Leżał, niewiarygodnie ciężko rozstając się z życiem, mimo rozrąbanych kręgów nadal wijąc się jak robak. Ciri stanęła nad nim. Resztki piasku wciąż zgrzytały jej w zębach. Wypluła mu je prosto na plecy. Zanim skończyła pluć, umarł.
*****
Dziwna konstrukcja przed chatką, przypominająca szubienicę, była zaopatrzona w żelazne haki i wielokrążek. Stół i pieniek były wyślizgane, lepiły się od tłuszczu, cuchnęło brzydko.
Jakby jatką.
Na kuchni Ciri znalazła sagan owej zachwalanej kaszy perłowej, omaszczonej suto, pełnej kawałków mięsa i grzybów. Była bardzo głodna, ale coś ją tknęło, by tego nie jeść. Napiła się tylko wody z cebrzyka, zgryzła małe, pomarszczone jabłko.
Za chatynka znalazła piwniczkę ze schodkami, głęboką i chłodną. W piwniczce stały garnki ze smalcem. U stropu wisiało mięso. Resztka półtuszki.
Wypadła z loszku, potykając się na schodkach, jakby goniły ją diabły. Przewróciła się w pokrzywy, zerwała, chwiejnym krokiem dobiegła do chatynki, oburącz uchwyciła się jednego z podtrzymujących ją pali. Choć w żołądku nie miała prawie nic, wymiotowała bardzo gwałtownie i bardzo długo.
Wisząca w piwniczce resztka półtuszki należała do dziecka.
*****
Wiedziona smrodem, znalazła w lesie podeszły wodą dół, do którego zapobiegliwy Leśny Dziadek wrzucał odpadki i to, czego nie dało się zjeść. Patrząc na wystające z mułu czaszki, żebra i miednice, Ciri z przerażeniem zdała sobie sprawę z fakty, że żyje wyłącznie dzięki lubieżności strasznego starca, tylko dzięki temu, że zachciało mu się swawolić. Gdyby głód był silniejszy od wstrętnej chuci, uderzyłby zdradziecko toporem, nie kijem. Powieszoną za nogi na drewnianej szubienicy wypatroszyłby ją i oskórował, sprawił i podzielił na stole, porąbał na pieńku…
Choć chwiała się na nogach od zawrotów głowy, a lewa dłoń spuchnięta, rwała bólem, zawlokła trupa do dołu w lesie i zepchnęła w śmierdzący szlam, między kości ofiar. Wróciła, zawaliła gałęziami i ściółką wejście do piwniczki, obłożyła chrustem pole chatynki i całą dziadkową chudobę. Potem pieczołowicie podpaliła wszystko z czterech krańców.
Odjechała, gdy tylko solidnie się zajęło, gdy ogień rozszalał się i rozhuczał jak należy. Gdy już była pewna, że żaden przelotny deszcz nie przeszkodzi w zatarciu wszelkiego śladu po tym miejscu.
*****
Z ręką nie było tak źle. Spuchła, owszem, bolała, a jakże, ale żadna kość chyba nie była złamana.
Gdy zbliżył się wieczór, na niebo faktycznie wzeszedł jeden księżyc. Ale Ciri dziwnie jakoś nie chciało się uznać tego świata za swój.
Ani zostawać w nim dłużej niż potrzeba.
*****
— Dziś — mruknęła Nimue — będzie dobra noc. Czuję to.
Condwiramurs westchnęła.
Horyzont płonął złotem i czerwienią. Takiej samej barwy pręga kładła się na wodzie jeziora, od horyzontu do wyspy.
Siedziały na tarasie, na fotelach, mając za plecami zwierciadło w hebanowej ramie i gobelin przedstawiający przytulone do skalnej ściany zamczysko przeglądające się w wodzie górskiego jeziora.
Któryż to już wieczór, pomyślała Condwiramurs, któryż to wieczór siedzimy tak, aż do zapadnięcia zmroku i później, ciemnościach? Bez żadnego efektu? Gadając tylko?
Robiło się chłodno. Czarodziejka i adeptka okryły się futrami. Z jeziora słyszały skrzyp dulek łodzi Króla Rybaka, ale jej nie widziały — była skryta w oślepiającym blasku zachodu.
