Литмир - Электронная Библиотека
A
A

i zachowanie jego mogę nazwać jedynie tchórzostwem!

– To jest gra do jednej bramki! – ryknął Wojtek Ligota

– Panie profesorze! Czemu pan mu nie przerwie!?

– Ja ciebie tchórzem nie nazywam, Ligota! Przeciwnie, uważam, że jesteś najodważniejszy z nas wszystkich! Nikt by się nie zdecydował na chowanie za swoimi plecami zwykłego chuligana!

Wojtek opadł na krzesło. Spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem.

– Mów coś! Mów coś, do cholery! Pozwolisz, żeby ci pluł w gębę?

– Skończyłeś? – zapytałem Hieronima przez zaciśnięte zęby.

– Tak.

Wstałem i przez chwilę nie mogłem powiedzieć słowa. Wreszcie z trudem rozwarłem szczęki.

– Powiadasz, Hieronim, że Ligota jest najodważniejszy z nas wszystkich? Nie wiem, ja raczej tobie oddałbym palmę pierwszeństwa. Trzeba mieć cholernie dużo odwagi, żeby precyzować zarzuty nie przemyślane dokładnie, a co gorsza, nieścisłe. Jedynym faktem, którego nie przeinaczyłeś, jest fakt, że zostałem ukarany wyrokiem: rok z zawieszeniem na dwa. Jednakże twoja interpretacja mojego wykroczenia była zupełnie dowolna. Ja tłumaczyłem się raz. Przed sądem. Nie mam zamiaru tłumaczyć się przed tobą i prostować tego, co byłeś uprzejmy skrzywić! Jeżeli cokolwiek wyjaśnię w tej chwili, zrobię to jedynie ze względu na pana profesora i klasę. Nie ukradłem żadnego skutera, wbrew temu, co twierdzi Hieronim!

– Miałeś zamiar, tylko ci się nie udało, jeżeli chodzi o ścisłość!

– Daj mu mówić, Hieronim! – zawołał ktoś spod ściany.

– Możecie mi wierzyć lub nie! Sąd mi uwierzył i to jest dla mnie najistotniejsze! Zostałem ukarany za swój nieodpowiedzialny wyczyn i tę karę sąd polecił mi traktować jako ostrzeżenie!

– Nie można karać bez końca! – wtrącił się nagle Wojtek. – Z prawnego punktu widzenia odbycie kary przekreśla prawną odpowiedzialność za wykroczenie!

– Możliwe. Ale nie przekreśla moralnej odpowiedzialności! – zgasiłem go. – Moralnie będę się tak długo czuł odpowiedzialny, jak długo sam sobie nie udowodnię, że nie jestem zdolny do popełniania dalej tego rodzaju wykroczeń!

– Masz rację! – odezwał się Foczyński.

– Panie profesorze – zwróciłem się teraz do niego- chciałbym przekonać pana, że podjąłem się proponowanych mi przez klasę zobowiązań tylko i wyłącznie celem przekonania samego siebie, że potrafię być całkowicie odpowie…

– Doświadczenia naszym kosztem! – przerwał mi Hieronim. – Już ten fakt dowodzi, że nie jesteś odpowiedzialny! W gruncie rzeczy jestem pewien, że cała klasa jest w tej chwili przeciwko tobie!

– Nie! – zawołała Marysia Czerwińska zrywając się z krzesła.

Potem usiadła i jej blada zwykle twarz różowiała i różowiała coraz bardziej. Nikt jej nie poparł. Wszyscy zaczęli rozmawiać między sobą, cicho, stłumionymi głosami wyrażali jakieś swoje opinie, których nie mogłem dosłyszeć. Hieronim uśmiechał się ironicznie. Wstał i trzasnął ręką w stolik.

– Cicho bądźcie! Chcę mówić dalej! – Przeczekał chwilę. – Gdybyś w momencie, kiedy wybór padł na i ciebie, wstał i powiedział: "Moi drodzy, rzecz wygląda tak i tak! Zrobiłem to i to! Czy w dalszym ciągu proponujecie] mi starostwo?", wtedy byłbyś w porządku. I to byłaby: uczciwa gra, Marcin!

Wojtek oparł się o poręcz krzesła i odrzucił głowę do tyłu.

