– Mater Dolorosa! Tomek, jaki ty jesteś wielki! – zawołałam zaskoczona.
A więc to w nim kochałam się w ciągu ubiegłego lata i kilku tygodni jesieni!
– A gdzie reszta? – spytałam, kiedy usiedliśmy pod czerwonym parasolem.
– Mają przyjść za pół godziny! Celowo prosiłem, żebyś przyszła wcześniej…
Roześmiałam się według przykazań mamy, bo czułam się jednak trochę nieswojo.
– Masz do mnie jakiś interes? – zapytałam.
– Interes? Nie… Czy ja wiem zresztą… Zwyczajnie, chciałem cię przeprosić!
– Za co?
– Nie pisałem do ciebie.
– Ależ… to w ogóle nieistotne!
Nieistotne! A ile się namartwiłam brakiem wiadomości od niego, dopóki na imieninach Baśki nie poznałam Marka!
– Przecież ja do ciebie też nie pisałam i nie uważam, żeby… – wzruszyłam ramionami – nie ma o czym mówić, Tomek!
Był wyraźnie zawiedziony. Widać sądził, że noszę w sercu żałobę po nim. Przez chwilę usiłował nakłonić mnie do ubolewania.
– Widzisz, nie pisałem, bo prawdę mówiąc robię straszne błędy ortograficzne. To mnie zawsze peszy.
– Och, jeżeli o mnie chodzi, Tomek, to nie wysilaj się na tłumaczenie! Ja naprawdę nie jestem na ciebie obrażona – zapewniłam go.
Przyglądał mi się podejrzliwie, jakby mój dobry humor wydawał mu się udany. Nieprawda! Byłam w cudownym nastroju. Wystarczył mi tylko rzut oka na Tomka i krótka rozmowa, żebym się przekonała, jak dalece wywietrzał mi z głowy! Za każdym razem, kiedy podobał mi się jakiś chłopiec, bawiło mnie to. Nie umiałam traktować sprawy ze śmiertelną powagą. Wiedziałam, że jest przelotna jak wiosenny deszcz. I jeżeli jadąc do Osady bałam się spotkania z Tomkiem, to jedynie dlatego, że w ciągu minionego roku myślałam o nim częściej niż o innych chłopcach. Sądziłam, że może to coś oznacza, że stłumione przez czas uczucie wybuchnie z nagłą siłą, kiedy go znowu spotkam. Nic nie wybuchło. Widocznie prawdziwa miłość przyjdzie do mnie inaczej. Tak sobie myślałam, siedząc z Tomkiem pod czerwonym parasolem.
Po chwili przyszła Miśka i Ewa, za nimi wkroczył Maciek. Marianny i Julka ciągle jeszcze nie było.
Witając się z Miśką wykazałyśmy kolosalny brak opanowania. Szóste wakacje spędzone razem – to już jest coś! Przecież właśnie my dwie byłyśmy zalążkiem całej późniejszej paczki, która pęczniała z roku na rok.
Chłopcy przynieśli z bufetu oranżadę i szklanki, Ewa zajęła się ciastkami. Miśka nachyliła się do mnie i szeptała niecierpliwie:
– Musimy urwać się na potężne ploty, ale tylko we dwie! Nie masz pojęcia, jak się za tobą stęskniłam! Wyglądasz cudnie, Mada! Słuchaj, czy ja też tak wydoroślałam, jak ty?
Podparła brodę wierzchem dłoni i przyglądała mi się prowokująco. Miśka! Jakżeż ta dziewczyna umiała się zgrywać!
– Słuchaj, ja już postanowiłam! – stuknęła ręką w stolik. – Słuchajcie wszyscy, co powiem! Idę na archeologię!
– Uważasz, że na powierzchni ziemi nie ma już nic ciekawego? Za rok ci się zmieni! Zdasz maturę i wyjdziesz za mąż! – zwątpił Maciek.
– Czy mi się zdaje, czy ten młody człowiek kpi sobie ze mnie? – obruszyła się Miśka i udając obrażoną, znowu nachyliła się w moją stronę.
– Co wyście tu tak sami z Tomkiem gadali? – zapytała szeptem. – Nie przeszło ci to, Mada?
Skrzywiłam się.
– Dochodzę do wniosku, że nie miało mi co przechodzić! Bardzo go lubię i to wszystko! Przywiozłaś rakietę, Miśka?
