Kiedy po powrocie od babci Emilii spostrzegłam napis na oknie, mama pominęła tę sprawę grobowym milczeniem. Po prostu kazała mi umyć szybę. I od tej chwili pozostawała chłodna i zasadnicza.
– Marcin… mówiła mi jego matka… obracał się w okropnym jakimś środowisku! Pił, wieczorami wracał do domu późno, nie uczył się…
– I to wszystko? – zdziwiłam się.
– To sporo, ale nie wszystko! Były tam jakieś dziewczęta, zwłaszcza jedna… – mama odsunęła talerz z nie dojedzonym drugim daniem.
– To nie powód, żebyś nie jadła mamo! Spojrzała na mnie gwałtownie.
– Czemu jesteś taka…? – zapytała niespokojnie.
– Jestem zupełnie normalna, mamo! Chcę, żebyś zjadła obiad! Czy w tym jest coś dziwnego? Co on takiego wyprawiał z tymi dziewczynami? Mordował je i zakopywał w piwnicy?
– Mada!
– Więc co mówiła jeszcze jego matka, powiedz mi mamo!
– Powiedziała, że przez Marcina możesz tylko płakać, bo jest przyzwyczajony do innych dziewcząt niż ty! I że albo się zmienisz pod jego wpływem, albo on machnie na ciebie ręką i znajdzie sobie łatwiejszą!
– To wszystko?
– Tak. I co ty na to, Mada?
– Możesz być spokojna, mamuś! Nie zmieniłam się pod wpływem Marcina, bo zdaje się, że na tym najbardziej ci zależy!
– Dlaczego mówisz o tym tak cierpko?
– Bo jest mi cierpko, mamo! Czy ci to wystarczy? Jeżeli powiesz mi teraz: "A nie mówiłam?", pęknę jak zimna szklanka, do której ktoś nalał wrzątku!
Mama zestawiła talerze.
– Więc… zaczynamy życie od nowa?
– Można to tak nazwać.
– Od czego je zaczniemy?
– Od małej formalności, którą muszę załatwić na poczcie…
– Proszę cię bardzo. Załatw, co tam chcesz, i wracając kup puszkę marago.
– Stypa? – zapytałam twardo.
– Nie, znużenie… – odparła spokojnie.
Poszłam do swojego pokoju, który w czasie nieobecności Ali był moim królestwem. Ciągle nie mogłam płakać, byłam zbyt dotknięta, zbyt ogłuszona. Zapakowałam łańcuch w to samo pudełeczko, w którym go dostałam i zawinęłam starannie. Nie dołączyłam żadnego listu. Nie było nic, co mogłabym napisać Marcinowi. Po mojej głowie kołatało się tylko nikłe echo słów babci Emilii:… "ona się pomyliła… moja wnuczka się pomyliła…"
"Tak, pomyliłam się dwa razy, babciu Emilio!" – pomyślałam zawiązując paczkę sznurkiem. I nagle – zawahałam się. Przecież Marcin mógł spotkać jakąś starą znajomą! Mógł z nią iść na kawę! I co z tego? A ja zaraz robię taką tragedię, takie dramatyczne gesty! Wojtek powiedział przecież wyraźnie, że Marcin się gryzie, że jest mu ciężko – a ja chcę się teraz odwrócić od niego, o spotkaną przypadkiem dziewczynę? Tak! Ale jak ona go szarpnęła! Jakby był jej własnością, którą ma prawo tarmosić jak tobół z pościelą! Nie, nie! Dość tego ciągłego rozgrzeszania, niech Marcin nie mydli mi oczu! Przyzwyczajony do innych dziewcząt znajdzie sobie łatwiejszą… tak to zdaje się zostało powiedziane? Dziewczęta w życiu Marcina i pośród nich ja – składnik okrągłej sumki! Nieco inna, bo trudna, trudna – więc niewystarczająca! Dziękuję, monsieur Martin, dojechaliśmy już do ostatniego przystanku, teraz ja wysiadam, a pan? Obojętne! W końcu to obojętne, co pan ze sobą zrobi! Są jeszcze na świecie dziewczęta, które staną jak wryte przed nie istniejącą zapałką, trzeba tylko znaleźć zakręt i zawołać magiczne zdanko! A ja? Ja poczekam jeszcze na swoją miłość. Może
przyjedzie następnym pociągiem? Albo jeszcze późniejszym? A może nie przyjedzie wcale? Nie szkodzi, mam już wprawę w oczekiwaniu na pociągi, które nie przywożą nikogo. Udali nam się mężczyźni! I mamie, i mnie. Boże, daj więcej szczęścia Alce, niech chociaż ona znajdzie w życiu jakiś ekwiwalent za swoje harcerskie sprawności! Jeszcze jeden supeł na sznurku, jeszcze jeden supeł – i oto jest już gotowa przesyłka dla pana, monsieur Martin!
