Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Puszczyka wyprowadzono, ale nie wiązano mu rąk jak gemajnom.

Oficer odwrócił się. Z arrasu na górze urwała się płonąca szmata, spadła, wirując jak wielki ognisty ptak. Blask zalśnił na srebrnym olamowaniu zbroi, na sięgającej do połowy policzków zasłonie hełmu, mającej — jak u wszystkich Czarnych Żołnierzy — kształt potwornej zębatej szczęki.

Kolej na nas, pomyślał Geralt. Nie pomylił się.

Oficer popatrzył na Ciri, a jego oczy paliły się w otworach hełmu, zauważały i rejestrowały wszystko. Bladość. Bliznę na policzku. Krew na rękawie i dłoni. Białe pasemka we włosach.

Potem Nilfgaardczyk obrócił oczy na wiedźmnina.

— Vilgefortz? — spytał swym dźwięcznym głosem. Geralt przecząco pokręcił głową.

— Cahir aep Callach?

Znowu przeczący ruch głowy.

— Jatki — powiedział oficer, patrząc na schody. - Krwawe jatki. Ale cóż, kto mieczem wojuje… Nadto, oszczędziłeś katom roboty. Daleką przebyłeś drogę, wiedźminie.

Geralt nie skomentował. Ciri głośno pociągnęła nosem i obtarła go nadgarstkiem. Yennefer skarciła ją spojrzeniem. Nilfgaardczyk zauważył i to, uśmiechnął się.

— Daleką przebyłeś drogę — powtórzył. - Przyszedłeś tu z końca świata. Za nią i dla niej. Już choćby tylko z tego tytułu coś ci się należy. Panie de Rideaux!

— Na rozkaz, Wasza Królewska Mość!

Wiedźmin nie zdziwił się.

— Proszę wyszukać tu dyskretną komnatę, w której będę mógł w nie zakłócanym przez nikogo spokoju porozmawiać z panem Geraltem z Rivii. W tym czasie proszę zapewnić wszelkie wygody i usługi obu paniom. Rzecz jasna, pod czujną i nieustającą strażą.

— Tak jest, Wasza Cesarska Mość.

— Panie Geralcie, proszę za mną.

Wiedźmin wstał. Spojrzał na Yennefer i Ciri, chcąc je uspokoić, przestrzec, by nie robiły głupstw. Ale to nie było potrzebne. Obie były potwornie zmęczone. I zrezygnowane.

*****

— Daleką przebyłeś drogę — powtórzył, zdejmując hełm Emhyr var Emreis, Deithwen Addan yn Carn aep Morvudd, Biały Płomień Tańczący na Kurchanach Wrogów.

— Nie wiem — odrzekł spokojnie Geralt — czy ty, Duny, nie przebyłeś dalszej.

— Poznałeś mnie, proszę — uśmiechnął się cesarz. - A podobno brak brody i sposób zachowania odmieniły mnie zupełnie. Z ludzi, którzy przedtem widywali mnie w Cintrze, wielu przybywało potem do Nilfgaardu i widziało mnie podczas audiencji. I nie rozpoznał mnie nikt. A tyś widział mnie przecież tylko raz, i to przed szesnastu laty. Aż tak zapadłem ci w pamięć?

— Nie rozpoznałbym cię, faktycznie bardzo się zmieniłeś. Domyśliłem się po prostu, kim jesteś. Już jakiś czas temu. Nie bez obcej pomocy i wskazówki odgadłem, jaką rolę odegrał incest w rodzinie Ciri. W jej krwi. W którymś z koszmarnych snów przyśnił mi się nawet incest najstraszniejszy, najohydniejszy z możliwych. I proszę, oto jesteś, we własnej osobie.

— Ledwo trzymasz się na nogach — powiedział zimno Emhyr. - A czynione na siłę impertynencje powodują, że chwiejesz się jeszcze bardziej. Możesz usiąść w przytomności cesarza. Tego przywileju udzielam ci… dożywotnio.

Geralt z ulgą usiadł. Emhyr nadal stał oparty o rzeźbioną szafę.

— Uratowałeś życie mojej córce — powiedział. - Kilkakrotnie. Dzięki ci za to. W imieniu własnym i potomności.

— Rozbrajasz mnie.

