Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Eulalia pokiwała głową. Rzeczywiście, Bliźniaki przerwały wakacje, aby zostać w domu z przyjaciółmi, straciły miesiąc z planowanych wojaży, ale teraz sytuacja się unormowała, podopieczni nie potrzebowali już opieki, bo istotnie się zadomowili i nauczyli unikać bezpośrednich starć z Balbiną.

– Jedźcie – powiedziała krótko. – Ale mam nadzieję, że jakiś tydzień bezpośrednio przed waszym wyjazdem na studia spędzimy razem. Może byśmy pojechali w góry?

– Właśnie chcieliśmy ci to zaproponować – rzekł poważnie Kuba. – Takie pożegnanie dzieciństwa, co, mama?

Eulalia westchnęła.

– Nie da się ukryć. Zaczynamy nowe życie?

– Nie smuć się, mamuniu. – Sławka też zaczynała mieć duże oczy. – Jakoś musimy sobie z tym poradzić. Poza tym nie pożegnanie dzieciństwa, tylko powitanie dorosłości. A teraz chcemy tylko na jakiś tydzień, no, góra na dziesięć dni, skoczyć nad morze, do naszej paczki klasowej. Oni się zainstalowali w Pogorzelicy, w leśnym domku u ciotki Marcina. Wiesz, którego. Tego jajogłowca, co szedł indywidualnym tokiem. Nie Marcina sportowca, tylko Marcina intelektualisty.

– Wiem, wiem. Spokojnie możecie jechać. Jak finanse?

– Mamy. Nie wydaliśmy jeszcze wszystkiego, cośmy zarobili w Lubomierzu. Popatrz, jak dobrze było posiedzieć w domu i pooszczędzać. Ale jeżeli nam coś dorzucisz, nie będziemy się opierać.

– Trochę wam dorzucę… Nie za dużo.

– Każdy grosz mile widziany.

– Tak się jeszcze zastanawiam… rozumiecie, mam przed oczami Paulinę i te jej wszystkie przeżycia sercowe… a jakbym was tak zapytała o wasze…

– Nasze co?

– Życie prywatne.

– To byśmy ci nic nie powiedzieli. Życie prywatne to życie prywatne.

– Mów za siebie, Kubeł. Nie martw się, mama, na razie nie prowadzimy jakiegoś bardzo zobowiązującego życia prywatnego. A jeśli w ogóle jakieś prowadzimy, to w ramach zdrowego rozsądku.

– To znaczy, że nie zostaniesz babcią na dniach.

– Ani nawet teściową.

– Rozumiecie, wolałabym wiedzieć zawczasu…

– Jak będzie zobowiązująco, to się dowiesz. Naprawdę. Nie martw się. To my jutro startujemy. Poradzisz sobie?

– Jeżeli Helenka nie będzie miała jakiejś erupcji pomysłowości…

– Matka, ty to lepiej odpukaj.

Zgodnie odpukali wszyscy troje pod blatem stolika.

Helenka miała jednak erupcję pomysłowości. Przekonała się o tym Eulalia, robiąc zakupy w supermarkecie na drugi dzień po wyjeździe Bliźniaków. Zakupy robiła z rozpędu, raz na tydzień, biorąc z półek wszystkie najpotrzebniejsze, największe i najcięższe rzeczy i upychając je w samochodzie. Nie chciała obarczać tym Helenki, wolała mieć pewność, że wszystko jest w domu. W zasadzie mogłaby ją obarczyć, spokojniutko; większość zakupionej przez nią żywności i tak zużywała Balbina do przyrządzania posiłków, którymi – wciąż trwając w urazie do Eulalii – karmiła tylko „swoją” część rodziny. Eulalia nie chciała jednak mnożyć zadrażnień.

Jak zwykle, przeleciała jak torpeda między regałami, w dwadzieścia minut napełniając olbrzymi wózek ze sporą górką. Były godziny szczytu i do kas stały spore kolejki. Stanęła więc w ogonku, zastanawiając się, czy powinna wziąć pięć toreb, żeby zapakować to wszystko, czy może raczej sześć?

Z kolejkowego letargu wytrąciło ją delikatne puknięcie w ramię. Odwróciła się i ujrzała hollywoodzki uśmiech Rocha.

