Figurka rosła błyskawicznie, pulsując i tętniąc, zmieniała strukturę i kształt niczym pełzający po posadzce obłok dymu. Światło bijące z kryształów przeszywało dym, w smugach blasku pojawiły się ruch i twardniejąca materia. Jeszcze moment, a w centrum magicznych kół pokazała się nagle postać ludzka. Postać czarnowłosej kobiety, bezwładnie leżącej na posadzce.
Świece zakwitły wstążkami dymu, kryształy zgasły. Francesca opuściła ręce, rozprężyła palce i otarła pot z czoła.
Czarnowłosa kobieta na posadzce zwinęła się w kłębek i zaczęła krzyczeć.
— Jak się nazywasz? — spytała dźwięcznie Francesca. Kobieta wyprężyła się, zawyła, przyciskając obie ręce do podbrzusza.
— Jak się nazywasz?
— Ye… Yennef… Yennefeeeer!!! Aaaaaaa…
Elfka odetchnęła z ulgą. Kobieta nadał zwijała się, wyła, jęczała, tłukła pięściami o posadzkę, próbowała wymiotować. Francesca czekała cierpliwie. I spokojnie. Będąca jeszcze przed chwilą nefrytową figurynką kobieta cierpiała, było to widoczne. I normalne. Ale mózg miała nie uszkodzony.
— No, Yennefer — powiedziała po dłuższej chwili, przerywając jęki. - Może już dosyć, co?
Yennefer z wyraźnym wysiłkiem uniosła się na czworaki, otarła nos przedramieniem, rozejrzała się błędnie. Jej wzrok przemknął po Francesce, jak gdyby elfki w ogóle nie było na dziedzińcu, zatrzymał się i ożył dopiero na widok tryskającej wodą fontanny. Podpełzłszy z ogromnym trudem, Yennefer przegramoliła się przez cembrowinę i z pluskiem wwaliła do sadzawki. Zakrztusiła się, zaczęła parskać, kaszleć i pluć, wreszcie, rozgarniając lilie wodne, dobrnęła na czworakach do marmurowej najady i usiadła, opierając się plecami o cokół posągu. Woda sięgała jej do piersi.
— Francesca… — wybełkotała, dotykając obsydianowi gwiazdy na szyi i patrząc na elfkę nieco przytomniejszym wzrokiem. - Ty…
— Ja. Co pamiętasz?
— Spakowałaś mnie… Cholera, spakowałaś mnie?
— Spakowałam i rozpakowałam. Co pamiętasz?
— Garstang… Elfy. Ciri. Ty. I pięćset cetnarów, które nagle zwaliły mi się na głowę… Teraz już wiem, co to było. Kompresja artefaktowa…
— Pamięć funkcjonuje. To dobrze. Yennefer opuściła głowę, spojrzała między swoje uda, nad którymi przemykały złote rybki.
— Każ potem zmienić wodę w sadzawce, Enid — zamamrotała. - Właśnie wysikałam się do niej.
— Drobiazg — uśmiechnęła się Francesca. - Zwróć jednak uwagę, czy w wodzie nie widać krwi. Zdarza się, że kompresja niszczy nerki.
— Tylko nerki? — Yennefer wzięła ostrożny wdech — We mnie nie ma chyba jednego zdrowego organu… Przynajmniej tak się czuję. Do diabła, Enid, nie wiem, czym zasłużyłam sobie na taki traktament…
— Wyjdź z sadzawki.
— Nie. Dobrze mi tu.
— Wiem. Dehydracja.
— Degradacja. Degrengolada! Dlaczego mi to zrobiłaś?
— Wyjdź, Yennefer.
Czarodziejka wstała z trudem, oburącz przytrzymując się marmurowej najady. Strząsnęła z siebie nenufary, silnym szarpnięciem rozdarła i zwlekła ociekającą wodą suknię, naga stanęła przed fontanną, pod tryskającymi strumieniami. Opłukawszy się i napiwszy, wyszła z sadzawki, usiadła na brzegu basenu, wyżęła włosy, rozejrzała się.
— Gdzie ja jestem?
— W Dol Blathanna.
Yennefer wytarła nos.
— Draka na Thanedd jeszcze trwa?
— Nie. Skończyła się. Półtora miesiąca temu.
