Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Lala? Dzień dobry, Teatr Współczesny się kłania. Poznajesz?

– Anka? To ty, naprawdę?

Anna Juraszówna, znajoma jeszcze ze studiów, zaczepiła się kiedyś w teatrze na trochę i wsiąkła na resztę życia. Od kilku lat się nie kontaktowały, ale Eulalia wiedziała, że Anka pracuje w dziale literackim teatru i ma się tam nieźle.

– Naprawdę. Cieszę się, że cię słyszę. Wszystko w porządku? Pocieszyłaś się po Arturku?

– Po Arturku pocieszyłam się sto lat temu!

– Co mówisz! I jak mu na imię?

– Święty spokój! A co u ciebie?

– Ja wciąż z tym samym Przemkiem. Już się chciałam rozwodzić z pięć razy, ale to za dużo roboty. A on mnie zawsze rozśmiesza i nie umiem być zasadnicza. Słuchaj, Lalka, ty masz dziecko?

– Nie zaskakuj mnie tak strasznie! Mam dwójkę, przecież ich znasz! Sławka i Kuba, właśnie zdali maturę.

– Nie żartuj, kiedy oni dorośli? Gratuluję, uściskaj ich ode mnie. A żadnego mniejszego nie masz? Jesteś pewna?

– Raczej tak. Czekaj, Anka, mam bratanicę młodszą, to znaczy brat młodszy ode mnie, a bratanica od moich Bliźniaków. Ty mów, o co ci chodzi, bo dostanę zawału!

– Przyszła do nas, do teatru, starsza pani…

– Rany boskie! Moja mama!

– Niewykluczone. Przyszła do sekretariatu i z miejsca zaczęła robić awanturę. Przypadkiem tam byłam, a ponieważ wymieniła twoje nazwisko, zabrałam ją do siebie, chociaż chciała rozmawiać z dyrektorem albo z reżyserem. Nie wiedziała, jak się nazywa, ale opisała dosyć dokładnie Bonera, wiesz, tego z Krakowa. On u nas robi „Pippi Langstrumpf”.

Eulalia jęknęła. Domyśliła się ciągu dalszego. A trzeba było słuchać uważnie, co mamusia mówiła przy spóźnionych śniadankach w cudnym, o wiele za krótkim, okresie montażowym!

– Anka, czy mama nalegała na zatrudnienie mojej nieprzeciętnie zdolnej bratanicy w charakterze gwiazdy sezonu?

– No… coś w tym rodzaju. Ja jej mówiłam, że Boner szuka dziewczynki starszej, ale nie bardzo chciała mnie słuchać…

– Ona nikogo nie chce słuchać. Zdążyła się skompromitować?

– Nie do końca. Właściwie wcale. Usunęłam ją w porę z miejsca publicznego, ale ty jej może pilnuj albo jej coś powiedz, bo jeżeli jej się uda dopaść Bonera, to krew się poleje. On tylko w telewizji wygląda jak łagodny kotek z wąsami. To furiat.

– Nie wiem, czy spacyfikowałby moją starszą panią… ale chyba lepiej nie próbować. Aniu, jestem ci wdzięczna dozgonnie. Prawdopodobnie uratowałaś moje dobre imię. O ile jeszcze takowe posiadam.

– Drobiazg. Musimy się kiedyś spotkać na plotach!

Wymieniły numery komórek i pożegnały się serdecznie. Może naprawdę udałoby się odnowić tę starą przyjaźń? W ramach odzyskiwanej swobody ruchów?

Na razie należy zapomnieć o swobodzie.

Wygląda na to, że oprócz Marysi będzie trzeba pilnować również mamusi.

Swoją drogą mamusia była kiedyś normalniejsza. Czyżby istniał tu jakiś wpływ Helenki o niepohamowanych ambicjach?

Eulalia z kolejnym westchnieniem wywołała na komórce numer brata.

– Atanazy? Masz pod ręką jakiś telefon? Normalny? Bo za tę komórkę zapłacę miliony…

– Coś się stało Marysi?

– Marysi nic. Mnie szlag trafi.

– A, to w porządku. To znaczy… Podaj mi ten numer.

Eulalia podyktowała bratu telefon do redakcji. Zadzwonił od razu.

– Lała? No mów, co się stało.