– Jasne!
– Pójdziemy na korty?
– No! Zaraz po obiedzie!
– Słuchajcie, po południu idziemy z Miśką na korty! Kto z nami?
Wszyscy. Okazało się, że to pierwsze spotkanie nie było wcale takie trudne. Mariannę i Julka powitaliśmy chóralną owacją. Ostatni zjawił się Piotr. I chwila, kiedy podchodził do naszego stolika, była jedyną, w której odczuliśmy jakieś zakłopotanie. My, ale nie Miśka. Szybko podniosła się ze swojego miejsca, podbiegła do Piotra, położyła rękę na jego ramieniu. Piotr przechylił głowę i pogładził jej dłoń policzkiem.
– Miśka! – zawołał ciepło.
– Usiądź tu, Piotr, na moim miejscu! Julek, postaraj się o jeszcze jedno krzesło!
Podczas gdy krzesło wędrowało ponad stolikiem, Piotr przysunął twarz do mojej twarzy, zupełnie bliziutko. Nie widziałam jego oczu, ukrytych za ciemnymi szkłami.
– Serwus, Piotr! – powiedziałam wyciągając rękę, której nie zauważył.
– Serwus, Mada! Tak mi się zdawało, że to ty!
Zdawało mu się. A więc widział jeszcze gorzej niż w zeszłym roku! Wszyscy patrzyliśmy na niego z zatroskaniem. Tylko na twarzy Miśki widać było rozpacz, której nie musiała nawet ukrywać, wiedziała przecież, że dla Piotra jej twarz jest jedynie rozmazaną, jasną plamą.
Siedzieliśmy pod "Parasolami" do obiadu. Marianna zlękła się, kiedy zegar wybił pierwszą.
– Słuchajcie, ja powinnam już dawno być w domu! U nas obiad o pierwszej! Julek, odprowadź mnie i poczaruj mamę.
Wiadomo! Julek świetnie potrafił czarować nasze mamy!
– Ja idę z wami! – poderwała się Ewa. – Maciek, zostajesz jeszcze?
– Dogonię was, załatwię tylko rachunek! Zostaliśmy przy stoliku we czwórkę: Miśka, Piotr, Tomasz i ja.
– Maciek poszedł płacić, a ja mu nie dałem swojej doli- zorientował się nagle Piotr.
– Założyłam za ciebie! Będziesz moim dłużnikiem!- roześmiała się Miśka.
– Zawsze jestem twoim dłużnikiem. Nawet ostatnio: na trzy swoje listy otrzymywałaś ode mnie jeden!
– Bogowie! To nie twoja wina, Piotr, że ja tak lubię pisać!
Miśka popatrzyła na mnie, później przeniosła wzrok na zieloną furtkę. Zrozumiałam.
– Tomasz, idziemy! Więc jak, Misia? Spotykamy się na kortach?
– Tak! Piotr, pójdziesz ze mną na korty po obiedzie?
– Oczywiście! Jeżeli wszyscy idą, to i ja także!
– Właściwie nie mogę o tym spokojnie myśleć – powiedział Tomek, kiedy szliśmy w kierunku mojego domu.
– Dlaczego Miśka to robi? Miśka przywiązuje go do siebie zupełnie niepotrzebnie! Jest przecież dostatecznie nieszczęśliwy.
– Nie sądzisz chyba, że Miśka pogłębia jego nieszczęście?
Tomasz zatrzymał się.
– Właśnie tak sądzę, jeśli chcesz wiedzieć! Piotr jest inteligentny, Piotr świetnie wie, że ze strony Miśki nie może to być nic trwałego!
– Dlaczego nie może?
– Chociażby dlatego, że w naszym wieku nie ma trwałych uczuć! Masz chyba coś na ten temat do powiedzenia?
– Nie mówimy o mnie, mówimy o Miśce! Miśka kocha Piotra od dawna! Miała trzynaście lat, kiedy powiedziała mi o tym po raz pierwszy, tu w Osadzie. Są ze sobą przez dwa miesiące w roku, pisują do siebie i to wszystko jakoś się trzyma. Miśka go kocha.
– Z litości?
Na to pytanie nie odpowiedziałam. Sama zadawałam je sobie często.