Usiadłam przy biurku, żeby zaadresować paczkę. Znowu ogarnęła mnie niepewność i żal. Bo przecież naprawdę nie wiedziałam, kim była ta dziewczyna! A to, co mówiła mama? Mogłam się spodziewać, że takie, a nie inne rzeczy ma mi do powiedzenia. Ale czy mama wie wszystko? Czy to jest cała prawda o Marcinie? A jak jest teraz? Czy ta dziewczyna…
Ktoś zadzwonił i usłyszałam głos Ola w przedpokoju. Po chwili zajrzał do mnie przez uchylone drzwi,
– Schodzę po marago dla twojej mamy! Wyciągaj matmę!
– Dobra!
Nieba zsyłały mi Ola. Kiedy po chwili zjawił się z dwoma filiżankami kawy, powiedziałam twardo:
– Nici z matmy, przegadamy to popołudnie, Olu!
– A co się stało?
– Nie wiem… sama nie wiem, czy w ogóle coś się stało. Przygotuj się jednak na to, że dziś będę twarda i nieustępliwa! Będziesz mi musiał odpowiedzieć na każde pytanie, które ci zadam!
– Jeżeli potrafię…
– Potrafisz! Posłuchaj…
Opowiedziałam Olowi o swoich spotkaniach. O tym w pociągu, z obcym mężczyzną. I o tym dzisiejszym. Wysłuchał z wyraźnym niepokojem. Nie musiałam pytać. Zaczął mówić sam wszystko to, co wiedział, a wiedział niemało.
Siedziałam na tapczanie na wprost Ola i byłam jak tarcza, w którą wbijał ostre strzały. Wszystkie trafiały w środek, wszystkie co do jednej!
– Reasumując… – powiedziałam w końcu nieswoim głosem – rąbnął skuter dla swojej cizi i właściwie wymigał się z tego psim swędem! Dostał kuratora i dla świętego spokoju będzie trzymał twarz jeszcze przez rok. A potem…
– Mada – powstrzymał mnie Olo – może być zupełnie inaczej… Może to go zmieni?
– Inaczej? Więc dlaczego spotyka się z tą… z tą idiotką?
– Może to wcale nie była ona?
– Jestem pewna, że ona!
– Nie możesz mieć pewności!
– Olu… dlaczego nie powiedziałeś mi tego wszystkiego wcześniej?
– Bo myślałem, że on się zmieni, naprawdę tak myślałem! Wyglądało na to, musisz przyznać? – Olo zastanowił się nad czymś przez chwilę. – Słuchaj, Hieronim ma fotografię tej dziewczyny. Tamten eks kolega Marcina, do którego dotarliśmy, miał przypadkowo jej zdjęcie. Hieronim wziął je. Poznałabyś?
– Na pewno! Gdzie mieszka Hieronim?
– Niedaleko, pięć minut stąd!
– Olu, błagam cię!
– Dobra, pójdę!
Nie wracał całe wieki. Leżałam na tapczanie i nie miałam siły żyć. I ochoty na życie nie miałam także. Przynosiło mi zawód po zawodzie, nic więcej. Nie ruszyłam się, kiedy Olo zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu mama i przez chwilę trzymała go w korytarzu tłumacząc, dlaczego nie kupiła nasion, o które prosiła ją pani Ewa. Wreszcie Oló wszedł. Zapalił małą lampkę przy moim tapczanie i podsunął mi zdjęcie przed oczy.
Odwróciłam głowę.
– Więc ona ma na imię Mariola? – zapytałam.
– Mariola…
– Jest śliczna, prawda?
Olo usiadł obok mnie. Zrozumiał.
– Mada… Hieronim powiedział mi, że Marcin już nie jest starostą!
