– Gdyby ktoś o mnie pytał, dajcie mu to – położył na blacie wizytówkę z numerem telefonu komórkowego.
– Spełnimy twoją prośbę…
– Jeszcze jedno pytanie. Widzę, że idziecie z duchem postępu i wasz mały arsenalik zaopatrzony został w broń automatyczną… Ale czy gdzieś pod ścianą nie znajdzie się skrzynka z kulami do krócicy? Potrzebuję kilku sztuk.
– Choćby i cały kilogram – na twarzy opata pojawił się uśmiech.
* * *
Mercedes parkuje na trawniku, a zatem ptaszek prawdopodobnie jest w domu. Czteropiętrowy blok w Nowej Hucie. Drzwi jak każde inne, dwa zamki gerdy.
Pokazała kuzynce, gdzie ma stanąć. Stanisława wyjęła z torebki nagana. Może się przydać. Katarzyna zadzwoniła i cofnęła metr od drzwi. Uśmiechnęła się słodko, żeby gangster, gdy spojrzy przez wizjer, zobaczył mile wyglądającą dwudziestolatkę. Nie spojrzał, otworzył od razu. Na widok blondynki z warkoczem aż oblizał się w duchu.
I w tym momencie czubek buta trafił go miedzy nogi. Gdy leciał do przodu, zainkasował dwa kolejne kopniaki: w splot słoneczny i szczękę. No dobrze, to ostatnie uderzenie trochę jej nie wyszło, za to złamała mu nos…
– Yyyy – zawył, gdy już mógł złapać oddech.
– Centralne Biuro Śledcze – pokazała mu legitymację.
A potem wepchnęła do mieszkania i weszła za nim. Stanisława szybko zlustrowała wszystkie cztery pokoje. Nikogo.
– Mam prawo do adwokata – wybełkotał.
– Gówno – powiedziała z przekonaniem i przyładowała mu jeszcze raz. – Gdzie byłeś dziś rano między szóstą a ósmą?
– W domu – odparł szybko i zaraz pożałował.
Umiejętnie zadany kopniak w kolano jest potwornie bolesny.
– Kłamiesz. Nie słyszałeś, że organom ścigania należy mówić wyłącznie prawdę? Co ci się stało w nogę?
Któreś z uderzeń musiało uszkodzić opatrunek; na dresie pojawiła się plamka krwi
– Skaleczyłem się…
– Kasiu – Stanisława pojawiła się w drzwiach kuchni z bułatowym sztyletem w ręce. – Miałaś rację.
– Gdzie jest dziewczyna? – agentka zwróciła się do byczka.
– Nie wiem.
Stanisława przeżyła czterysta lat, ale dotąd sądziła, że wyrażenie „wdeptać kogoś w podłogę” to tylko taka przenośnia. Efekt działań kuzynki był na tyle paskudny, iż cofnęła się do pokoju. Katarzyna skończyła. Dresiarz leżał na ziemi i charczał. Złamana ręka, potrzaskane żebra, zapuchnięte oko, zęby jak perły rozsypane po całym przedpokoju.
– Skłamiesz raz jeszcze i nie żyjesz – powiedziała spokojnym, rzeczowym tonem. – I zrobię to tak, żeby wyglądało na robotę psychopaty – zacytowała kwestię zasłyszaną w jakimś filmie.
Uwierzył natychmiast.
– Naprawdę nie wiem – połamanymi palcami zasłonił się przed kolejnym ciosem. – Poszliśmy ją porwać z chłopakami, pobiła nas czterech, wtedy szef użył strzelby usypiającej…
– Zaczął gadać – poinformowała kuzynkę. – Dalej. Gdzie ją zabrał?
– Nie wiem. Pewnie do siebie.
– Gdzie mieszka? – zainteresowała się Katarzyna.
– Nie wiem…
– Nie pasuje.
Kuzynka znowu musiała wyjść. Gdy wróciła, dresiarz był już gotów zeznawać dalej. Kasia myła ręce pod kranem w kuchni. Buty trzeba będzie kupić nowe. Takie plamy ciężko wywabić.
– Naprawdę nie wiem – wycharczał. – Przysięgam. Kontaktujemy się z nim na komórkę.
– Numer – warknęła.