– Wtedy ty pierwszy, Hieronim, wrzasnąłbyś, że nie!

– Wątpię. Myślę, że wtedy dałbym mu ten czas na rehabilitację. Natomiast teraz mówię: nie!

– Twoje "nie" w tej chwili jest bez znaczenia, Hieronim! W tej chwili to ja mówię: dziękuję… – odparłem.

– Nie uważam sprawy za rozstrzygniętą! – powiedział Foczyński. – Jeżeli o mnie chodzi, jestem gotów słuchać tej dyskusji dalej…

– Jest płaska, panie profesorze! – zawołał Mirosław. – Płaska i bezduszna! To w ogóle nie jest dyskusja! To jest wymiana zdań między Hieronimem i Marcinem! A klasa milczy! Klasa się uchyla! Jedna Czerwińska wrzasnęła "nie!" i omal nie spaliła się ze wstydu, bo nikt jej nie i poparł! Brawo, Maryśka! Jeżeli znowu mamy wybierać szeryfa, proponuję Marcina!

– Siadaj! – szarpnął mnie Wojtek.

– Ta cholera ma rację… – mruknąłem do niego- powinienem był powiedzieć…

– Ma rację, kawał chama! Powinieneś… pochrzaniliśmy to, ojciec mnie uprzedzał, że chrzanimy… nie posłuchałem!

Było już dawno po dzwonku, ale godzina wychowawcza była ostatnią tego dnia. W klasie wrzało, nikomu nie spieszyło się do domu. Foczyński z trudem panował nad sytuacją.

– Głosujemy! – zadecydował wreszcie. – Kto jest za wyborem nowego starosty?

Znowu podniosłem się z miejsca.

– Panie profesorze! To jest niepotrzebne. Bardzo proszę, żeby wysunęli inne nazwisko! Ja w żadnym wypadku…

– Boisz się tego głosowania? – zawołał Hieronim.- Koleżanki i koledzy! Profesor Foczyński prosi o podnoszenie rąk! Kto jest za wyborem nowego starosty?

Trzy czwarte rąk podniosło się do góry. Hieronim uśmiechnął się w moją stronę i bezradnie rozłożył ręce.

– Bardzo mi przykro, Marcin!

– Zamknij się! To już jest chamstwo! – zawołała Czerwińska.

Chciałem wyjść, ale Wojtek powstrzymał mnie jednym zdaniem:

– Wyjść? Teraz wyjść, żeby pomyśleli o tobie: szczur?

To nie to słowo rzuciło mnie z powrotem na krzesło, tylko reszta powiedzenia, która przypomniała mi się natychmiast! Jak szczur z tonącego okrętu… Mój okręt tonął. Widziałem to w niepewnym wzroku Foczyńskiego, poznałem po czerwonych uszach Wojtka, po bliskiej płac Marysi Czerwińskiej i nieporadnych okrzykach Mirosława. Dotrwałem do końca. Z szatni wyszliśmy ostatni.

– Idziesz do domu? – spytał Wojtek. – Pójdę z tobą kawałek…

Na boisku czekali na nas Mirosław, Rudek Wiktorczyk, Strzemiński, Marysia i jeszcze dwie dziewczyny.

– Kondukt żałobny… – mruknąłem na ich widok,

– Ach, już byś się nie wygłupiał! – cisnął się Wojtek,

– Słuchaj, Marcin… – zaczęła Marysia, kiedy zbliżyliśmy się do nich – chcieliśmy ci powiedzieć, że żadne z nas nie podziela tej opinii!

– To źle, bo on miał rację! Powinienem sprawę stawiać jasno od początku. Dziękuję wam w każdym razie…

– Może miał rację – żachnął się Mirosław – ale rzecz załatwił po świńsku! Mógł przyjść najpierw do ciebie i powiedzieć, co go gniecie! Wygrywanie racji świńskimi metodami to nie jest sposób!

Szliśmy pomału w kierunku mojego domu.

– Marcin, powiedz jak z tym było naprawdę? – poprosił Strzemiński. – Wiesz, ja nie chcę, żebyś się nam tłumaczył, ot, po prostu tak pytam! Prawdę mówiąc przez ciekawość!

Opowiedziałem dość dokładnie.

– No, tak… – mruknął Mirosław – to na pewno nie było bez znaczenia, ale ostatecznie kopnęło tobą, nie?

