Литмир - Электронная Библиотека
A
A
* * *

Alchemik zanurzył się w półmrok starego kościoła. Stary jak świat drewniany konfesjonał stał na swoim miejscu, tak jak sto lat temu… Był pusty. Sędziwój rozejrzał się czujnie, a potem wszedł do wnętrza. Uniósł deskę siedzenia i wsunąwszy palce w szczelinę przesunął zapadkę. Tylna ściana otworzyła się. Zrobił krok naprzód, położył deskę, zatrzasnął drzwiczki. Nikt nie zauważył jego machinacji. Stał w absolutnych ciemnościach. Sięgnął na lewo; na wysokości jego głowy znajdowała się wnęka. Sądził, że namaca w niej świecę i krzesiwo, zamiast tego pod palcami poczuł obły kształt latarki. Cóż, postęp. Puścił mocny snop światła. Ksenonowa żarówka – stwierdził z uznaniem. Kilkadziesiąt schodów zaprowadziło go do podziemnego chodnika. Ściany naznaczone były gęsto otworami grubości ołówka, zaklajstrowanymi kitem. Mnisi osuszali mury kwasem fluorokrzemowym, który wnikając w pory starych cegieł, wiązał zawartą w nich wilgoć w krzemionkę.

Sędziwój uśmiechnął się w duchu. To on, przeszło cztery wieki wcześniej, odkrył kwas fluorokrzemowy. Miło czasem zobaczyć, jak własny wynalazek przynosi pożytek ludziom. Dno chodnika wylano betonem, miła odmiana: poprzednim razem musiał brodzić po kostki w cuchnącym szlamie. Przeszedł pod pierwszym dziedzińcem i teraz znajdował się w części klauzurowej. Mijał obojętnie odgałęzienia korytarzy, aż odszukał właściwe. Oświetlił głaz wprawiony w ścianę. Schematyczny rysunek głowy byka. A więc to tutaj. Wspiął się po kilkunastu schodkach i stanął przed drewnianymi drzwiczkami, gęsto nabitymi żelaznymi ćwiekami. Gwoździe zalśniły czernią, były dobrze natarte woskiem, nie zardzewiały. Widok skrzętnej, mnisiej gospodarności uradował jego serce. Nacisnął klamkę, wszedł do sali. Ciut się zmieniła.

Kiedyś królowały tu alembiki i retorty, dziś ich miejsce zajmują piece i komory wysokich ciśnień. W instalacjach z miedzianych lub szklanych rurek leniwie cyrkulują ciecze. Tylko stary regał na odczynniki nie zmienił się.

Podszedł i ze wzruszeniem odczytał napisy na szklanych słojach. Vitrol, Hydrogenium, Spiritus, Natrium… Wspominał stare dobre czasy. I w tym momencie poczuł, jak coś wbija mu się pod łopatkę. Czyli w przejściu musieli sobie zainstalować jakiś sprytny alarm… Trzasnął bezpiecznik.

– Ładnie to tak gościa od razu traktować kałasznikowem? – warknął.

– Kim jesteś? – zapytał mnich.

– Przynoszę wam pochodnię prawdy.

Nacisk zelżał, z drgnięcia lufy Sędziwój odgadł, że stare hasło ciągle jest w użyciu. Szóstym zmysłem wyczuł kompletne zaskoczenie strażnika.

– Czym jest prawda? – padło pytanie.

– Wszystkie rzeczy wzięły się z jednego.

– Zatem rozdzielmy to, co w górze od tego, co na dole – mnich opuścił i zabezpieczył broń.

Alchemik odwrócił się przyozdabiając twarz uśmiechem.

– Zapytajcie opata czy mnie przyjmie.

– Kogo mam zaanonsować?

– Po co te formalności, powiedzcie opatowi, że Michał Sędziwój z Sanoka przybył z pielgrzymką…

* * *

Katarzyna wykonała kilka telefonów. Szpitale, ośrodki informacji o wypadkach, kostnice. Potem pion dochodzeniowy policji. Gdy odwieszała słuchawkę, na jej twarzy malował się wyraz obrzydzenia.