– Jeszcze nic. Oprócz tego, że twoje dziecko spontanicznie wystąpiło u nas w programie, za co facet, który ją z życzliwości zabrał do studia, dostanie teraz naganę i ma obcięte honoraria. Muszę mu postawić koniak. Ty mów lepiej, co u was. Kiedy Helenka zamierza wracać?

Tym razem Atanazy westchnął ciężko.

– Trudno wyczuć. Podoba jej się tutaj. Na razie przestała mi suszyć głowę o protekcję w wydawnictwach, bo całymi dniami biega po galeriach.

– Stęskniła się za prawdziwą sztuką w naszym ubogim kraju?

– Nie, ona gania po galeriach z ciuchami i różnymi innymi takimi. Dużo jej czasu to zajmuje, bo nie ma dobrej orientacji w terenie i błądzi. Londyn jest duży. Ale generalnie jest zadowolona. Widziała Fergie.

– O Boże!

– No właśnie. Opowiedz o tym występie Marysi.

Eulalia opowiedziała.

– A teraz, wyobraź sobie, mama poleciała do teatru i zażądała, żeby Marysię zaangażowali. Jako cholerną Pippi. Ja nie wytrzymam…

Atanazy zaczął się śmiać.

– Ty się nie śmiej! Mnie w tym teatrze znają! A matka się na mnie powołuje! Może byś lepiej odesłał Helcię do domu, niech sama robi za menago twojej córeczki!

W Londynie na chwilę zapadła cisza. Widać Atanazy myślał intensywnie.

– Wiesz, że to znakomity pomysł? Lala! Może ona weźmie to poważnie! I da mi wreszcie spokój!

– Atuś, czy ty nie masz wrażenia, że oboje jesteśmy troszkę nie w porządku?

– Wobec Helenki?

– Nie, wobec Marysi…

Atanazy spoważniał.

– Lala, ja już mam siwe włosy od poczucia winy! To przecież moje dziecko, czy ty myślisz, że ja jej nie kocham? Ale Helenka ma zbyt silną osobowość jak dla mnie. Ja jestem człowiek łagodny, mało ambitny, spokojny i nienawidzę konfliktów. Jedyna moja obrona to ta odrobina talentu i forsa, którą mogę zarobić i dać Helence. To na pewno źle o mnie świadczy, ale ja nie mam odwagi powiedzieć jej, że się wygłupia i robi z Marysi egzemplarz nie z tej ziemi…

Eulalii przypomniał się ulubiony serial o Hiacyncie Bukiet, która też miała silną osobowość i wszyscy jej się bali śmiertelnie. No tak, Helenka to Hiacynta Bukiet w czystej postaci. To już wiemy.

– Atek, musimy coś wymyślić, inaczej twoja córka a moja chrześniaczka wyrośnie na nie wiadomo co. Może byś tam zarobił jakieś straszne pieniądze i posłał ją do szkoły z internatem? Angielskiej. To by zaspokoiło Helenki ambicję, a dziecko może by jeszcze wyszło na ludzi.

– Uważasz, że inaczej nie wyjdzie?

– Ma niewielkie szansę.

– A ty słyszałaś o jakichś angielskich szkołach dla dziewczynek? Bo ja tylko o Eton, a to raczej dla paniczów…

– Rozejrzyj się, mówię! Zorientuj. Sprawdź ceny i swoje możliwości finansowe. Przecież dobrze zarabiasz.

– Lala, ona ma dopiero dziesięć lat.

– To zreformuj Helenkę.

– Zaraz będę miał szansę, bo właśnie wraca, widzę ją przez okno. Życz mi powodzenia. Cholera. Trochę miałem nadzieję, że Marysia znormalnieje przy tobie, ale skoro ściągnęłaś mamę… Swoją drogą to niesamowite, co ta moja Helenka robi z ludźmi! Dobra, kończymy, bo jak mnie Helenka zobaczy przy telefonie, wyciągnie ze mnie wszystko, a ja nie wiem jeszcze, czy chcę jej po wiedzieć o tej Pippi. Całuję cię, siostro, yes, yes, thank you, see you later!

Eulalia z kolejnym westchnieniem odłożyła słuchawkę. Zamknęła wszystkie programy w komputerze, przy którym cyzelowała komentarz do filmu, po czym zapakowała do torby kupione rano gazety i udała się do domu.

