— Co tu wyjaśniać — uśmiechnął się obleśnie Rience. - Pan Bonhart po prostu połapał się wreszcie, kim naprawdę dziewka jest. I ile jest warta.
Skellen nie zaszczycił go spojrzeniem. Patrzył na Bonharta, w jego rybie, pozbawione wyrazu oczy.
— I tę drogocenną dziewczynę — wycedził — tę wartościową zdobycz, mającą zagwarantować emeryturę, wypycha się w Claremont na arenę i każe walczyć na śmierć. Ryzykuje się jej życiem, choć podobno żywa tyle warta. Jak to jest, Bonhart? Bo coś mi tu nie gra.
— Gdyby zginęła na tej arenie — Bonhart nie spuścił oczu — to by znaczyło, że nic nie była warta.
— Rozumiem — Puszczyk zmarszczył lekko brwi. - Ale zamiast zawieźć dziewkę na kolejną arenę, przywiozłeś ją do mnie. Dlaczego, jeśli wolno spytać?
— Powtarzam — wykrzywił się Rience. - Połapał się, kina ona jest.
— Bystry jesteście, panie Rience — Bonhart przeciągnął się, aż zatrzeszczały stawy. - Odgadliście. Tak, prawda to, ze szkoloną w Kaer Morhen wiedźminką wiązała się jeszcze jedna zagadka. W Geso, podczas napadu na szlachciankę, dziewka rozpuściła języczek. Że niby taka ważna i utytułowana, że baronówna to dla niej furda i szysz, kłaniać się nisko powinna. Tedy owa Falka, myślę sobie, to co najmniej hrabianka. Ciekawe. Wiedźminka: to raz, Dużo to widuje się wiedźminek? W bandzie Szczurów: to dwa. Cesarski koroner własną ważną osobą ugania się za nią od Korathu po Ebbing, rozkazuje uśmiercić: trzy. A do tego wszystkiego… szlachcianka jakoby wysokiego rodu. Ha, myślę sobie, trzeba będzie dziewkę wreszcie spytać, kimże to ona naprawdę jest.
Zamilkł na chwilę.
— Początkowo — wytarł nos mankietem — nie chciała gadać. Choć prosiłem. Ręką nogą, batem prosiłem. Kaleczyć nie chciałem… Ale trzeba trafu, napatoczył się cyrulik. Z przyrządami do rwania zębów. Przywiązałem ją do krzesła…
Skellen słyszalnie przełknął ślinę. Rience uśmiechnął się. Bonhart obejrzał mankiet.
— Wszystko mi powiedziała, zanim… Gdy tylko zobaczyła instrumenty. Te zębne kleszcze i pelikany. Od razu się zrobiła rozmowniejsza. Okazało się, że to…
— Księżniczka Cintry — rzekł Rience, patrząc na Puszczyka. - Spadkobierczyni tronu. Kandydatka na żonę cesarza Emhyra.
— Czego to pan Skellen powiedzieć mi nie raczył — skrzywił usta łowca nagród. - Kazał zwyczajnie ukatrupić, kilka razy to zaznaczał. Zabić na miejscu i bez litości! Jak to, panie Skellen? Zabić królową? Przyszłą ślubną swego cesarza? Z którą, jeśli plotce wierzyć, cesarz tylko patrzeć, jak na kobiercu stanie, po czym będzie wielka amnestia?
Wygłaszając orację, Bonhart wiercił Skellena wzrokiem. Ale koroner cesarski oczu nie spuścił.
— Ot — podjął łowca — wychodzi: kabała. Tak tedy, choć z żalem, ale ze swoich planów względem tej wiedźminki — księżniczki zrezygnowałem. Przywiozłem całą tę kabałę tutaj, do pana Skellena. By pogadać, poukładać się… Bo ta kabała to troszeczkę jakby za dużo jak na jednego Bonharta…
— Bardzo słuszny wniosek — powiedziało skrzekliwie coś zza pazuchy Rience'a. - Bardzo słuszny wniosek, panie Bonhart. To, co złapaliście, panowie, to trochę za dużo dla was obu. Na wasze szczęście, macie jeszcze mnie.
— Co to jest? — Skellen zerwał się z krzesła. - Co to, cholera, jest?
— Mój mistrz, czarodziej Vilgefortz — Rience wyjął zza pazuchy malutkie srebrne puzderko. - Dokładniej głos mego mistrza. Dobiegający z tego oto magicznego urządzenia, zwanego ksenoglozem.
— Witam wszystkich panów — powiedziało puzderko. - Szkoda, że mogę was tylko słyszeć, ale na teleprojekcję lub teleportację nie pozwalają mi pilne zajęcia.