– Co ustaliłaś? – Stanisława, nie mogąc usiedzieć na miejscu, chodziła po mieszkaniu. Cóż, każdy ma inne metody na stres…

– Ano nasi dzielni stróże prawa szukają Moniki już kilka dni, od czasu gdy dyrektorka Domu Dziecka zgłosiła jej ucieczkę…

– I nawet nie sprawdzili szkół?

– Nasi uciekinierzy nie zwiewają po to, żeby chodzić do szkoły – mruknęła agentka.

Podeszła do komputera i uruchomiła go. Przyszedł mail od generała. Nareszcie. Lakoniczny ale wymowny.

Pobierz program. Hasła te same. Usuń po wykorzystaniu.

Poniżej widniał link do jednej ze stron CBŚ. Skopiowanie pakietu zajęło prawie godzinę. Uruchomiła program i zaklęła siarczyście

– Co się stało? – zaniepokoiła się kuzynka.

– Ci idioci zrobili wyjście z bazy na zewnątrz…

– Do Internetu?

– Właśnie. Każdy haker może się tam spróbować włamać… Dobrze, że przynajmniej dodali programy ochronne.

Postukała w klawisze i zalogowała się. Miała rację, że kazała zainstalować stałe łącze. Wpisała z pamięci kilka kodów. Baza stała przed nią otworem.

– No to do dzieła – mruknęła. – Sprawdzimy najpierw, gdzie w tym pięknym mieście znajdują się policyjne kamery…

Było ich osiemdziesiąt.

– Trudno ocenić, kiedy porwano Monikę. Prawdopodobnie między szóstą a wpół do ósmej rano. W szałasie zostały rolki, na których jeździła do szkoły i jej kurtka z biletem miesięcznym w kieszeni… To oznacza, że dopadli ją zaraz po przebudzeniu, gdy wyszła, aby się umyć. Prawie na pewno przyjechali samochodem… No to poszukajmy tego samochodu.

– Jak? – zdumiała się alchemiczka.

– Przy ulicy Półłanki wisi kamera rejestrująca natężenie ruchu ulicznego… – wystukała komendy i po kilku sekundach baza zaczęła pobierać film wykonany w godzinach odpowiadających czasowi porwania. Po dwudziestu minutach komputer Bazy zajął się identyfikacją wszystkich sfilmowanych pojazdów. Katarzyna tymczasem na przyspieszonym podglądzie przypatrywała się sznurowi aut.

– Szukam czegoś, co będzie wyglądało nienaturalnie – odpowiedziała na nie zadane pytanie Stasi. – Na przykład czegoś takiego jak to – zatrzymała klatkę. – Nowiutki mercedesik, do tego jeep. W sam raz, żeby przewieźć czterech byczków i wywieźć porwaną dziewczynę w bagażniku.

– Mamy ich?

– Nie wiem. To tylko jedna z możliwości. Równie dobrze mogli ją wywieźć w drugą stronę, albo w którejś z tych furgonetek… Cholera.

– Co się stało?

– System nie wychwycił numerów jeepa. Za to mamy właściciela mercedesa – palce przebiegły po klawiaturze z ogromną szybkością.

– CBŚ ma na niego furę materiałów – mruknęła. – Koleś nigdzie nie pracuje, a jeździ mercedesem. Jest podejrzewany o współpracę z gangiem…

– To by nawet pasowało.

– Nie możemy tego do końca założyć, ale może trzeba się będzie przejść i z ptaszkiem porozmawiać… Na razie sprawdzę jak inne filmy.

Trasę mercedesa można było prześledzić. Jeepa niestety nie. Wprawdzie kamery wychwyciły kilkanaście takich pojazdów, a system wyrysował ich trasy, ale nie było wiadomo, który jest tym poszukiwanym.

Zamyśliła się głęboko.

– Mogłybyśmy wykorzystać bazę do identyfikacji alchemika – powiedziała wreszcie. – Ale to po powrocie…

– Powrocie?

– Jest szesnasta. Nie wiem, czy zastaniemy naszego ptaszka w domu, ale można spróbować.