— Musiałam cię bardzo skrzywdzić — powiedziała po chwili Yennefer. - Musiałam zdrowo zaleźć ci za skórę, Enid. Ale możesz uznać nasze rachunki za wyrównane. Zemściłaś się godnie, choć może trochę zbyt sadystycznie. Nie mogłaś ograniczyć się do poderżnięcia mi gardła?
— Nie mów głupstw — elfka skrzywiła usta. - Spakowałam cię i wyniosłam z Garstangu, by ocalić ci życie. Wrócimy do tego, ale później nieco. Proszę, oto ręcznik. Oto prześcieradło. Nową suknię dostaniesz po kąpieli. W stosownym miejscu, w wannie z ciepłą wodą. Już wystarczająco zaszkodziłaś złotym rybkom.
*****
Ida Emean i Francesca piły wino. Yennefer piła glukozę i sok z marchwi. W ogromnych ilościach.
— Podsumujmy — powiedziała, wysłuchawszy relacji Franceski. - Nilfgaard podbił Lyrię, do spółki z Kaedwen rozebrał Aedirn, spalił Vengerberg, zhołdował Verden, właśnie podbija Brugge i Sodden. Vilgefortz znikł bez śladu. Tissaia de Vries popełniła samobójstwo. A ty zostałaś królową Doliny Kwiatów, cesarz Emhyr koroną i berłem odwdzięczył ci się za moją Ciri, której tak długo poszukiwał, a którą teraz ma i wykorzysta wedle woli i zachcianki. Mnie spakowałaś i przez półtora miesiąca trzymałaś w pudełku jako statuetkę z nefrytu. I zapewne spodziewasz się, że ci za to podziękuję.
— Wypadałoby — odrzekła chłodno Francesca Findabair. - Na Thanedd był niejaki Rience, który za punkt honoru postawił sobie zadanie ci powolnej i okrutnej śmierci, a Vilgefortz obiecał mu to umożliwić. Rience uganiał się za tobą po całym Garstangu. Ale nie znalazł, bo już byłaś nefrytową figurynką za moim dekoltem.
— I byłam tą figurynką czterdzieści siedem dni.
— Tak. Ja zaś, pytana, mogłam spokojnie odpowiadać, że Yennefer z Vengerbergu nie ma w Dol Blathanna. Pytano wszak o Yennefer, nie o statuetkę.
— Co się zmieniło, że wreszcie zdecydowałaś się rozpakować mnie?
— Wiele. Zaraz ci to wyjaśnię.
— Przedtem wyjaśnisz mi coś innego. Na Thanedd był Geralt. Wiedźmin. Pamiętasz, przedstawiłam ci go w Aretuzie. Co z nim?
— Uspokój się. Żyje.
— Jestem spokojna. Mów, Enid.
— Twój Wiedźmin — powiedziała Francesca — w ciągu jednej tylko godziny zrobił więcej niż niejeden przez całe życie. Nie rozwodząc się: złamał nogę Dijkstrze, uciął głowę we Artaudowi Terranovie i bestialsko zarąbał około dziesięciu Scoia'tael. Ach, byłabym zapomniała: obudził jeszcze niezdrowe podniecenie Keiry Metz.
— Straszne — Yennefer wykrzywiła się przesadnie. - Ale Keira doszła już chyba do siebie? Nie żywi chyba do niego urazy? To, że podnieciwszy ją, nie wychędożył, wynikało z całą pewnością z braku czasu, nie z brakli szacunku. Zapewnij ją o tym w moim imieniu.
— Sama będziesz miała okazję to uczynić — powiedziała chłodno Stokrotka z Dolin. - I to wkrótce. Wróćmy jednak: do spraw, względem których nieudolnie udajesz obojętność. Twój Wiedźmin tak zapalił się do obrony Ciri, że postąpił bardzo nierozsądnie. Rzucił się na Vilgefortza. A Vilgefortz zmasakrował go. To, że nie zabił, wynikało z pewnością z braku czasu, nie z braku starań. I co? Nadal będziesz udawać, że nic cię to nie wzrusza?
— Nie — grymas na ustach Yennefer przestał wyrażać szyderstwo. - Nie, Enid. Wzrusza mnie to. Wkrótce nie które osoby bliżej zapoznają się z moim wzruszeniem. Masz na to moje słowo.
Tak, jak wcześniej drwiną, tak teraz Francesca nie przejęła się groźbą.