— Tego, psiakrew, jeszcze brakowało — warknął Puszczyk. - Ale mogłem się domyślić. Rience jest za głupi, by działać sam i na własną rękę. Mogłem się domyślić, że cały czas czaisz się gdzieś w mroku, Vilgefortz. Jak stary opasły pająk, czaisz się w ciemności, oczekując drgnięć pajęczyny.
— Cóż za obrazowe porównanie.
Skellen parsknął.
— I nie mydl nam oczu, Vilgefortz. Wysługujesz się Rience'em i jego szkatułką nie z powodu nawału zajęć, ale ze strachu przed armią czarodziejów, twoich dawnych druhów z Kapituły, skanujących cały świat w poszukiwaniu śladów magii o twoim algorytmie. Gdybyś spróbował teleportacji, namierzyliby cię w try miga.
— Cóż za imponująca wiedza.
— Nie byliśmy sobie przedstawieni — Bonhart dość teatralnie skłonił się przed srebrnym puzderkiem. - Ale to wszakże na wasze polecenie i z waszego upełnomocnienia, panie czarnoksiężniku, mosterdziej Rience przyrzeka dziewczynie męczarnie? Nie mylę się? Słowo daję, z każdą chwilą coraz to bardziej ważna robi się ta dziewczyna. Wszystkim jest, okazuje się, potrzebna.
— Nie byliśmy przedstawieni — powiedział z puzderka Vilgefortz. - Ale ja pana znam, Leo Bonhart, zdziwiłby się pan, jak dobrze. A dziewczyna i owszem, jest ważna. To wszakże Lwiątko z Cintry, Starsza Krew. Zgodnie z przepowiednią Itliny jej potomkowie będą w przyszłości panować nad światem.
— Dlatego tak bardzo wam potrzebna?
— Mnie potrzebna jest tylko jej placenta. Łożysko. Gdy wyjmę z niej łożysko, resztę możecie sobie zabrać. Cóż to ja tam słyszę, jakieś sarkania? Jakieś pełne odrazy westchnienia i sapania? Czyje? Bonharta, który dziewczynę co dnia katuje na wymyślne sposoby, fizycznie i psychicznie? Stefana Skellena, który na rozkaz zdrajców i spiskowców chce dziewczynę zamordować? Hę?
*****
Podsłuchiwałam ich, przypomniała sobie Kenna, leżąca na pryczy z dłońmi podłożonymi pod kark. Stałam za węgłem i czujniłam. I włosy mi się jeżyły. Na całym ciele. Naraz zrozumiałam ogrom kabały, w którą popadłam.
*****
— Tak, tak — rozległo się z ksenoglozu — zdradziłeś swego cesarza, Skellen. Bez wahania, przy pierwszej sposobności.
Puszczyk parsknął lekceważąco.
— Zarzut zdrady z ust takiego arcyzdrajcy jak ty, Vilgefortz, to naprawdę duża rzecz. Czułbym się zaszczycony. Gdyby nie trąciło to tanim jarmarcznym żartem.
— Ja nie wyrzucam ci zdrady, Skellen, ja wydrwiwam twą naiwność i nieudolność w zdradzaniu. Bo dla kogóż to zdradzasz twego władcę? Dla Ardala aep Dahy i de Wetta, książątek, urażonych w ich chorobliwej dumie, znieważonych tym, że ich córeczki cesarz odtrącił, planując małżeństwo z Cintryjką. - A oni liczyli, że to z ich rodów wywiedzie się nowa dynastia, że to ich rody będą w cesarstwie pierwszymi, że rychło wyrosną nawet ponad tron! Emhyr jednym ruchem pozbawił ich tej nadziei, a wtedy oni postanowili poprawić bieg historii. Ze zbrojnym rokoszem nie są jeszcze gotowi, ale można przecież zgładzić dziewczynę, którą Emhyr przełożył nad ich córki. Własnych arystokratycznych rączek rzecz jasna nie chce się im kalać, znaleźli najemnego zbira, Stefana Skellena, cierpiącego na przerost ambicji. Jak to było, Skellen? Nie. zechcesz nam opowiedzieć?
— Po co? — krzyknął Puszczyk. - I komu? Przecież ty jak zwykle wszystko wiesz, wielki magu! Rience jak zwykle nie wie nic i tak ma być, a Bonharta nic to nie obchodzi…
— Ty zaś, jak to już wykazałem, nie bardzo masz się czym chwalić. Książęta kupili cię obietnicami, ale jesteś wszak zbyt inteligentny, by nie rozumieć, że ci z pankami nie po drodze. Dziś jesteś im potrzebny jako narzędzie do zgładzenia Cintryjki, jutro pozbędą się ciebie, boś nisko urodzony parweniusz. Obiecali ci w nowym cesarstwie stanowisko Vattiera de Rideaux? Chyba sam w to nie wierzysz, Skellen. Vattier jest im bardziej potrzebny, bo przewroty przewrotami, ale tajne służby zostają zawsze te same. Twoimi rękami chcą tylko mordować, Vattiera potrzebują, by zawładnąć aparatem bezpieczeństwa. Poza tym Vattier jest wicehrabią, a ty nikim.