Wydrukowała sobie fotografię z dokumentacji, a potem wylogowała się z systemu i odłączyła komputer od stałego łącza.

* * *

Niewielka cela, półkoliście sklepiony sufit, okienko wychodzące na zamknięty dziedziniec. Po lewej stronie rząd portretów dawnych opatów i generałów zakonu. Po prawej ciężki, dębowy regał, zastawiony oprawionymi w skórę woluminami. Kilkaset ksiąg, najstarsze, sądząc po plecionych kapitałkach, pamiętają szesnaste stulecie. W kącie klęcznik z pulpitem, na nim otwarty brewiarz. Stare biurko z pociemniałego drewna orzechowego, wysokie renesansowe krzesło z rzeźbionym oparciem. Drugie składane dla gości. Ceglana podłoga, nierówna, wytarta przez tysiące stóp.

Mnich za biurkiem lustruje przybysza wzrokiem. Alchemik nie pamięta, że na ścianie naprzeciw okna wisi kilka portretów dobroczyńców i przyjaciół zakonu. W tym także jego… Wyblakłe oczy starca przenoszą się z twarzy gościa na portret i z powrotem. Podobieństwo jest uderzające. Gdy przed dwudziestu laty obejmował tę funkcję, przekazano mu kilka sekretów zakonu. Został też ostrzeżony, że kiedyś może nadejść dzień, gdy dawny przyjaciel powróci.

– Czego żądasz, synu? – zapytał, gestem wskazując krzesło.

– Zakon dominikanów zawsze był bliski mojemu sercu – Sędziwój nie odpowiedział wprost. – Czasy mamy ciężkie, więc jak to bywało w przeszłości, chciałbym wesprzeć was skromnym datkiem.

Połówka sztabki ze szwajcarskimi oznaczeniami spoczęła na blacie z cichym brzęknięciem.

– Czy wyznaczasz cel, na który mamy to przeznaczyć?

– Lepiej znacie swoje potrzeby…

Mnich w zadumie zważył kawałek metalu w dłoni.

– A więc ciągle żyjesz – mruknął – opowiadano mi o tobie. Jesteś alchemikiem…

– Owszem. Ale i wasz zakon zawsze parał się tą sztuką. Nawet kiedyś podpaliliście przy okazji miasto…

– Stare dzieje. Wypadek przy pracy – uśmiechnął się opat. – Zresztą sami też ucierpieliśmy, bo pożar strawił w pierwszej kolejności naszą siedzibę…

– Jak widziałem i dziś wasza pracownia nie stoi pusta. Obiło mi się o uszy, że istnieje tajna bulla papieska piętnująca „fałszywą naukę alchimistów”.

– Owszem, swojego czasu taka obowiązywała, jednak Jan XXIII ją uchylił na wieść, że mnisi prawosławni na świętej górze Atos podjęli prace. Nasz zakon, jako od wieków zgłębiający tajniki alchemii… Zresztą wiesz o tym.

– Wiem.

– Nie przybyłeś, synu, po to, aby nas oświecić?

– Jeśli wyrazicie takie życzenie.

Mnich pokręcił głową.

– Życie wieczne to zbyt duża pokusa – powiedział. – Duch ludzki jest zbyt słaby, by stawiać go przed takim wyzwaniem.

– Nie przesadzajmy z tą wiecznością… – skrzywił się.

– Kto wie, jak długo przeżyjesz? Może całe milenium… Zawsze byłeś naszym przyjacielem, więc będzie nam miło, jeśli nadal będziemy mogli wyświadczać sobie nawzajem przysługi.

Sędziwój skłonił głowę, ale nie odrzekł nic.

– Jak możemy się zrewanżować za hojną ofiarę? – zapytał opat.

– Ofiary wręcza się z potrzeby serca. Jednak istotnie przybyłem, by prosić was o pewien drobiazg.

– Jeśli tylko będzie to w naszej mocy…

Milczał przez chwilę.

– Usiłowałem odnaleźć piątkę moich uczniów. Prawdopodobnie nie żyją, ale muszę spróbować.

– Jak możemy ci pomóc?

33
{"b":"87908","o":1}