– Jednak zrezygnował! Chociaż prosiłam! Chociaż wiedział, jak mi na tym zależy! Może to było głupie, może dziecinne, śmieszne, ale wiedział i pomimo wszystko…
– Musiał zrezygnować, Mada! Okazuje się, że Hieronim wygarnął wszystko na godzinie wychowawczej już pod koniec stycznia!
– Dwa miesiące temu? I przez te dwa miesiące Marcin nie znalazł chwili czasu na to, żeby mi powiedzieć po prostu: musiałem zrezygnować? Owszem, kiedyś bąknął coś na ten temat, że chyba zrezygnuje, że chyba nie da rady! A wtedy było już po wszystkim! To wszystko, co robił, jest zwyczajnym, ordynarnym świństwem! Zwyczajnym, ordynarnym świństwem! Olu! Pomyśl tylko… Jest na świecie dwóch mężczyzn, którzy naprawdę coś dla mnie znaczą – ojciec i Marcin! Obydwaj robią wszystko, żebym w końcu musiała ich znienawidzić!
Olo nie odzywał się. Pozwolił mi mówić. Więc mówiłam. Najgorsze, najbardziej cierpkie słowa, jakie przychodziły mi na myśl.
– Może zrobić ci jeszcze kawy? – zapytał, kiedy umilkłam.
– Nie, Olu! Muszę wyjść.
– Dokąd?
– Na pocztę.
– To idź! Nie pójdę z tobą, Mada! Zostanę i zrobię sam te zadania z matmy. Przepiszesz tylko i cześć!
Kiedy szykowałam się do wyjścia, siedział już nad moim brulionem.
"To jest przyjaźń…" – pomyślałam i w tej chwili coś przełamało się we mnie. Już w czapce i w płaszczu usiadłam na brzegu tapczana, zaczęłam płakać, sama zakłopotana własnymi łzami, których nawet nie potrafiłam zachować na chwilę samotności. Mój niepohamowany szloch wypełnił ciszę, na próżno starałam się bezgłośnie wytrzeć nos. Kątem oka spojrzałam na Ola. Przerwał pisanie i tylko w rogu zeszytu zarysowywał długopisem kartkę po kartce. Ale nie odwrócił się ani razu. Tak. To była przyjaźń.
***
Hieronim zawiesił głos i cała klasa zamarła w oczekiwaniu. Wiedziałem, co powie. Wojtek zorientował się i także. Trącił mnie łokciem i syknął:
– No… Trzymaj się teraz, bracie…
– … i twierdzę – kontynuował Hieronim rozpoczęte przed chwilą zdanie – twierdzy że w związku z tym nie masz prawa zabierać głosu w dyskusji na temat chuligaństwa!
Foczyński zatrzymał się w swojej wędrówce po linii okno – drzwi. Stanął tyłem do klasy i poprawił wiszący krzywo diagram naszych ocen.
– Więcej nawet! – mówił dalej Hieronim patrząc mi w oczy. – Uważam, że postąpiłeś nieuczciwie, że nadużyłeś zaufania klasy, która powierzyła ci godność reprezentowania jej jako komórki społecznej!
– Godność reprezentowania! – roześmiał się Mirosław za moimi plecami. – Mowa trawa!
– Godność reprezentowania! – powtórzył Hieronim.
– Gdzie on nas reprezentuje? W czasie dyżurów pod toaletą?
– Zdaje mi się, że teraz ja mam głos! Będziesz się mógł wypowiedzieć za chwilę, jeżeli w dalszym ciągu masz zamiar spłycać to zagadnienie! Jesteśmy komórką społeczną, chyba nie zaprzeczysz? Jako jedenasta klasa kierujemy akcją walki z chuligaństwem na terenie naszego liceum i w ten sposób włączamy się do akcji ogólnopaństwowej! Zdaje mi się, że z tego, co powiedziałem przedtem, wynika jasno, że nasza decyzja wybrania Marcina starostą była nie przemyślana i pochopna! Żadna akcja nie może przynieść oczekiwanego rezultatu, jeżeli kierować nią będą jednostki najmniej do tego powołane! Ponieważ kolega Marcin, pomimo całej swojej przeszłości, którą w krótkim zarysie przedstawiłem, przyjął powierzone mu przez klasę stanowisko, uważam, że postąpił wobec nas nielojalnie