– System w gotowości – zameldowała. – Jak do tej pory osiągnęliśmy poziom zgodności rzędu 93%.
– To dużo czy mało? – prezydent spojrzał pytająco na generała.
– Żeby kogoś skazać, nie wystarczy. Ale żeby się dokładniej ptaszkom przyjrzeć, w zupełności – uśmiechnął się szef CBŚ.
– W ciągu kolejnych sześciu miesięcy osiągniemy pewnie 95, może 97% – wyjaśniła panna Kruszewska.
– Kwestia wyeliminowania błędów w programach…
– Czy da się to zrobić?
– To systemy samouczące oparte na sieciach neuronowych. Mają potężną moc obliczeniową. Poważną barierą jest tu współpraca z człowiekiem. Dane z baz komputerowych już wchłonęły i przetworzyły, ale jest ich ciągle za mało…
– Rozumiem – powiedział prezydent, choć nic nie rozumiał.
Generał wyczuł to bezbłędnie.
– Może dokonamy małej prezentacji możliwości systemu? – zaproponował.
Dziewczyna kiwnęła głową.
– Jestem gotowa.
Na kilku klawiaturach wprowadziła kolejne kody. Ekran rozbłysnął zielenią.
– System otwarty – poinformowała.
– Dobrze. IPN szuka jednego człowieka… – generał wyjął z teczki starą fotografię.
Podał ją prezydentowi. Zdjęcie przedstawiało mężczyznę w hitlerowskim mundurze. Przekazał je dziewczynie. Położyła wizerunek na płycie skanera. Po chwili twarz, powiększona i wykadrowana, pokazała się na ekranie.
– Najpierw system przestrzennego odwzorowania punktów – kliknęła ikonkę.
Fotografia stała się trójwymiarowa. Twarz lekko obróciła się w prawo i w lewo.
– To ekstrapolacja – ciągnęła. – Możliwość błędu wynosi, niestety, około 10%… ale gdybyśmy dysponowali trzema zdjęciami, mielibyśmy całkowitą pewność… Dobrze, teraz postarzanie… – jak na przyspieszonym filmie twarz zaczęła się zmieniać.
– Jeśli żyje, ma około osiemdziesiątki i wygląda mniej więcej tak – pokazała gestem ekran. Spoglądał na nich zasuszony staruszek. Ciągle można było dopatrzyć się dalekiego podobieństwa.
– Uruchamiam bazę – kliknęła kolejną ikonę.
Wyświetlił się wykres kołowy.
– Jest identyfikacja – zaraportowała. – Kapo obozowy z Oświęcimia, używał nazwiska Hans Schwinke. Urodzony w 1922 roku we Wrocławiu… Teraz, niestety, trzeba poczekać…
Nastawiła w elektrycznym czajniku wodę na herbatę. Prezydent rozglądał się wokoło, choć nie było tu wiele do zobaczenia. Wszystkie stalowe szafy, doskonale identyczne, różniły tylko numery seryjne. Lampki kontrolne paliły się jasnym, równym światłem. Nic nie migotało, z kabli nie strzelały pęki iskier.
System cicho pisnął i wyświetlił urywek filmu. Wielki tłum, kilkanaście tysięcy osób na stadionie. Jedna z twarzy obwiedziona była czerwonym kółkiem. Po chwili, wykadrowana, pojawiła się obok. Podobieństwo było uderzające.
– Prawdopodobieństwo identyfikacji 73% – podała.
– Co to za film?
– Nazistowska kronika. Wiec NSDAP we Wrocławiu w 1939 roku…
Na ekranie ukazało się kilka kolejnych fotografii wykonanych w obozach koncentracyjnych.
– Najciekawsze zaraz się zacznie – powiedziała. – System podaje wyniki chronologicznie… Mamy go.
Zdjęcie było odrobinę niewyraźne, raster wskazywał, że pochodzi z gazety.
– Zasłużony dyrektor pegeeru w Rowach koło Ełku. Fotografia z „Trybuny”. Artykuł opisuje jego dokonania w dziedzinie chowu tuczników, początek lat sześćdziesiątych…
Po chwili zaczęły pojawiać się dokumenty.
