Wstała, by również zeskoczyć, odnaleźć kasztana. Krasnolud obrócił się, zmierzył ją niechętnym spojrzeniem.
— Z tobą też tylko utrapienie, pannico — prychnął gniewnie. - Potrzebne nam tu damy i dzieweczki, cholera, nawet wysikać się z kozła nie mogę, muszę zaprzęg zatrzymywać i w krzaki łazić!
Ciri oparła pięści o biodra, potrząsnęła popielatą grzywką i zadarła nos.
— Tak? — zapiała, rozzłoszczona. - Piwa mniej pijcie, panie Zigrin, to się wam będzie rzadziej chciało!
- Łajno ci do mego piwa, smarkulo!
— Nie wrzeszczcie, Triss dopiero co zasnęła!
— To mój wóz! Będę wrzeszczał, jeśli taka moja wola!
— Pień!
— Co? Ach, ty bezczelna kozo!
— Pień!!!
— Ja ci zaraz pokażę pień… O, psiakrew! Tpprrr!!!
Krasnolud odchylił się mocno, ściągnął lejce w ostatniej chwili, w momencie, gdy dwójka koni już zabierała się do przestąpienia tarasującego drogę pniaka. Yarpen wstał na koźle, bluźniąc po ludzku i po krasnoludzku, gwiżdżąc i rycząc wstrzymywał zaprzęg. Krasnoludy i ludzie, zeskoczywszy z wozów podbiegli, pomogli sprowadzić konie na wolną drogę, ciągnąc za uździenice i szory.
— Przydrzemało się, co, Yarpen? — warknął, podchodząc, Paulie Dahlberg. - Cholera, gdybyś na to najechał, poszłaby oś, koła w diabły by potrzaskały. Co ty, u licha…
— Spieprzaj, Paulie! — ryknął Yarpen Zigrin i ze złością chlasnął lejcami po końskich zadach.
— Mieliście szczęście — rzekła słodziutko Ciri, pakując się na kozioł obok krasnoluda. - Lepiej, jak sami widzicie, mieć na wozie wiedźminkę niż jechać samemu. W samą porę was ostrzegłam. A gdybyście akurat sikali z kozła i najechali na ten pień, no, no. Strach pomyśleć, co by się wam wtedy mogło stać…
— Będziesz ty cicho?
— Już nic nie mówię. Ani słóweczka.
Wytrzymała niecałą minutę.
— Panie Zigrin?
— Nie jestem żaden pan — krasnolud szturchnął ją łokciem, wyszczerzył zęby. - Jestem Yarpen. Jasne? Powozimy wspólnie zaprzęgiem, no nie?
— Jasne. Mogę potrzymać lejce?
— Jasne. Zaraz, nie tak. Nałóż na palec wskazujący, przyciśnij kciukiem, o, w ten sposób. Lewy tak samo. Nie szarp, nie ściągaj za mocno.
— Tak dobrze?
— Dobrze.
— Yarpen?
— Hę?
— Co to znaczy "zachować neutralność"?
— Być obojętnym — mruknął niechętnie. - Nie pozwalaj lejcom zwisać. Lewy bardziej do siebie!
— Jak to, obojętnym? Obojętnym na co?
Krasnolud wychylił się mocno i splunął pod wóz.
— Gdyby Scoia'tael napadli nas, twój Geralt zamierza stać i spokojnie przyglądać się, jak podrzynają nam gardła. Ty prawdopodobnie będziesz stać obok niego, bo będzie to lekcja poglądowa. Temat zajęć: zachowanie się Wiedźmina wobec konfliktu rozumnych ras.
— Nie rozumiem.
— Temu akurat nie dziwię się ani trochę.
— Czy dlatego się z nim kłóciłeś i złościłeś się? Kto to są właściwie ci Scoia'tael? Te… Wiewiórki?
— Ciri — Yarpen gwałtownie poczochrał brodę. - To nie są sprawy na rozum małych niedorosłych dziewczynek.
— Oho, teraz na mnie się złościsz. Wcale nie jestem mała. Słyszałam, co o Wiewiórkach mówili żołnierze w strażnicy. Widziałam… Widziałam dwa zabite elfy. A rycerz mówił, że oni… też zabijają. I że są wśród nich nie tylko elfy. Krasnoludy też są.
— Wiem — rzekł sucho Yarpen.
