Uzmysłowiłem sobie, że tak jak na Przeglądzie Scen Amatorskich i Szkolnych ostateczną instancją nie był ES ani inni uczestnicy imprezy, lecz „czerń” na tyłach sali podczas rozdania nagród, tak tu, na tej lekcji z Madame, takim krzywym zwierciadłem jest właśnie Rożek Goltz. Jeśli tu chciało się wygrać, jeśli chciało się podbić serce Żelaznej Damy, należało w strategii uwzględnić jego obecność. Był on jak smok strzegący przejścia do zamku na szczycie, jak Cerber o trzech głowach i strasznym, spiżowym głosie.
Czyżby Madame nie widziała, że ma w nim sprzymierzeńca? A może właśnie widziała? I może tylko dlatego nie ukarała go srożej. Przecież za coś takiego, czego się był dopuścił, u innych nauczycieli (z Soliterem na czele) zapłaciłby znacznie drożej. Z miejsca wyleciałby za drzwi, i to z podwójną dwóją (z przedmiotu i z zachowania), a następnego dnia musiał by przyjść do szkoły co najmniej z jednym z rodziców. Na okres ze sprawowania wylądowałby z tróją, a na sobotnim apelu otrzymałby jeszcze naganę. Jego przestępstwo bowiem było szczególnej natury. To że zakłócił tok lekcji, było niewinną igraszką. Zbrodnia tkwiła nie w czynach, lecz w słowach – w wypowiedzi. Nie w tym, że w ogóle mącił, ale j a k mącił i po co. Gdyby natrząsał się tylko z samej Agnieszki Wąsik, gdyby swoimi kpinami obnażał jej niesamodzielność, podejrzewając jej ojca o współautorstwo pracy, to wszystko byłoby jeszcze w granicach tolerancji. Ale on najbezczelniej dźgał narodową dumę. Uwłaczał historii Polski! Degradował, poniżał! Odbierał największą jej chlubę. – Kopernik to nie Polak! Boże, co za horrendum! Chopin po ojcu Francuz! I jeszcze to zdanie ostatnie, że najlepsi to obcy albo ci, co uciekli!
A jednak pani dyrektor nie ukarała Rożka stosownie do jego winy. Osadziła go tylko i poleciła mu przyjść po lekcjach do gabinetu. Po co? By co mu powiedzieć? By w jaki sposób go chłostać? A może wcale nie chłostać? Może tylko pouczyć, jak ma pełnić swą służbę? By nie wyrywał się głupio, gdy wcale tego nie trzeba. Czyż nie tak się traktuje najbardziej oddanych podwładnych? Publicznie beszta się ich, a nawet miesza z błotem, na stronie zaś, w cztery oczy, klepie się po ramieniu, upominając najwyżej, by z czymś tam nie szarżować.
Jakkolwiek rzecz się miała, ten barwny i dziwny incydent podsunął mi pomysł zagrania, którego do tej pory nie brałem był pod uwagę: poprzeć dyskretnie Rożka przeciw Agnieszce Wąsik. W ten sposób, z jednej strony, zyskać jego przychylność (co może się przydać w przyszłości), a z drugiej, pokazać Madame, że się nie boję jej gniewu (zasłużyć na jej szacunek).
Zmusiłem się do uwagi i tak też wysłuchałem reszty wypracowania. Kiedy Agnieszka Wąsik dojechała do końca, Madame, jakby trzymając jej stronę, zwróciła się do klasy z ironicznym wyzwaniem, że skoro tak gorąco reagowano na tekst, „łamiąc wszelkie zasady przyzwoitej dyskusji”, to na pewno i teraz wielu chce zabrać głos. Otóż jest bardzo ciekawa, czy w tej klasie ktoś umie powiedzieć coś do rzeczy, czy tylko siać anarchię, gardłować albo kpić; a zwłaszcza, czy ktokolwiek zdoła swoje mądrości wydukać w obcym języku, i to nie po murzyńsku, lecz choćby na poziomie najbardziej elementarnym. Voilà! Słucha. Czeka. Niech się wreszcie przekona.
Ta gorzka, szydercza tyrada, zakładająca, rzecz jasna, że nikt się nie odezwie, dawała mi dobre odbicie. Gdy więc tylko wybrzmiało ostatnie słowo Madame i nastąpiła wymowna, przewidywana cisza, podniosłem do góry rękę i oświadczyłem, że owszem, mam coś do powiedzenia i umiem to przekazać w nauczanym języku.
– Ah, notre poètel [38] – stwierdziła z drwiącym uśmiechem Madame. – Brawo! Słuchamy, słuchamy – udzieliła mi głosu. – No więc cóż tam takiego masz nam do powiedzenia?
– Dlaczego niby poeta? – zapytałem ozięble, niby lekko dotknięty.
– Et qui divagait récemment [39] na temat rymowania? – odparła błyskawicznie. – I jeszcze mi zwrócił uwagę, że czegoś jakoby nie słyszę? „Question”, „conversation”, „nie słyszy pani tego?” – przedrzeźniła mój głos. – Może nie było tak?
A więc odczuła to! I teraz wypomina! Doskonale! Trafione! Oby tylko tak dalej!
– Ah bon, c’est ça… – westchnąłem, jakbym z największym trudem przypomniał sobie te słowa, a jednocześnie się dziwił, że tak je odczytała („Ach, o to pani chodzi! Doprawdy, jest o czym mówić!”).