– Teraz system szuka wszelkich jego śladów w archiwaliach pochodzących z tej okolicy. Jednocześnie wstecz i w przód.
– Czy da się ustalić jego nazwisko?
– Oczywiście. To już zrobione. Teraz komputer przeczesuje dane równocześnie wedle personaliów i fotografii.
Zdjęcia pojawiały się teraz częściej. Mniej więcej co minutę. Jednocześnie system wyświetlał jakieś dokumenty.
– Nie żyje – westchnęła. – Zmarł dwa miesiące temu w miejscowym domu starców.
– Cholera, wymknął się – mruknął prezydent zawiedziony. – Co jeszcze potrafi ta maszyna?
– Identyfikować odciski palców, ślady zapachowe, próbki DNA. Na przykład, jeśli mamy fotografię zagranicznego dyplomaty, który okazał się szpiegiem, możemy odnaleźć wszystkie opublikowane w Polsce zdjęcia, na których się pojawia, i zidentyfikować ludzi stojących obok.
Prezydent wyglądał na odrobinę zmieszanego.
– Pamięta pan ostatnie nasze uderzenie w gang porywaczy z Kampinosu? – zapytał generał.
– Owszem.
– To też baza – uśmiechnęła się Katarzyna. – Mieliśmy podejrzenia co do jednego człowieka. CBŚ zdobyło jego zdjęcia z podstawówki i liceum. Zidentyfikowaliśmy wszystkich stojących obok niego kumpli, prześledziliśmy komputerową bazę ksiąg wieczystych, dowiedzieliśmy się gdzie znajdują się nieruchomości należące do nich i ich rodzin. Na podstawie bazy danych sądowych wyszukaliśmy ich kolegów spod celi, szybko narysowaliśmy przypuszczalny schemat siatki. Biznesmena porwano w Warszawie. Na szczęście nad ulicą, którą jechał, była kamera. Baza sczytała wszystkie numery rejestracyjne samochodów, potem ustaliliśmy ich właścicieli.
– Rany, to musiało być…
– Około jedenastu tysięcy pojazdów. Baza czesze taką ilość danych w dwadzieścia dwie sekundy. Potem porównaliśmy listy właścicieli z personaliami członków hipotetycznej siatki. Wytypowaliśmy dziewięć adresów, w tym dwa mogły pasować. Jednostki antyterrorystyczne uderzyły symultanicznie i, jak się okazało, w jednym z budynków przetrzymywano porwanego mężczyznę. Niestety, ryzyko błędu wynosiło aż 28%… ale stopniowo to niwelujemy. Baza uczy się na własnych błędach i ciągle doskonali metody wyszukiwania oraz porównywania danych.
– Ciągle mamy problemy – westchnął generał. – Na przykład większość urzędów stanu cywilnego nie udostępniła jeszcze swoich ksiąg w postaci elektronicznej… Wydział zdobywania fotografii pracuje pełną parą skanując zdjęcia klasowe z kronik szkolnych w całym kraju. Mamy ich, niestety, tylko 2%… Przeszukanie archiwów „Gazety Wyborczej” i „Trybuny” nie było problemem, lecz starsze roczniki gazet trzeba wczytywać z mikrofilmów. Wprawdzie biblioteki bardzo chętnie współpracują z nami, ale za udostępnianie danych wypadałoby wreszcie coś im zapłacić…
Prezydent powiódł wzrokiem po stalowych szafach.
– Generale, pani Katarzyno, obiecuję że zrobię wszystko, by zapewnić środki finansowe na dalszą rozbudowę systemu… Będą kłopoty, skoro to ściśle tajne, ale na początek przekażę wam trzy miliony złotych z rezerwy specjalnej. Pani należy zapewnić ochronę…
– Najlepszą ochroną jest tajemnica – rzekł z uśmiechem generał. – Tożsamość panny Kruszewskiej znają obecnie tylko trzy osoby. Wszystkie trzy siedzą w tym pomieszczeniu. O istnieniu Bazy wie nieco większa liczba specjalistów, ale prawdziwe możliwości systemu znają tylko bardzo nieliczni. A możliwości ciągle rosną… Nikt nie wie, jaki pułap osiągną…
Prezydent kiwnął głową.
