Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Miejsca przy okrągłym stole — oprócz jednego — były oznaczone. Fringilla siedziała obok Assire var Anahid, mając po prawej właśnie owo wolne krzesło, oddzielająca ją od Sheali de Tancaryille, za którą zajęły miejsca Sabina Glevissig i Keira Metz. Na lewo od Assire siedziała Ida Emean, Francesca Findabair i Yennefer. Dokładnie naprzeciw Assire usadowiła się Filippa Eilhart, mająca po prawej Margaritę Laux-Antille, a po lewej Triss Merigold.

Wszystkie krzesła miały poręcze rzeźbione w kształty sfinksów.

Filippa rozpoczęła. Powtórzyła powitanie i natychmiast przeszła do rzeczy Fringilla, której Assire zdała szczegółową relację o poprzednim zebraniu łoży, nie dowiedziała się ze wstępu niczego nowego. Nie zaskoczyły jej również ani złożone przez wszystkie czarodziejki deklaracje o przystąpieniu do konwentu, ani pierwsze głosy w dyskusji.

Była jednak lekko speszona, albowiem te pierwsze głosy dotyczyły wojny, jaką Cesarstwo prowadziło z Nordlingami, a zwłaszcza całkiem niedawno rozpoczętej operacji w Sodden i Brugge, w trakcie której wojska cesarskie starły się zbrojnie z armią Temerii. Mimo zakładanej apolityczności konwentu, czarodziejki nie były w stanie ukryć swych poglądów. Niektóre ewidentnie niepokoiła obecność Nilfgaardu u bram. Fringilla doznawała mieszanych uczuć. Zakładała, że osoby tak wykształcone powinny rozumieć, że Cesarstwo niesie na Północ kulturę, dobrobyt, porządek i stabilność polityczną. Z drugiej zaś strony nie wiedziała, jak sama reagowałaby, gdyby to do jej domu zbliżały się obce wojska.

Filippa Eilhart najwyraźniej miała jednak dość dystorsji o sprawach militarnych.

— Wyniku wojny nikt nie jest w stanie przewidzieć — powiedziała. - Co więcej, przewidywanie takie pozbawione jest sensu. Spójrzmy wreszcie na tę rzecz chłodnym okiem. Po pierwsze, wojna nie jest aż tak wielkim złem. Bardziej obawiałabym się skutków przeludnienia, które na tym etapie rozwoju rolnictwa i przemysłu oznaczałoby totalną klęskę głodu. Po drugie, wojna to kontynuacja polityki władców. Ilu z obecnie rządzących będzie żyło za lat sto? Żaden, to oczywiste. Ile dynastii przetrwa? Nie sposób przewidzieć. Dzisiejsze spory terytorialne, dynastyczne, dzisiejsze ambicje i dzisiejsze nadzieje będą za sto lat prochem i pyłem na kronikach. Ale jeśli my się nie zabezpieczymy, jeśli damy się wciągnąć w wojnę, z nas też zostanie proch i pył. Jeżeli natomiast spojrzymy nieco ponad sztandary, jeśli zamkniemy uszy na bojowe i patriotyczne okrzyki, przetrwamy. A musimy przetrwać. Musimy, bo ponosimy odpowiedzialność. Nie wobec królów i ich partykularnych, zawężonych do jednego królestwa interesów. My odpowiadamy za świat. Za postęp. Za zmiany, które ten postęp niesie. Odpowiadamy za przyszłość.

— Tissaia de Vries ujęłaby to inaczej — powiedziała Francesca Findabair. - Jej zawsze chodziło o odpowiedzialność wobec zwykłych, prostych ludzi. Nie w przyszłości, ale tu i teraz.

— Tissaia de Vries nie żyje. Gdyby żyła, byłaby wśród nas.

— Zapewne — uśmiechnęła się Stokrotka z Dolin. - Ale nie myślę, by zgodziła się z teorią o wojnie jako remedium na klęskę głodu i przeludnienia. Zwróćcie uwagę na to ostatnie słowo, szanowne konfraterki. Obradujemy używając języka wspólnego, mającego ułatwić porozumienie. Ale dla mnie jest to język obcy. Coraz bardziej obcy. W języku mojej matki nie ma słowa: «przeludnienie», a słowo: «przeelfienie» byłoby neologizmem. Nieodżałowanej pamięci Tissaia de Vries przejmowała się losem zwykłych ludzi. Jeżeli chodzi o mnie, to nie mniej ważny jest los zwykłych elfów. Chętnie przyklasnęłabym idei wybiegania myślą w przyszłość i traktowania dnia dzisiejszego jako efemerydy. Ale z przykrością stwierdzam, że dzień dzisiejszy warunkuje jutrzejszy, a bez jutra nie będzie przyszłości. Dla was, ludzi, śmieszny jest może płacz nad krzakiem bzu, który spłonął w czasie wojennej zawieruchy, wszakże bzu nie zabraknie, nie będzie tego, będzie inny, a nie będzie bzu, cóż, będzie akacja. Wybaczcie botaniczne metafory. Ale przyjnmcie łaskawie do wiadomości że to, co dla was, ludzi, jest kwestią polityki, dla nas elfów, jest kwestią fizycznego przetrwania.

