Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie mam najmniejszego obowiązku mówić pani o tych rzeczach, ale za wszelką cenę chcę, aby doszła pani do jakiej takiej równowagi!

– Dziękuję panu…

– Czy pani wie o tym, że wczoraj po południu Marcin wyszedł z domu i do tej pory nie powrócił?

Po tych wszystkich informacjach, których mi udzielił cichym, spokojnym tonem, to pytanie rzucił nieoczekiwanie ostro.

W pierwszej chwili jego sens nie dotarł do mnie.

– Słucham?

Powtórzył. Zrozumiałam.- Nic nie wiem… – odparłam drętwo.- Wczoraj po południu wyszedł z domu nie zostawiając żadnej wiadomości. W tej chwili szukamy go i każda informacja, która mogłaby nam w tym pomóc, jest dla nas niezwykle istotna. Czy pani ma coś do powiedzenia?

– Nie.

– Nie? Więc pytam dalej. Kiedy widziała pani Marcina po raz ostatni?

– To było przed świętami… odprowadził mnie na dworzec, kiedy wyjeżdżałam do swojej babki.

– Czy mam to traktować jako pani przemyślaną odpowiedź?

– Oczywiście!

– Czy jest coś, co pani chce ukryć, że rozpoczyna pani rozmowę ze mną od kłamstwa? Każde kłamstwo nie tylko pogarsza sprawę Marcina, ale również i panią stawia w kręgu pewnych podejrzeń…

– Nie rozumiem pana… widziałam go ostatni raz na dworcu!

– Widziała go pani po raz ostatni na boisku szkolnym- sprostował.

– Tak, słusznie! – przyznałam. – Ja źle rozumiałam to pytanie! Ostatni raz rozmawiałam z nim na dworcu, a ostatni raz widziałam go na boisku!

– Teraz pani widzi, dlaczego zależy mi na rzeczowych odpowiedziach. Każda nie przemyślana może jedynie wprowadzić mnie w błąd. Czy pani ma jakieś osobiste przypuszczenia, czy pani domyśla się, gdzie obecnie przebywać może Marcin?

– Nie. Nie mam pojęcia…

– Proszę przedstawić mi w ogólnym zarysie przebieg waszej znajomości!

Przedstawiłam. Słuchał wszystkiego nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Tak… więc pani dowiedziała się prawdy od swojego przyjaciela i wtedy… co pani wtedy zrobiła?

Powiedziałam, co zrobiłam.- Czy pani żałuje tego? Czy chciałaby pani cofnąć swoje posunięcie?- Nie.- Rozumiem…- Proszę pana! Jest wielu innych chłopców, którzy nigdy nic złego nie zrobili – wyjaśniłam samorzutnie- nie potrzebują niczego ukrywać przed swoimi dziewczętami… ja mówię o tym, ponieważ… Wojtek, na przykład… on uważa, że postąpiłam bardzo źle…

– Stanowisko Wojtka w tej sprawie nie jest teraz istotne, jego stanowisko ja zresztą znam! Interesuje mnie podejście pani… czy zwrot łańcuszka mógł wywrzeć jakieś wrażenie na Marcinie? Jak pani sądzi? Jeżeli tak, to dlaczego?

– Mógł wywrzeć, owszem… Dlaczego? Bo myślę, że Marcin mnie kochał… chociaż… nie wiem! Być może wcale nie kochał… spotykał się przecież z tą Mariolą, okłamywał mnie…

– Okłamywał panią? Kiedy pani to stwierdziła? Jakiego rodzaju to były kłamstwa? Proszę dać przykład…

– No, proszę sobie przypomnieć!

– Ja się znowu źle wyraziłam… on mi nie mówił wszystkiego!- Aha… czy pani dopiero w tej chwili uprzytomniła sobie, że to jest pewna różnica?

– Być może…

– Ale nie żałuje pani odesłania łańcuszka?

– Nie żałuję.

– Uważa pani, że Marcin był złym człowiekiem? Że jest złym człowiekiem, tak?

Nie odpowiedziałam na to pytanie.

– Proszę mi powiedzieć, czy ma pani jakieś podejrzenie, czy przypuszcza pani, że Marcin mógł wplątać się w jakąś aferę, obcować z podejrzanymi ludźmi… czy jest coś, co według pani mogłoby go obciążyć w tej chwili? Co mogłoby stać się przyczyną jego odejścia z domu? Proszę sobie dokładnie przypomnieć…

– Nie wiem… nie przypominam sobie!