– Ce ne sont pas des traits. [40] poetyckiego ducha? – nie przestawała drwić.
– Być może – odpowiedziałem. – Choć nie wydaje mi się, by były wystarczające. W każdym razie – przyszło mi do głowy dobre sformułowanie – si je vous ai blessée, pardonnez-le-moi, c’était sans intention. [41]
– Blessée?! - podchwyciła bezbłędnie. – Tu voulais dire „offensée”… [42]
- Est ce qu’une offense n’est pas une blessure? [43]
- Mais finis-en avec ces subtilités [44] - rzekła zniecierpliwiona – i mów, co tam chcesz powiedzieć.
– Chcę zadać jedno pytanie autorce wypracowania.
– To zadaj, s’il te plaît, byleby tylko do rzeczy – nie dawała chwili wytchnienia.
– Je ferai de mon mieux [45] – odrzekłem z zimną uprzejmością, po czym zwróciłem się do Agnieszki Wąsik: – Jak rozumiesz łacińską sentencję, której użyłaś jako motto w swoim wypracowaniu?
– D’accord, ça peut aller [46] - uznała moje pytanie Madame i rzekła do Agnieszki: – Proszę, wyjaśnij mu to.
- Par les aspirations… par les espérances aux étoiles [47] - wyrecytowała bez zająknienia Agnieszka, podnosząc się z miejsca.
– Bon – skwitowała, jak zwykle, jej odpowiedź Madame i znów zwróciła się do mnie: – No, zadowolony?
– Oui, ça confirme bien [48] – stwierdziłem ironicznie – słuszność moich przypuszczeń – i zabrałem się do siadania.
– Attends! [49] - wstrzymała mój ruch. – Co chcesz przez to powiedzieć? Coś takiego przypuszczał?
– Że ona po prostu nie wie, co znaczy ta sentencja. „Aspera” po łacinie nie znaczy „aspiracje” et encore moins „espérances”, mais… [50] - utknąłem niespodziewanie, nie mogąc sobie przypomnieć, jak jest „cierń” po francusku.
– Mais quoi? [51] - zapytała z upozowaną grzecznością, zza której przebijało wyraźne rozbawienie, że w kluczowym momencie zabrakło mi wyrazu. Przy tym zabrzmiało to tak, że przestałem mieć jasność, czy istotnie udaje, że nie wie, co to znaczy, czy może naprawdę nie wie.
– Eee… – nie mogłem się wydostać z czarnej dziury pamięci – alors… ce qui nous blesse parfois [52] .
– Tu veux dire „offense”?… [53] - udawała, że usiłuje mi pomóc.
– I po co to szyderstwo? – odparowałem ten sztych. – Les rosés en ont… les rosés… quand elles sont mûres et belles… [54]
- Ah, tu veux dire „épines” [55] - na jej mówiących ustach błąkał się drwiący uśmieszek.
– O właśnie! Otóż to! – rzuciłem pojednawczo. – Chciałem powiedzieć „żądła”, lecz czułem, że to nie to.
– Jak na to odpowiesz, Agnieszko? – Madame znów się zwróciła do bladej Wąsikówny.
– Oh, je ne sais pas encor [56] – odpowiedziała chłodno, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi – naprzód muszę to sprawdzić w słowniku.
– Ce n’est pas nécessaire [57] - przypomniałem jej, że istnieję – każde dziecko to wie. A zresztą – nie opuszczała mnie wena – niech pani profesor ci powie. Komu jak komu, lecz pani chyba ufasz…
„No, i co na to powiesz?”, zatarłem w myślach ręce, spoglądając Madame prosto w jej ciemne oczy. „Już teraz się pani nie wymknie… A jednak zrobiła to – chociaż nie najfortunniej.
– D’accord - powiedziała do mnie, nadając tonowi odcień trybu warunkowego – powiedzmy, że masz rację. „Aspera” znaczy „ciernie”, a nie „aspiracje”. Jakie to ma znaczenie dla tego wypracowania?
Co tu wiele mówić, wystawiała się tym na bicie. Ruszyłem do ataku.
– Oh, tout à fait essentielle! [58] - żachnąłem się wzburzony. – Jeśli „aspera” znaczy „ciernie”, to znaczy, że chodzi o trudy, o przeszkody, porażki. A jest coś o tym w tej pracy? – spytałem dramatycznie, starając się nie użyć imienia szpetnej prymuski. – Nic! Ani słowa! Przeciwnie! Wymienione przykłady to jedno pasmo sukcesów.
Spostrzegłem kątem oka, że Rożek Goltz, pod ławką, bezgłośnie bije mi brawo. Nie patrząc w jego stronę, skinąłem dyskretnie głową, dając mu znak w ten sposób, że widzę to i doceniam, i – pobudzony dopingiem – tak jeszcze pociągnąłem:
– Quand j’ai entendu cette phrase dans le titre [59] , spodziewałem się przynajmniej jakiejś wzmianki o sprawie Kopernika, gdy zwalczany był jego system; spodziewałem się usłyszeć o jakiejś katastrofie lotniczej lub choćby o Ikarze, tym symbolu niebezpieczeństwa, które czyha na człowieka podbijającego niebo. Ale o czym ja mówię! Jeśli ona nie wie, co znaczy „aspera”, to co ona może wiedzieć o Ikarze!