– To on dzwoni do nas. Jak jesteśmy potrzebni. Czasem raz w miesiącu, czasem rzadziej… Ale nie podaje nigdy swojego numeru.
Wzięła ze stolika jego telefon. Schowała do kieszeni.
– Po co ją porwał?
– Nie wiem, nie mówił nam.
Uniosła stopę do góry.
– A co dla niego robiliście? – zapytała.
– Włamania do mieszkań. Do kolekcjonerów; stare księgi, obrazy, dawna broń. Aż nas to zdziwiło. To nie była taka zwykła dziewuszka – dodał wypluwając jeszcze jeden złamany ząb. – Spuściła nam czterem łomot. Ona się tak szybko ruszała… Jakby nie była człowiekiem. Ugryzła mnie w nogę jakoś tak, że wyrwała dziurę jak po strzale z obrzyna…
– Jak się nazywa wasz szef? – zapytała mrużąc nagle oczy.
– Kazał mówić na siebie Dymitr.
Agentka zamyśliła się na chwilę.
– Jakbyś sobie coś przypomniał – wycedziła, – to masz zadzwonić. Jeśli włos jej spadł z głowy, wrócę, i cały blok usłyszy, jak umierasz.
Pokiwał zdefasonowaną gębą. Wyszły na korytarz.
– Jej? – zapytała tylko dla porządku.
– Nie sądzę, żeby w Polsce znalazł się drugi sztylet z bułatu. Po co Dymitr porwał naszą księżniczkę?
– Może ma to być przynęta na ciebie? – spojrzała z troską na kuzynkę. – O ile to ten Dymitr, o którym wspominałaś…
– Ja mu dam przynętę – zakręciła bębenkiem nagana.
* * *
Usłyszała ich kroki, gdy byli jeszcze daleko na korytarzu. Dwu. No cóż, bywało gorzej. Nie, w sumie nigdy nie bywało gorzej. Zawsze były szanse się bronić. Nóż w ręce, szabla, czasem same pięści… Zakuwano ją w kajdany, wiązano, ale zawsze jakoś potrafiła się uwolnić. Łańcuchem od kajdan też można udusić lub rozbić strażnikowi głowę… A teraz leży związana jak baleron… Cholera.
Przymknęła oczy. W odzyskaniu wolności nie będzie się liczyła siła, czy nawet jej szybkość drapieżnika. Tym razem jedyną nadzieję może pokładać w swoim umyśle. Jak sprowokować porywaczy, by ją uwolnili?
Weszli nieoczekiwanie. Liczyła uważnie. Dwa rygle w drzwiach i zamek zamknięty na dwa razy. Nie jest dobrze. Zamknęli drzwi za sobą. Na klucz. Ale nie zostawili na zewnątrz wspólnika, który zasunąłby rygle. A zatem trzeba drani pozabijać, zabrać klucze i droga ku wolności stoi otworem. No cóż, łatwe to nie będzie…
– Wiemy, że nie śpisz – warknął jeden z mężczyzn.
Otworzyła oczy. Twarz, przystojna, choć szczurowata, zdradzająca pewną nieuchwytną obcość. Coś się malowało w zimnych oczach. Rozwiązłość? Chyba tak. Pedofil? Niewykluczone. A zatem dobra nasza. Niech spróbuje ją zgwałcić. Wystarczy, że oplecie mu uda wokoło ciała i wyciśnie duszę, zanim gość zdąży mrugnąć… Przeniosła spojrzenie na drugiego. I zmartwiała. Sieklucki, nauczyciel biologii… Nie miał na twarzy maski, nie starał się w żaden sposób ukryć, a zatem zabiją ją. Pozbędą się, żeby nie mogła drania rozpoznać.
Teraz? Chyba jeszcze nie. Gdyby chcieli ją zabić natychmiast, przynieśliby broń, plastikowy worek, rozłożyli gazety na podłodze; krew łatwo wsiąka w beton i nie sposób jej potem usunąć…
– Widzisz, przyjacielu, mamy tu do czynienia z bardzo ciekawym przypadkiem zoologicznym – odezwał się Dymitr. – Wampirzyca…
– Młoda wampirzyca – uzupełnił biolog oglądając ją z widocznym zaciekawieniem.