— A ty też jesteś krasnolud.
— To kwestii nie ulega.
— Dlaczego więc boisz się Wiewiórek? Podobno walczą tylko z ludźmi.
— To nie jest takie proste — zasępił się. - Niestety.
Ciri milczała długo, gryząc dolną wargę i marszcząc nos.
— Już wiem — powiedziała nagle. - Wiewiórki walczą o wolność. A ty, choć krasnolud, jesteś służba specjalnie sekretna u króla Henselta na ludzkiej smyczy.
Yarpen parsknął, otarł nos rękawem i wychylił się z kozła, sprawdzając, czy Wenck nie podjechał zbyt blisko. Ale komisarz był daleko, zajęty rozmową z Geraltem.
— Słuch to ty masz, dziewczyno, jak świstak — uśmiechnął się szeroko. - Jesteś też nieco za bystra jak na kogoś, komu przeznaczone jest rodzić dzieci, warzyć jadło i prząść. Wydaje ci się, że wiesz wszystko? To dlatego, że jesteś smarkata. Nie rób głupich min. Miny nie przydadzą ci dorosłości, a sprawiają, że robisz się jeszcze brzydsza niż normalnie. Zręcznie, przyznaję, pojęłaś Scoia'tael, spodobały ci się hasełka. Wiesz, dlaczego ich tak dobrze rozumiesz? Bo Scoia'tael to też jest smarkateria. To gówniarze, którzy nie rozumieją, że ich podpuszczono, że ktoś wykorzystuje ich szczeniacką głupotę, karmiąc sloganami o wolności.
— Ale przecież oni naprawdę walczą o wolność — Ciri uniosła głowę, spojrzała na krasnoluda szeroko otwartymi zielonymi oczyma. - Tak jak driady w lesie Brokilon. Zabijają ludzi, bo ludzie… niektórzy ludzie ich krzywdzą. Bo to kiedyś był wasz kraj, krasnoludów i elfów, i tych… niziołków, gnomów i innych… A teraz są tu ludzie, więc elfy…
— Elfy! — parsknął Yarpen. - Jeżeli chodzi o ścisłość, one akurat są tu takimi samymi przybłędami jak i wy, ludzie, choć przybyły na swoich białych okrętach dobre tysiąc lat przed wami. Teraz to na wyprzódki pchają się z przyjaźnią, teraz to jesteśmy bracia, teraz to zęby szczerzą, gadają: "my, pobratymcy", "my, Starsze Ludy". A dawniej, kur… Hm, hm… Dawniej to świszczały nam ich strzały koło uszu, gdyśmy…
— To pierwsze na świecie były krasnoludy?
— Gnomy, jeśli idzie o ścisłość. I jeśli idzie o tę część świata. Bo świat jest niewyobrażalnie wielki, Ciri.
— Wiem. Widziałam mapę…
— Nie mogłaś widzieć. Nikt jeszcze nie narysował takiej mapy i wątpię, by prędko to nastąpiło. Nikt nie wie, co jest tam, za Ognistymi Górami i Wielkim Morzem. Nawet elfy, chociaż te chwalą się, że wszystko wiedzą. Gówno wiedzą, powiadam ci.
— Hmm… Ale teraz… Ludzi jest przecież dużo więcej niż… Niż was.
— Bo mnożycie się jak króliki — zgrzytnął zębami krasnolud. - Nic, tylko byście się chędożyli, w kółko, bez wyboru, z kim popadło i gdzie popadło. A waszym kobietom wystarczy byle siąść na męskich portkach, by im brzuch urósł… Czegoś tak pokraśniała, myślałby kto: maczek polny? Chciałaś rozumieć, tak czy nie? To i masz szczerą prawdę i wierną historię świata, którym włada ten, kto sprawniej rozłupuje innym czaszki i w szybszym tempie nadmuchuje baby. A z wami, ludźmi, trudno konkurować, zarówno w mordowaniu, jak i w chędożeniu…
— Yarpen — rzekł zimno Geralt, podjeżdżając do nich na Płotce. - Powściągnij się nieco, jeśli łaska, w doborze słów. A ty, Ciri, przestań zabawiać się w woźnicę, zajrzyj do Triss, sprawdź, czy się nie obudziła i czy czegoś nie potrzebuje.