– Kopnęło! – przyznałem.

– Właśnie! A facet raz kopnięty, wystrzega się kopyta! Ostatecznie teraz wiadomo, że…

– Teraz wiadomo, że to się będzie za mną wlokło, Żebym nawet na łbie stanął! – przerwałem mu. – Ta historia to najlepszy dowód! Będzie się o mnie wiecznie

mówić: "Tak, to porządny facet, ale wiecie, coś tam z nim było… zaraz, zaraz, tylko co?" i tak po nitce do kłębka. Co tu dużo gadać, jaką macie pewność, że znowu z czymś nie wystrzelę? A może coś takiego we mnie tkwi?

Staliśmy przed moim domem. Przyglądali mi się uważnie, jakby chcieli zobaczyć choć ułamek tego, co we mnie tkwi. Był silny mróz, zaczynał padać drobny, gęsty śnieg.

– Może zajdziecie do mnie? – spytałem, bo stali i żadne z nich najwyraźniej nie zamierzało iść do domu. Zgodzili się natychmiast.

– Twoje oceny na półrocze, twoja praca społeczna to już jest pewna suma, jakieś dowody… – mówiła Ewa, kiedy szliśmy po schodach – jeżeli się nie odrzuca sprawy ze skuterem, nie można odrzucić tego…

– To są dowody dla mnie, ale nie dla… komórki społecznej, którą jest klasa! – sparodiowałem Hieronima.

– Społeczeństwo ma w kim wybierać i nie potrzebuje stawiać na jednostki z zamazaną kartoteką!

– Fakt… – przytaknął Strzemiński – może niepotrzebnie pchałeś się na to szeryfostwo, do wszystkiego trzeba dojść pomału! Tak, niepotrzebnie się na to zgodziłeś.

– Ja go wrobiłem… – powiedział Wojtek ponuro.

– Nie mam dwóch lat! Sam się wrobiłem! Otworzyłem drzwi. Marysia ze znajomością rzeczy spojrzała na posadzkę.

– Chłopcy, macie, tu są jakieś sukna! My zdejmiemy buty, co dziewczynki?

Matka zajrzała do pokoju.

– Och, masz gości! – ucieszyła się.

Gdyby wiedziała, dlaczego mam gości… Przeszliśmy do mojego pokoju.

– Kiedy tak myślę o tej Marioli… – zaczęta z punktu Marysia siadając na tapczanie – dochodzę do wniosku, że w końcu to od nas dużo zależy! Od nas, od dziewczyn, jak myślicie?

Strzemiński pokiwał głową z zastanowieniem.

– Tak… – przyznał – my najczęściej stajemy się tacy, jakimi chcą nas widzieć nasze kolejne babki! Babki się zmieniają, a człowiek w końcu sam nie wie, jaki jest…

Zośka siedziała na moim biurku, na którym stało duże zdjęcie z Osady. Sięgnęła po nie i przez chwilę oglądała uważnie.

– To jest ta dziewczyna, z którą chodzisz, prawda?- spytała podając zdjęcie Marysi. – Interesująca!

– Och, to jest równa babka… – przyznał Wojtek.

– Jej siostra chodzi do jednej klasy z moją. Tę Alę poznałam kiedyś, a Madę to tak tylko… z widzenia!- powiedziała Marysia. – A ty, Marcin, już wiesz, że Alka miała wczoraj wypadek?

– Nic nie wiem. Nie spotkałem dziś Mady…

– Pewno dlatego! Ala jest w szpitalu. Wyciągnęła jakąś dziewczynkę spod tramwaju, w ostatniej chwili, wiecie? Słyszysz, Marcin, co mówię? Jezu, do niego nic nie dociera… Marcin, przecież nie możesz zrobić takiej klapy! Do matury kilka miesięcy, potem zmienisz środowisko…

– Już raz zmieniłem środowisko! I co z tego? Czy mam całe życie spędzić na zmienianiu środowiska?

– A co jej się stało, że jest w szpitalu? – spytała Ewa odstawiając zdjęcie Mady na biurko.

– Podobno jest strasznie połamana i coś z twarzą… przecięty policzek czy coś… może ty tam zajdziesz, Marcin? Może im trzeba pomóc?

24
{"b":"87995","o":1}