— Polityka mnie nie interesuje — oświadczyła głośno Margarita Laux-Antille, rektorka akademii magicznej. Ja po prostu nie życzę sobie, by dziewczęta, których edukacji się poświęciłam, wykorzystywano jako kondotiera mydląc im oczy sloganami o miłości ojczyzny. Ojczyzną tych dziewcząt jest magia, tego ich uczę. Jeżeli moje dziewczęta ktoś zaangażuje w wojnę, postawi na nowym wzgórzu Sodden, to one będą przegrane niezależnie od wyniku na polu bitwy. Rozumiem twoje zastrzeżenia Enid, ale mamy się zajmować przyszłością magii, nie problemami rasowymi.

— Mamy zajmować się przyszłością magii — powtórzyła Sabrina Glevissig. - Ale przyszłość magii warunkuje status czarodziejów. Nasz status. Nasze znaczenie. Rolą, jaką spełniamy w społeczeństwie. Zaufanie, szacunek i wiarygodność, powszechna wiara w naszą przydatność, w to że magia jest niezbędna. Stojąca przed nami alternatywa zdaje się prosta: albo utrata statusu i izolacja w wieżach z kości słoniowej, albo służba. Służba nawet na wzgorzach Sodden, nawet jako kondotierki…

— Albo jako służące i dziewki na posyłki? — Triss Merigold odrzuciła z ramienia swe piękne włosy. - Ze zgiętym karkami, gotowe do posług na każde kiwnięcie cesarskiego palca? Bo wszakże taką rolę przydzieli nam Pax Nilfe gaardiana, jeśli powszechnie zapanuje.

— Jeśli zapanuje — powiedziała z naciskiem Filippa. - My nie mamy alternatywy. My musimy służyć. Ale magii. Nie królom i cesarzom, nie ich dzisiejszej polityce. Nie sprawom rasowej integracji, bo ta również poddana jest dzisiejszym celom politycznym. Nasz konwent, drogie panie, nie po to został powołany, byśmy dopasowywały fflt do dzisiejszej polityki i codziennych zmian na linii frontu. Nie po to, byśmy gorączkowo szukały rozwiązań adekwatnych do danej sytuacji, zmieniając kolor skóry kameleonim sposobem. Rola naszej loży winna być aktywna. I całkiem odwrotna. Realizowana wszystkimi dostępnymi nam sposobami.

— Jeśli dobrze pojmuję — uniosła głowę Sheala de Tancarville — namawiasz nas do aktywnego wpływania na bieg wydarzeń. Wszystkimi sposobami. Również bezprawnymi?

— O jakim prawie mówisz? O tym dla maluczkich? O tym zapisanym w kodeksach, które same opracowałyśmy i podyktowałyśmy królewskim jurystom? Nas obliguje tylko jedno prawo. Nasze!

— Rozumiem — uśmiechnęła się czarodziejka z Koviru. - Wpłyniemy zatem aktywnie na bieg wydarzeń. Jeśli polityka władców będzie nam nie po myśli, zwyczajnie ją zmienimy. Tak, Filippo? A może lepiej od razu obalić tych koronowanych durniów, zdetronizować ich i przepędzić? Może od razu przejąć władzę?

— Sadzałyśmy już na tronach wygodnych nam władców. Błąd nasz polegał na tym, że nie sadzałyśmy na tronie magii. Nigdy nie dawałyśmy magii władzy absolutnej. Czas naprawić ten błąd.

— Masz oczywiście na myśli siebie? — Sabrina Glevissig przechyliła się przez stół. - Oczywiście na tronie Redanii? Jej wysokość Filippa Pierwsza? Z Dijkstrą jako księciem małżonkiem?