– I proszę dopilnować, żeby tak pozostało – powiedział poważnie.
Pożegnali się i wyszli. Dziewczyna została sama. Wyciągnęła spod biurka kartonowe pudło z mikrofilmami i umieściła pierwszą rolkę w specjalnym czytniku. W sąsiedni włożyła kolejną. Generał, gdyby widział co robi jego pracownica, zdziwiłby się zapewne niepomiernie. Dane, które wprowadzała, roczniki „Kuriera Warszawskiego” z początków XIX wieku, w żaden sposób nie mogły być wykorzystane w bieżącej pracy jego resortu.
Czy mógł przypuścić, że jego najbardziej zaufana pracownica po godzinach wykorzystuje system do realizacji swoich prywatnych celów? A jednak, domyślał się…
* * *
Stary kustosz powoli wędrował amfiladą sal. Gmach Muzeum Narodowego w Warszawie był o tej porze niemal pusty. O szyby bił ciężki, jesienny deszcz. Do godziny zamknięcia ekspozycji brakowało jeszcze kwadransa. Wkroczył do galerii sztuki starożytnej. Wątpliwe, aby ktokolwiek miał się tu jeszcze dziś pojawić. Przeszedł wzdłuż gablot, ciesząc oczy nagromadzonymi skarbami pokoleń, które odeszły w zapomnienie. Sprawdził na czujnikach wilgotność powietrza. Pilotem uruchomił system alarmowy, zatrzasnął ciężkie drzwi. Przeciągnął sznurek przez kółko ze stalowego drutu i wgniótłszy go w plastelinę, odcisnął swoją pieczęć.
Za oknami zapadł już wilgotny, wrześniowy wieczór. Uszy muzealnika wychwyciły szum drzew szarpanych wiatrem. Wszedł na piętro. Sale z obrazami flamandzkich mistrzów… Wreszcie część poświęcona sztuce polskiej. Ze ścian patrzyły na niego portrety ludzi, którzy umarli dawno temu. Lubił czasem przystanąć, by popatrzeć im w oczy. Nie musiał czytać podpisów pod obrazami. Znał je wszystkie na pamięć. Zbliżał się do ostatniej sali, gdy nieoczekiwanie usłyszał fragment gniewnego monologu. Ktoś, mimo późnej pory, nadal zwiedzał muzeum. Kustosz uniósł ze zdumieniem krzaczaste brwi. Popatrzył na zegarek. Nie sądził, że jeszcze się na kogoś natknie. Do zamknięcia pozostał kwadrans.
Zatrzymał się na progu. Młoda dziewczyna, stojąca koło wiszącego na ścianie obrazu, usłyszała jego kroki i obejrzała się zaskoczona. Widząc pracownika muzeum, uspokojona, powróciła do kontemplowania dzieła.
Kustosz uśmiechnął się lekko.
– Widzę, że podoba się pani ten portret? – zagadnął przyjaźnie.
Odwróciła się. Jasny warkocz zalśnił jak złota smuga.
– Przychodzę tu, by czerpać inspirację – powiedziała.
– Wie pani, kogo przedstawia ten obraz? – zainteresował się.
Opis umieszczony był przy wejściu do sali…
– To Stanisława Kruszewska – powiedziała spokojnie. – Moja daleka praprababka, można powiedzieć. A raczej kuzynka – zamyśliła się. – Cioteczna praprababka? Trudno to wyrazić słowami, gdy dzieli nas różnica piętnastu, może osiemnastu pokoleń… Jestem Katarzyna Kruszewska.
On też się przedstawił.
– Może to przypadkowa zbieżność nazwisk? – zasugerował.
– Zgadza się nazwa wsi i herb, którym pieczętowali się moi przodkowie – wyjaśniła. – Habdank, tak samo jak ona… Owszem, Kruszewskich jest kilka rodzin, ale tylko jedna tego herbu… Z katalogu wynika, że portret namalowano w roku 1678.