– Mówiłem dzień dobry dwa razy – oznajmił pogodnie. – Czyżbyś wymyślała jakiś nowy scenariusz? I to są zapasy na te dwa miesiące, kiedy się zamkniesz w samotni i będziesz tworzyć?

– O, cześć, Rochu – ucieszyła się, jak zawsze, na jego widok. – To tylko na tydzień, ale dla siedmiu osób. Wzięłam też duże proszki do prania i nawóz do ogródka, dlatego mam tak dużo. Ile powinnam wziąć tych torebek, pięć czy sześć?

Roch rzucił spojrzeniem znawcy.

– Siedem. I pomogę ci to pchać. To znaczy pomożemy. Spotkałem tu mojego szefa, o, idzie.

Eulalia, zaskoczona, przypomniała sobie, że przecież szefem Rocha jest od jakiegoś czasu gbur. I właśnie w tej chwili go ujrzała. Szedł w stronę Rocha, a więc i w jej stronę, do licha… trzymając w jednej ręce duży słój kawy rozpuszczalnej, w drugiej paczkę makaronu, a na twarzy mając wyraz doprawdy nieodgadniony.

– Rochu, przecież mówiłam ci, że to mój wróg – syknęła, zanim gbur zdążył się zbliżyć. – Po jaką cholerę mi tu go prowadzisz?

– Ja go nie prowadzę, sam lezie – odparł Roch, nieco skonfundowany. – Przepraszam cię, zapomniałem, byłbym ustawił się w drugim końcu sklepu. Ale teraz już po herbacie, a mamy jeden kosz, wiesz, straszny tu dzisiaj tłok, wzięliśmy wspólny. On zapomniał o kawie i poszedł w półki… Jeszcze raz cię… No jestem, panie Januszu, zająłem kolejkę za moją znajomą… Państwo też się znają, mam wrażenie…

Gbur zgrabnie uwolnił prawicę od trzymanego w niej makaronu Malma, przekładając go do lewicy, w której miał już kawę. Eulalia uznała więc, że powinna mu podać rękę. Uścisnął ją, a ona znowu miała okazję stwierdzić, że ściska dłoń w przyjemny sposób.

– Pani kładzie te rzeczy na taśmę – zabrzmiało za nimi. To kolejka w charakterystyczny sposób okazywała zniecierpliwienie.

Rzeczywiście, przed Eulalią pokazał się kawałek wolnej taśmy.

Wytrącona z równowagi Eulalia rzuciła się wykładać towary, a Roch pospołu z gburem ruszyli jej do pomocy. Wyglądało na to, że siedem toreb będzie w sam raz.

– Czterysta osiemdziesiąt sześć, dwadzieścia cztery grosze – powiedziała zmęczona pani kasjerka.

Eulalia skrzywiła się nieco, ale przypomniała sobie, że uzupełniła też zapas kosmetyków w łazience – te wszystkie mydła, szampony, płyny do kąpieli, pianki, żele, balsamy do ciałka, kremy do rąk i nóg – strasznie drogo to wypada. Trzeba będzie przycisnąć Roberta czyściocha, żeby się jednak dokładał i do tej puli. Sądząc po aromatach, jakie zostają po jego kąpieli w łazience, używa wszystkich znajdujących się tam zasobów. Pola, odkąd przeszła jej depresja, też zaczęła kąpać się dwa razy dziennie, a żadnych swoich płynów i mydelniczek do łazienki nie wstawiła… A może trzyma to w pokoju? Bzdura. W pokoju nie ma gdzie.

Stwierdziła nagle, że kasjerka patrzy na nią z niemym, ale bardzo wyrazistym wyrzutem w oczach. Podała jej kartę Atanazego, którą swojego czasu zarekwirowała Balbinie i którą posługiwała się odtąd swobodnie, aczkolwiek nie rozrzutnie. Płacąc w sklepach, artystycznie podrabiała podpis złożony przez brata na karcie: A. Leśnick… z zawijasem. Pani przeciągnęła kartę przez urządzenie, poczekała chwilę i oddalają Eulalii.

– Brak środków.

Eulalia znieruchomiała.

– Niemożliwe. Proszę sprawdzić jeszcze raz.