– Czy Marcin woził panią kiedyś na skuterze, motocyklu?

– Nigdy.

– Czy wspominał pani kiedyś o tym że chciałby mieć skuter?

– Chyba nie…

– W dniu, kiedy Marcin wyszedł z domu, skradziono skuter stojący przed sąsiednią bramą. Czy Marcin z całą pewnością nie zwierzał się pani z chęci posiadania motoru? Czy planując jakieś przyszłe wycieczki, spacery braliście pod uwagę możliwości wycieczek motocyklowych?

– Nie.

– Jeżeli założymy, że Marcin ukradł wspomniany skuter, to nasuną się pani jakieś powody, którymi mógł się kierować?

– Nic mi się nie nasuwa.

– Pani jest w tej chwili zupełnie spokojna, dlaczego? Czy pani nie zdziwił fakt, że skuter został skradziony i że być może łączy się to z Marcinem?

– Nie… nie dziwi mnie…

– Dlaczego? Jakie są przyczyny, dla których uważa pani ten fakt za prawdopodobny?

– Przecież już raz taka sprawa miała miejsce! Pan mnie dwa razy pytał, czy nie żałuję, że odesłałam łańcuch… dlaczego miałabym żałować? Sam pan widzi, jak jest… prawda? Jeden skuter, drugi skuter…

– Ja nie powiedziałem, że drugi skuter został skradziony przez niego! Powiedziałem, że być może te fakty się łączą! No, tak…

Oparł się o biurko i patrzył na mnie bez słowa.

– Czy pani zna matkę Marcina?

– Tak.

– Jest załamana… – powiedział odrzucając oficjalny ton – zupełnie załamana!

Rozmawiał ze mną jeszcze kilka minut, wreszcie pozwolił mi odejść.

W pierwszej chwili poszłam w stronę szkoły. Wezwanie przyniesiono rano, mamy nie było w domu, Alka spała. Nie miałam odwagi zadzwonić do biura, żeby powiedzieć mamie, dokąd idę. Wyszłam tak jak zwykle, z książkami, z drugim śniadaniem, które automatycznie wrzuciłam do torby. Teraz dochodziła dziesiąta. Za wcześnie było na powrót do domu bez tłumaczenia Alce, dlaczego do szkoły nie mogłam pójść. Błąkałam się po mieście.

"Jestem załamana…" – myślałam stojąc przed wystawą jakiejś księgarni.

Przypomniały mi się słowa kapitana. Matka Marcina była także załamana. I to bardziej niż ja, bo ona nie mogła przestać go kochać… "Nasze matki są skazane na nas, niezależnie od wszystkiego! Na dobre, na złe, na czarne, na białe, na zawsze!" – myślałam.

Czy przestałam kochać Marcina? Tę miłość uświadomiła mi kiedyś tęsknota za nim. A teraz? Czy tęsknię za Marcinem? Tak, tęsknię za Marcinem, jakiego znam, a przecież nigdy nie znałam go naprawdę! Nie wiedziałam, że jak ślepiec potrafi ładować się w błoto! Jak ślepiec… Piotr nie wchodził w kałuże, kiedy była przy nim Miśka. Łapała go za rękaw i mówiła tym swoim oburkliwym tonem, pod którym ukrywała nieustającą czujność.

– Piotr! Uważaj! Tu woda po uszy! Na prawo… na prawo!

Hm… co innego kalectwo psychiczne! Zatrzymać? Pomóc? Stanęłam przed wystawą antykwariatu i przypomniała mi się babcia Emilia. Dlaczego nie mieszka tutaj. Mogłabym pójść do niej teraz, opowiedzieć wszystko, poradzić się! Ale ja jestem sama… tylko Wojtek Ligota na moje rozterki ma gotową odpowiedź!

– Nie mogę ciągle tylko wybaczać i wybaczać! – powiedziałam, kiedy przyleciał do mnie tamtego wieczoru.- Po co, dlaczego?

– Bo człowieka trzeba ratować, póki starcza sił! – krzyknął patrząc na mnie z taką nienawiścią, z jaką jeszcze nigdy nikt na mnie nie patrzył.