— Cirilla — Emhyr nie przejął się kpiną — pojedzie do Nilfgaardu. W stosownym czasie zostanie imperatorową. W dokładnie taki sam sposób, w jaki zostawały i zostają królowymi dziesiątki dziewcząt. To znaczy, prawie nie znając swego małżonka. Często nie mając o nim dobrego mniemania na podstawie pierwszego spotkania. Często rozczarowane pierwszymi dniami i… pierwszymi nocami małżeństwa. Cirilla nie będzie pierwsza.

Geralt powstrzymał się od komentarza.

— Cirilla — ciągnął cesarz — będzie szczęśliwa, tak jak większość królowych, o których mówiłem. To przyjdzie z czasem. Miłość, której od niej wcale nie wymagam, Cirilla przeleje na syna, którego z nią spłodzę. Arcyksięcia, a potem cesarza. Cesarza, który spłodzi syna. Syna, który będzie władcą świata i który ocali świat przed zniszczeniem. Tak mówi przepowiednia, której dokładną treść znam tylko ja.

— Rzecz jasna — podjął Biały Płomień — Cirilla nigdy nie dowie się, kim jestem. Tajemnica ta umrze. Wraz z tymi, którzy ją znają.

— Jasne — kiwnął głową Geralt. - Nie może być jaśniej.

— Nie możesz nie dostrzegać — odezwał się po jakimś czasie Emhyr — ręki przeznaczenia, która była w tym wszystkim. We wszystkim. Także w twoich działaniach. Od samego początku.

— Widzę w tym raczej rękę Vilgefortza. Bo to przecież on skierował cię wówczas do Cintry, prawda? Gdy byłeś Zaklętym Jeżem? On sprawił, że Pavetta…

— Błądzisz we mgle — przerwał gwałtownie Emhyr, odrzucając na ramię płaszcz z salamandrą. - Nie wiesz nic. I nie musisz wiedzieć. Nie prosiłam cię tu, by ci opowiadać historię mojego życia. Ani by się przed tobą tłumaczyć. Jedyne, na co zasłużyłeś, to zapewnienie, że dziewczyny nie spotka krzywda. Nie mam wobec ciebie żadnych długów, wiedźminie. Żadnych…

— Masz! — Geralt przerwał gwałtownie. - Zerwałeś zawartą umowę. Skłamałeś z danego słowa. To są długi, Duny. Złamałeś przysięgę jako książątko, masz dług jako cesarz. Z cesarskimi odsetkami. Za dziesięć lat!

— Tylko tyle?

— Tylko tyle. Bo tylko tyle mi się należy, nie więcej. Ale i nie mniej! Miałem zgłosić się po dziecko, gdy skończy lat sześć. Nie czekałeś na przyrzeczony termin. Chciałeś mi je ukraść, nim minął. Przeznaczenie, o którym wciąż mówisz, zadrwiło z ciebie jednak. Przez następne dziesięć lat próbowałeś z tym przeznaczeniem walczyć. Teraz ją masz, masz Ciri, własną córkę, którą kiedyś niegodziwie i podle pozbawiłeś rodziców, a z którą teraz chcesz niegodziwie i podle płodzić kazirodcze dzieci. Nie wymagając miłości. Słusznie zresztą. Nie zasługujesz na jej miłość. Między nami, Duny, nie wiem, jak ty zdołasz patrzeć jej w oczy.

— Cel uświęca środki — powiedział głucho Emhyr. - To, co robię, robię dla potomności. Dla ocalenia świata.

— Jeśli tym sposobem świat ma ocaleć — poderwał głowę wiedźmin — to niech ten świat lepiej zginie. Wierz mi, Duny, lepiej, żeby zginął.

— Jesteś blady — powiedział niemal łagodnie Emhyr var Emreis. - Nie podniecaj się tak, bo gotoweś zemdleć.

Odszedł od szafy, odsunął krzesło, usiadł. Wiedźminowi faktycznie kręciło się w głowie.

— Żelazny Jeż — zaczął spokojnie i cicho cesarz — to miał być sposób na zmuszenie mojego ojca do współpracy z uzurpatorem. Było to po przewrocie, ojciec, obalony cesarz, był więziony i torturowany. Nie dawał się jednak złamać, więc spróbowano innego sposobu. Na oczach ojca wynajęty przez uzurpatora czarownik zmienił mnie w maszkarę. Czarownik dołożył nieco z własnej inicjatywy. Humoru mianowicie. Eimyr to w naszym języku "jeż".