W domu Marysia z wymalowanymi na buzi piegami i włosami zaplecionymi w dwa idiotyczne warkoczyki chodziła po pokojach, mamrocząc pod nosem jakieś teksty.

Eulalia z błyskiem w oku wciągnęła matkę do kuchni i zapytała, co to ma oznaczać. Mama była, ogólnie biorąc, oburzona. Jakaś facetka nie dopuściła jej do dyrektora teatru ani do reżysera, który prawie zaproponował Marysi rolę Pippi! Jak to – nie zaproponował? No, może nie wprost, ale skoro zapisał sobie telefon, to znaczy, że chce ją zaangażować, docenił z miejsca jej swobodę bycia, odwagę, urok osobisty! Zadzwoniłby? A jeżeli zgubił numer telefonu? Na pewno zapisał go sobie na jakiejś karteczce, jak to zwykle przy takich okazjach! Zgubił! Zgubił, bo już by dzwonił! A Marysia? Cóż, Marysia, mądre dziecko, nie chce tracić czasu i ćwiczy! Eulalia nie powinna wydziwiać, niech się raczej zastanowi, jak dotrzeć do tego reżysera, baba w teatrze robiła wrażenie, jakby ją znała, trzeba to natychmiast wykorzystać!

Eulalia chwilowo zrezygnowała z dyskusji, odgrzała sobie rosół (zdecydowany pożytek ze sprowadzenia mamy) i zjadła go, zastanawiając się, gdzie też podziewa się ojciec rodu.

Znalazła go jakiś czas później zaszytego w kąt jej własnego gabinetu i zaczytanego w „Targowisku próżności” Thackeraya.

– Nie wiedziałem, że to masz, kochanie – powiedział, unosząc głowę znad postrzępionych kartek. – Zawsze wolałem Thackeraya od Dickensa.

– Kupiłam kiedyś w antykwariacie, śliczne wydanie, prawda? Nie mogłam się oprzeć tym rycinom. Jadłeś już kolację?

– Jadłem. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że okupuję twój pokój. Ale to tylko pod twoją nieobecność, Lalu. Tu jest przyjemnie… te wszystkie książki… i jakoś tak spokojnie.

– To dlatego, że ten pokój jest trochę odcięty od reszty mieszkania. Arturek go sobie szykował na świątynię dumania. Na szczęście wyprowadził się w porę. Jakby co, to masz tu jeszcze całą maszynerię do grania, możesz sobie posłuchać do lektury. Chyba umiesz obsłużyć standardowy kompakt?

– Och, tak, oczywiście, ale nie w tym rzecz. Widzisz, w tym kąciku, nawet jeśli Balbinka zajrzy do pokoju, to jest szansa, że mnie nie zobaczy. Drzwi jej zasłaniają. A jeśli zacznę puszczać muzykę…

– Rozumiem, będzie cię łatwiej nakryć. Biedny tato. Nie przejmuj się. Masz tu bardzo dobre słuchawki, Bliźniaki mi kupiły na imieniny. – Sięgnęła do szafki i wydobyła rzeczony sprzęt, lśniący chromem i zaopatrzony w długi kabel. – Tu jest pilot, pełny komfort. Jakby cię mama dopadła, możesz się wykręcać, że nie słyszałeś. One są dobrze wytłumione, nic nie przepuszczają z zewnątrz. Ale teraz może byśmy poszli jednak do nich? W telewizji będzie „Wielka włóczęga”, uwielbiam to, a mama nie lubi Louisa de Funesa. No chodź, obejrzymy to sobie razem. Chodź, proszę, bo nie będę miała z kim się śmiać!

– To ten film, gdzie on grał dyrygenta? – Klemens Leśnicki zamknął „Targowisko próżności”. – Jeżeli tak, to ja też to uwielbiam. Chodź, córko.

Następnego dnia Eulalia wymknęła się do pracy na dziesiątą rano, usiłując nie słuchać Balbiny, przekonującej ją energicznie do swoich racji i nawołującej do natychmiastowego nawiązania kontaktu z reżyserem, który może się, nie daj Bóg, rozmyślić i zaangażować jakąś obcą dziewczynkę, a to by było nie do zniesienia i jaka strata dla widzów…

17
{"b":"88053","o":1}