Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Kim ta Triss jest dla ciebie?

— A jakie to ma znaczenie? W tej sytuacji?

— W tej sytuacji żadnego. Pytałem wiedziony zdrożną ciekawością, by móc później puścić plotkę po oberżach. Ale swoją drogą, to ty masz potężne ciągoty do czarodziejek, Geralt.

Wiedźmin uśmiechnął się smutno.

— A dziewczyna? — Yarpen wskazał ruchem głowy Ciri wiercącą się pod kożuchem. - Twoja?

— Moja — odpowiedział bez namysłu. - Moja, Zigrin.

*****

Świt był szary, mokry, pachnący nocnym deszczem i poranną mgłą. Ciri miała wrażenie, że spała tylko kilka chwil, że obudzono ją, ledwo zdążyła złożyć głowę na piętrzących się na wozie workach.

Geralt układał właśnie obok niej Triss, przyniesioną z kolejnej przymusowej wyprawy do lasu. Pledy, którymi czarodziejka była owinięta, skrzyły się od rosy. Geralt miał podkrążone oczy. Ciri wiedziała, że nawet ich nie zmrużył — Triss gorączkowała przez całą noc, cierpiała bardzo.

— Obudziłem cię? Przepraszam. Śpij, Ciri. Jeszcze wcześnie.

— Co z Triss? Jak się czuje?

— Lepiej — zajęczała czarodziejka. - Lepiej, ale… Geralt, posłuchaj… Chciałam ci…

— Tak? — wiedźmin pochylił się, ale Triss już spała.

Wyprostował się, przeciągnął.

— Geralt — szepnęła Ciri. - Pozwolą nam… pojechać na wozie?

— Zobaczymy — zagryzł wargi. - Dopóki możesz, śpij. Odpoczywaj.

Zeskoczył z wozu. Ciri słyszała odgłosy świadczące o zwijaniu obozu — tupanie koni, brzęk uprzęży, skrzyp dyszli, szczęk orczyków, rozmowy i przekleństwa. A potem, blisko, chrapliwy głos Yarpena Zigrina i spokojny wysokiego mężczyzny, zwanego Wenckiem. I zimny głos Geralta. Uniosła się, ostrożnie wyjrzała zza płachty.

— Nie mam w tej sprawie kategorycznych zakazów — oświadczył Wenck.

- Świetnie — poweselał krasnolud. - Sprawę mamy tedy załatwioną?

Komisarz uniósł lekko dłoń, dając znak, że jeszcze nie skończył. Milczał jakiś czas. Geralt i Yarpen czekali cierpliwie.

— Niemniej — rzeki wreszcie Wenck — odpowiadam głową za to, by ten transport dotarł do miejsca przeznaczenia.

Umilkł znowu. Tym razem nikt się nie wtrącił. Nie ulegało kwestii, że rozmawiając z komisarzem należało przywyknąć do długich przerw między zdaniami.

— Aby dotarł bezpiecznie — dokończył po chwili. - I w oznaczonym terminie. A opieka nad chorą może zwolnić tempo marszu.

— Wyprzedzamy marszrutę — upewnił go Yarpen, odczekawszy nieco. - Z czasem jesteśmy do przodu, panie Wenck, nie zawalimy terminu. A jeżeli chodzi o bezpieczeństwo… Wydaje mi się, że wiedźmin w kompanii nie zaszkodzi. Szlak wiedzie lasami, aż do samej Likseli na prawo i lewo dziką puszcza. A po puszczy, jak wieść mesie, krążą różne niedobre stworzenia.

— Istotnie — przytaknął komisarz. Patrząc wiedźminowi prosto w oczy, zdawał się ważyć każde słowo. - Pewne niedobre stworzenia, podjudzane przez inne niedobre stworzenia, można ostatnio napotkać w kaedweńskich lasach. Mogą one zagrozić naszemu bezpieczeństwu. Król Henselt, wiedząc o tym, wyposażył mnie w prawo zaciągania ochotników do zbrojnej eskorty. Panie Geralt? To rozwiązałoby wasz problem.

Wiedźmin milczał długo, dłużej niż trwała cała przemowa Wencka, gęsto przeplatana między z daniowymi pauzami.