Pamiętała jego wzrok pierwszego dnia w klasie. Teraz było w nim coś nowego. Patrzył zupełnie zimno, jakby podziwiał preparat w formalinie.
– Nie sądzę. Może mieć na karku kilkaset lat… Może nawet więcej niż myślimy – dodał w zadumie.
– Jesteś pewien, że to wampirzyca? – zaciekawił się Mikołaj.
– Oczywiście. Widziałem w życiu co najmniej dwie, na Kresach i w Rosji… – po twarzy przebiegł mu cień. – Zresztą nie musisz wierzyć mi na słowo.
– Zęby ma normalne.
Dymitr obszedł Monikę dookoła. Wbił palce za uchem i przemocą otworzył jej usta, blokując nożem wepchniętym między zęby. W drugiej dłoni miał metalową łyżkę. Odgiął brutalnie język do tyłu. Prawie się zadławiła.
– Zobacz sam – biolog pochylił się i natychmiast odskoczył, bo strzeliła ssawką, celując między jego oczy.
– Jezu… – mruknął, choć był ateistą. – Miałeś rację.
Jego wspólnik wyciągnął nóż i spokojnie wytarł go o spodnie.
– Zapamiętaj, te bydlęta mają wyjątkową odporność na urazy. Tkanka regeneruje im się w kilka godzin. Jest jednak parę ciekawych metod walki. Po pierwsze reagują na wszystkie znane narkotyki, choć słabiej niż człowiek. Są podatne na alkohol. Ale tym, co może im naprawdę zaszkodzić, jest srebro.
Monika nie drgnęła nawet, życie nauczyło ją, by nigdy nie okazywać strachu, zwłaszcza wobec wroga. Mimo wszystko, w duszy poczuła żal, że jej tysiącletnie przeszło życie zakończy się tak banalnie. Umrzeć w walce, tak jak wtedy w Kosowie… Ulec po zmaganiach, zostawić wrogom na pamiątkę blizny, które będą z dumą pokazywali wnukom. Skonać na świeżym powietrzu… Zamiast tego zarżną ją związaną jak baleron w jakiejś piwnicy.
Dymitr spokojnie opróżnił kieszenie, układając jakieś rzeczy poza jej polem widzenia.
– Srebro parzy ich skórę – podjął wykład. – Ten proces można porównać z bardzo silną reakcją uczuleniową. Oczywiście nie wygląda to tak widowiskowo, jak w durnych, hollywoodzkich filmach.
Nieoczekiwanie przytknął jej rant srebrnej monety do policzka. Szarpnęła się w więzach, ale zdołała powstrzymać krzyk bólu.
– Zobacz sam. Już pojawiło się zaczerwienienie, za parę minut będzie tu bąbel wypełniony płynem surowiczym… – A zatem, skarbie – po raz pierwszy zwrócił się bezpośrednio do niej, – Stasia nie ma już tynktury, zapas musiał się jej skończyć przed wiekiem, ale przybyła do Krakowa, zapewne po to, aby odnaleźć Sędziwoja. Skąd wie, że tu jest?
Wzruszyła ramionami.
– Szkoda takiej ślicznej buzi – mruknął i przejechał monetą po jej drugim policzku.
Zamknęła oczy. Zginie. Żywej jej z rąk nie wypuszczą. Ale była pewna, że obie kuzynki Kruszewskie pomszczą ją, gdy tylko dowiedzą się, kto był zabójcą. A zatem? Zatem niech się bydlak znęca. Gdy ból okaże się nie do zniesienia, zacznie kłamać. Nie powie jednak nic, co mogłoby narazić jej przyjaciółki.
– Ech, widać od razu, że nikt nie nauczył cię posłuszeństwa i dobrych manier…
Przyłożył jej monetę do czoła.
– Ładna była mała – zarechotał Sieklucki.
Z miejsca odgadła wszystko. Nie lubił znęcania się. Nie był sadystą. Był kimś gorszym. Akceptował tortury, jeśli jego zdaniem wiodły do zamierzonego celu. Katował ludzi nie z potrzeby serca, ale z nieludzkiej obojętności. Z dwojga złego wolałaby chyba mieć do czynienia z sadystą…