– Widzisz! Ty też się boisz, że ona go kocha z litości! Piotr na pewno także obawia się tego. W tej chwili on ma dwadzieścia lat, ona siedemnaście, Piotr jest prawie niewidomy, Miśka… no, cóż! Miśkę ponosi serce! Za dużo w tym patosu jak na mój gust!
– Myślę, że oni twojego gustu w ogóle nie biorą pod uwagę – obruszyłam się.
Szliśmy ścieżką po zboczu, mój dom był już niedaleko. Tomasz roześmiał się.
– A tobie, oczywiście, strasznie się to wszystko podoba, co? I uważasz mnie za cynika; tylko dlatego, że ośmielam się krytykować… hm… bogactwo uczuć tej desperackiej pary! Dalibóg, jak o tym myślę, żałuję, że nie jestem ślepy!
– Jesteś za to idiotą, a to także pewna forma kalectwa. Masz u mnie szansę!
– Zmieniłaś się… – warknął Tomasz ze złością – zjaśniały ci włosy i wyszczuplały łydki! Ale język masz ostry jak dawniej!
– Zawsze był moją chlubą, nogi natomiast nigdy!
W ogrodzie przed domem gospodyni rozwieszała na sznurze bieliznę.
– No co – zawołała widząc Tomasza – doczekał się pan?
– Doczekałem się! – przyznał Tomek. Wypadło to tak zabawnie, że zaczęłam się śmiać.
Wzruszył ramionami.
– Na razie, Tomek! Idę na górę!
– Na razie, Mada! Ciao!
Po schodach szłam powoli. Mama na pewno zapyta, jak było? Było zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażałam. Po pierwsze nasza paczka, która zawsze chodziła grupą albo gęsiego, już dziś ustawiła się parami. Miałam więc do wyboru: albo uznać Tomka za swojego partnera i przyjąć go takim, jakim był, albo nie uznać go wcale.
Drzwi do naszego pokoju uchyliły się.
– Pośpiesz się – fuknęła Alka – gospodyni już przyniosła obiad!
– Zapisałam nas do czytelni i wzięłam trzy książki! – zakomunikowała mama, kiedy usiadłam przy stole. – Dla ciebie, Mada, Hemingwaya! Zadowolona jesteś?
– Komu bije dzwon?
– Tak.
– To świetnie!
Mama nie zapytała o nic. Umiała się znaleźć – jak powiadała zawsze moja babcia Emilia, kiedy ktoś umiejętnie wylawirował z niewygodnnej sytuacji.
Pierwszy tydzień wakacji był nijaki. Wybrałam drugą ewentualność i w naszym towarzystwie manifestowałam swoją niezależność, splendid isolation, żeby znowu powołać się na babcie! Była to pozycja dumna, ale niewygodna. Oczywiście brałam udział we wszystkich wspólnie organizowanych wypadach do lasu czy na przystań. Grywałam w siatkówkę, w tenisa, łaskawie pozwalałam Tomkowi odprowadzać się na obiad. Ale kiedy nadchodził wieczór, zostawałam w domu. Nie dla mnie były te spacery o zmierzchu, włóczenie się nad brzegiem jeziora – tu dwoje, tam dwoje!
Któregoś dnia umówiłyśmy się z Miśką i Ewą, że pójdziemy sobie na spacer same, bez chłopców.
– No, nareszcie nie będziemy się musiały wysilać!- odetchnęła Ewka, kiedy spotkałyśmy się przy kościele.
– Boże, ile ja się muszę namęczyć, żeby robić z siebie mądrzejszą niż jestem, dowcipniejszą niż jestem, ładniejszą niż jestem! Maciek ma w stosunku do mnie wygórowane ambicje!- narzekała, a przecież cieszyło ją to.
Miśka szła obok mnie wymachując wielką, kolorową torbą.
– Komary są o wiele bardziej drapieżne niż w zeszłym roku! – stwierdziła nieoczekiwanie. – To samo można powiedzieć o naszych chłopcach! Zauważyłyście, że na plaży Julek bez przerwy wmawia w Mariannę, że powinna mocniej natłuszczać plecy? Gdyby to od niego zależało, wsmarowałby w nią trzy tubki kremu na godzinę! Biedna Mańka wieczorami musi chyba nożem zeskrobywać te kilogramy tłuszczu, które Julek w nią wciska!