głową już się dużo nie zrobi, niech chociaż makijaż będzie przyzwoity.
– Lalu, może kawki?
– Chętnie, tato, małą, proszę… Kochany jesteś, ja dzisiaj zaspałam i zapomniałam o ślubie koleżanki, strasznie dziurawą mam głowę ostatnio, wiesz?
– To stresy, kochanie. Ja cię rozumiem. Śmietanki?
– Nie, dziękuję. Co tak cicho wszędzie?
– Kobiety wyszły przed chwilą, w szkole Marysi jest jakieś święto klasowe, nie wiem jakie, przestałem za tym trafiać. A młodzi na górze jeszcze śpią.
– Tatku, nie wiesz, jak Helenka z tym remontem?
Ojciec łypnął na Eulalię znad filiżanki.
– Nie denerwuj się…
– Tato! Takim gadaniem właśnie mnie denerwujesz!
– Zdaje się, że fachowcy odmówili wykonywania przeróbek na podstawie jej rysunków, czemu się wcale nie dziwię, też bym odmówił, bo ona tam chce ściany przestawiać, wyburzać… Zażądali projektu. Od architekta. Policzonego. Z gwarancją, że się kamienica nie rozleci, jak oni tam zaczną działalność.
– Boże!
– Ale ona chyba już ma architekta. Tak więc sursum corda, moja córko… Nie martw się. A może byś gdzieś wyjechała? Nie masz ty jakiegoś urlopu?
– Mam pełno. Tylko szkoda mi wyjeżdżać, bo mam też robotę. Nie jest wykluczone, że zwariuję. A popatrz, tato, bałam się, co to będzie, jak zostanę sama, bez Bliźniaków…
– W końcu zostaniesz – pocieszył ją ojciec. – I będziesz całowała ściany swojego domu z radości, że puste w środku. Natomiast muszę ci powiedzieć, że bardzo przyjemnego masz tego sąsiada.
– Widziałam wczoraj, żeście żłopali gorzałę w krzaczkach.
– Nie gorzałę, tylko bardzo przyzwoitego stocka, dwudziestoletniego. Miałem nadzieję, że do nas dojdziesz… Wyobraź sobie, dogadaliśmy się wspólnej uczelni. Oczywiście ja studiowałem dwadzieścia lat wcześniej, ale jednak na tej samej politechnice.
– Ale ty studiowałeś w Szczecinie, tato, a on jest z jakiegoś Trójmiasta…
– Ostatnio z Trójmiasta, a poprzednio wręcz przeciwnie, z Gryfina. Chodził tutaj do szóstki, a potem studiował na budownictwie wodnym. Dopiero potem przeniósł się do Gdańska, bo tam miał pracę. I jakieś studia podyplomowe. Chyba nie był zbyt szczęśliwy w tym Gdańsku. Nie zwierzał mi się wprawdzie, ale takie odniosłem wrażenie. Wrócił teraz na stare śmieci. Czemu ty go nie lubisz?
– A co, skarżył się? Plotkowaliście o mnie?
– Nie żartuj, Lalu, ja mam oczy.
– No więc, jeżeli nie plotkowaliście o mnie, to o czym rozmawialiście tak długo?
Ojciec zaśmiał się, wyraźnie zadowolony.
– Mamy sporo wspólnych tematów. Nie jest wykluczone, że powtórzymy posiedzenie. Może dasz się skusić i zaszczycisz nas.
– Wykluczone. Słuchaj, nie oddałbyś mu pieniędzy w moim imieniu? Z podziękowaniem?
Pozbywszy się w ten prosty sposób kłopotu, Eulalia pomknęła rączo do fryzjerki, która już na nią czekała. Przez godzinę warczały na siebie nawzajem – Eulalia, która bała się spóźnić na ślub, i fryzjerka, zdecydowana nie wypuścić z rąk półfabrykatu, jak to określiła. Ostatecznie Eulalia w charakterze subtelnej blondynki w odcieniach popielatym, złotym i jasnorudawym znowu zbliżyła się do ulubionego wieku, lat trzydziestu dziewięciu. Oczywiście po kwiatki poleciał jej chłopak od mycia włosów, bo sama już by nie zdążyła.