— Nie mam na myśli siebie. Nie mam na myśli królestwa Redanii. Mam na myśli wielkie Królestwo Północy, w które rozwinie się dzisiejsze Królestwo Koviru. Imperium, którego siła równa będzie sile Nilfgaardu, dzięki czemu kołyszące się w tej chwili szale wagi świata staną wreszcie w równowadze. Imperium, rządzone przez magię, którą my wyniesiemy na tron, żeniąc następcę kovirskiego tronu z czarodziejką. Tak, dobrze słyszycie, drogie konfraterki, spoglądacie we właściwym kierunku. Tak, tu, za tym stołem, na tym właśnie pustym miejscu posadzimy dwunastą czarodziejkę loży. A potem posadzimy ją na tronie.

Milczenie, które zapadło, przerwała Sheala de Tancarville.

— Projekt w rzeczy samej ambitny — powiedziała z nutką szyderstwa w głosie. - W rzeczy samej godny nas wszystkich, jak tu siedzimy. Całkowicie uzasadnia powołanie do życia takiego konwentu. Wszakże uwłaczałyby nam zadania mniej szczytne, choćby chwiejące się na granicy realności i wykonalności. Byłoby to tak, jakby wbijać gwoździe astrolabią. Nie, nie, lepiej od razu stawiać sobie zadania całkowicie niewykonalne.

— Dlaczego niewykonalne?

— Zlituj się, Filippa — powiedziała Sabrina Glevissig Żaden z królów nigdy nie poślubi czarodziejki, żadne społeczeństwo nie zaakceptuje czarodziejki na tronie. Na przeszkodzie stoi odwieczny zwyczaj. Może ten zwyczaj jest niemądry, ale jest.

— Istnieją też — dodała Margarita Laux-Antille — przeszkody natury, powiedziałabym, technicznej. Osoba, letnia można by skojarzyć z domem kovirskim, musiałaby spełniać szereg warunków, tak z naszego punktu widzenia, jak i z punktu widzenia domu kovirskiego właśnie. Warunki te wykluczają się wzajemnie, przeczą sobie w oczywisty sposób. Nie zauważasz tego, Filippo? Dla nas powinna to być osoba magicznie wyszkolona, całkowicie oddana sprawie magii, rozumiejąca swoją rolę i zdolna grać ją zręcznie, niezauważalnie, bez podejrzeń. Bez dyrygentów i suflerów, bez jakichś stojących w cieniu szarych eminencji, przeciw którym zawsze, przy pierwszym przewrocie, zwraca się gniew rokoszan. Musi to być zarazem osoba, którą Kovir sam, bez widocznego nacisku z naszej strony, wybierze na żonę następcy tronu.

— To oczywiste.

— A jak myślisz, kogo wybierze nie naciskany Kovir? Dziewczynę z królewskiego rodu, mającą w żyłach królewską krew od pokoleń. Dziewczynę młodziutką, odpowiednią dla młodego księcia. Dziewczynę, która może rodzić, bo tu chodzi o dynastię. Tak ustawiona poprzeczka wyklucza ciebie, Filippo, wyklucza mnie, wyklucza nawet Keirę i Triss, najmłodsze wśród nas. Wyklucza też wszystkie adeptki z mojej szkoły, które zresztą i dla nas są mało ciekawe, bo to pączki o niewiadomym wciąż jeszcze kolorze płatków, nie do pomyślenia jest, by którakolwiek mogła zasiąść na dwunastym, pustym miejscu za tym stołem. Innymi słowy, nawet gdyby cały Kovir oszalał i był skłonny zaakceptować małżeństwo królewicza z czarodziejką, nie znajdziemy takiej czarodziejki. Kto więc ma być ową Królową Północy?

— Dziewczyna z królewskiego rodu — odrzekła spokojnie Filippa. - W żyłach której płynie krew królewska, krew kilku wielkich dynastii. Młodziutka i zdolna rodzić. Dziewczyna o niebywałych zdolnościach magicznych i wieszczych, nosicielka zwiastowanej przepowiedniami Starszej Krwi. Dziewczyna, która śpiewająco grała będzie swoją rolę bez dyrygentów, suflerów, popleczników i szarych eminencji, bo tego chce jej przeznaczenie. Dziewczyna, której faktyczne zdolności znane są i będą znane tylko nam. Cirilla, córka Pavetty z Cintry, wnuczka Lwicy Calanthe. Starsza Krew, Lodowy Płomień Północy, Niszczycielka i Odnowicielka, nadejście której wyprorokowano już przed setkami lat. Ciri z Cintry, Królowa Północy. I jej krew, z której narodzi się Królowa Świata.

46
{"b":"88043","o":1}