Muszą być pieniądze! Ostatnio, kiedy sprawdzała stan konta, było tam jeszcze z osiem tysięcy! Może coś z kartą cholerną, szlagżeż by to trafił najjaśniejszy, gbur patrzy! A na jej własnym koncie dwieście złotych, a gotówki przy sobie dwadzieścia osiem… Rany boskie, a gbur patrzy…

– Brak środków, proszę pani. Ma pani gotówkę? Albo inną kartę?

No ma, ma jedno i drugie, ale za mało, za mało! A gbur patrzy. Cholera jasna, psiakrew, co ona teraz zrobi…

– Rochu, pomocy! Do jutra! Nie wiem, co z tą kartą, forsy tam jest pełno…

Roch już wertował swój portfel.

– Lalu, przepraszam cię najmocniej, ale nie mam tyle przy sobie. A karta mi straciła ważność, jutro odbieram nową…

Eulalia spociła się i czuła, jak rumieniec wstydu oblewa jej twarz aż po koniuszki uszu.

– No to jak będzie? Płaci pani?

Kolejka też dała głos.

– Do sklepu jak się idzie, to się sprawdza, czy się ma za co zakupy zrobić! Czas pani nam zabiera! Zanim teraz kasjerka to wszystko wykasuje…

Eulalia już otwierała usta, żeby przeprosić kasjerkę i wszystkich, kiedy jak przez mgłę usłyszała za plecami głos należący bez wątpienia do gbura:

– Spokojnie, pani Eulalio. Proszę pozwolić, ja zapłacę, a pani mi odda przy okazji.

Gbur obojętnym ruchem podał kasjerce własną kartę. Kasjerka capnęła ją natychmiast i błyskawicznie wykonała swoje tajemnicze operacje. Gbur podpisał rachunek.

Uff. Po wszystkim. Niech to diabli wezmą, właściwie facet podjął decyzję za nią, a ona nawet nie zdążyła myśli pozbierać! Ratownik cholerny! Właściwie to nawet ładnie z jego strony… Gdzie tam ładnie, trafiła mu się okazja do pokazania swojej wyższości… Co on sobie o niej myśli! Prawdopodobnie, że jest kretynką… Teraz będzie tryumfował obrzydliwie…

Eulalia, targana mieszanymi uczuciami, zajęła się upychaniem góry towarów do siedmiu toreb.

Tymczasem Roch i gbur płacili za swoje zakupy, a pani kasjerka wreszcie spojrzała na Rocha i – podobnie jak większość kobiet – doznała olśnienia. Natychmiast przestała się spieszyć i nawet zmalały jej worki pod oczami. Patrząc z zachwytem na to nadprzyrodzone męskie zjawisko, uśmiechające się do niej filmowo (Roch przeważnie uśmiechał się do ludzi, jako człowiek z natury życzliwy), upuściła skaner, który wleciał jej gdzieś pod nogi, w związku z czym musiała go szukać. Kolejka, złożona głównie z zestresowanych mężczyzn oraz kobiet w wieku postprodukcyjnym, znowu zrobiła awanturę, tym razem kasjerce. Dało to wszystko Eulalii czas potrzebny do ochłonięcia.

Ze sklepu wyszli razem. Gbur nic nie mówił, Eulalia też (ochłonięcie nie było widać pełne), Roch czuł się więc zmuszony uzupełniać braki w konwersacji i gadał za troje. Wyglądało na to, że ani Eulalia, ani gbur nie słuchają go z przesadną uwagą.

Kiedy doszli do samochodu Eulalii, Roch, prowadzący dotąd jej wyładowany siedmioma torbami wózek, zaczął je upychać w bagażniku, ona zaś przypomniała sobie, że jeszcze nie podziękowała swojemu wybawcy. Tak naprawdę wcale nie miała ochoty mu dziękować. Prawdopodobnie on się teraz cieszy. Pod tą spokojną powłoką, tą skorupą, cały aż wibruje z uciechy. Tak się pięknie podłożyła! Tak się wygłupiła! A on – pieprzony ratownik z odruchami! – pospieszył z pomocą!

– Dziękuję panu bardzo – powiedziała, rozeźlona własnymi myślami. – Postaram się dzisiaj jeszcze oddać panu te pieniądze.

– Nie musi się pani spieszyć – powiedział uprzejmie. I po co komu taka fałszywa uprzejmość?

38
{"b":"88053","o":1}