— Nie — powiedział wreszcie. - Nie, panie Wenck. Postawmy sprawę jasno. Gotów jestem odwdzięczyć się za pomoc udzieloną pani Merigold, ale nie w takiej formie. Mogę oporządzać konie, nosić wodę i drwa, nawet gotować. Ale nie wstąpię do królewskiej służby w charakterze najemnego żołdaka. Proszę nie liczyć na mój miecz. Nie mam zamiaru zabijać owych, jak się zechcieliście wyrazić, niedobrych stworzeń na rozkaz innych stworzeń, których wcale za lepsze nie uważam.

Ciri usłyszała, jak Yarpen Zigrin syknął głośno i zakaszlał w zwinięty kułak. Wenck patrzył na Wiedźmina spokojnie.

— Rozumiem — oświadczył sucho. - Lubię jasne sytuacje. Dobrze więc. Panie Zigrin, proszę zadbać, by nie spadło tempo marszu. Co do was, panie Geralt… Wiem, że okażecie się przydatni i pomocni w sposób, jaki uznacie za stosowny. Uwłaczałoby i wam, i mnie, gdybym waszą przydatność traktował jako zapłatę za pomoc udzieloną cierpiącej. Czy lepiej się dzisiaj czuje?

Wiedźmin potwierdził skinieniem głowy, jak wydało się Ciri, nieco głębszym i uprzejmiejszym niż zwykłe skinienie. Wenck nie zmienił wyrazu twarzy.

— Cieszy mnie to — powiedział po zwykłej pauzie. - Biorąc panią Merigold na wóz mego konwoju przejmuję odpowiedzialność za jej zdrowie, wygodę i bezpieczeństwo. Panie Zigrin, proszę wydać rozkaz wymarszu.

— Panie Wenck.

— Słucham, panie Geralt.

— Dziękuję.

Komisarz skinął głową. Jak wydało się Ciri, nieco głębiej i uprzejmiej, niż wymagała tego zwykła zdawkowa uprzejmość.

Yarpen Zigrin przebiegł wzdłuż kolumny, wydając gromkie rozkazy i polecenia, po czym wgramolił się na kozioł, wrzasnął i smagnął konie lejcami. Wóz szarpnął i zaturkotał po leśnej drodze. Wstrząs obudził Triss, ale Ciri uspokoiła ją, zmieniła kompres na czole. Turkotanie działało usypiająco. Czarodziejka wkrótce zasnęła, Ciri również zapadła w drzemkę.

Gdy obudziła się, słońce było już wysoko. Wyjrzała zza beczek i pakunków. Wóz, na którym jechała, był na czele konwoju. Następnym powoził krasnolud z czerwoną chustką okręconą wokół szyi. Z rozmów, jakie krasnoludy wiodły między sobą, Ciri wiedziała, że nazywa się Paulie Dahlberg. Obok niego siedział jego brat Regan. Widziała również Wencka jadącego konno w asyście dwóch komorników.

Płotka, klacz Geralta, przytroczona do wozu, powitała ją cichym rżeniem. Nie widziała nigdzie swego kasztana i bułanka Triss. Zapewne były z tyłu, razem z luzakami konwoju.

Geralt siedział na koźle obok Yarpena. Rozmawiali cicho, popijając piwo z ustawionego między nimi antałka. Ciri nadstawiła uszu, ale rychło znudziła się — dyskurs dotyczył polityki, a głównie planów i zamiarów króla Henselta i jakichś służb specjalnych i specjalnych zadań, polegających na sekretnej pomocy dla zagrożonego wojną sąsiada, króla Demawenda z Aedirn. Geralt wyraził zaciekawienie, w jakiż to sposób pięć wozów solonych ryb będzie w stanie zwiększyć obronność Aedirn. Yarpen, nie zwracając uwagi na dźwięczącą w głosie Wiedźmina drwinę wyjaśnił, że niektóre gatunki ryb są tak cenne, że kilka wozów wystarczy na opłacenie rocznego żołdu chorągwi pancernej, a każda nowa chorągiew pancerna to już jest znaczna pomoc. Geralt zdziwił się, dlaczego ta pomoc musi być aż tak sekretna, na co krasnolud zareplikował, że na tym właśnie sekret polega.

Triss rzuciła się przez sen, strąciła kompres i zagadała niewyraźnie. Zażądała od niejakiego Kevyna, by ów trzymał ręce przy sobie, a zaraz potem oświadczyła, że przeznaczenia nie da się uniknąć. Stwierdziwszy wreszcie, że wszyscy, absolutnie wszyscy są w jakimś stopniu mutantami, usnęła spokojnie.