— Obudziłam się już dawno — odezwała się słabym głosem czarodziejka z głębi wozu. - Ale nie chciałam… przerywać tej ciekawej konwersacji. Nie przeszkadzaj, Geralt. Chciałabym… dowiedzieć się czegoś więcej o wpływie chędożenia na rozwój społeczeństw.
*****
— Czy mogę zagrzać trochę wody? Triss chce się umyć.
— Grzej — zgodził się Yarpen Zigrin. - Xavier, zdejmij rożen z ognia, nasz zajączek ma już dość. Daj kociołek, Ciri. O żeż ty, pełny po brzegi! Sama przytaszczyłaś ze strumienia taki ciężar?
— Jestem silna.
Starszy z braci Dahlbergów parsknął śmiechem.
— Nie sądź wedle pozorów, Paulie — powiedział poważnie Yarpen, sprawnie rozdzielając upieczonego szaraka na porcje. - Tu się nie ma z czego śmiać. Szczuplaczek to, ale ja widzę, że krzepka i wytrzymała z niej dziewusia. Ona jest jak skórzany pasek: niby cienki, a w rękach nie rozerwiesz. A jakbyś się na nim powiesił, to też wytrzyma.
Nikt się nie zaśmiał. Ciri przykucnęła obok rozwalonych wokół ogniska krasnoludów. Tym razem Yarpen Zigrin i czwórka jego "chłopaków" rozpaliła na biwaku własne ognisko, bo zającem, którego ustrzelił Xavier Moran, nie zamierzali się dzielić. Dla nich samych jadła starczyło na jedno, góra dwa kłapnięcia szczęk.
— Dorzućcie do ognia — rzekł Yarpen, oblizując palce. - Woda szybciej się zagrzeje.
— Z tą wodą to głupota — zawyrokował Regan Dahlberg, wypluwszy kość. - Mycie może choremu tylko zaszkodzić. Zdrowemu zresztą też. Pamiętacie starego Schradera? Żona mu się raz kazała umyć i Schraderowi zmarło się wkrótce po tym.
— Bo go wściekły pies pokąsał.
— Jakby się nie umył, toby go pies nie pokąsał.
— Ja też myślę — odezwała się Ciri, sprawdzając palcem temperaturę wody w kociołku — że to przesada myć się codziennie. Ale Triss prosi, a raz się nawet popłakała… Więc Geralt i ja…
— Wiemy — kiwnął głową starszy Dahlberg. - Ale że wiedźmin… Z podziwu wyjść nie mogę. Hej, Zigrin, gdybyś ty miał babę, myłbyś ją i czesał? Nosiłbyś ją na rękach w krzaki, gdyby musiała…
— Zamknij się, Paulie — przerwał mu Yarpen. - Nie mów nic na Wiedźmina, bo to porządny chłop.
— Albo to ja mówię co? Dziwię się tylko…
— Triss — wtrąciła zadziornie Ciri — wcale nie jest jego babą.
— Tym mocniej się dziwię.
— Tym większy z ciebie bałwan, znaczy się — podsumował Yarpen. - Ciri, odlej trochę wody na wrzątek, naparzymy czarodziejce jeszcze szafranu z makownikiem. Dzisiaj chyba było jej już lepiej, hę?
— Chyba — mruknął Yannick Brass. - Musieliśmy zatrzymywać dla niej konwój tylko sześć razy. Ja wiem, że nie lza było odmówić pomocy na szlaku, kiep ten, kto myśli inaczej. A kto by odmówił, ten arcykiep byłby i podły skurwiel. Ale za długo my w tych lasach tkwimy, za długo, powiadam wam. Kusimy los, cholera, zanadto my los kusimy, chłopaki. Tu nie jest bezpiecznie. Scoia'tael…
— Wypluj to słowo, Yannick.
— Tfu, tfu. Yarpen, mnie bitka niestraszna, a krew nie pierwszyzna, ale… Gdyby przyszło bić się ze swoimi… Psiamać! Dlaczego to na nas wypadło? Ten zasrany ładunek powinna konwojować zasrana secina konnych, nie my! Niech diabli porwą tych mądrali z Ard Carraigh, niech ich…
— Zamknij się, powiedziałem. Dawaj lepiej garnek z kaszą. Zajączkiem, taka jego mać, zakąsiliśmy, a teraz trzeba coś zjeść. Ciri, zjesz z nami?