— Ojciec nie dawał się złamać i zamordowano go. Mnie zaś wśród drwin i szyderstw, wypuszczono w lesie i poszczuto psami. Życie ocaliłem, nie ścigano mnie zbyt zawzięcie, albowiem nie wiedziano, że czarownik robotę spartaczył, że w nocy wraca mi postać ludzka. Na szczęście znałem kilka osób, których wierności mogłem być pewien. A miałem wówczas, dla twej wiadomości, trzynaście lat.

— Z kraju musiałem uchodzić. To zaś, że ratunku na urok powinienem szukać na Północy, za Schodami Marnadalu, wyczytał w gwiazdach pewien trochę zwariowany astrolog o imieniu Xarthisius. Potem, gdy już byłem cesarzem, podarowałem mu za to wieżę i sprzęt. Podówczas musiał pracować na pożyczonym.

— O tym, co zdarzyło się w Cintrze, wiesz, szkoda czasu, by w rzecz tę się wgrążać. Przeczę jednak, jakoby miał z tym coś wspólnego Vilgefortz. Po pierwsze, nie znałem go wówczas jeszcze, po drugie, miałem silną awersję do magików. Do dziś ich zresztą nie lubię. Ach, za pamięci: gdy odzyskałem tron, dopadłem tamtego czarownika, który wysługiwał się uzurpatorowi i katował mnie na oczach ojca. Też popisałem się poczuciem humoru. Magik nazywał się Braathens, a w naszym języku brzmi to niemal tak samo, jak "smażony".

— Dość jednak dygresji, wróćmy do rzeczy. Vilgefortz potajemnie odwiedził mnie w Cintrze krótko po narodzinach Ciri. Podał się za konfidenta ludzi, którzy w Nilfgaardzie byli mi wciąż wierni i konspirowali przeciw uzurpatorowi. Zaoferował pomoc i wkrótce dowiódł, że pomóc potrafi. Gdy, wciąż nieufny, spytałem o motywy, bez żadnego owijania w bawełnę oświadczył, że liczy na wdzięczność. Na łaski, przywileje i władzę, jaką obdarzy go wielki cesarz Nilfgaardu. Czyli ja. Potężny władca, który władał będzie połową świata. Który spłodzi potomka, który władał będzie połową świata. Przy boku owych wielkich władców, oświadczył bez skrępowania czarownik, sam ma zamiar wysoko wyrosnąć. Tu wyciągnął związane wężową skórą zwoje i polecił mojej uwadze ich treść.

— Tym sposobem poznałem przepowiednię. Dowiedziałem się o losie świata i wszechświata. Dowiedziałem się, co muszę zrobić. I doszedłem do wniosku, że cel uświęca środki.

— No jasne.

— W Nilfgaardzie tymczasem — Emhyr puścił ironię mimo uszu — moje sprawy miały się coraz lepiej. Moi partyzanci zdobywali coraz większe wpływy, wreszcie, mając za sobą grupę oficerów liniowych i korpus kadetów, zdecydowali się na zamach stanu. Do tego potrzebny byłem jednak ja. Własną osobą. Prawy dziedzic tronu i korony cesarstwa, prawy Emreis z krwi Emreisów. Miałem być czymś w rodzaju sztandaru rewolucji. Między nami mówiąc, sporo rewolucjonistów żywiło nadzieję, że nie będę niczym ponadto. Ci z nich, którzy jeszcze żyją, do dziś nie mogą odżałować.

— Ale, jak się rzekło, zostawmy dygresje. Musiałem wrócić do domu. Przyszedł czas, by Duny, fałszywy królewicz z Maecht i lipny cintryjski diuk upomniał się o swe dziedzictwo. Nie zapomniałem jednak o przepowiedni. Musiałem wrócić razem z Ciri. A Calanthe uważnie, bardzo uważnie patrzyła mi na ręce.

— Ona nigdy ci nie ufała.

— Wiem. Sądzę, że coś wiedziała o tej wróżbie. I zrobiłaby wszystko, by mi przeszkodzić, a w Cintrze byłem w jej mocy. Było jasne: musiałem wrócić do Nilfgaardu, ale tak, by nikt nie mógł odgadnąć, że ja jestem Duny, a Ciri to moja córka. Sposób podsunął mi Vilgefortz. Duny, Pavetta i ich dziecko mieli umrzeć. Zginąć bez śladu.

73
{"b":"87893","o":1}