Ciri również poczuła senność, ale oprzytomnił ją gromki rechot Yarpena, który właśnie przypominał Geraltowi dawne przygody. Chodziło o łowy na złotego smoka, który miast dać się złowić, porachował łowcom kości, a szewca, zwanego Kozojedem, po prostu zjadł. Ciri zaczęła słuchać z większym zainteresowaniem.

Geralt zapytał o losy Rębaczy, ale Yarpen tych losów nie znał. Yarpen z kolei zaciekawił się kobietą o imieniu Yennefer, a Geralt zrobił się dziwnie małomówny. Krasnolud popił piwa i jął żalić się, że owa Yennefer wciąż żywi do niego urazę, choć od tamtych czasów minęło ładnych parę lat.

— Natknąłem się na nią na jarmarku w Gors Velen — opowiadał. — Ledwie mnie dostrzegła, parsknęła jak kocica i straszliwie obraziła moją nieboszczkę mamę. Wziąłem czym prędzej nogi za pas, a ona krzyknęła w ślad, że jeszcze mnie kiedyś dopadnie i sprawi, że mi trawa z dupy wyrośnie.

Ciri zachichotała, wyobrażając sobie Yarpena z trawą. Geralt burknął coś o kobietach i ich impulsywnych charakterach, krasnolud zaś uznał to za nader łagodne określenie złośliwości, zawziętości i mściwości. Wiedźmin tematu nie podjął, a Ciri znów zapadła w drzemkę.

Tym razem obudziły ją podniesione głosy. Dokładniej, głos Yarpena, który wręcz krzyczał.

— A tak! A żebyś wiedział! Tak postanowiłem!

— Ciszej — rzekł spokojnie wiedźmin. - Na wozie leży chora kobieta. Zrozum, ja nie krytykuję twoich decyzji ani postanowień…

— Nie, oczywiście — przerwał z przekąsem krasnolud. - Ty tylko znacząco się uśmiechasz.

— Yarpen, ja cię po przyjacielsku ostrzegam. Takich, którzy siedzą okrakiem na palisadzie, obie strony nienawidzą, w najlepszym zaś wypadku traktują nieufnie.

— Ja nie siedzę okrakiem. Deklaruję się jednoznacznie po jednej ze stron.

— Dla strony tej zaś zawsze pozostaniesz krasnoludem. Kimś innym. Obcym. A dla strony przeciwnej… Urwał.

— No! — warknął Yarpen, odwracając się. - No, zaczynaj, na co czekasz? Powiedz, żem jest zdrajca i pies na ludzkiej smyczy, gotowy za garść srebra i michę podłej strawy dać się poszczuć na pobratymców, którzy powstali i walczą o wolność. No, dalej, wypluj to z siebie. Nie lubię niedomówień.

— Nie, Yarpen — powiedział cicho Geralt. - Nie. Nie będę niczego z siebie wypluwał.

— Ach, nie będziesz? — krasnolud smagnął konie. - Nie chce ci się? Wolisz patrzeć i uśmiechać się? Do mnie ani słowa, tak? Ale Wenckowi mogłeś to powiedzieć! "Proszę nie liczyć na mój miecz". Ach, jak wyniośle, szlachetnie i dumnie! Do psiej rzyci z twoją wyniosłością! I z twoją pieprzoną dumą!

— Chciałem być po prostu uczciwy. Nie chcę wplątywać się w ten konflikt. Chcę zachować neutralność.

— Nie da się! - wrzasnął Yarpen. - Nie da się jej zachować, rozumiesz? Nie, ty niczego nie rozumiesz. Ach, zjeżdżaj z mojego wozu, wsiądź na konia. Zejdź mi z oczu, neutralny pyszałku. Denerwujesz mnie.

Geralt odwrócił się. Ciri wstrzymała oddech w oczekiwaniu. Ale wiedźmin nie powiedział ani słowa. Wstał i zeskoczył z wozu, szybko, miękko, zwinnie. Yarpen odczekał, aż odtroczy klacz od drabinki, po czym znowu smagnął konie, warcząc w brodę jakieś niezrozumiałe, ale przerażające swym brzmieniem słowa.

25
{"b":"88000","o":1}