— Faktycznie — wydął wargi Puszczyk. - Zbyt jestem inteligentny, by tego nie zauważyć. Tak tedy, teraz powinienem zdradzić z kolei Ardala aep Dahy i przystać do ciebie, Vilgefortz? Do tego zmierzasz? Ale ja nie jestem chorągiewką na wieży! Jeśli popieram sprawę rewolucji, to z przekonania i idei. Trzeba skończyć z samowładną tyranią, wprowadzić monarchię konstytucyjną, a po niej demokrację…
— Co?
— Ludowładztwo. Ustrój, w którym rządził będzie lud, Ogół obywateli wszystkich stanów, poprzez wyłonionych w uczciwych wyborach najgodniejszych i najuczciwszych reprezentantów…
Rience ryknął śmiechem. Zaśmiał się dziko Bonhart.
Serdecznie, choć trochę skrzekliwie, zaśmiał się z ksenoglozu czarodziej Vilgefortz. Wszyscy trzej długo śmiali się i rechotali, roniąc łzy jak grochy.
— Dobra — przerwał wesołość Bonhart. - Nie na jasełki my tu się zebrali, lecz na handel. Dziewczyna, póki co, nie należy do ogółu uczciwych obywateli wszystkich stanów, lecz do mnie. Ale mogę ją odsprzedać. Co pan czarodziej ma do zaoferowania?
— Władza nad światem interesuje cię?
— Nie.
— Pozwolę ci więc — rzeki wolno Vilgefortz — być obecnym przy tym, co będę robił dziewczynie. Będziesz mógł się przyglądać. Wiem, że przedkładasz takie przyglądanie się ponad wszelkie inne przyjemności.
Oczy Bonharta zapłonęły białym ogniem. Ale był spokojny.
— A bardziej konkretnie?
— A bardziej konkretnie: gotów jestem zapłacić twoją dwudziestokrotną stawkę. Dwa tysiące florenów. Konsyderuj, Bonhart, że to jest worek pieniędzy, którego nie uniesiesz, będziesz potrzebował jucznego muła. Wystarczy ci na emeryturę, werandę, gołębie, a nawet na wódkę i dziwki, jeśli zachowasz rozsądny umiar.
— Zgoda, panie magiku — zaśmiał się pozornie beztrosko łowca. - Tą wódką i tymi dziwkami zaiste za serce żeście mnie ujęli. Dobijemy targu. Ale na owo zaproponowane przyglądanie też bym reflektował. Wolałbym, co prawda, patrzeć, jak ona zdycha na arenie, ale na waszą nożową robotę też chętnie rzucę okiem. Dołóżcie rabatem.
— Targ dobity.
— Szybko wam poszło — ocenił cierpko Puszczyk. - Zaprawdę, Vilgefortz, szybko i gładko zawarłeś z Bonhartem spółkę. Spółkę, która wszak jest i będzie societas leonina. Ale nie zapomnieliście aby o czymś? Świetlicę, w której siedzicie i Cintryjkę, którą handlujecie, otaczają dwa tuziny zbrojnych ludzi. Moich ludzi.
— Drogi koronerze Skellen — zabrzmiał z pudełka głos Vilgefortza. - Obraża mnie pan sądząc, że w wymianie chcę pana skrzywdzić. Wprost przeciwnie. Zamierzam być niezwykle hojny. Nie mogę panu zapewnić owej, jak to pan raczył nazwać, demokracji. Ale zagwarantuję panu pomoc materialną, wsparcie logistyczne i dostęp do informacji, dzięki którym przestanie pan być dla spiskowców narzędziem i sługusem, a stanie się partnerem. Takim, z którego osobą i zdaniem liczyć się będzie książę Joachim de Wett, diuk Ardal aep Dany, hrabia Broinne, hrabia d'Arvy i cała reszta błękitnokrwistych spiskowców. Co z tego, że to societas leonina? Owszem, jeśli łupem jest Cirilla, to lwią część łupu wezmę ja, jak mi się zresztą zdaje, zasłużenie. Aż tak cię to boli? Wszak sam zyski będziesz miał niemałe. Jeśli oddasz mi Cintryjkę, stanowisko Vattiera de Rideaux masz już w kieszeni. A będąc szefem tajnych służb, Stefanie Skellen, można realizować przerozmaite utopie, bodaj nawet demokracje i uczciwe wybory. Jak więc widzisz, za jedną chudą piętnastolatkę daję ci spełnienie życiowych marzeń i ambicji. Widzisz to?