– Czy zamierzasz zostać księdzem? – spytałam jadowicie.

– Nie! Komunistą! – zatkał mnie.

– Póki starcza sił. Tak powiedziałeś. W takim razie przyjmij do wiadomości, że ja już ich nie mam!

Jakie to wszystko jest do siebie podobne! W założeniu oczywiście. I tu chodzi o człowieka, i tam chodzi o człowieka. W jednym wypadku rzecz się opiera o pomoc boską, a w drugim o ludzką… zawsze o pomoc… zawsze o pomoc! Człowiek nie może być sam. Zwłaszcza człowiek ułomny. Taki jak Piotr, taki jak… Gdybym nie zostawiła kiedyś pierścionka w Bistro, nie miałabym łańcucha, gdybym nic nie odsyłała Marcinowi, wszystko mogłoby się ułożyć inaczej, mniej drastycznie… Marcin nie odszedłby z domu nie ukradł drugiego skutera… takie myślenie nie zmieni niczego, jest bzdurą…

Mosiężna tabliczka z nazwiskiem. Dzwonek. Wiedziałam, że dojdę tu w końcu. Wiedziałam świetnie i tylko udawałam przed sobą, że idę bez celu. Jeżeli nie powinnam odsyłać łańcucha, jeżeli zrobiłam źle, to ona musi o tym myśleć. Obciąża mnie. Kiedy zadzwonię, otworzy mi drzwi i zobaczę w jej oczach nienawiść, tę samą, którą widziałam w oczach Wojtka. Nie! za nic!

Drzwi uchyliły się lekko i ona spojrzała.

– Ach… to ty! – była zaskoczona i przyglądała mi się niepewnie. – Usłyszałam kroki na schodach i myślałam… proszę cię… wejdź!

Weszłam.

– Byłam u kapitana Ligoty. Dostałam wezwanie dziś rano… wiem już o wszystkim i chciałam się zapytać, czy ma pani jakieś nowe wiadomości…

– Rozumiem… tak, mam wiadomości! – ożywiła się. – Milicja znalazła skuter! To nie Marcin…

– A kto? – spytałam bezmyślnie.

– Nie wiem kto. Ktoś inny, nie Marcin!

Nie Marcin! Nie Marcin! Wreszcie dotarło do mnie.

– Rozbierz się, Mada, zdejmij płaszcz!

– Mogę tu zostać chwilę?

– Oczywiście, że tak! – odparła tym swoim uprzejmym tonem. – No, oczywiście, że tak! – powtórzyła.

Nagle zakryła twarz rękoma i stała teraz na wprost mnie nieruchoma i milcząca. Nie wiedziałam, co mam robić. Podeszłam do niej i ostrożnie dotknęłam jej dłoni.

– Proszę pani… – powiedziałam – niech pani nie płacze!

Po chwili wyjęła z kieszeni chustkę i padała mi ją. Teraz ona z kolei mówiła stłumionym głosem:

– No, już, już… nie trzeba tak… no, już, kochanie, przestań…

Nigdy nie umiałam sobie wyobrazić, jaki jest dom Marcina, a zawsze chciałam wiedzieć. Teraz, kiedy wszystko było przegrane, kiedy nie było nawet Marcina, znalazłam się tu zupełnie obca, gość, który przyszedł nie w porę. Być może matka Marcina spostrzegła mój wzrok błądzący po sprzętach sięgający w głąb, poza wpół otwarte drzwi. Siedziałam tu już dość długo i właściwie powinnam wyjść, ale potwornie bałam się zostać sama. Bałam się moich myśli, rozważań, wolałam odłożyć je na później.

– Może chcesz obejrzeć nasze mieszkanie? – spytała domyślnie.

– Tak! – przyznałam.

Podniosła się z krzesła.- Chodź…Mieszkanie było duże, piękne. Zbyt duże i zbyt piękne. Jedynie w pokoju Marcina poczułam się nieco swobodniej, bo tu nie było tej przestrzeni zamieszkanej tylko przez powietrze. Na biurku stała moja fotografia, obok niej na starannie złożonym papierze leżało małe pudełko. Wystarczyło sięgnąć ręką i mogłam mieć je z powrotem.

27
{"b":"87995","o":1}