Kiedy udało jej się z niemałym trudem zaparkować w pobliżu Zamku, przed urzędem stanu cywilnego kłębiły się tłumy, w tym dwie pełne ekipy filmowe. Nowożeńców nie było widać.
– Są w środku – zaraportował w przelocie Pawełek, filmujący przybywających wciąż gości. – Wchodź już, bo się potem nie dopchasz na miejsca siedzące!
Posłuchała i trafiła akurat na podniosły moment wejścia do sali ślubów. Młodsi koledzy przepuścili ją do przodu… no, może trochę wymusiła to przepuszczenie, ale strasznie chciała natychmiast zobaczyć pannę młodą. A zwłaszcza jej absztyfikanta.
Absztyfikant spodobał się Eulalii od pierwszego wejrzenia, miał bowiem fizjonomię człowieka z charakterem. Wyglądał równie przystojnie, jak wtedy w programie, tylko wówczas usta miał zacięte i wzrok twardy jak skała, a teraz uśmiechał się sympatycznie, a w kącikach oczu miał kurze łapki. Pogłębiały mu się, kiedy patrzył na Wiktorię.
Wika wyglądała prześlicznie, ubrana w skromny kostiumik w kolorze jasnomorelowym i mały kapelusik w tym samym kolorze i z takąż woalką. Filmowe oko Eulalii z uznaniem dostrzegło również jasnomorelowe satynowe pantofle. W ręce trzymała bukiecik kolorowych frezji.
Bardzo ładna kompozycja, naprawdę. Znakomicie dopasowana do ciemnoszarego garnituru pana młodego.
Eulalia kiwnęła głową z aprobatą. Wika podchwyciła spojrzenie przyjaciółki, puściła do niej oko i pokazała podniesiony kciuk. Absztyfikant zauważył to i ukłonił się Eulalii. Doszła do wniosku, że Wika dobrze trafiła. Aczkolwiek facet jest od niej nieco starszy… chyba przed czterdziestką, Wika ma około trzydziestu albo jakoś tak. Och, nieważne, dla niej i tak jest o wiele za młody.
Do sali wpadły z impetem obie ekipy telewizyjne i tu się podzieliły: Marek zajął się wyłącznie parą młodych, a Pawełek skoncentrował się na całej reszcie.
Teraz Eulalia przyjrzała się świadkom. Nooo, jeden jest z całą pewnością rybakiem. Pewnie przyjaciel tego całego Wojdyńskiego z czasów, kiedy sam pływał. Albo aktorem charakterystycznym, grającym całe życie tylko role rybaków. Wprawdzie miał na sobie bardzo porządny garnitur z marynarką dwurzędową, ale z rękawów tej marynarki wystawały łapy wielkości średnich bochenków chleba i wyraźnie przeżarte przez sól. A ruda broda to już był po prostu ósmy cud świata. Ogromna, postrzępiona, w kształcie łopaty. I małe niebieskie oczka, bystro patrzące z sieci zmarszczek pokrywających gęsto ogorzałe oblicze. Miód. Warto by o nim kiedy zrobić reportaż, ale to już pewnie Wika też zauważyła, nie będzie koleżance podbierać obiektów.
Drugiego świadka znała. Wiki szwagier, Krzyś ortopeda. Bardzo przyjemny człowiek, nastawiał jej kiedyś zwichniętą rękę, a ponieważ zwichnęła ją sobie w stanie nietrzeźwym, więc zamiast znieczulenia zaordynował jej dodatkową setkę. Jak twierdził, jego środki anestetyczne mogłyby się nie polubić z tą całą gorzałą, którą już zdążyła wytrąbić. Terapia poskutkowała, ręka na trzeci dzień była jak nowa.