— Dość często śni mi się — Condwiramurs wróciła do przerwanego gadania — że jestem na lodowej pustyni, na której nie ma nic, tylko biel śniegu i zwały skrzącego się w słońcu lodu. I panuje cisza, cisza dzwoniąca w uszach. Cisza nienaturalna. Cisza śmierci.
Nimue kiwnęła głową, jakby dawała znać, że wie, o co chodzi. Ale nie skomentowała.
— Nagle — podjęła adeptka — nagle wydaje mi się, że coś słyszę. Że czuję, jak lód drży pod moimi stopami. Klękam, rozgarniam śnieg. Lód jest przejrzysty jak szkło, jak na niektórych czystych górskich jeziorach, gdy kamienie na dnie i pływające ryby widać przez sążniowej grubości taflę. Ja w moim śnie też widzę, choć tafla ma dziesiątki, a może setki sążni grubości. Nie przeszkadza mi to widzieć… I słyszeć… ludzi wołających o pomoc. Tam w dole, głęboko pod lodem… jest zamarznięty świat.
Nimue nie skomentowała i tym razem.
— Oczywiście wiem — podjęła adeptka — gdzie jest źródło tego snu. Wieszczba Itliny, osławione Białe Zimno, Czas Mrozu i Wilczej Zamieci. Świat, który umiera wśród śniegów i lodów, aby, jak mówi przepowiednia, po wiekach narodzić się ponownie. Oczyszczony i lepszy.
— W to — powiedziała cicho Nimue — że świat się odrodzi, wierzę głęboko. W to, czy lepszy, nie bardzo.
— Słucham?
— Słyszałaś mnie.
— I nie przesłyszałam się? Nimue, Białe Zimno przepowiadano już tysiące razy, co ostrzejsza zima, to mówiono, że oto właśnie nadeszło. W tej chwili nawet dzieci nie wierzą, że jakakolwiek zima zdolna jest zagrozić światu.
— No, proszę. Dzieci nie wierzą. A ja, wyobraź sobie, wierzę.
— Opierając się na jakichś przesłankach racjonalnych? — spytała z lekkim przekąsem Condwiramurs. - Czy wyłącznie na mistycznej wierze w nieomylność elfich wróżb?
Nimue milczała długo, skubiąc futro, którym była okryta.
— Ziemia — zaczęła wreszcie mentorskim nieco tonem — ma kształt kulisty i krąży wokół Słońca. Zgadzasz się z tym? Czy też należysz może do którejś z modnych sekt, które dowodzą czegoś zupełnie przeciwnego?
— Nie. Nie należę. Akceptuję heliocentryzm i zgadzam się z teorią o kulistości Ziemi.
— Świetnie. Zgodzisz się więc też zapewnie z faktem, że pionowa oś kuli ziemskiej jest nachylona pod kątem, a droga Ziemi wokół Słońca nie ma kształtu regularnego okręgu, lecz jest eliptyczna?
— Uczyłam się o tym. Ale nie jestem astronomem, więc…
— Nie trzeba być astronomem, wystarczy logicznie myśleć. Ziemia obiega Słońce po orbicie o kształcie elipsy, a zatem jest w czasie obiegu już to bliżej, już to się oddala. Im bardziej Ziemia jest oddalona od Słońca, tym, to chyba logiczne, jest na niej zimniej. A im mniej oś świata odbiega od perpendykułu, tym bardziej dociera na półkulę północną.
— To tez logiczne.
— Oba te czynniki, to znaczy eliptyczność orbity i stopień nachylenia osi świata, podlegają zmianom. Jak się uważa, cyklicznym. Elipsa może być bardziej lub mniej eliptyczna, czyli rozciągnięta i wydłużona, oś świata może być mniej lub bardziej nachylona. Warunki ekstremalne, jeśli chodzi o klimat, powodują jednoczesne wystąpienie obu zjawisk: maksymalnego wyciągnięcia elipsy i nieznacznie tylko odchylonej od pionu osi. Obiegająca Słońce Ziemia otrzymuje w aphelium bardzo mało światła i ciepła, a rejony biegunowe są dodatkowo poszkodowane niekorzystnym kątem nachylenia osi.
— Jasne.