— Triss Merigold teleportowała skatowanego wiedźmina do Broklionu — powiedziała. - Z tego, co wiem, driady leczą go tam nadal. Ma się już podobno dobrze, ale lepiej, by nie wychylał stamtąd nosa. Tropią go agenci Dijkstry i wywiady wszystkich królów. Ciebie zresztą też.
— Czymże zasłużyłam sobie na takie wyróżnienie? Ja przecież niczego Dijkstrze nie złamałam… Ach, nie mów, sama zgadnę. Znikłam z Thanedd bez śladu. Nikt nie domyśla się, że wylądowałam w twojej kieszeni, zredukowana i spakowana. Wszyscy są przekonani, że uciekłam do Nilfgaardu wraz z moimi wspólnikami spiskowcami. Wszyscy oprócz faktycznych spiskowców, ma się rozumieć, ale ci nikogo nie wyprowadzą z błędu. Wszakże trwa wojna, dezinformacja to oręż, ostrze którego zawsze musi być dobrze wycelowane. A teraz, po czterdziestu siedmiu dniach, przyszedł czas, by oręża użyć. Mój dom w Vengerbergu spalony, jestem poszukiwana. Nic, tylko przystać do komanda Scoia'tael. Lub w inny sposób włączyć się do walki o wolność elfów.
Yennefer łyknęła soku z marchwi, wpiła wzrok w oczy wciąż zachowującej spokój i ciszę Idy Emean aep Sivney.
— Co, pani Ido? Pani wolna Aen Seidhe z Gór Sinych? Trafnie odgaduję pisany mi los? Czemu to milczy pani niby głaz?
— Ja, pani Yennefer — odrzekła rudowłosa elika — milczę gdy nie mam nic sensownego do powiedzenia. Zawsze to lepiej, niż snuć nieuzasadnione przypuszczenia i maskować niepokój gadulstwem. Przejdź do rzeczy, Enid. Wyjaśnij pani Yennefer, o co chodzi.
— Zamieniam się w słuch — Yennefer dotknęła palcami obsydianowej gwiazdy na aksamitce. - Mów, Francesca. Stokrotka z Dolin oparta podbródek na złączonych dłoniach.
— Dziś — oznajmiła — jest druga noc, od kiedy księźyc jest w pełni. Za małą chwilę teleportujemy się do zamku Mentecalvo, siedziby Filippy Eilhart. Weźmiemy udział w posiedzeniu organizacji, która powinna cię zainteresować. Zawsze wszak byłaś zdania, że magia stanowi wartość najwyższą, stojącą powyżej wszelkich podziałów, sporów, wyborów politycznych, osobistych interesów, ansów, sentymentów i animozji. Ucieszy cię zapewne wieść, niedawno powstał zrąb instytucji, coś w rodzaju tajnej loży, powołanej wyłącznie do obrony interesów magii, mającej dopilnować, by magia zajmowała w hierarchii sprw różnych należne jej miejsce. Korzystając z przywileju rekomendowania nowych członków wspomnianej loży, pozwoliłam sobie wziąć pod uwagę dwie kandydatury: Idy Emean aep Sivney i twoją.
— Cóż za nieoczekiwany zaszczyt i awans — zadrwiła Yennefer. - Z magicznego niebytu wprost do tajnej, elitarnej i wszechmocnej loży. Stojącej ponad osobistymi ansami i resentymentami. Tylko czy ja aby się nadaję? Czy znajdę w sobie dość siły charakteru, by wyzbyć się ansów względem osób, które odebrały mi Ciri, skatowały nieobojętnego mi mężczyznę, a mnie samą…
— Jestem pewna — przerwała elfka — że znajdziesz w sobie dość siły charakteru, Yennefer. Znam cię i wieżę że nie brakuje ci takiej siły. Nie brakuje ci też ambny, która winna rozwiewać wątpliwości co do spotykającego cię zaszczytu i awansu. Jeśli jednak tego chcesz, powiesi wprost: rekomenduję, cię do loży, bo uważam za osobę, która na to zasługuje i może wydatnie przysłużyć sprawie.
— Dziękuję — szyderczy uśmieszek ani myślał znikać z ust czarodziejki. - Dziękuję, Enid. Zaiste, czuję, jak rozpierają mnie ambicja, pycha i samouwielbienie. Gotowam pęknąć lada moment. I to zanim jeszcze zacznę się zastanawiać, dlaczego miast mnie nie rekomendujesz do owej loży jeszcze jednego elfa z Dol Blathanna lub elfki z Gór Sinych.