— Mniej światła na półkuli północnej to dłuższe zaleganie śniegu. Biały i lśniący śnieg odbija światło słoneczne, temperatura spada jeszcze bardziej. Śnieg zalega dzięki temu jeszcze dłużej, na coraz większych połaciach nie topnieje w ogóle lub topnieje tylko na krótko. Im więcej śniegu i im dłużej zalegającego, tym większa biała i lśniąca powierzchnia odbijająca…
— Pojęłam.
— Śnieg pada, pada, pada i jest go coraz więcej. Zauważ bowiem, że z prądami morskimi wędrują z południa masy ciepłego powietrza, które skraplają się nad wyziębionym północnym lądem. Ciepłe powietrze skrapla się i opada śniegiem. Im większa różnica temperatur, tym obfitszy opad. Im obfitszy opad, tym więcej białego, długo nie topniejącego śniegu. Tym zimniej. Tym większa różnica temperatur i obfitsze skraplanie się mas powietrza…
— Pojęłam.
— Pokrywa śnieżna robi się na tyle ciężka, by stać się sprasowanym lodem. Lodowcem. Na który, jak już wiemy, wciąż spada śnieg, ugniatając go jeszcze bardziej. Lodowiec rośnie, jest nie tylko coraz grubszy, ale rozrasta się wszerz, pokrywając coraz to większe obszary. Białe obszary…
— Odbijające promienie słoneczne — kiwnęła głową Condwiramurs. - Zimniej, zimniej, jeszcze zimniej. Białe Zimno wyprorokowane przez Itlinę. Ale czy możliwy jest kataklizm? Czy naprawdę grozi nam, że lód, który leży na północy od zawsze, popłynie znienacka na południe, zdruzgocze, sprasuje i zakryje wszystko? W jakim tempie rozrasta się czapa lodowa na biegunie? W jakim tempie?
— Jak pewnie wiesz — powiedziała Nimue wpatrzona w jezioro — jedynym nie zamarzającym portem w Zatoce Praksedy jest Point Vanis.
— Wiem to.
— Wzbogacić wiedzę: sto lat temu nie zamarzał żaden z portów Zatoki. Sto lat temu, są na to liczne przekazy, w Talgarze rosły ogórki i dynie, w Caingorn uprawiano słonecznik i łubin. Obecnie się nie uprawia, albowiem wegetacja wymienionych warzyw jest niemożliwa, jest tam zwyczajnie za zimno. A czy wiesz o tym, że w Kaedwen były winnice? Wina z tamtejszych winorośli nie były chyba najlepsze, bo z zachowanych dokumentów wynika, że były bardzo tanie. Ale i tak opiewali je miejscowi poeci. Dzisiaj w Kaedwen winorośl nie rośnie w ogóle. Dlatego, że obecnie zimy, w odróżnieniu od dawnych, przynoszą silne mrozy, a silny mróz zabija winorośl. Nie tylko hamuje wegetację, ale zwyczajnie zabija. Niszczy.
— Rozumiem.
— Tak — zastanowiła się Nimue. - Co by tu jeszcze dodać? Może to, że śnieg spada w Talgarze i połowie listopada i sunie na południe w tempie ponad pięćdziesięciu mil na dobę? Że na przełomie grudnia i stycznia śnieżyce zdarzają się nad Albą, gdzie jeszcze sto lat temu śnieg był sensacją? A to, że śniegi tają, a jeziora odmarzają u nas w kwietniu, wie przecież każde dziecko! I każde dziecko dziwi się, dlaczego ten miesiąc nazywa się kwiecień. Ciebie to nie dziwiło?
— Nie bardzo — wyznała Condwiramurs. - Zresztą u nas, w Vicovaro, nie mówiło się kwiecień, tylko łyżkwiat. Albo po elfiemu: Birke. Ale rozumiem, co sugerujesz. Nazwa miesiąca pochodzi z czasów zamierzchłych, gdy w kwietniu faktycznie wszystko kwitło…
— Te zamierzchłe czasy to wszystkiego sto, sto dwadzieścia lat. To nieledwie wczoraj, dziewczyno. Itlina miała absolutną słuszność. Jej przepowiednia się ziści. Świat zginie pod warstwą lodu. Cywilizacja zginie z winy Niszczycielki, która mogła, miała możliwość otworzyć drogę ratunku. Jak wiadomo z legendy, nie uczyniła tego.